O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

sobota, 31 maja 2014

Zorza polarna, Bóg, śmierć i tajemnice czyli kolejny szwedzki kryminał

No i zapoznałam się z kolejną skandynawską autorką kryminałów. Po sztokholmskiej Marklund i fjallbackiej Lackberg, gotlandzkiej Jungstedt i norweskiej Fossum przyszedł czas na podbiegunową Larsson. I muszę powiedzieć, że panie z północy też potrafią pisać, może nawet lepiej niż panowie – do tej pory bowiem na żadnej autorce ze Skandynawii się nie zawiodłam.

Burza słoneczna to pierwszy tom cyklu kryminałów, których główną bohaterką jest prawniczka specjalizująca się w podatkach, Rebeka Martinsson, która stara sobie ułożyć życie w stolicy Szwecji, jednak niezałatwione sprawy z przeszłości ciągną ją z powrotem do rodzinnej Kiruny. Gdy tu przybywa wplątana zostaje w kryminalną sprawę, a jej rozwiązanie wymagać będzie nie tylko współpracy z lokalną policją i odwagi, ale przede wszystkim rozprawienia się z demonami z przeszłości, które wygoniły ją z miasta, oraz specjalistycznej wiedzy prawniczej.

Kiruna to miasto na północy Szwecji, gdzie w czasie nocy polarnej jasno robi się raptem na chwilę, jednak wszechogarniające ciemności nie wpływają jednakowo na charakter i nastrój wszystkich – są tu i ludzie dobrzy, i źli, słabi i silni, opanowani i szaleni. Gdy miasto staje się ośrodkiem religijnego przebudzenia, dochodzi do połączenia kilku samodzielnych kościołów chrześcijańskich, a jednym wspólnym zborem zawiadują naraz trzej pastorzy. Jednak najważniejszą postacią, przyciągającą wiernych, jest młody Wiktor Strandgard, który przeżywszy śmierć kliniczną odnalazł Boga i stał się charyzmatycznym duchowym przywódcą. Od pobożności do obsesji i szaleństwa droga nie jest jednak tak daleka, a rozbieżność celów do których dąży zbór oraz zazdrość i strach, prywatne porachunki i tajemnice mogą doprowadzić do eskalacji działań. Kiedy Wiktor zatem zostaje brutalnie zamordowany, policja, prokuratura i Rebeka będą mieli niełatwe zadanie, by odkryć przyczyny i sprawcę jego śmierci.

Czytało mi się Asę Larsson bardzo szybko, przyjemnie i płynnie. Chociaż miałam kilku podejrzanych, do samego końca nie mogłam jednoznacznie określić, kto i dlaczego zabił. To niewątpliwa zaleta – jeśli po tylu przeczytanych kryminałach autorowi udaje się mnie zaskoczyć, to znaczy, że to była dobra książka. I na pewno nie ostatnia z tego cyklu, po którą sięgnę.

Burzę słoneczną wybrałam do mojego Wyzwania Miejskiego jako lekturę sztokholmską, jednak okazało się, że stolica Skandynawii pojawia się zaledwie na paru kartkach. Jednak z braku czasu zaliczam ją do edycji majowej (dowód na to, że czasem jednak warto czytać blurby z tylnej okładki do końca).

Moja ocena: 5,5/6

Asa Larsson Burza Słoneczna (Burza z krańców ziemi)
Tłum. Beata Walczak-Larsson
Wyd. Literackie

Kraków 2013

niedziela, 25 maja 2014

PS Kocham Cecelię Ahern

Holly jest za młoda na to, by być wdową. Gdy jej mąż Gerry po kilku miesiącach choroby umiera na guza mózgu, cały świat wokół jakby się zatrzymuje  – Holly nie może znaleźć sił na to, by wstać z łóżka, a co dopiero wyjść z domu, spotkać się z przyjaciółmi, posprzątać dom,  znaleźć pracę…  Na szczęście, przed swoim odejściem Gerry sporządził listę rzeczy do zrobienia, kiedy jego już zabraknie. Pisze po jednym liście na każdy z dziesięciu miesięcy jakie pozostały w roku jego śmierci, w każdym zaś zawarte jest dla Holly jedno zadanie. Wykonanie ich pozwoli młodej wdowie na powolny powrót do normalności.

