O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowanie roku



Przyszedł i dla mnie czas na podsumowanie roku, które w przypadku Krakowskiego Czytania zbiega się z założeniem bloga – tak, tak, niecały rok temu KC pojawiło się wśród was i od tamtej pory dzielnie stara sobie utorować drogę i umościć miejsce na blogowej mapie, co mu się poniekąd  udało (informowałam o tym między innymi w poście o infografice Book z Nami). Na post urodzinowy przyjdzie jeszcze czas, teraz zaś zapraszam na podsumowanie.

Rok 2012 okazał się być dla mnie pod wieloma względami przełomowy. Przede wszystkim postanowiłam przekuć moją pasję czytelniczą w coś bardziej realnego, stąd pomysł na bloga. To było w styczniu. W lutym przystąpiłam do wyzwania Sardegny – Trójka e-pik, a moje zaangażowanie w ta zabawę zaskoczyło nawet mnie. Mimo, iż nie zawsze udawało mi się je ukończyć w całości, to z dumą mogę powiedzieć, że jako jedna dwóch uczestniczek brałam udział w każdej edycji. Marzec okazał się miesiącem podróży do Barcelony, w której od tamtej pory jestem zakochana bez pamięci i bezkrytycznie, szczególnie, że jest to miasto Ludzi Czytających w Metrze.  W kwietniu udałam się na moje pierwsze spotkanie biblionetkowe w Krakowie – pamiętam, byłam przerażona, kiedy pierwszy raz szłam zobaczyć się z zupełnie obcymi ludźmi, i nie byłam pewna, czy mnie zaakceptują. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami, sercami i biblioteczkami, za co serdecznie im dziękuję. Dziś już nie wyobrażam sobie życia bez tych okresowych spędów, na które przynosimy coraz większe ilości książek, by budować z nich wieże a nawet twierdze. Maj upłynął mi pod znakiem upiornej sesji, za to czerwiec, czytelniczo najgorszy, dał się zapamiętać pierwszym, i jak dotąd jedynym konkursem na Krakowskim Czytaniu, który cieszył się dużą popularnością.  Miesiące letnie dały się zapamiętać okresowymi i długimi przerwami w dostępnie do Internetu,  wczesną jesienią reaktywowałam cykl o Krakowie, natomiast w listopadzie miałam okazję skonfrontować moje wyobrażenia o Sztokholmie z rzeczywistością – stolica Skandynawii okazała się jednym, wielkim pozytywnym zaskoczeniem! Grudzień z kolei przyniósł ze sobą smutne wieści co do losu wydawnictwa Świat Książki.

A teraz część właściwa podsumowania: w roku 2012 przeczytałam 71 książek. Biorąc pod uwagę że moje studia z semestru na semestr są coraz bardziej wymagające, wynik wydaje mi się bardziej niż zadowalający. Przeczytałam 21 książek polskich i 50 zagranicznych. Spośród tych pierwszych 11 miało fabułę osadzoną w jednym z polskich miast, natomiast druga grupa cechowała się ciekawą różnorodnością – choć przeważały książki angielskie (18!) amerykańskie i szwedzkie, to pojawiła się również Japonia, Francja, Włochy, Hiszpania, Niemcy, Kolumbia i Islandia. Oba te wyniki bardzo mnie cieszą, gdyż ubiegłe lata upływały zwykle pod hasłem USA i Wielkiej Brytanii, praktycznie bez odstępstw. Zaczęłam też czytać więcej klasyki – w tym roku przeczytałam 5 powieści. Nie jest to szał dzikich ciał, ale na pewno lepiej niż rok temu (1!). Za to czytam mniej kryminałów, zwykle liczba oscylowała w okolicach 50 procent, w tym roku „zaledwie” 24. Co do własności książek, to 29 przeczytanych pochodziło z mojej półki, niestety, zaledwie 15 zakwalifikowało się do wyzwania „Z półki” jako zakupione przed 2012 rokiem.

