O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

niedziela, 31 maja 2015

Classics Book Tag

Klasyka była mi o wiele bliższa, kiedy chodziłam do szkoły. Nie tylko czytałam każda zadaną lekturę, w których kanon niektóre klasyki wchodzą, nie tylko starałam się nadrabiać czytanki zawarte w strasznie kiepskim podręczniku czytaniem całych pozycji (serio, jak można wymagać znajomość i wszystkich części „Dziadów” albo dosłownie każdej pozytywistycznej nowelki, a jednocześnie ograniczyć omawianie Roku 1984, Mistrza i Małgorzaty czy Makbeta do fragmentów?), ale i t z tyłu głowy siedziało mi, że jak już skończę szkołę, będę dojrzalsza, uda mi się docenić klasyczne pozycje bardziej niż w wieku nastu lat. Było już a późno, kiedy zorientowałam się, że jeśli był czas na czytanie opasłych dziewiętnastowiecznych tomiszcza, to właśnie  w liceum, bo wymagające olbrzymiej ilości przeczytanych stron studia prawnicze i bardzo męcząca praca raczej nie sprzyjają kontemplacji. W tym roku rzuciłam wyzwanie czytaniu na ilość (nie, żebym się kiedykolwiek świadomie ścigała, ale jednak gdzieś to w czeluściach umysłu tak właśnie działało), co ma przynieść ze sobą więcej przeczytanych klasyków, zwłaszcza tych grubszych i trudniejszych w odbiorze. Taki był w każdym bądź razie plan, mamy czerwiec, a ja go jeszcze nie wprowadziłam w życie.

Ale ostatnio trafiłam na posta na blogu Skarbnica Książekpod tytułem Classics Book Tag, i przegląd pozycji wymienionych przez autorkę natchnął mnie to podobnych zwierzeń, które dodatkowo mają na celu skomponowanie listy klasyków do przeczytania, przypomnieć parę tytułów i zmotywować mnie do częstszego sięgania po nieco starsze pozycje.

1.       Popularna klasyka, która ci się nie podobała
Klub Pickwicka – Charles Dickens. Właściwie nie przeczytałam tej powieści. Kilkakrotnie zaczynałam, owszem, ale już po kilkunastu stronach rzucałam ją w kąt. Nie wiem nawet, co było nie tak, po prostu po którymś razie zdałam sobie sprawę, że ja i ona nigdy się nie zaprzyjaźnimy. W końcu oddałam ją przyjaciółce. Jednocześnie wiem, że to jednak z najpopularniejszych książek tego autora.

2.       O którym wieku/okresie historycznym najbardziej lubisz czytać?
Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to przełom XVIII i XIX wieku w Anglii, czyli głównie powieści Jane Austen. Jednak chyba najbardziej lubię ten moment na przełomie wieku XIX i XX, już przed pierwszą wojną światową, kiedy stary porządek jeszcze istnieje, jednak widać już wyzierającą spod spodu zgniliznę, kiedy wiadomo, że za kilka lat, miesięcy, tygodni to wszystko runie i już nigdy nie będzie tak samo jak dawniej. Cesarstwa upadną, Stany Zjednoczone powoli wkroczą na swoją drogę ku światowej potędze, dwory i pałace zamienią się w szpitale i koszary, arystokracja przestanie znaczyć cokolwiek, a lud zamieni się w społeczeństwo.

3.       Ulubiona bajka
Wychowałam się na baśniach Andersena, Kraszewskiego, Pierraulta, braci Grimm. Ale czy byłą jedna, ulubiona? Pamiętam, że często prosiłam rodziców o przeczytaniu „Kwiatu paproci” w pięknym zbiorze baśni Kraszewskiego (ciekawe, gdzie one teraz mogą być?) i „Oślą skórkę” ze zbiorku baśni Pierrault.