Nie tak znowu często zdarza mi się zachwycać książką, trochę rzadziej się to zdarza, gdy dany tytuł jest chwalony od lat ze wszystkich stron (zbyt duże oczekiwania niszczą wrażenia), a kiedy książka jest kwalifikowana do tzw. literatury kobiecej, to jednak trudno wtedy doszukać się czegoś oryginalnego, co faktycznie mogłoby wywołać zachwyt. Jednak PS Kocham cię tak właśnie na mnie zadziałało. Już sam pomysł na fabułę jest wyjątkowy, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się czytać czegoś podobnego. Zadania, które przygotował dla Holly Gerry, oraz wyzwania przed jakimi staje bohaterka, są ułożone dokładnie w takiej kolejności, w jakiej potrzebne są, by poradzić sobie powoli z żałobą i nauczyć się żyć z pięknymi wspomnieniami, bez zapominania, że życie toczy się dalej. Holly znajdzie się nieraz w sytuacji, których zakończenie wydaje się przewidywalne, jednak nigdy takie nie jest. Autorka potrafi jednocześnie rozbawić i wzruszyć do łez nawet takiego twardziela jak ja (serio, płakałam do tej pory tylko wtedy, gdy umierał Mufasa). Zakończenie zaś zupełnie mnie zaskoczyło, początkowo nawet miałam to Ahern za złe, ale potem uzmysłowiłam sobie, że nie mogło być inne – ani dobre, ani złe, takie jak samo życie. Pewne jest, że dawno żadna lektura nie wywołała we mnie tyle emocji i nie pobudziła do tylu przemyśleń nad moim życiem, zachowaniem, nad tym, do czego daję sobie prawo, a do czego nie.

Główna bohaterka, Holly, też jest daleka od ideału – muszę przyznać, że miałam trochę trudności w stuprocentowym polubieniu jej, a chwilami chociaż szanowaniu. Holly przez większość dorosłego życia była żoną swojego męża. Nie miała innych zainteresowań, nie miała przyjaciół, którzy byliby tylko jej, nie miała pracy, którą by lubiła. Wszystkie jej dobre i złe wspomnienia mają związek z Gerrym. Trudno się zatem dziwić, że po jego odejściu tak trudno było się jej pozbierać. W czasie czytania jednak ani razu nie miałam poczucia, aby Holly była nieprawdziwa. Mogę nie popierać jej stylu życia i się mu dziwić, ale nie mogę powiedzieć, aby to życie było nieprzekonujące, było po prostu zupełnie inne niż moje. Holly przeżyła miłość, jaka nieczęsto się zdarza, i dzięki Cecelii Ahern czytelnicy mogą choć przez chwilę poczuć to, co bohaterka powieści. I za to autorce dziękuję.

Czy inne powieści Cecelii są równie zachwycające?

Moja ocena: 5,5/6

Cecelia Ahern PS Kocham cię
Tłum. Monika Wiśniewska
Wyd. Akurat
Warszawa 2013



sobota, 24 maja 2014

Po pierwsze - jak Wy to robicie? Po drugie - Śliwka

Zanim przejdę do meritum sprawy, pragnę złożyć hołd i wyrazy uwielbienia dla tych wszystkich blogerek i blogerów książkowych (bo innych osobiście nie znam, to nie wiem, jak to u nich wygląda). Hołd bo dają radę. Ja mam tylko pracę, poza tym – nada. Nie ma dzieci płaczących w przedszkolu Innych też nie ma), nie ma obiadu do ugotowania, nie ma domu do sprzątania. Jestem tylko ja i trzy tramwaje, którymi dojeżdżam do pracy i z powrotem. Ale nie ja jedna tutaj pracuję na cały etat i dojeżdżam, a Wy dajecie radę, a ja po powrocie idę spać i tyle mnie jest. Jakieś rady, kiedy znaleźć czas na życie?

Na czasy szalone i męczące najlepsza jest prosta, sympatyczna, rozweselająca i sprawdzona książka. Kolejna część znanego nam cyklu najlepiej. Ja tych cykli mam już pozaczynanych mnóstwo, ale jeden przychodzi mi do głowy na niechcicę niczego – Śliwka. Dla niewtajemniczonych – powieści Janet Evanovich o przygodach Stephanie Plum.  Chocidział wokół drugiego tomu kilka miesięcy, aż pewnego dnia po prostu wstałam i po nią poszłam. Przeczytałam w dwa dni. Pośmiałam się. Było fajnie.