Trudno wybrać tą jedną jedyną, dlatego postanowiłam wymienić tutaj pięć książek, które w tym roku zrobiły na mnie największe wrażenie:

1.       Trafny wybórJ. K. Rowling – oczekiwana przeze mnie od chwili, gdy dowiedziałam się, że autorka powraca z nową powieścią. Zaskoczyła mnie tematem, atmosferą, postaciami, wgięła w fotel i absolutnie przerosła moje oczekiwania.
2.       Dziwne losy Jane EyreCharlotte Brontë. Niesamowita, mroczna, smutna ale jakże piękna opowieść o jednej z najsłynniejszych heroin w literaturze, która wprowadziła mnie w świat XIX wiecznej Anglii i zachęciła by sięgnąć po inne powieści Charlotte i jej sióstr.
3.       Zanim zasnęS. J. Watson – powieść, którą śmiało można nazwać thrillerem psychologicznym, czyli gatunek, którego zwykle unikam jak ognia. Autor przez całą powieść odkrywa przed nami szczegóły z życia bohaterki, buduje nastrój grozy, by doprowadzić do zaskakującego i przerażającego finału.
4.       Podróże z Ryszardem Kapuścińskim – Opowieści trzynastu tłumaczy – Ta książka odkryła przede mną jak trudna jest  praca tłumacza, jaką rolę odgrywa on dla całej książki, dla autora, wydawcy i czytelnika, oraz jakie przeszkody stały nieraz na drodze do pierwszych zagranicznych wydań książek Ryszarda Kapuścińskiego.
5.       Polski hydraulik – Maciej Zaremba – reportaż z którego wieje grozą, tym większą, że przerażające historie bezprawia i ludzkiej głupoty pochodzą z kraju, który do niedawna uchodził za najbardziej cywilizowany na świecie.

Gdybym jednak musiała wybrać jedną, jedyną Książkę Roku, byłby nim „Trafny wybór” – chyba nie jestem w stanie wskazać ani jednej wady tej powieści, zachwyciła mnie w sposób, którego nie jestem w stanie wyrazić słowami, ugruntowała moje zdanie o olbrzymim talencie J. K. Rowling i rozbudziła apetyt na więcej.

Odkryłam też paru autorów, których zamierzam poznać lepiej nadchodzącym roku. O siostrach Brontë już wspominałam. Z pisarzy bardziej znanych, a tylko mnie na razie słabo, wymienię Terry’ego Pratchetta i Monikę Szwaję. Na pewno też będę kontynuować moją przygodę z cyklem autorstwa Alexandra McCalla Smitha oraz Mari Jundstedt. Natomiast prawie na pewno nie sięgnę w najbliższej przyszłości po powieści Williama Whartona.

Koniec roku upływa u mnie w chorobie, niestety, dlatego w Nowym Roku życzę wam przede wszystkim zdrowia, ale również czasu na czytanie i zwykłego, ludzkiego szczęścia!

czwartek, 27 grudnia 2012

Szalony to kraj, Szwecja



Polski hydraulik to zbiór reportaży ze Szwecji. Czy można napisać dobry reportaż na temat państwa, w którym nic się praktycznie  nie dzieje? Nie ma ruchów separatystycznych, zamachów, wojny domowej, przewrotów pałacowych, trzęsień ziemi, powodzi? Przestępczość  i bezrobocie mają najniższe współczynniki w świecie, każdy obywatel objęty jest szerokim pakietem socjalnym, waluta jest silna? Otóż można, gdyż wprawny obserwator życia społecznego, jakim niewątpliwie jest Maciej Zaremba, potrafi nawet w raju zdemaskować patologie życia społecznego. I potwierdzić to, co od lat próbują nam przekazać autorzy szwedzkich powieści (Mankell, Marklund, Larsson) – że źle się dzieje w państwie szwedzkim.

Zaremba urodził się i spędził młodość w Polsce, by w wieku osiemnastu lat wyjechać na stałe do Szwecji. Włada biegle językiem szwedzkim, a mieszkając tam zaznajomił się doskonale z zasadami działania państwa opiekuńczego. Dlatego teksty z tej książki napisane są z perspektywy „Ja, Szwed”, z drugiej jednak strony urodzenie z innym państwie daje reporterowi możliwość spojrzenia na otaczający go świat z innej jeszcze perspektywy – „Ja, Obcy”. Dzięki temu każdy fragment książki zyskuje unikatowe, podwójne spojrzenie na opisywane problemy, jednocześnie obiektywne, ale i wynikające z głębokiego, genetycznego wręcz zrozumienia problemu. A problemów jest wiele: zdemoralizowane związki zawodowe ustanawiające i egzekwujące prawo samodzielnie, bez nadzoru z góry, kulawy wymiar sprawiedliwości, muszący radzić sobie z brzemienną w skutki zmianą prawa, służb zdrowia przegniła do imentu. Choć, jak przystało na profesjonalnego dziennikarza, Zaremba przywołuje do mównicy obie strony konfliktów, to nie obawia się nieraz nazwać po imieniu patologii, których nie da się rozsądnie wyjaśnić. Posługuje się obiektywnym językiem reportażu z rozmachem, jakiego pozazdrościć mu by mogło wielu powieściopisarzy. Dzięki temu Polskiego hydraulika czyta się jak naukową fantastykę, mimo, że opisywane rzeczy wciąż dzieją się 2 godziny lotu od nas. I czytając tą książkę, zastanawiam się, jak ktokolwiek zdołał przeżyć, by o tym opowiedzieć.