4.       Klasyk, nieznajomości której wstydzisz się najbardziej
Tu można by pisać i pisać. Nigdzie nie doczytałam do końca Romea i Julii. Nie przeczytałam jeszcze niczego, co napisał Tołstoj, w szczególności, zaś chciałabym sięgnąć kiedyś po jego Annę Kareninę. Bracia Karamazow Dostojewskiego kłują mnie w oczy od kilku lat. Nie przeczytałam Quo Vadis. Obce są mi Wichrowe wzgórza. Kiedyś na pewno przeczytam Paragraf 22 Hellera. Po tym jak Padma z Miasta Książek stworzyła serię wpisów, Miasteczko Middlemarch wylądowało na liście do przeczytania. Wielki Gatsby nie podszedł mi w starym przekładzie, ale w nowym wciąż daję mu szansę. Na półce leżą też od dwóch lat Grona gniewu Steinbecka i przerażają rozmiarem.


5.       Pięć klasycznych powieści, które planujesz przeczytać w najbliższym czasie
Na pewno wreszcie złapię się na Braci Karamazow i Grona gniewu, bo zbyt długo już leżą na półce. W kolejce czeka również Sztukmistrz z Lublina. Chciałaby  wreszcie przeczytać  również Wichrowe wzgórza i pozostałe nieprzeczytane opowieści o Sherlocku Holmesie.

6.       Ulubiona współczesna powieść bazowana na klasyce
Kiedyś napisałam esej o tym, jak J. K. Rowling intensywnie czerpała z legend, baśni i mitów, tworząc serię o Harrym Potterze. Toteż odpowiedź jest prosta.

7.       Ulubiona ekranizacja filmowa/serialowa
Tu będzie baaardzo oryginalnie – mini serial BBC Duma i uprzedzenie z Colinem Firthem i Jennifer Ehle. I Sherlock z Benedictem Cumberbatchem. Obie te produkcje mogę oglądać w kółko, wszystko mi się w nich podoba, a na punkcie tego drugiego mam istną obsesję. Co poradzę?

8.       Najgorsza adaptacja klasyki
Duma i uprzedzenie w wersji z Keirą Knightley – rozczochrana, wymięta, niewychowana, huśtająca się tylko nad błotem panna Bennet plus pozbawiony jakiejkolwiek charyzmy pan Darcy. Ja wiem, że po wersji BBC już nic nie będzie nigdy tak dobre, ale uważam, że ta wersja jest poniżej wszelkiej krytyki.

9.       Ulubiona/ulubione szaty graficzne, których chcesz mieć więcej w swojej kolekcji
Penguin’s Clothbound Classics – zobaczyłam je kilka miesięcy temu w Empiku, i od tamtej pory na nie choruję. Kiedyś zapewne zacznę je kolekcjonować, na razie wrzucam na swoją wish listę i modlę się, żeby nie wyczerpał się nakład.

10.   Mało znana klasyka, którą chciałabyś każdemu polecić

Królowa Margot Aleksander Dumas (ojciec) – czytałam ją w liceum, zbiegło się to akurat mniej więcej z omawianiem rzezi niewiniątek na lekcjach historii. O niebo lepiej było uczyć się o tym okresie w historii, kiedy wcześniej zapoznało się z nim poprzez tą dosyć opasłą, ale fascynującą lekturę. Zdecydowanie chciałabym kiedyś przeczytać inne powieści tego autora, które podchodzą mi znacznie bardziej niż te stworzone przez jego syna.

poniedziałek, 25 maja 2015

Bardzo naukowe podejście do miłości

Wyobraźcie sobie, że Sherlock Holmes zagrany przez Benedicta Cumberbatcha albo Sheldon z Teorii Wielkiego Podrywu postanawiają znaleźć sobie partnerkę na całe życie. Czy, wzorem większości facetów, poszliby do baru, zapisali się na portal Radkowy czy poprosili znajomych o zapoznanie z bliżej nieokreśloną, samotną koleżanką z pracy? Wszyscy dobrze wiemy, jaka jest odpowiedź.

