O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

niedziela, 28 kwietnia 2013

Po co ci mózg, gdy masz Catherine Coulter



Miałam ostatnio ochotę na typowy romans. Ale taki typowy typowy. W tym celu przysposobiłam powieść Catherine Coulter Miasteczko Cove, będący jak się okazało pierwszą częścią wielotomowego cyklu o agentach FBI. Zaczęłam czytać. Ło Matko – jazda bez trzymanki.

Romansidła, jak żaden inny gatunek, opierają się na jednym, jedynym schemacie, który można dowolnie ozdabiać, ale clue programu  musi być – piękna kobieta, najlepiej w niebezpieczeństwie, i przystojny, silny facet, który się w niej z miejsca na zabój zakochuje. Po to czytamy takie powieści. I oczywiście to samo zawiera Miasteczko Cove, więc tutaj nie zamierzam się czepiać. Przyczepię się natomiast do całej reszty. Przede wszystkim język – owszem, harlequiny to nie jest klasyka angielska, nikt się tu nie spodziewa bogatych zdań, ale powinno to być zjadliwe. Nie wiem, czy zawinił tu tłumacz, czy autorka jest taka utalentowana inaczej, ale efekt zapodany czytelnikowi przyprawia o ból zębów. Miałam wrażenie, jakby książka została wypluta przez GooogleTranslatora. Wypowiedzi były sztuczne, idiomy na siłę wrzucone tam gdzie nie trzeba, postaci wypowiadały się tak, jakby stały na scenie przedstawienia gdzieś w szkole podstawowej w Ohio i recytowały nie do końca nauczony tekst, z wyrazem twarzy „Czy to aby na pewno teraz moja kolej?”.

Drugie, co mi się tu nie podobało (przy czym nie podobało to delikatne określenie) to durnowata fabuła. Zaczyna się jeszcze znośnie, Sally, młoda mężatka, ucieka z wariatkowa gdzie umieścił ją ojciec i mąż, i ukrywa się przed FBI, które uważa, że zabiła swego ojca (powody zabicia: był tyranem i babskim bokserem, powody dla FBI – facet handlował bronią z terrorystami czy jakoś tak). Przybywa do miasteczka Cove, gdzie mieszka jej ciotka.  Zaraz za nią przybywa agent Quinlan, który chce zdobyć jej zaufanie, a oczywiście się zakochuje. I tu zaczyna się zabawa, gdyż w spokojnym miasteczku nagle trup ściele się gęsto. Ewidentnie pani Coulter chciała napisać romans z wątkiem kryminalnym, ale w tym celu wypadałoby obejrzeć chociaż jeden film kryminalny, lub przeczytać kryminał. Opierać się tylko na swoim wyobrażeniu o śledztwie nie było najmądrzejszym, co tu mogła uczynić. Przykład – agent FBI i Sally idą na spacer po plaży, znajdują zwłoki. Co robi agent FBI – bierze zwłoki pod pachę i zasuwa z nimi do miejscowego lekarza. Fajnie, co nie?

Stosunkowo niedawno poznałam pojęcie „marysuizm”, używane dla określenia postaci żeńskiej w filmie lub książce, która jest idealna – piękna, mądra, wychodząca cało z każdej opresji, mająca wszelkie możliwe talenty. Taki McGyver w spódnicy. I to również prezentuje autorka czytelnikowi. Z przerażonej, zahukanej Sally nagle  staje się Larą Croft, kiedy to po kilku dniach podawania jej silnych leków przez szalonego doktorka, w za małych ciuchach (koszulka rozłażąca się na biuście bez stanika pod spodem, takie klimaty), z 300 dolarami w kieszeni przemierza na motorze Stany Zjednoczone, zgrabnie wychodząc z opresji i grając na nosie dwóm świetnie wyszkolonym agentom FBI.

Takich cudeniek jest tu więcej. I nie o to chodzi, że mam coś przeciwko romansidłom i nie rozumiem specyfiki tej literatury. Lubię, Nora Roberts jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, a Susan Elisabeth Phillips jest jedną z moich ulubionych autorek. Ale fakt, że główny odbiorca harlequinów przeważnie czyta tylko to i nie ma bardzo wyrobionego gustu, nie oznacza, że można mu dawać do czytania taki badziew i udawać, że wszystko ok. Można pisać dobrze nawet mniej wymagające książki. Tutaj natomiast grafomania osiągnęła taki poziom, że od pewnej chwili z fascynacją połączoną z niedowierzaniem czytałam kolejne strony, bo tak absurdalnej książki to chyba jeszcze nie czytałam. A teraz uwaga – cykl doczekał się 17 tomów! Czyli się, kurczę, nie znam.

Moja ocena: 2/6 bo jednak miałam uciechę z wyłapywania kolejnych głupot.

Książkę już oddałam do biblioteki (choć miałam pokusę by ją spalić i powiedzieć, że zgubiłam), nie odpisawszy szczegółów wydawniczych, ale na pewno nie zamierzam nikomu ułatwiać spotkania z tą powieścią. Niech to będzie Święty Graal dla poszukiwaczy absurdu.