Po lekturze Polskiego hydraulika, tatami kontra krzesła i Zapisków z wielkiego kraju dochodzę do wniosku, że w tzw.  krajach dobrobytu ludzie poszaleli. Bo czy normalne są milionowe procesy odszkodowawcze za siedmiosekundowe spóźnienie japońskiego pociągu? I zanik pasów dla pieszych na amerykańskich ulicach, gdyż tam każdy wszędzie podjeżdża samochodem pod same drzwi? A to, że jedna trzecia szwedzkiej służby zdrowia jest na stałe na zwolnieniu lekarskim, gdyż  jej pracownicy są smutni i zestresowani i muszą przejść psychoterapię? Chociaż często narzekamy na nasz kraj, i często mamy prawdziwe powody, to jednak po przeczytaniu tych książek zastanawiam się, czy faktycznie jest do czego aspirować. Ironia losu rozwiniętych państw jest taka, że pokonanie większości żywotnych problemów doprowadziła do patologii i zaniku zdrowego rozsądku. Wygląda na to, że gdy brak prawdziwych społecznych kwestii do rozwiązania, takich jak bezrobocie, głodowe pensje minimalne czy kilometrowe kolejki do specjalisty, prawodawcy i urzędnicy zaczynają kombinować, a obywatelom przewraca się w głowach. Dlatego Japończycy całkiem poważnie traktują wybór muszli klozetowej z pozytywką, Amerykanie kupują samochód kierując się liczbą uchwytów na napój, a szwedzki pielęgniarz szpitala psychiatrycznego wzywa policję, gdy jego pacjentka rzuci w niego gazetą i brzydko nazwie. A zamiast państwa mamy dom, który czyni szalonym.

Moja ocena: 5/6

Książka przeczytana w ramach wyzwania trójka e-pik jako książka zaplanowana na ten rok.

Maciej Zaremba Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji
Wyd. Czarne
Wołowiec 2008

wtorek, 25 grudnia 2012

Klasyka na Święta: "Agnes Grey"



Każdego roku w okresie Świąt sięgam po coś z szeroko rozumianej klasyki. Atmosfera dawnych czasów i bogaty, piękny język przemawia do mnie wtedy jak nigdy. Tym razem mój wybór padł na Agnes Grey Anne Brontë.

Kilka miesięcy temu zachwycałam się Jane Eyre autorstwa siostry Anne – Charlotte. Pisałam wtedy, że trudno wypowiadać się z klasą o czymś, co jest idealne. Z Agnes Grey mam podobny kłopot, gdyż ta powieść podobała mi się nawet bardziej niż dzieło starszej z sióstr. Autorka wprowadza czytelnika w smutną rzeczywistość posady guwernantki, którą to pracą parała się sama Anna. Mimo początkowych wyobrażeń na temat wspaniałości tej pracy i łatwości, z jaką Agnes ma nadzieję nawiązać więzi ze swoimi podopiecznymi, przyjdzie się jej zmierzyć z przykrościami i niesprawiedliwością, ignorancją i pychą zarówno swoich pracodawców, jak i ich latorośli.

Anne Brontë stworzyła postać dobroduszną, rozsądną, prawdomówną i uczciwą, która od samego początku zjednała sobie moją sympatię i szacunek. Dzięki tym cechom i pierwszoosobowej narracji miałam wrażenie, że doskonale ją poznałam i kibicowałam jej losom aż do ostatniej strony. Agnes rzucona została w towarzystwo, które nie docenia jej wartości, zalety traktuje jak wady, ogranicza jej możliwości, by następnie karać za te ograniczenia. Zarówno mocodawcy panny Grey, ich dzieci, jak i dalsza rodzina i znajomi jawią się jako banda zepsutych, pysznych ignorantów, pragnących na każdym kroku zaznaczyć swoją przewagę nad ubogą guwernantką, którzy za nic mają uczucia innych. Każda z tych postaci jest jednak wielowymiarowa, ciekawa, a obserwowanie ich wzajemnych interakcji nieraz budziło mój sprzeciw, ale i pokrętnie rozumiany zachwyt (który można chyba porównać z przyjemnością, jaką widzowie mają w czasie walki byka z torreadorem).