Don Tillman, główny bohater tej powieści, bardzo przypomina wymienionych wyżej panów. Jego stosunek do świata zewnętrznego jest, delikatnie mówiąc, dziwny, zaś zdolności społeczne ograniczają się do tak niezbędnego minimum, żeby zapewnić ich posiadaczowi przetrwanie do wieku dorosłego. Trzydziestokilkuletni genetyk, naukowiec, pracownik uniwersytetu w Melbourne, jest w stanie osiągnąć wielkie rzeczy, ale nie jest w stanie wejść w interakcję z drugim człowiekiem, bez wywoływania a) niechęci, b) skandalu, c) rozbawienia. Do każdej, nawet najbardziej prozaicznej czynności, podchodzi z naukowym zacięciem, każda sekunda jego życia jest szczegółowo zaplanowana, nie ma w nim miejsca na elastyczność i spontaniczność. Toteż, kiedy Don postanawia związać się z kimś na stałe, pierwsze, co sporządza, to szczegółowy kwestionariusz. Projekt „żona” zostaje wyniesiony na listę priorytetów, a idealna wybranka musi spełniać bardzo rygorystyczne cechy, aby przypadkiem nie kolidować z ułożonym życiem naszego kochanka pełną gębą.

I w tym momencie wkracza na scenę Rosie. Łatwo się domyślić, że raczej nie będzie ona spełniała kryteriów na żonę dla Dona, ale w sumie nie oto jej chodzi. Don, jako genetyk, ma pomóc Rosie w odnalezieniu jej biologicznego ojca, o którym wiedzę matka Rosie zabrała do grobu. Projekt „ojciec” powoli zaczyna przyćmiewać projekt „żona”, ułożone życie głównego bohatera zostanie wywrócone gruntownie do góry nogami, a on sam przejdzie przemianę.

Takiej komedii romantycznej jeszcze nie czytaliście. Poza faktem, iż faceci stosunkowo rzadziej stają się głównymi bohaterami chicklitów, to na pewno jeszcze żaden z nich nie był do tego stopnia pozbawiony zdolności do życia w społeczeństwie. Mimo, iż to lekka, rozrywkowa lektura, nie brak jej i nieco głębszych momentów, autor dotyka problem inności, samotności, trudnych relacji z rodziną i konieczności akceptacji drugiej osoby taką, jaka jest. A przy tym wszystkim jest to niesamowicie zabawna książka.

Nie mam pojęcia, jak taka świetna, nietuzinkowa, zabawna i oryginalna powieść mogła przejść u nas tak zupełnie bez echa, podczas gdy seria, w której została wydana, mimo względnej świeżości na rynku, jest już całkiem rozpoznawalna? Jak to się dzieje, że coś, co za oceanem bije rekordy popularności (nawet za dwoma oceanami), u nas pozostaje anonimowe? Kolejny raz mnie to zaskakuje, ale nie tracę nadziei, że kiedyś to się zmieni. A na razie gorąco zachęcam do sięgnięcia po Projekt „Rosie”. Podziękujecie później.

Moja ocena: 6/6

Graeme Simsion Projekt „Rosie”
Tłum. Maciej Potulny
Wyd. Media Rodzina, Seria Gorzka Czekolada

2013

sobota, 23 maja 2015

Stosik, oraz update w sprawie nieprzeczytanych

Po pierwsze – faktycznie w kwietniu nie kupiłam żadnej książki. Po drugie – w maju odreagowałam i kupiłam ich cały stos. Nie mam wymówki.



