O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

niedziela, 31 marca 2013

Wesołych Świąt!

Obrazek z Internetu


Wszystkim odwiedzającym
życzę wesołych, spokojnych i przede
wszystkim rodzinnych Świąt Wielkanocnych,
odpoczynku i docenienia tych, których
mamy wokół, a w prima aprilis - dziewczętom,
abyście nie dostały kawałkiem lodu w głowę.

piątek, 29 marca 2013

Do skichania (ze śmiechu) jeden krok…



W Dożywociu wszystko jest nie tak. Kiedy słyszymy, że samotny, miejski zwierz w postaci Konrada przybywa na odludną wieś, gdzie odziedziczył dom, wyobrażamy sobie dom nad rozlewiskiem, wszystkie te Jagódki, Pychotki, Niespodziewajki, cukiernie pod Pierożkiem albo Amorkiem i inne tego typu cuda wianki. Nie spodziewamy się gotyckiego, nawiedzonego domu. Kiedy słyszymy „nawiedzony dom”, wyobrażamy sobie horror albo chociaż thriller, ciemności, straszenie itd. Tymczasem dostajemy pierwszorzędną komedię, coś będącego połączeniem Białołęckiej z Sapkowskim, z bardzo mocną nutą czegoś, co można by nazwać Kisiel. A raczej kogoś – Marty Kisiel. Kiedy słyszymy „dom z dożywociem”, wyobrażamy sobie starszawych, lekko omszałych lokatorów spod ciemnej gwiazdy. Dostajemy anioła z uczuleniem na własne pierze, potwora z morskich głębin, chwilowo na etacie kucharza, utopce (któż wie, czym są utopce?) i widmo poety, przy którym Mickiewicz przechodził od razu do sedna. A jedynym dożywotnikiem jest ów wspomniany zwierz miejski.

Wielu znajomych blogerów i blogerek polecało mi Dożywocie, jednocześnie ostrzegając, że śmieszne, bardzo śmieszne, że wciąga i w ogóle czytać tylko gdy ma się czas i nie przy ludziach. Czas akurat mam (miałam), więc tu nie ma problemu, ale z tym czytaniem przy ludziach, myślę sobie, bez przesady. Zwłaszcza, że pierwsze opowiadanie przeczytałam z, owszem, uśmiechem i niemałą przyjemnością, ale żeby wybuchać, nie wybuchałam. Zabrałam do autobusu. I akurat gdzieś koło ulicy Grzegórzeckiej trafiłam na opis anioła w bamboszkach i z mopem (i płynem na mszyce, nie zapominaj o płynie na mszyce!) oraz widma poety uzbrojonego z szydełko, przypuszczających zmasowany atak na niczego się niespodziewającego włamywacza. O tym, co się stało ze mną później, zamilknę, powiem tylko, że ta część autobusu zrobiła się nagle przyjemnie pusta…

Są dwa sposoby czytania Dożywocia – można na raz, w jeden dzień (lub jedną noc), lub można sobie dawkować. Większość moich znajomych zastosowała z powodzeniem sposób pierwszy, a się wybiłam z szeregu i czytałam przez tydzień – opowiadanko po opowiadanku. Bo Dożywocie to zbiór opowiadań właśnie, toteż spokojnie można lekturę podzielić na etapy. Niewątpliwą zaletą takiego czytania było przedłużenie przyjemności z czytania o moich ukochanych już teraz bohaterach literackich, a przy okazji nie grozi ewentualne zmęczenie materiału, bo niektórzy twierdzić mogą, że takie nagromadzenie humoru na centymetr kwadratowy może komuś nie przypasić (tez takie opinie czytałam). Wadą ponad tygodniowego czytania Dożywocia było natomiast to, że tak się zapamiętałam w tym świecie, mentalnie zamieszkałam wręcz w Lichotce, że od czasu zakończenia lektury dwa dni temu nie jestem w stanie zabrać się za nic innego.

To jest po prostu wyjątkowa książka. Wyjątkowo zabawna, wyjątkowo ciepła, wyjątkowo polska w takim najlepszym możliwym sensie. No i, przyznajcie sami, trzeba mieć to coś, żeby wymyślić anioła w bamboszkach (kochane Licho!), pradawnego stwora ciemności, uzbrojonego w wałek do ciasta (Krakersik), widmo, co duchów się stracha i liryką okrasza swe wypowiedzi (nieszczęsny panicz Szczęsny), potworki wodne z osobowością podejrzanie podobną do mojej (utopce), różowego królika mojej znajomej biblionetkowiczki (może nie ten sam, ale TAKI SAM, minus różowość) i kota, z całej hałastry najmniej, o dziwo, problematycznego.

No, jest po prostu inna. Taką innością, co świeci na szarym nieraz tle rodzimej literatury.

Moja ocena: 6/6

Marta Kisiel Dożywocie
Wyd. Fabryka Słów
Lublin 2010

Książkę przeczytałam dzięki Oisajowi.

wtorek, 26 marca 2013

Statystyki, czyli radocha za darmo



Przyszedł czas i na mnie, by znów radować serca odwiedzających kwiatkami ze statystyk. Nie wiem jak wy, ale ja te posty po blogach bardzo lubię, inwencja twórcza użytkowników gugla nigdy nie zawiedzie, gdzie diabeł nie może, tam internautę pośle etc. A oto najlepsze (pisownia, oczywiście oryginalna):

Czym się myje samoloty – ni cholery nie wiem…
Miała baba kwiatek – czyli jak zgrabnie i szybko połączyć „miała baba placek” z „kwiatkiem do kożucha”
Nie ma klapów – bywa.
Poe Gotlandia – nie wiem, czy Edgar Alan Poe był kiedykolwiek na Gotlandii.
Pokój młodzieżowy dla chłopaka – a to musi się od razu różnić od takiego dla dziewczyny? Szowinizm!
Nie potrafi – o nich – szkoda, że nie potrafi, ale może się nauczy
Figurki kiwające głową – jeszcze się czkawką odbija zeszłoroczny post o Emausie…
Gdzie jest cyrk piccadilly – nie wiem
Sztokholm ciemno w dzień – e tam, pełne słońce było.
Kryminał dla prawników – wbrew obiegowym opiniom, prawnik też człowiek, i czyta takie same kryminały jak reszta ludzkości. Tylko bardziej się czepia.
Kraków grupa płatnych morderców – po „gdzie znaleźć płatnych zabójców” teraz to… niedługo mi Policja zrobi wjazd na chatę, bo skoro połowa Polski do mnie się udaje po takie informacje, to coś w tym musi być.
Posąg wielkie głowy kraków – czyli post o Erosie Bendato ze zeszłego roku wiecznie żywy

Ponadto z radością zawiadamiam, że już po roku od zamieszczenia w poście tytułu pewnego bardzo popularnego serialu o … hehehe, teraz się już nie dam tam łatwo… o różowych zwierzach koniopodobnych, animowanych, statystyki po raz pierwszy nie wykazują żadnych ruchów w tym kierunku. Obecnie tryumfy święci Lenin, wiecznie żywy… Ot, Afryka.


poniedziałek, 25 marca 2013

Sztokholm, Skania, Monte Carlo czyli Drużyna A znów na tropie



Ciężko byłoby mi powiedzieć, kto jest moim ulubionym autorem, ale gdybym miała wymienić 5 najulubieńszych, Arne Dahl na pewno znalazłby się w tej grupie. Na każdy kolejny tom cyklu o Drużynie A czekam z wytęsknieniem. Od ostatniego, czwartego, minął już ponad rok, i gdy powoli traciłam nadzieję na dalszy ciąg przygód sztokholmskich policjantów, Czarna Owca przyszła mi z pomocą i wydała tom piąty. Jak dotąd chyba najlepszy ze wszystkich.

Drużyna A to tak naprawdę Specjalna Jednostka Policji ds. Zwalczania Przestępczości Międzynarodowej. W jej skład wchodzi 7 policjantów i ich przełożony, Jan-Olov Hultin. Drużyna A to nieformalna nazwa nadana im jeszcze w tomie pierwszym (właściwie nikt nie wie dlaczego), powołana do przejmowania spraw, w których występuje wątek międzynarodowy. W tym tomie część z bohaterów, Paul i Kerstin, zostaje poproszona przez wydział wewnętrzny o przesłuchanie policjanta uwikłanego w tajemniczą strzelaninę, w której zginął nielegalny uchodźca z RPA. Okazuje się, że policjant ten był niegdyś narzeczonym Kerstin. Z kolei pozostali członkowie Drużyny zajmują się sprawą tajemniczego seryjnego mordercy, który w liście samobójczym wyznaje, że od lat zajmował się zabijaniem ludzi w całej Europie. Wkrótce obie sprawy znajdą swój wspólny mianownik.