PS Wielkie sorry za nieobecność w blogosferze ostatnimi czasy – i to zarówno nie pisanie u siebie, jak i nie odwiedzanie Was. Niestety, w najbliższym czasie rzadko będę się pojawiać, ale mam nadzieję, że do końca maja zamknę wszystkie sprawy i będę mogła powrócić z nowymi recenzjami, a na razie będzie tu takie dogorywanie… Postaram się tylko być up to Wyzwane, bo wiem, że niektórzy z was je polubili i bardzo mnie to cieszy. J

niedziela, 21 kwietnia 2013

Statystyki strikes again



Niestety, czasu na czytanie brak, dlatego salwuję się ucieczką w posty zapchajdziury. Wiem jednak, że lubicie się czasem pośmiać z blogowych statystyk, a ostatnio trochę się tego uzbierało (mimo, że od poprzednich takich postów nie minęło dużo czasu). Zatem, zapraszam do pośmiania się. J

Najnowsze kwiatki można podzielić na trzy główne części:
Część I – „zabili go, uciekł”:
Kraków grupa płatnych morderców – ewidentnie ktoś dalej szuka
Krakowscy psychopaci – jw.
Książki z opisem rokłądu zwłok – jeśli to ta sama osoba, co powyżej, to widać chce się przygotować profesjonalnie do tematu.


Część II – „Kultura”:
Drużyna a tom – koń a prawa polska
 „czytanie” tradycji – chcę zobaczyć, jak to wygląda
Obrazy na Wielkanoc/obrazy wielkanocne – nie wiedziałam, że są specjalne obrazy na tą okoliczność…

Część III – „Koń (albo kucyk), jaki jest, każdy widzi”:
Co się dzieje z konmi z Irlandii – boję się pytać
Mój mały kucyk tapety – jesteśmy w domu :D
Pisownia słowa koniopodobne – komentarz już był wcześniej publikowany, tutaj pominiemy to wyniosłym milczeniem
Pisownia słowa koniopodobnych – jw.

A to za Chiny Ludowe nie wiem, o co chodzi, i czemu ktoś tego szukał u mnie aż 3 razy:
si– dosy• nietypowa

Może nie jest szczególnie bogato, ale na pewno urokliwie.

A na koniec tradycyjnie - obrazek z Kwejka:
 

piątek, 19 kwietnia 2013

"55"



Od jakiegoś czasu książkowa blogosfera zabawia się w coś o nazwie „55”, ja akurat podpatrzyłam to u Krimifantamanii, a teraz podczytuję u pozostałych. To i ja się udzielę.
10 książek, które mi się spodobały – poza HP i Mistrzem i Małgorzatą rozeszły się po ludziach, więc stosika nie będzie
1.       Cykl o Harrym Potterze  J. K. Rowling – traktowany jako jedna książka
2.       Trafny wybór J. K. Rowling
3.       Władca Pierścieni J. R. R. Tolkien
4.       Niebo Montany Nora Roberts
5.       Misterioso Arne Dahl
6.       Strasznie głośno, niesamowicie blisko Jonathan Safran Foers
7.       Dożywocie Marta Kisiel
8.       Morderstwo w Orient Expressie Agatha Christie
9.       Mistrz i Małgorzata Michai Bułhakow
10.   Przyślę panu list i klucz Maria Pruszkowska


9 książek, które mi się nie spodobały – punkty 2, 7 i 9 opisane na blogu, reszta to buble „sprzedblogowe”
1.       Pachnidło Patrick Suskind
2.       Teleny Oscar Wilde
3.       Chłopi W. S. Reymont
4.       Prawnik Elle Woods Amanda Brown
5.       Wielki Gatsby F. S. Fitzgerald
6.       Sprawiedliwość owiec Leonie Swann
7.       Rubio William Wharton
8.       Alchemik Paulo Coelho
9.       Uwikłanie Zygmunt Miłoszewski

8 blogów, które najczęściej czytam – wredne pytanie, wystarczy spojrzeć na blogrolla

7 książek, które chcę przeczytać – jak widać po stosiku, nie brak rzeczonych książek powstrzymuje mnie od lektury
1.       Paragraf 22 Joseph Heller
2.       Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez
3.       Zapiski z małej wyspy Bill Bryson
4.       Na plebanii w Haworth Anna Przedpełska-Trzeciakowska
5.       Bracia Karamazow Fiodor Dostojewski6.
6.       Wrogowie. Historia FBI Tim Weiner
7.        Gottland Mariusz Szczygieł


6 powodów, żeby sięgnąć po lekturę – a trzeba powodów?
1.       Chęć
2.       Nuda
3.       Potrzeba odwiedzenia konkretnych miejsc bez środków na samolot
4.       Zaspokojenie ciekawości
5.       Zdobycie wiedzy
6.       Oddać wreszcie te pożyczki!

5 powodów by nie sięgnąć po książkę – tu akurat jest prosto:
1.       Egzamin z procesu karnego
2.       Egzamin z prawa gospodarczego
3.       Pisanie pracy magisterskiej
4.       Spotkanie z przyjaciółmi/rodziną
5.       Książka jest poradnikiem pisanym przez jakiegoś celebry tę, co życie ogląda tylko, jak mu śmignie obok.