W tomie drugim Stephanie dalej zmaga się z uciążliwościami zawodu łowcy nagród. Od naszego pierwszego spotkania upłynęło już trochę czasu, ale bohaterka dalej jest tak samo uroczo nieogarnięta – cudowna odmiana to wszędobylskich Mary Sue. Może trochę lepiej strzela, ale wciąż, gdy przychodzi co do czego, wybiera najgorsze możliwe rozwiązanie, mnoży niebezpieczeństwo razy dwa i wchodzi prosto w paszczę lwa z uśmiechem i pieśnią na ustach. Powraca również babcia Mazurowa, która tym razem odegra o wiele ważniejszą rolę w całej fabule, i jak zwykle dostarczy czytelnikowi wiele radochy. Bo to zaiste babunia z piekła rodem.

Ten tom wydał mi się o niebo lepszy od pierwszego, który też mi się przecież bardzo podobał. Tutaj jednak fabuła była bardziej pogmatwana i mniej naiwna niż w poprzednim – widać, autorka się rozwija. Ogólnie – druga Śliwka dostarczyła mi wiele rozrywki, zdecydowanym ruchem portfela zaopatrzyłam się więc w kolejne dwa tomy, które teraz czekają na następną książkową niechcicę. A tym z Was, którzy się jeszcze nie zapoznali, szczerze polecam!

Moje ocena: 5/6

Janet Evanovich Po drugie dla kasy
Tłum. Dominika Repeczko
Wyd. Fabryka Słów

Lublin 2012

sobota, 17 maja 2014

Kto chce pozwiedzać ze mną Wiedeń? - RELACJA

Widok na Wiedeń
Wiedeń zawsze mi się podobał, ale z każdą kolejną wizytą działa na mnie jeszcze bardziej – to miasto, które potrafi zachwycić na pierwszy rzut oka, a gdy dać mu więcej czasu, rozwinie całą gamę swoich zalet – porządek, piękno, historia, publiczny transport, świetna kawa… Można by tak wyliczać w nieskończoność. Nie dziwi zatem, że wielu naszych rodaków (i nie tylko naszych) wybrało Wiedeń na swoje miejsce zamieszkania. Naprawdę, obgadywanie czyjegoś dresu na głos nie jest dobrym pomysłem, bo zewsząd
można usłyszeń nasz rodzimy język.

Plany na mój pobyt miałam bogate, głównie toczyły się one wokół muzeów i galerii, których nie odwiedziłam przy poprzednich okazjach. Jednak zachwycająca pogoda skutecznie powstrzymywała mnie od wchodzenia do wnętrz – błękitne niebo, pełne słońce i momentami 30 stopni Celsjusza.
Podziemia kościoła Kapucynów

W związku z tym nasze zwiedzanie zaczęłyśmy od… zejścia do podziemi kościoła Kapucynów, by odwiedzić zmarłych Habsburgów i zobaczyć, czy miejsce dla ostatniego wciąż stoi puste. Stoi. Sarkofagi Marii Teresy, Franciszka Józefa, Sissi i Rudolfa oczywiście były głównym punktem programu, ale i pozostałe nagrobki robiły spore wrażenie. Zaiste, kawał katakumb, że mucha nie siada.

Następnie udałyśmy się do Volksgarten, parku położonego nieopodal Hofburga i Ringu, i nie ukrywam – miałyśmy misję. Chciałyśmy wreszcie odnaleźć pomnik cesarzowej Elżbiety, znanej jako Sissi. Znalazłyśmy go w kącie parku, w pięknym otoczeniu kwitnących kwiatów, obok małego stawu. Wokół ławeczki, świat zewnętrzny oddzielony wysokim żywopłotem, nic
tylko siedzieć i wzdychać… Westchnęłyśmy zatem i pomaszerowałyśmy pod katedrę św. Szczepana, by
A tu wreszcie odnaleziona Sissi
spotkać się ze znajomymi mieszkankami Wiednia i wypić pyszną Melange Kaffee.