Od początku mojej przygody z Arne Dahlem zastanawiam się, co jest takiego szczególnego w jego książkach, że tak bardzo je lubię. Wiele z tych przyczyn wyklarowało się teraz, w czasie lektury Wód wielkich. Przede wszystkim wielość głównych bohaterów. Dahl nie poszedł drogą wybraną przez większość autorów, i nie stworzył jednego, wiodącego bohatera i pomocników wokół niego. Poszedł raczej drogą nowoczesnych seriali kryminalnych, gdzie poznajemy od razu kilku równoprawnych bohaterów, ich historie, zdolności, charaktery, którzy nawzajem się uzupełniają. Dzięki temu powieść jest wielowymiarowa i wielowątkowa, nie ma miejsca na nudę. Każdy z bohaterów bowiem jest zupełnie inny, mamy tu galerię postaci tak odmiennych, że aż cud, że są w stanie pracować razem. I mimo iż każdy z nich ma wady, to polubiłam ich wszystkich (wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, gdy okazało się, że mieszkałam w hostelu oddalonym o kilka przecznic od domu Kerstin Holm, i o tym nie wiedziałam!).

Drugim elementem jest sama fabuła. Książki Dahla to nie są po prostu kryminały, nie można ich zamknąć w ramach jednego gatunku. Dostajemy zatem coś, co jest jednocześnie kryminałem, sensacją, czasem horrorem, czasem groteską, trochę książkę przygodową, czasem historyczną, czasem psychologiczną, z komentarzem społecznymi i politycznym. Dahl umiejętnie żongluje tymi gatunkami w ramach każdego tomu, tworząc wrażenie, że zbrodnia nigdy nie jest po prostu oderwanym od rzeczywistości zjawiskiem, jest połączona z każdą sferą życia współczesnego społeczeństwa.

Z tym wiąże się język, który czasem służy tylko do raportowania, innymi razem tworzy barwne opisy miejsc, by przerodzić się w głęboki, psychologiczny opis, sprowadzić ciemność na umysł czytelnika, tylko po to, by następnie oświetlić go żartem, którego nikt by się nie spodziewał. Za ten język Dahl jest z resztą czasem krytykowany, jednak zauważyłam, że przez fakt iż „Wody wielkie” są tłumaczone przez kogoś innego niż poprzednie tomy, język powieści jest bardziej zrozumiały. W poprzednich książkach były momentami urwane myśli, czy gry słów, których nie rozumiałam. Myślałam, że to taki styl autora, ale teraz widzę, że był to chyba niedostatek tłumaczenia. Ze względu na liczne gry słów, półsłówka, idiomy, przysłowia i cytaty, książki te są pewnie fatalne do tłumaczenia, ale wydaje mi się, że pan Kędzierski wyszedł z tego z tarczą, a nie na  tarczy.

Polecam wszystkim zapoznanie się z serią od początku, gdyż wiele wątków znajduje swój początek w poprzednich tomach, a tych, którzy już znają Drużynę A, mogę zapewnić, że i tym razem nie będziecie się nudzić.

Moja ocena: 6/6

Arne Dahl Wody Wielkie
Tłum. Robert Kędzierski
Wyd. Czarna Owca
Warszawa 2013

O tomie czwartym można poczytać tutaj.

środa, 20 marca 2013

Niemiecki kryminał z krakowskim wątkiem



Zimowy morderca to pierwsza znana mi książka traktująca o Krakowie, która nie została napisana przez polskiego autora. Jako, że w tym miesiącu w ramach Wyzwania Miejskiego czytamy książki o Krakowie, a ja z racji pochodzenia powieści o moim mieście gromadzę i czytam chętnie, nie mogłam się długo oprzeć tej lekturze.

Znana i bogata rodzina frankfurcka, właściciele prężnie działającej firmy budowlanej, w czasie jednej doby zostaje poważnie naznaczona zbrodnią. Najpierw zamordowana zostaje babcia Henrietta, prawdziwa głowa rodziny, rządząca wszystkim i wszystkimi żelazną ręką. Kilka godzin później zaś jej wnuk, Frederik, zostaje uprowadzony na drodze do szkoły. Od początku śledztwa wszystko wydaje się dziwne – nie dość, że sposób zabójstwa (dosyć okrutny) wskazuje na prywatne porachunki, to jeszcze porywacz nie żąda od rodziny okupu. Zostawia natomiast nietypowe wskazówki, które prowadzą śledczych w głąb historii rodziny, ale i historii całego kraju. Tej części historii, która wiąże się z Generalnym Gubernatorstwem i Krakowem jako jego stolicą.