4 miejsca w których najlepiej się czyta – wygrywa opcja horyzontalna
1.       Mój fotel (przy opcji nogi na biurku)
2.       Łóżko
3.       Pociąg
4.       Leżak

3 autorów na których książki zawsze czeka się za długo – tylko trzeci ma zapowiedzianą nową książkę na jesień, pierwszy napisane ma, ale nie wiadomo kiedy przetłumaczą, druga – nie wiadomo, czy jeszcze coś napisze.
1. Arne Dahl
2. J. K. Rowling
3. Khaled Hosseini

2 dobre ekranizacje – te dwie i pewnie jeszcze z dziesięć innych
1.       Władca pierścieni
2.       Rozważna i romantyczna

1 autor niezasłużenie zapomniany
Maria Pruszkowska (nie wiem czy zapomniana, ale jakoś tak słabo obecna…)

Na koniec oczywiście zapraszam do zabawy każdego, kto się jeszcze nie bawił, a chciałby. I zaznaczam, że powyższe listy są subiektywnym wyborem, który w dodatku od czasu, kiedy je zrobiłam (tydzień temu) już zdążył ulec zmianie. To nie są jedyne książki, czy blogi, które wybieram, to tylko taka zabawa.




środa, 17 kwietnia 2013

O rodzinnych domach dziecka



Dom na klifie to taka baśń. Tyle tylko, że gdyby ludzie byli lepsi, to ta baśń mogłaby stać się rzeczywistością. Chociaż, tak naprawdę, są tacy dobrzy ludzie, dzięki którym do tego dochodzi. I o takich ludziach w dowcipny, ale i wzruszający sposób pisze Monika Szwaja.

Zosia od siedmiu lat pracuje jako wychowawca w państwowym domu dziecka. Choć wykonuje swoją pracę z pasją i oddaniem, widzi, że jej wysiłki nie przynoszą efektów, gdyż system, w jakim pracuje, na to nie pozwala. Większość wychowawców albo obojętnie podchodzi do tematu wychowania młodych petentów, albo wręcz ich nie znosi, i z przyjemnością wykorzystuje swoją nad nimi władzę. Na tym tle dwóch czy trzech wychowawców z powołania nie ma szansy nic zmienić. Zmienić natomiast sytuację może pewna instytucja, o której od czasu do czasu mówi się w mediach – rodzinny dom dziecka. Jednak taki dom założyć może tylko rodzina – ergo małżeństwo.

Adam jest lekkoduchem, który parał się w życiu różnymi zawodami. Aktualnie wykonywanym jest zawód dziennikarza telewizyjnego, gdzie nawet osiąga pewne sukcesy. Czegoś mu jednak w życiu brakuje, potrzeba zmian znów pcha go do przodu. Właśnie odziedziczył po ciotce piękny dom na klifie, jednak by tam zamieszkać, musi się ożenić, i wykorzystać dom do czegoś pożytecznego. Przypadkiem, w Szczecinie (gdzie każdy zna każdego, jak wynika z powieści pani Szwai), spotyka Zosię, z którą połączy go pewne bardzo nietypowe przedsięwzięcie.

Pod przykrywką sympatycznej, momentami zabawnej, momentami smutnej, opowieści o miłości autorka wprowadza nas w świat rodzinnych domów dziecka. Obnaża patologię państwowych placówek, okrucieństwo urzędników, wszechogarniającą władzę mediów, ale i pokazuje promyk nadziei – gdyż są u nas ludzie, którzy chcą coś zmienić, chcą założyć dom rodzinny, chcą nie tylko zapewniać podstawowe potrzeby, ale i wychowywać dzieci, których nikt nie chce (ale nie aż tak, by zrzec się praw rodzicielskich). Powstała z tego piękna powieść, którą łatwo się czyta, ale ciężko później trawi, gdyż lektura ta pozostawia nas z masą kwestii do przemyślenia: czy potrafilibyśmy, czy warto, dlaczego w niektórych częściach kraju da się takie przedsięwzięcie zrealizować, a w innych nie, skąd znieczulica urzędników, skąd nienawiść do tych małych ludzi, którzy wprawdzie są trudni, ale dlatego, że dużo już wycierpieli. Mimo licznych problemów, które napotkają bohaterowie, jest jednak pewna doza optymizmu w tej opowieści, która pokazuje, że, kurczę, da się.

Ktoś by się mógł przyczepić, że książka jest przewidywalna. Ano jest, ale też nie czyta się takiej literatury dla zwrotów akcji. To była moja trzecia powieść pani Szwai, pierwsza, Gosposia prawie do wszystkiego mnie zauroczyła, druga – Jestem nudziarą, śmiertelnie znudziła. Dom na klifie przekonał mnie, by do autorki wracać już teraz regularnie.

Moja ocena: 5/6

Monika Szwaja Dom na klifie
Wyd. Prószyński i S-ka
Warszawa 2006

Książka przeczytana jako zaległość Wyzwania Miejskiego – edycja styczniowa, czyli miasta nadmorskie (Szczecin), oraz w ramach wyzwania Od A do Z.