Na płasko od góry:
1.       DUFF – Kody Keplinger – parę miesięcy temu natknęłam się na kilka pozytywnych recenzji tej młodzieżówki, toteż kiedy pokazała się u nas, wahałam się tylko do końca kwietnia. Nie powiem, żby to był najbardziej udany zakup w moim życiu.
2.       Szukając Alaski – John Green – w Poznaniu trafiłam na outlet Świata Książki, gdzie wszystkie poniżej wyszczególnione (do pkt. 6.) pozycje były 50% taniej, albo i tańsze. No powiedzcie sami, czy wy byście się nie skusili? Niedawno pisałam o autorach, których szczególnie chętnie kupuję, i John Green to obecnie moja czołówka, zaś ta konkretna powieść bardzo często jest uznawana za nawet lepszą niż Gwiazd naszych wina.
3.       Eleonora i Park – Rainbow Rowell – kolejna młodzieżówka, dochodzę powoli do wniosku, że cofam się w rozwoju, albo rekompensuję sobie czasy, kiedy ja byłam w liceum i albo czytałam lektury, albo różne przypadkowe powieści, bo albo nie było, albo nikt mi nie powiedział, że istnieje jakaś literatura młodzieżowa (na serio wydaje mi się, że przez ostatnie lata jest tego naprawdę dużo).
4.       Światło między oceanami – M. L. Stedman – bardzo, bardzo pozytywnie oceniana jakiś czas temu na licznych blogach (tym razem rodzimych), w tym z tego co pamiętam, na blogu Miasto Książek.
5.       W domu madame Chic – Jennifer L. Scott – od prawie dwóch lat regularnie śledzę kanał YouTube autorki, i nie przestaje mi się on nudzić. Urok, wdzięki, poczucie humoru i naturalność prowadzącej, wraz z pożytecznymi radami, atmosferą luksusu i skromnością prowadzącej inspirują mnie do drobnych zmian w życiu. Mam tą książkę w ebooku, ale chciałam mieć również wersję papierową, na wszelki wypadek, gdyby Kindle się wyładował (co był uprzejmy uczynić dziś).
6.       Przybić piątkę – Janet Evanovich – tu chyba nie muszę wyjaśniać – zamierzam ostatecznie skompletować całą Śliwkę.
A obok w pełniej krasie:
7.       Pierwszychpiętnaście żywotów Harrego Augusta – Claire North – recenzja znajduje się tutaj.
Oprócz tego (niefigurujące na zdjęciu) Stłumione głosy Ann Cleeves – czwarty tom cyklu o Verze Stanhope. Przeczytałam na razie tylko pierwszy, ale to przecież nie powód, żeby nie kupować pozostałych trzech, co nie?


Miesiąc temu opublikowałam post pod tytułem „197 książek”, w którym pisałam o wszystkich moich 197. Nieprzeczytanych książkach. Obecnie ta liczba urosła do 205 książek. Jednocześnie zaznaczam, że z tej nowej, dłuższej listy 7 pozycji zostało już przeczytanych. Ergo, do przeczytania jest teraz 198 tytułów.  Trend jest nadal wzrostowy, ale każdy nowy nabytek ląduje na liście, toteż mimo porażki nadal mam chociaż cień kontroli nad tym, co mam. 

niedziela, 17 maja 2015

Piętnaście żywotów to za mało

Czasem wydaje się nam, że za dużo się dzieje w życiu, i marzymy o tym, by zwolnić. Jednak wielu z nas na jakimś etapie swojego życia zastanawia się, co zrobiliby inaczej, gdyby mieli szansę przeżyć swoje życie raz jeszcze, wiedząc to, co już wiemy, i to mimo tych szalonych, pełnych „atrakcji” dni, na które nie mamy zupełnie wpływu. Co ja zrobiłabym inaczej? Uczyłabym się w gimnazjum matematyki, fizyki i biologii i poszła na studia zupełnie inne niż te, które wybrałam. Prawo wciąż mnie fascynuje, jednak coraz częściej dochodzę do wniosku, że na świecie nie potrzeba aż tylu prawników. A gdybym miała do przeżycia jeszcze trzecie życie? Pewnie znów poszłabym na prawo, ale skupiła się na pracy naukowej. A może nigdy nie rzuciłabym amerykanistyki? Powiedziałabym paru osobom, że je kocham, i paru, że ich nienawidzę? Poszukałabym w Sztokholmie hotelu z oknami?