Ponieważ pogoda zachęcała do dalszego spaceru, odwiedziłyśmy również Stadtpark, znany z tego, iż wędrując alejkami zapoznać się można ze sporym kawałkiem historii muzyki. Pomniki Straussa II, Schuberta, Brucknera i inne co i rusz kukają zza krzaków. Pogoda skutecznie wywabiła korzystających z wolnego dnia wiedeńczyków, wylegujących się na trawie tuz obok nic sobie z tego nie robiących ptaków.

Wiedeń już w kwietniu pełen był kolorowych tulipanów
Nie wiem jakim cudem, ale udało nam się następnie dowlec do pałacu Belvedere, którego nazwa oznacza ”piękny widok”. Zaiste, piękny kawałek miasta można zobaczyć, stając plecami do Górnego pałacu, patrząc w stronę Dolnego. Przy okazji warto też pospacerować po pięknym parku (chociaż o tej porze roku jeszcze nie do końca zachwycał), a jeśli ma się więcej czasu, warto zajrzeć do sąsiadującego z Belvedere ogrodu botanicznego. My jednak nie miałyśmy nawet tyle siły, by pokonać dwa przystanki do domu. Tego dnia odkryłam kilka rzeczy – że najlepsze lody są w przecznicy od Graben (reprezentatywnej ulicy prowadzącej od katedry), że skórzana kurtka to nie jest dobry pomysł na słoneczny dzień, że Wiedeń jest wietrznym miastem (wieje tu przez praktycznie cały rok i nikt nie narzeka) i jak ważna w życiu człowieka jest popołudniowa
Za taką architekturę kocha się to miasto
drzemka.

Tu krzaczek, tu kolumienka, ale zusammen do kupy - piękne!
Przez następne dni byłyśmy już bardziej uważające w kwestii robienia sobie odcisków na stopach i ogólnego przeciążania organizmu przemierzaniem kilometrowych tras, chociaż pogoda wciąż zachęcała.  W poniedziałek zmieniłyśmy styl, i z Wiednia cesarskiego przeniosłyśmy się w bliższe nam czasy. KunstHausWien i HundertwasserHaus to dwie obłędnie piękne budowle powstałe w latach 80. XX wieku, zaprojektowane przez obdarzonego wielką wyobraźnią artystę Friedensreich Hundertwassera. Na pierwszy rzut oka domy wydają się być dziełem szaleńca, jednak po chwili wpatrywania się, można odkryć może nie porządek, ale metodę w tych projektach. A chodziło głównie o stworzenie ludzkich domów, które maksymalnie zbliżone będą do natury. Stąd drzewa i krzaki, które rosną sobie jakby nigdy nic na dachu i fasadzie budynków. W muzeum można  obejrzeć inne projekty Hundertwassera. Mnie trochę kojarzą się z Gaudim, i moją ukochaną Barceloną, toteż zawsze gdy jestem w Wiedniu staram się zahaczyć o to miejsce. Oprócz wspomnianych domów w Wiedniu zobaczyć można również bajkową, ekologiczną spalarnię śmieci – wysublimowane połączenie praktyczności z pięknem.
Viv w kolorach maskujących


Tutaj zakończę I część relacji, następna już wkrótce!



Spalarnia śmieci

















Tak się korzysta ze słoneczka!

piątek, 16 maja 2014

W Wiedniu też potrafią mordować...

Relacja z Wiednia już się pisze, niestety, pogoda plus wczesne wstawanie plus dwa weekendy zajęte dają taki wynik, że głównie śpię. Czasem na stojąco. A ponieważ chcę, żeby to była fajna relacja, to pozwalam jej dojrzeć w mojej głowie. W charakterze zajawki wrzucam za to recenzję mojej wiedeńskiej lektury, przeczytanej w ramach kwietniowego Wyzwania Miejskiego.

Jesteśmy w Wiedniu cesarskim. Wiedniu Freuda, Wiedniu pierwszych automobili i początków fotografii. W Wiedniu zbrodniczym. W Volksgarten znalezione zostaje bowiem ciało młodej kobiety z wyższych sfer, leżące u stóp pomnika cesarzowej Elżbiety. Inspektor policji wraz ze swym pomocnikiem, korzystając z dobrodziejstw dopiero się rodzącej nowoczesnej kryminalistyki, usiłują dowiedzieć się, kim była ofiara, jakie było jej życie i stosunki z otoczeniem, i oczywiście – kto pozbawił ją życia. W ruch idą proszki daktyloskopijne, antropometria, fotografia, badanie treści żołądka… Przy tym ostatnim znaleziona zostaje figa. Ten owoc na krótko przed śmiercią spożyła zamordowana Dora. Tylko gdzie w Wiedniu można znaleźć świeżą figę?