A kto prowadzi śledztwo? Zimowy morderca to kryminał z gatunku prawniczych, gdyż główną bohaterką jest tutaj pani prokurator Miriam Singer, której w czynnościach pomaga komisarz Henri Liebler. Muszę przyznać, że polubiłam postać Miriam, autorka stworzyła pełnokrwistą, skomplikowaną kobiecą postać, która na zewnątrz wydaje się zimna i skupiona na przepisach, w duszy jednak czuje się często samotna i nie rozumiana. Miriam styka się z tym, z czym często muszą sobie radzić prawniczki – postrzeganiem przez otoczenie przez pryzmat wykonywanego zawodu. Otoczenie pani prokurator dostrzega w niej tylko urzędnika, rzadko człowieka. Na szczęście nie znam się na niemieckiej procedurze karnej, więc w czasie lektury nie czułam żadnych zgrzytów prawniczych, co przeszkadzało mi w czasie czytania Uwikłania Miłoszewskiego.

To, co najbardziej mnie uwiodło w tej powieści, to sposób, w jaki autorka zmierzyła się z kwestią nazistowskiej okupacji w Krakowie. Niemiecka pisarka, w niemieckim kryminale, umieściła wątek Hansa Franka i Generalnego Gubernatorstwa, oddając cały koszmar tego okresu w dziejach miasta i narodu, i zrobiła to z niesłychaną wręcz klasą i wiedzą. Pokazuje też coś, z czego chyba rzadko sobie zdajemy sprawę – iż dla naszych zachodnich sąsiadów mówienie o II wojnie światowej jest wciąż tematem tabu, z którym nie do końca sobie poradzili, i jedna wzmianka o wątku nazistowskim w śledztwie może kosztować kilka osób stanowisko.

Oczywiście nie obyło się bez pewnych drobiazgów, które trochę irytują. Po pierwsze, większość Polaków występujących w powieści ma złote zęby. Mieszkam tu od 25 lat i jeszcze nie widziałam u nikogo złotego zęba. Po drugie – system narracji, jak przyjęła autorka, kiedy to część opowieści poznajemy dzięki pamiętnikowi z czasów wojny, przez co czytelnik poznaje za dużo szczegółów i szybciej niż śledczy rozumie, o co w tym chodzi. Wprawdzie wciąż jeszcze zostaje sporo drobiazgów, które zaserwowane na końcu zaskakują, ale w czasie lektury chwilami nie mogłam się powstrzymać od szeptania do bohaterów – „czemu wy tego nie widzicie?”.

Podsumowując, Zimowy morderca to bardzo zgrabnie skonstruowany kryminał, z ciekawymi, nietuzinkowym postaciami, wątkiem historycznym i dosyć mrocznym tłem. A wyjątkowa znajomość przez autorkę historii i układu urbanistycznego Krakowa jest tu dodatkowym plusem, dlatego spokojnie mogę polecić tą pozycję wielbicielom miasta i kryminałów.

Moja ocena: 5/6

Książka przeczytana w ramach Wyzwania Miejskiego.

Krystyna Kuhn Zimowy morderca
Tłum. Małgorzata Słabicka
Wyd. Dolnośląskie
Wrocław 2013-03-20

Książka ukaże się w księgarniach z początkiem kwietnia.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Pani Natalii Twardy z Wydawnictwa Dolnośląskiego.

wtorek, 19 marca 2013

EDIT Stos lutowo-marcowy



W reszcie w całej krasie i okazałości mogę się pochwalić kolejnym stosikiem. Ostatni publikowałam ponad miesiąc temu, i w sumie dobrze, to znaczy, że się jednak ograniczam w przywlekaniu do domu stosów książek. Niestety, patrząc po rozmiarach tych stosów, wciąż za dużo.