 Jednak nie można wspomnieć również o wątku miłosnym, który mnie osobiście przypominał te z powieści mojej ukochanej Jane Austen. Jednak mimo tych podobieństw, jak i porównań do powieści Charlotte Brontë, Anne Brontë  ma swój własny styl, bardzo wyrazisty i piękny. Nie znajdziemy tu tak dużych pokładów ironii, jaką raczyła nas Jane, ale i atmosfera powieści, mimo smutnych elementów, nie jest mroczna, jak to było w Jane Eyre. Anne wybrała sposób niemalże reporterski, by zaznajomić czytelnika z zaletami i wadami posady guwernantki, i opisując kolejnych bohaterów, nie narzuca swojego zdania. Pozwala mu samemu zdecydować, z jaką to osobowością ma do czynienia, choć przy opisywanych zachowaniach trudno mówić o zdobywaniu sympatii w stosunku do większości z nich. Zachwyciła mnie osobiście biegłość Anne w cytowaniu Biblii, z której wielokrotnie przytacza wersety idealnie wpasowujące się w konkretna sytuację – jednak trudno się dziwić, wszak była córką duchownego!

Olbrzymie brawa dla wydawnictwa MG za danie polskiemu czytelnikowi możliwości przeczytania i zachwycenia się tymi dziełami sióstr Brontë, które do tej pory, nie wiedzieć czemu, pozostawały nieprzetłumaczone. Teraz nie tylko mamy do czynienia z dobrym przekładem, ale i pięknym, eleganckim wydaniem, które doskonale się czyta (mówta, co chceta, ale czcionka też jest ważna!).

Przy Jane Eyre zdarzały mi się chwile przerwy, dwie, trzy strony, przez które trzeba było „przebrnąć” by móc dalej rozkoszować się opowieścią. W Agnes Grey wsiąka się na całego, gdyby nie mnóstwo pracy kuchenno-sprzątającej przed Wigilią, zapewne połknęłabym ją w kilka godzin. W sytuacji przedświątecznej gorączki zajęło mi to dwa dni. I już zacieram ręce, by pozyskać kolejne powieści sióstr Brontë.

Moja ocena: 6/6

Anne Brontë Agnes Grey
Tłum. Magdalena Hume
Wydawnictwo MG
Kraków 2012


niedziela, 23 grudnia 2012

Ale szopka! Krakowskich tradycji ciąg dalszy



Krakowskie szopki bożonarodzeniowe to prawdopodobnie najsłynniejsza tutejsza tradycja związana z grudniowymi Świętami.  Jest to budyneczek wykonany najczęściej z drewna, kartonu i kolorowych „sreberek”, służący do przedstawienia sceny narodzin Jezusa. Sama tradycja szopek narodziła się w XIX wieku, polegała głównie na budowaniu w kościołach i kaplicach prawdziwych szop, szałasów lub stajenek, przypominających te, w której wg Pisma Świętego narodził się Bóg. Kraków jak zwykle dołożył do tego swoje trzy grosze, nadając szopce wyjątkowy kształt kościoła lub pałacu, łudząco przypominającego charakterystyczne elementy krakowskiej architektury. Najczęściej powielanym z nich jest wyższa wieża kościoła Mariackiego, zwana często Hejnalicą, gdyż to właśnie z tej wieży co godzina rozlega się słynny na całą Polskę hejnał Mariacki. Oprócz wieży często też twórcy szopek umieszczają odniesienia do konstrukcji Sukiennic, głównie attyki i ostrołukowych arkad. Bywają też szopki a la Wieża Ratuszowa czy Barbakan. Stosunkowo rzadko pojawiają się w szopkach motywy rodem z Zamku Wawelskiego, natomiast ostatnimi laty wygrywa opcja europejska, a nawet światowa, i szopki zaczynają przypominać olbrzymie gotyckie katedry, zamki nad Loarą czy sułtańskie pałace. Większość artystów-szopkarzy wie jednak, że Kraków ze swym umiłowaniem tradycji najbardziej szanuje szopki klasyczne, czyli pstrokate, kolorowe i zwieńczone koroną Hejnalicy.