Pierwsze kilka stron czytało mi się dosyć opornie, a to dlatego, że powieść jest napisana w bardzo
To u stóp tego pomnika znaleziono ciało ofiary
specyficzny sposób. Autorka używa bowiem czasu teraźniejszego. Nie nadaje też głównemu bohaterowi imienia, znamy go tylko jako Inspektora. Kiedy jednak przyzwyczaiłam się do tych odrębności, kryminał wciągnął mnie jak rzadko kiedy. Z fascynacją czytałam precyzyjnie sportretowany Wiedeń tamtych czasów, co i rusz odnajdując w opowieści znajome miejsca, po których spacerowałam dopiero co. Udało się też Jody Shields oddać niesamowitą atmosferę miasta, jednocześnie nowoczesnego i pełnego zabobonów i magii, zasiedlonego przez różne narodowości a jednak pełnego uprzedzeń do cudzoziemców. Ciekawym zabiegiem było również prowadzenie śledztwa jednocześnie oficjalnymi kanałami przez Inspektora, jak i nieoficjalnymi – przez jego węgierską małżonkę i jej angielską pomocnicę. No i sama fabuła – gęsta, pełna ślepych zaułków, chwilami przerażająca i mroczna, prowadząca do niejednoznacznego zakończenia…
Stadtpark - wiele ważnych dla fabuły wydarzeń będzie miało tutaj miejsce

Cienie Wiednia leżą u mnie na półce od wielu lat. Pierwszy raz próbowałam ją przeczytać, będąc w samym Wiedniu, ale nie miałam na czytanie za dużo czasu i szybko porzuciłam lekturę. Po raz drugi również zabrałam ją do stolicy CK Monarchii, ale i tym razem nie udało mi się jej przeczytać, jednak nadrobiłam to wkrótce po powrocie, kiedy wspomnienia były najświeższe. Dzięki temu lektura jeszcze bardziej na mnie działała, chociaż wierzę, że nawet bez dodatkowego wspomagania ta książka zrobi na Was wrażenie. Aż się zaczęłam zastanawiać, ile jeszcze takich perełek zalega na moich regałach?

Moja ocena: 4,5/5

Jody Shields Cienie Wiednia
Tłum. Łukasz Nicpan
Wyd. Świat Książki
Warszawa 2001

Książka przeczytana w ramach Wyzwania Miejskiego, Wyzwania z Półki, oraz Wyzwania Czytamy Kryminały.

niedziela, 11 maja 2014

Mania powraca - czyli stosik z ostatnich dwóch tygodni


A już było tak dobrze - przez ostatnie miesiące mania kupowania i zbierania książek jakby ustała, kupowałam mniej, omijałam biblioteki, ze spotkań biblionetkowych i blogerskich wychodziłam z pustymi rękami. Zakupy były bardziej przemyślane, odkładane w czasie (czy aby na pewno chcę to czytać?) a kiedy odpowiedź była twierdząca - dokonane zakupy były niemal natychmiast konsumowane. Przez ostatnie dwa, trzy tygodnie coś jednak we mnę pękło, i chociaż stosik powyżej nie jest może imponujący, to jednak stanowi wyraźny znak, że dałam sobie luz. Właściwie odnoszę wrażenie, że na każdą przeczytaną ostatnio książkę, którą tym samym ściągam ze stosika, na jej miejsce przybywa nowa. A stosik (a właściwie trzy stosy) ani trochę nie maleją. Powoli z postów przechwalających stają się zatem te moje stosiki zapiskiem walki z chorobą. Ale skoro już tu jestem...

