Pierwsza sprawa jest taka, że do projektu czytania moich
zaległych książek włączyłam w tym roku element czytania własnych zaległych ebooków.
Nie było to tak palące, gdyż ebook z definicji zajmuje mniej miejsca i jakoś
tak nie rzuca się w oczy przesadnie, oraz dlatego, że zaległości są mniejsze
niż z papierowymi (139 do 230 tych ostatnich), ale jednak szkoda, żeby „leżało”
nieprzeczytane. Na czytniku znalazłam uroczą mieszankę tego, co sama kupiłam,
bo chciałam, tego co sama kupiłam, bo mi ktoś kiedyś polecił (nie zawsze wiadomo
kto i kiedy), tego, co ludzie i wydawnictwa mi poprzysyłali, zwykle
nieproszeni, i kilka darmowych z różnych okazji. Teraz powoli wyłuskuję kolejne
kąski, a konkretnie kryminały i thrillery, niektóre stosunkowo świeże, nawet z
początku tego roku.
I tu dochodzimy do sprawy drugiej, mianowicie w ramach
projektu uruchomiłam sobie takiego oto ebooka – Białe kruki Christera Mjaseta. Nie wiem, jak długo ją mam, nie wiem też, u kogo na blogu przeczytałam zachęcającą recenzję.
Zakupiłam ebook zaraz po lekturze recenzji, „bo przecież muszę już przeczytać’,
co w logice książkoholika oznaczało, że „już mam to może bezpiecznie leżeć”.
Z uwagi na zaszeregowanie tej norweskiej powieści do
kategorii thriller/sensacja/kryminał przez jeden z większych portali
książkowych, zabrałam się za lekturę podejrzewając, że natknę się na coś w
stylu kryminału medycznego tylko skandynawskiej, bowiem książka traktuje o
trzech lekarzach w norweskim szpitalu. Okazało się, że kategoria została
przyznana na wyrost, jest to raczej powieść obyczajowo-psychologiczna. Troje
młodych lekarzy przystąpi wkrótce do konkursu na stałe stanowisko na oddziale
neurochirurgii. Początkowo miały zostać obsadzone aż trzy stanowiska, gdy
jednak rodzą się plotki o ograniczeniu tej liczby, bohaterowie zaczynają czuć
oddech presji na karku. Każde z nich ma kwalifikacje i zalety, jednak żadne z
nich nie może być stuprocentowo pewne wygranej.
Zwłaszcza, gdy obok merytorycznych kwasji brane są pod uwagę różniej
skomplikowane zależności pomiędzy pracownikami, stażystami i resztą pracowników
szpitala.
Mniej niż o samej pracy neurochirurga dowiadujemy się o
Mathiasie, Thei i Wernerze – kim są, co sprowadziło ich do szpitala, dlaczego
wybrali neurochirurgię i jak wiele są w stanie poświęcić, by zdobyć upragnione
stanowisko. Trudno powiedzieć, aby były to postaci kryształowe, a jednak
zdobyli moją sympatię, a ich los leżał mi na sercu. Każde z nich znajdzie się
wkrótce w zaskakującym i trudnym układzie odniesień, a znalezienie wyjścia z
tej sytuacji może okazać się kosztowne. Dla nich lub dla innych wokół.
To co mnie ujęło w tej książce, to ten typowy skandynawski
klimat, który coraz częściej trudno mi znaleźć w skandynawskich książkach. Po
czasach Larssona, Mankella i Axelsson coraz więcej autorów z tego kręgu kulturowego
postanowiło spróbować swoich sił w literaturze, i chociaż wielu świetnie idzie,
to często nie sposób powiedzieć, czy powieść powstała w Sztokholmie czy w Teksasie.
Białe kruki pod tym względem
powracają do źródeł, a opisy paskudnej pogody tylko dodawały smaczku. Nie ma tu
wartkiej akcji, lecz powoli budowana sytuacja, bańka, która wreszcie musi
pęknąć, i zebrać żniwo. Budowanie napięcia i czekanie, co z tego wyniknie. I
zakończenie, którego się nie spodziewałam.
Moja ocena: 4,5/6
Christer Mjaset Białe
kruki
Tłum. Dorota Polska
Wyd. Smak Słowa
2014
Ciekawa pozycja, chętnie po Twojej rekomendacji przeczytam powyższą książkę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń