O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

poniedziałek, 30 marca 2020

Madeline Miller "Kirke"


Nie wiadomo jak długo jeszcze pandemia będzie nas trzymała w domu, ale wszystko wskazuje na to, że jeszcze chwilę to potrwa. I chociaż sytuacja zaczyna mi coraz bardziej doskwierać (jak chyba każdemu z nas) przynajmniej o jedno nie muszę się niepokoić. O książki. Mam ponad 90 nieprzeczytanych pozycji na półkach, plus tonę ebooków (z każdą chwilą coraz więcej, bo sklepy prześcigają się w promocjach), a tuż przed rozpoczęciem izolacji akurat odwiedziłam lokalne biblioteki i przyniosłam dodatkowe kilka książek (bo przecież potrzebuję). I właśnie jedną w z tych bibliotecznych zagłębiałam się cały weekend.

„Kirke” autorstwa Madeline Miller to znowelizowana wersja dobrze znanego mitu o czarodziejce Kirke, która najbardziej się nam kojarzy z innym mitem – tym o Odyseuszu powracającym do Itaki z wojny trojańskiej. Jednak autorka nie ogranicza się tylko do tego fragmentu greckiej mitologii – przeciwnie, oczyma Kirke śledzimy losy wielu innych bogów, nimf i bohaterów. Miller sięga zatem po mit po Prometeuszu, o Minotaurze, o Dedalu i Ikarze, Ariadnie i Tezeuszu. Czytamy o wydarzeniach spod Troi i o początkach świata. Na kartach „Kirke” pojawiają się dobrze nam znani bogowie, tacy jak Hermes czy Atena, oraz ci pomniejsi. Wspomnieni zostają wielcy bohaterowie – Achilles czy Herkules, a także zwykli ludzie wplątani w wydarzenia dyrygowane przez bóstwa.

Opowieść wydaje się toczyć leniwie, bohaterowie pojawiają się i znikają, by zrobić miejsce dla kolejnych, ale z czasem czytelnik uzmysławia sobie, że pomimo powolności wydarzyło się w tej książce bardzo wiele, a wciąż przed nim mnóstwo stron, zaś postaci występujące wcześniej odnajdują, czasem niespodziewanie, swoje znaczenie w kolejnych etapach życia głównej bohaterki. Sama Kirke jest fascynującą postacią, nie tylko dzięki temu co o niej wiemy ze starożytnej mitologii, ale przede wszystkim dzięki temu, jak Madeline Miller ją wykreowała. Z niewinnej i naiwnej nimfy powstanie niezależna i potężna czarownica, której lękać się będą najwięksi, a obserwowanie jej powolnej przemiany jest prawdziwą literacką ucztą. Kirke uczy się na własnych błędach, bierze odpowiedzialność za swoje czyny i docenia wagę ciężkiej pracy i silnej woli. A jednocześnie jest postacią z krwi i kości, o którą się niepokoimy i która wystawiana jest co raz na próby, które łamią serce. Zdecydowanie była to jedna z najbardziej emocjonalnych czytelniczych przejażdżek w tym roku.

Co należy jeszcze podkreślić to sposób, w jaki autorka traktuje grecką mitologię, bowiem często gęsto jej elementy są wykorzystywane przez pisarzy w sposób bardzo dowolny, często niemający nic wspólnego z oryginałem. Tutaj mity zostały potraktowane poważnie, a fabuła odbiega od oryginały tylko wtedy, gdy jest to konieczne dla prowadzenia akcji. Greccy bogowie byli okrutni i bezwzględni, i tacy właśnie są w „Kirke”, zaś powiązania między nimi są tak samo pokręcone, jak opowiadali starożytni. Zatem wielbiciele mitów greckich mogą bez lęku sięgać po tą powieść bez obaw, że będą chcieli nią rzucić o ścianę.