1. Georges Flipo Pani komisarz nie czuje się w klubie jak w raju - ten autor i jego cykl kryminałów o komisarz Lancier to jeden z niewielu przykładów literatury francuskiej obecnych na mojej liście lektur. Zapoznała się już z panią komisarz przy okazji pierwszego tomu - Pani komisarz nie znosi poezji, o którym pisałam tutaj. Czekałam przez wiele miesięcy na kolejny, ale jakimś cudem udało mi się ominąć zapowiedzi, gdyby nie przypadkowe przeglądanie księgarni internetowej, pewnie do dziś bym nie wiedziała, że pojawiła się na rynku kontynuacja. Nie ładnie, Noir Sur Blanc, nie ładnie. ;)

2. Jonathan Carroll Szklana zupa - Po zachwycającej Krainie Chichów i dziwnej Kąpiąc lwa nie słabnie mi apetyt na powieści tego autora. Dlatego przy okazji ostatniej wizyty w bibliotece pożyczyłam kolejną na mojej liście "Do przeczytania" pozycję Carrolla, żeby na wszelki wypadek mieć coś pod ręką. Wiecie, jak to jest.

3. Joanna Bator Piaskowa góra - wokół tej książki chodziłam dłuższą chwilę, tu nie było, tu była, ale drogo, tu tylko w zestawie z dwoma innymi książkami autorki - ale wreszcie przeształam słuchać wymówek, kupiłam... i leży. Czyli klasyczny scenariusz. Myślę jednak, że dosyć szybko sie za nią zabiorę, bo czytam i słyszę sporo o pani Bator i jej książkach i czuję, że w tym wypadku wypadałoby wiedzieć, co na rodzimym rynku piszczy.

4. Janet Evanovich Po drugie dla kasy - miałam nie kupować tego cyklu, bo bardzo szybko się te książki czyta i potem leżą. Ale to nie przeszkadzało mi grawitować w jego kierunku przy każdej wizycie w księgarni. No i cóż - pękłam, nie każdy może być herosem. O pierwszym tomie pisałam tutaj.

Znacie, lubicie, czytaliście coś z powyższego stosu? I jak tak u was z poczuciem własnej wartości przy każdej kolejnej, przytarganej do domu książce? Słowa pocieszenia i własne mrożące krew w żyłach opowieści w komentarzach mile widziane :).

sobota, 10 maja 2014

Nie wszystkie szwedzkie kryminały są dobre

Hakan Nesser to jedno z nazwisk pojawiających się w pierwszej piątce najbardziej popularnych obecnie na rynku szwedzkich autorów kryminałów. Na chwilę obecną polski czytelnik może wybierać pomiędzy dwoma cyklami kryminalnymi jego autorstwa – jeden opowiada o inspektorze Barbarrotim, drugi zaś komisarzu Van Veeterenie. Mnie akurat wpadł w ręce pierwszy tom tego drugiego cyklu, z czego się nawet ucieszyłam bo: raz – szwedzki kryminał jest zawsze dobrym wyborem, gdy nie wiadomo, co czytać, dwa – o autorze słyszałam i czytałam już wiele, wypadałoby zatem samemu spróbować.

Powieść, jak na szwedzki kryminał, nie jest szczególnie rozbudowana. Rozpoczyna się wprawdzie dosyć ciekawie i nietuzinkowo, ginie bowiem kobieta, zamknięta od środka w łazience, sekcja jednak wyklucza samobójstwo. Podejrzanym jest jej małżonek, znajdujący się z nią w mieszkaniu, ten jednak twierdzi, że nie pamięta, co się stało. Mimo pewnych wątpliwości, dowody zebrane przez komisarza Van Veeterena pomagają w szybkim skazaniu mężczyzny. Jednak coś, co miało by ć zakończeniem śledztwa, okazuje się dopiero początkiem serii zabójstw.

Rozczarowanie na całej linii. Van Veeteren to jeszcze jeden smutny, rozwiedziony pan w średnim wieku, który wszak mimo prywatnych niepowodzeń w pracy śledczego okazuje się superherosem, który zawsze WIE, co i jak. Facet zupełnie do mnie nie przemówił, nie wzbudził ani sympatii, ani antypatii, na tle innych poznanych przez lata detektywów zlał się z tłem, a jego zdolności śledcze pozwoliłyby mu co najwyżej przyrządzać kawę takim jak Poirot czy Wallander. Nie poczułam też atmosfery typowej dla większości skandynawskich kryminałów. Gdyby nie szwedzkie nazwiska, w ogóle zapomniałabym o pochodzeniu czytanej książki i parę razy złapałam się na określeniu jej jako „niemiecka”, „angielska” lub „amerykańska”. Również sama intryga, która zapowiadała się ciekawie, w rezultacie okazała się dosyć płytka, jednowątkowa i przyozdobiona na końcu niepotrzebnym dramatem a la Moda na sukces.