Na leżąco od góry:
1.       Inge Lohning Zapłatą będzie śmierć – wymieniłam się z przyjaciółką za Mendozę, którego wprawdzie przeczytałam lata temu, i który wprawdzie mi się podobał, ale nie aż tak, żeby zatrzymać.
2.       Arne Dahl Wody wielkie – Jest! Jest! Jest! Piąty tom serii o Drużynie A mojego ulubionego skandynawskiego autora. Pierwsze  4 tomy wydała Muza, jednak koszmarne okładki chyba sporo osób zniechęciły do lektury. Bałam się już, że to koniec Drużyny A w Polsce, a tu czarna owca sprawiła mi taką radość. I to z o wiele ładniejszą okładką.
3.       Krystyna Kuhn Zimowy morderca – moja pierwsza książka recenzencka od pani Natalii Twardy z Wydawnictwa Dolnośląskiego. Już przeczytany bardzo fajny kryminał niemieckiej autorki, który dzieje się częściowo we Frankfurcie, częściowo w Krakowie. Recenzja najprawdopodobniej jutro.
4.       Jean-Christophe Grange Purpurowe rzeki – klasyk wśród thrillerów, książka autorka, którego jeszcze nie znam. Pożyczona z biblioteki w związku z wyzwaniem u anetapzn Czytamy Kryminały.
5.       Minette Walters Lodownia – również pożyczona z biblioteki w ramach tego samego wyzwania. Autorka była parę razy polecana przez czas odnaleziony, dlatego efekty mogą być różne ;).
6.       Cała Polska trzaska. Reportaże Gazety Wyborczej 2001 – 2004 – po recenzowanym niedawno Szczygle nasmaczyłam się na reportaże, więc pożyczyłam sobie taki oto zbiorek.
Na stojąco od lewej:
7.       Henning Mankell Powrót nauczyciela tańca- mam przed sobą jeszcze dwa tomy Wallandera, a potem co? Dlatego na wszelki wypadek już się uzbroiłam w kolejną powieść tego autora.
8.       Sharon Owens To musi być miłość – powieści obyczajowe tej autorki bardzo lubię, dlatego uważam, że zawsze warto mieć ją na podorędziu. Tą przytargałam z taniej książki po tym, jak nakład zaczynał się powoli wyczerpywać. Kosztowała 9 zł.
9.       Sheila Roberts Strajk na Boże Narodzenie – kolejna książka obyczajowa, kiedyś czytałam zachęcającą recenzję, więc kiedy wpadła mi w ręce w dyskoncie Empiku za 9 zł, kupiłam. Będzie na następne zimowe Święta.
10.   Alexander McCall Smith Świat według Bertiego – 4. Tom z serii 44 Scotland Street. Dwa pierwsze niedawno recenzowałam. Uwielbiam te książki. Pierwsze dwa tomy i ten tutaj udało mi się trafić przecenione po 9 zł., niestety nie udało się powtórzyć tego sukcesu z tomem 3. Więc niedługo pewnie się złamię i kupię po normalnej cenie. Warto.

10 książek. Niby sporo, ale są to zbiory z dwóch miesięcy, w dodatku tylko połowa kupiona (tylko Arne Dahl za pełną, okładkową cenę – swoją drogą ewenement, bo chyba już dobre kilka lat nie zdarzyło mi się kupić książki bez chociaż najmniejszego rabaciku). Cieszę się również z Zimowego mordercy, pierwszą recenzyjną książkę. Jak pewnie zdołaliście zauważyć, do tej pory nie recenzowałam książek przesłanych mi przez wydawnictwo. Nie był to do końca przypadek, nigdy się o współprace nie starałam, gdyż czasem po prostu brak mi czasu, by czytać narzucane mi tytuły. Tym razem się zgodziłam, gdyż Wydawnictwo Dolnośląskie znam i cenię, a książka traktuje o moim ukochanym Krakowie, dlatego i tak bym ją przeczytała.

Tak wam się podoba stosik? Czytaliście coś z powyższych? I tradycyjnie – którą na pierwszy ogień?

PS Jeszcze chyba nigdy nie udało mi się przeczytać wszystkich książek z publikowanych tutaj stosików. Przegląd bloga wstecz ujawnia, że w każdym stosie znajdują się książki, które mimo szczerych chęci jeszcze nie doczekały się przeczytania. Też tak macie?

PS 2 Jak zwykle byłabym o czymś zapomniała. O ebookach. Chwaliłam się w zeszłym roku nowo nabytym Kindlem, którego teraz sukcesywnie poję nowymi książeczkami, opróżniając swoje konto i zasilając konta sklepów z ebookami. Ale jakże tu się powstrzymać, kiedy za wersję papierową trzeba by dać nieraz 40 zł, a elektroniczne są za 10?


Ostatnio naszło mnie na takie militarne tematy, stąd aż dwie takie pozycje. Przeczytałam na razie kilka stron Najdłuższego tygodnia i zapowiada się naprawdę ciekawie.

Polecane przez koleżankę, trochę nie moja bajka, ale dobrze czasem poczytać "coś innego".

Byłoby tego więcej, ale resztki rozumu nie pozwoliły mi się spłukać do reszty.

PS 3 Coś mnie od wczoraj drapało w mózg, że o czymś zapomniałam. Były to oczywiście ebooki, ale to uzupełniłam dość szybko, jednak drapanie nie ustawało. Zapomniałam się bowiem pochwalić wygraną od Kaś z bloga achy-ochy ... z książką, która dotarła do mnie na dniach. A jest to ta oto znana wam na pewno książka:

Dużo o tej książce czytałam na waszych blogach, stąd jestem jej strasznie ciekawa. Raczej w tym miesiącu już nie zdążę się za nią zabrać, ale może uda mi się przeczytać w kwietniu. Raz jeszcze dziękuję Kaś za zorganizowanie konkursu!