Od 1937 organizowany jest w Krakowie Konkurs Szopek, a od 1945 szopki kolekcjonuje Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, które co roku na początku grudnia organizuje otwartą wystawę wokół pomnika Mickiewicza na Rynku, a następnie szopki zostają przeniesione do oddziału Krzysztofory (róg Rynku i ul. Szczepańskiej) gdzie można je podziwiać w okresie świątecznym. W muzealnym sklepiku oraz w niektórych sklepach z pamiątkami można ponadto nabyć szopkę, choć ceny niektórych bywają astronomiczne.

My na szczęście  nie musieliśmy kupować szopki, gdyż mój dziadek sam takie cuda wykonywał, a z tego co wiem (niestety dziadek zmarł rok przed moimi narodzinami, więc informacje mam z drugiej ręki) nawet niektóre wystawiał na Rynku  w czasie corocznego konkursu. Później te szopki ofiarowywał rodzinie i znajomym, stąd też praktycznie każdy u nas ma teraz własną szopkę (co więcej, dorastałam w przeświadczeniu, że szopka jest tak integralnym elementem Świąt jak choinka).




















Szopka w wersji mini, figurki ze środka niestety zaginęły w pomroce dziejów.



Obecnie szopki wykonywane są często przez profesjonalistów, przy wykorzystaniu materiałów ze sklepów dla plastyków. Na naszych rodzinnych szopkach można wypatrzeć „sreberka” z cukierków. Ale wydaje mi się, że większy urok mają te stare, bo już ponad 30 letnie szopki, z czasów, kiedy kolorowe papierki się pozyskiwało  z różnych źródeł, a nie po prostu kupowało.



Korzystając ze świątecznego posta pragnę życzyć
Wam wszystkim wesołych, rodzinnych, białych Świąt
Bożego Narodzenia, pełnych jedzenia, książek i miłych chwil,
które wspominać będziecie jeszcze długo, oraz 
spełnienia marzeń w Nowym Roku, i aby wasze życie
było lepsze, ciekawsze i cieplejsze niż nawet najulubieńsza książka!

sobota, 22 grudnia 2012

Ratujmy Świat Książki

Jak zapewne wszyscy już wiecie, tuż przed Świętami gruchnęła wiadomość o wycofywaniu się niemieckiego koncernu Weltbild z polskiego rynku, a co za tym idzie zamknięciu wydawnictwa Świat Książki, którego Weltbild jest właścicielem.

Przy tej okazji po raz pierwszy zastanowiłam się nad zawartością moich półek pod kątem wydawcy właśnie. Przeważającą liczbę stanowią książki 9 wydawnictw, w tym Świata Książki. Pozostałe wydawnictwa i oficyny wydawnicze mają u mnie po jednym, dwóch przedstawicieli, podczas gdy Wielka Dziewiątka wypełnia nieraz po jednej półce każda. Teraz jedno z tych wydawnictw żegna się z życiem - mam nadzieję jednak, że niczym feniks z popiołów również ŚK podniesie się po upadku, jeśli oczywiście znajdzie się na niego nabywca.

Ale najsmutniejsze chyba jest to, że tuż przed najradośniejszymi Świętami w roku wiele ludzi dostało wypowiedzenia, w tym nasza kochana Agnieszka - osoba, którą miałam przyjemność w tym roku poznać osobiście, a nie tylko przez pryzmat świetnych tekstów na jej blogu. Osoba świetnie zorientowana w temacie, i z pasją wykonująca swoją pracę, co wciąż jeszcze jest wyjątkiem w wielu firmach. Czy naprawdę nie można było poczekać z tymi wieściami parę dni i dać ludziom spokojne Święta?

Poniżej wrzucam swój stosik książek ze ŚK - nie jest pełny, gdyż mniej więcej drugie tyle rozeszło się "po ludziach" w charakterze pożyczek. Może ten i kilkadziesiąt innych stosów zachęcą potencjalnych nabywców do zainwestowania w tą markę.



Została również stworzona strona na FB na której można wyrazić poparcie dla sprawy: http://www.facebook.com/RatujmySwiatKsiazki?ref=stream