O tym, że Nieszczelna sieć nie jest tak zupełnie zła, świadczy fakt, że ją jednak doczytałam do końca. Język jest lekki, fabuła prosta, a sama powieść średnio na jeża nie długa, zatem uporałam się z nią szybko, i równie szybko o niej zapomniałam, aż do dzisiaj. Spodziewałam się czegoś o niebo lepszego, jednak po tym pierwszym tomie pewnie nie sięgnę po kolejne, a poważnie rozważę, czy dać szansę cyklowi o Barbarottim. Warto?

Moja ocena: 3/6

Hakan Nesser Nieszczelna sieć
Wyd. Czarna Owca

Warszawa 2012

czwartek, 8 maja 2014

Szalona powieść Jonathana Carrolla

Drugą książką, którą przeczytałam na moim wiedeńskim wyjeździe, a która trafiła mi w ręce zupełnie przypadkowo, jest ostatnia powieść Jonathana Carrolla Kąpiąc lwa. Z autorem spotkałam się już raz  w zeszłym roku, przy okazji Krainy Chichów, która absolutnie mnie zachwyciła, więc oczekiwania miałam wysokie.

Vanessa i Dean to małżeństwo przechodzące kryzys. Vanessa romansuje z Kasparem, partnerem w interesach Deana. Jane jest szefową Vanessy. Edmonds to emeryt tęskniący za zmarłą żoną. Z pozoru – opera mydlana, co nie? Byłaby nią, gdyby te pięć postaci nie dzieliło ze sobą snów. Przeżycia i marzenia każdego z nich wplatane są w ten wspólny sen, w którym wszyscy powoli usiłują odnaleźć siebie i zrozumieć, czego doświadczają. Z czasem okazuje się, że łączy ich coś więcej niż tenże sen – jest nią wspólna przeszłość, w której odgrywali istotną rolę. Później zyskali nowe życie, jednak we wszechświecie dzieje się coś, co wymaga ich powrotu do poprzedniej formy. Brzmi to wszystko dosyć enigmatycznie, wiem, ale boję się napisać więcej, aby nie zdradzić za wiele.

Mam mieszane uczucia względem Kąpiąc lwa. Z jednej strony wciągnęła mnie ta powieść. Już od pierwszych stron poczułam jakieś magnetyczne przyciąganie, fascynację tym, co dzieje się z bohaterami, a im dalej w las, tym z większą ciekawością odkrywałam kolejne warstwy tej opowieści. Z drugiej jednak muszę przyznać, że chyba tej powieści nie zrozumiałam. Carroll ze zwykłej na pozór obyczajówki przechodzi do dosyć wyrafinowanej fantastyki, by dojść do finału, który, mówiąc kolokwialnie, ryje banię. To jak autor wyjaśnił działanie wszechświata, jest bowiem tylko narzędziem by przekazać coś więcej, fabuła, choć ciekawa, jest tylko zastawą przygotowaną na główne danie. I to główne danie mnie nie przeszło przez gardło, było chyba zbyt wyrafinowane.

Nie zdarza mi się to często, ale naprawdę nie umiem Wam powiedzieć, czy warto przeczytać tą książkę czy nie. Język i styl autora, podobnie jak we wspomnianej wcześniej powieści, jest płynny, piękny, co czyni lekturę szybką i przyjemną, jeśli jednak zdecydujecie się zgłębić drugie dno opowieści, Kąpiąc lwa okaże się zapewne sporym czytelniczym wyzwaniem. Nie odradzam, nie zachęcam.

Moja ocena: 4/6

Jonathan Carroll Kąpiąc lwa
Tłum Jacek Wietecki
Wyd. Rebis
2013


środa, 7 maja 2014

Mega spóźnione podsumowanie Wyzwania w kwietniu

Nie przedłużając jeszcze bardziej (siódmy maja to już i tak zbyt późno), krótkie podsumowanie naszego miejskiego czytania w kwietniu. Przypominam, że w ubiegłym miesiącu czytaliśmy książki o cesarskim Wiedniu i portowym Gdańsku. A kto czytał?