Madeline Miller jest również autorką drugiej powieści o tematyce greckiej mitologii - „Achilles. W pułapce przeznaczenia”, po którą również zamierzam wkrótce sięgnąć, chociaż jak słyszałam, łamie serce. Zaryzykuję, bo dla tej autorki warto.


Moja ocena: 5/6


Madeline Miller Kirke
Tłum. Paweł Korombel
Wyd. Albatros
Warszawa 2018


wtorek, 24 marca 2020

Andrew Sean Greer "Marny"


Artur Marny jest pięćdziesięcioletnim (czterdziestodziewięcio) pisarzem drugiej kategorii odśnieżania, którego życie nie jest źle, ale... nigdy nie było przesadnie dobre. Zwykle jest traktowany jako dodatek do słynniejszych, młodszych, piękniejszych, jego powieści nie lądują ani na listach bestsellerów, ani na listach nominowanych do literackich nagród. Ogólnie szału nie ma. To takie sobie życie zostaje poniekąd wywrócone do góry nogami w chwili, gdy Artur otrzymuje zaproszenie na ślub swojego byłego kochanka. Nie może go przyjąć, z oczywistych względów, ale nie może też zwyczajnie odmówić stawiennictwa by nie wywołać komentarzy. Potrzebuje alibi.

Wraz z zaproszeniem ślubnym w jego ręku znajdują się (dosłownie i w przenośni) również inne, i Artur decyduje się zrobić coś, czego nigdy wcześniej nie robił: przyjąć je wszystkie, tak by w chwili ślubu być, niestety, nieobecnym na łonie ojczyzny. I tym sposobem wyrusza w podróż dookoła świata.

Artur przemierza zatem kolejne kraje i kontynenty, przeżywa przygody które nigdy by go nie spotkały gdyby dalej tkwił w San Francisco. Jednocześnie autor zabiera nas w podróż w czasie – liczne retrospekcje pozwalają nam poznać historię Artura – dzieciństwo i młodość, imprezy z bohemą, wieloletni związek ze słynnym poetą, dziewięcioletni romans z młodszym od siebie mężczyzną, który kończy się ostatecznie małżeństwem tego drugiego z kimś innym i wymuszoną podróżą Artura.

Pomimo wielu wad i jeszcze większej ilości pechowych zdarzeń Artur jest fascynującym i wielowymiarowym bohaterem, jakże różnym od większości, a jednocześnie bardzo ludzkim ze swoimi obawami, które dotyczą każdego z nas. Czasem czytelnik zaśmieje się z jego perypetii, ale częściej ma ochotę go przytulić i postawić mu drinka. Myślę, ze na stałe znalazł się w grupie moich ulubionych postaci literackich.

Zachwycił mnie język w tej powieści – niby prosty, ale jednocześnie poetycki traktowany nieco z przymrużeniem oka. Niektóre frazy najchętniej bym podkreśliła (niestety jednak wersja elektroniczna to nie to samo co papier), stwierdzenia takie jak: „Całuje (…) jak ktoś, kto ucząc się języka obcego, opanował tylko czas teraźniejszy, i tylko drugą osobę. Tylko teraz, tylko ty.” Zabawnym zbiegiem okoliczności jest fakt, iż autor opisuje drugoplanową postać słynnego poety, który otrzymuje nagrodę Pulitzera, po czym sam staje się laureatem tego wyróżnienia, właśnie za powieść Marny. A czytając tą piękną powieść, nie sposób nie przyznać, że zasłużenie.

To nie jest pozycja do bezrefleksyjnego przeczytania w kilka godzin, to jedna z tych książek, które warto smakować, dać im czas, zanurzyć się w opowieści i w sposobie, w jaki jest opowiedziana. Ale zdecydowanie jest to pozycja warta tego, by po nią sięgnąć.


Moja ocena: 6/6

Andrew Sean Greer Marny
Wyd. W.A.B


Za możliwość przeczytania tej wspaniałej książki dziękuję Wydawcy.