1. Wiki - Mariola Klink "Baba z baby"  Gdańsk
Karolina Prewęcka, Bohdan Łazuka "Przypuszczam, że wątpię"   Gdańsk
2. anetapzn - Frank Tallis "Zgubne kłamstwa"  Wiedeń
zaległa - Donna Leon "Po nitce do kłębka"  Wenecja

Powiedziałabym, że nie popisaliście się, ale nie powiem, bo sama niestety nie wyrobiłam się ze swoją wiedeńską lekturą. Była (jest) nią kryminał Jody Shields "Cienie Wiednia", którą zabrałam z sobą do stolicy CK-Monarchii, jednak odstapiłam ją swojej mamie (zapomniała zabrać jakąkolwiek książkę). Czytam ją teraz i musze powiedzieć, że zapowiada się bardzo ciekawie.

Może maj wypadnie lepiej? Tym razem coś trochę łatwiejszego, mam nadzieję, że wiele z Was znajdzie coś dla siebie. W maju bowime czytać będziemy o miastach:

Sztokholm
i
Lublin


Jest i nowy banerek:


Co do Lublina, ja zamierzam wreszcie zmierzyć się z powieściami Marcina Wrońskiego, inne tytuły dotyczące tego miasta możecie znaleźć w tym poście. Natomiast co do Sztokholmu - tutaj chyba nie trzeba komentarza... Stieg Larsson, Liza Marklund, Arne Dahl i milion pięćset sto dziewięćset innych ;)

Co zamierzacie czytać w maju?

sobota, 3 maja 2014

Gdzieś na Oceanie Spokojnym

Dopiero co wpadłam z powrotem w sidła Internetów, myślałam nawet, by napisanie pierwszego posta po powrocie z Wiednia odłożyć na jutro, ale chwila skakania po cudzych wpisach i recenzjach zainspirowała mnie, by jednak coś skrobnąć dziś. A jest o czym, bo i zaległy post podsumowujący Wyzwanie Miejskie w kwietniu, i post o Wiedniu, i o ulubieńcach minionego miesiąca, no i recenzje – szykują się aż trzy, bo tyle udało mi się przeczytać przez ostatni tydzień.

Znacie to uczucie (pytanie głównie do posiadaczy czytników)? Masz w ręku urządzenie z dwustoma książkami na raz i nie masz co czytać. Co zaczynasz, to nie podchodzi. Za entym razem kliknęłam na tytuł, który mi się trochę przeleżał – Jutro przypłynie królowa Macieja Wasielewskiego. Chciałam przeczytać tylko parę stron przed snem, ale nie dało się. Nie dało się przestać czytać. Już na pierwszej stronie ten krótki reportaż wchłonął mnie i wypluł wymiętą następnego dnia po przeczytaniu ostatniego zdania.

Wyspa Pitcairn. Społeczność licząca kilkadziesiąt osób. Potomków buntowników z Bounty i niewolników z Thaiti. Miejsce trudnodostępnie nie tylko geograficznie (gdzieś na Oceanie Spokojnym), ale i mentalnie – społeczność niechętnie wydaje pozwolenie na przybycie, mieszkańcy niechętnie rozmawiają z przyjezdnymi, ale i miejsce to stało się źródłem zła, które normalnym ludziom nie mieści się w głowie. Z jednej strony sztywne reguły i prawa, dzięki którym tak niewielka grupa ludzi jest w stanie przetrwać, z drugiej patologiczne zwyczaje, dla których nie ma zrozumienia ani przebaczenia.

Przeraża w tej opowieści wszystko – historia Pitcairn, ludzie, którzy zamieszkują wyspę, rzeczy, które się tam wydarzyły. I atmosfera – kawałek ziemi mlekiem i miodem płynący, gdzie soczyste owoce same spadają z drzew, i gdzie ludzie ludziom gotują los, przy którym śmierć zdaje się być wybawieniem. A przy tym Wasielewski pisze tak, jakby to była powieść. Straszna powieść.

Po przeczytaniu pierwszej książki tego autora (napisanej wspólnie z Marcinem Michalskim) zamarzyła mi się podróż na Wyspy Owcze. Ale na Pitcairn nawet sam Diabeł bałby się jechać.

Moja ocena: 5/6

Maciej Wasielewski  Jutro przypłynie królowa
Wyd. Czarne
Wołowiec 2013

Wersja elektroniczna: Virtualo