Takie tam gdybanie. Jednak dla Harry’ego Augusta to coś więcej. To jego życie, wiele jego żyć. Harry rodzi się na początku XX wieku, żyje, umiera i… rodzi się znów na początku XX wieku z pamięcią o swoich poprzednich żywotach. W tym czasie zostaje lekarzem, prawnikiem, naukowcem, kilkakrotnie uczestniczy w wojnach, jest świadkiem powstania i upadku muru berlińskiego, ataków na WTC, wejścia do powszechnego użytku telefonów komórkowych. Rodzi się w tym samym czasie i okolicznościach, umiera najczęściej w podobnym wieku z powodu tej samej choroby, jednak to, co dzieje się pomiędzy, zależy już tylko od niego. Jedyne, czego stara się uniknąć, to zmieniania historii.

Pod koniec jedenastego życia do szpitala, w którym Harry umiera, przychodzi mała dziewczynka, i informuje go, że świat się kończy. Nie jest to nic dziwnego, ale obecnie świat kończy się szybciej, niż powinien, i przyczyny tego stanu rzeczy znajdują się w przedziale czasowym żywotów Harry’ego. A on musi poinformować o tym podobnych sobie, żyjących w jego czasach, i przede wszystkim – odkryć, dlaczego świat się kończy, i temu zapobiec.

Jeśli czytaliście Jej wszystkie życia Kate Atkinson, to pokochacie również tą powieść. Czekałam na nią kilka miesięcy (szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy u nas wyjdzie, ale i tak czekałam, i się doczekałam!), byłam nieco zaskoczona jej rozmiarem, zwłaszcza, że nie miałam w ubiegłym tygodniu wiele czasu na czytanie. Jednak przygody Harry’ego Augusta wciągnęły mnie od pierwszej strony, cały dzień czekałam na chwilę wolnego czasu, by poczytać i dowiedzieć się, co dalej – to chyba najlepsza rekomendacja, jaką można dać książce. Nie było tu jednego detalu, który by mnie rozczarował, jednej nieścisłości, która przeszkadzałaby mi we wczuwaniu się w tą historię. Była za to jazda bez trzymanki, zero oporów ze strony autorki, że może czegoś za dużo, że może przesadza. Na takie książki warto czekać.

Moja ocena: 6/6

Claire North Piętnaście pierwszych żywotów Harry’ego Augusta
Tłum. Tomasz Wyżyński
Wyd. Świat Książki

Warszawa 2015

wtorek, 12 maja 2015

Jeśli jesteś duchem, zastukaj dwa razy

Kiedy Leah, Margaret i Kate Fox przychodziły kolejno na świat i były wychowywane przez swoich prostych rodziców – farmerów ze wschodu USA żyjących w XIX wieku, nie można było przypuszczać, iż w przyszłości staną się sławne, bogate i zapoczątkują niemalże nową religię. Siostry Fox zyskały sławę kiedy wraz z rodzicami zamieszkały w domu w Hydesville, znanego wśród lokalnej społeczności jako nawiedzony. Niewytłumaczalne zacjonalnie zjawiska wkrótce przekonują nie tylko rodzinę, ale i niektórych sąsiadów, iż dom faktycznie zamieszkany jest przez ducha, pana Splitfoota. Coś, co zaczęło się jako ferment w lokalnej społeczności, stanie się z czasem popularnym sposobem spędzania wolnego czasu przez coraz szersze i coraz bogatsze grono. Siostry do dziś w pewnych kręgach znane są jako twórczynie spirytyzmu i spirytualizmu, mimo iż w pewnym momencie życia same przyznały, iż dziwne wydarzenia wokół nich były jedynie sprytnymi sztuczkami.

Tyle faktów. Hubert Haddad, francuski pisarz pochodzenia tunezyjskiego, zebrał te fakty do kupy i ubrał w fascynującą, emocjonalną powieść o trzech siostrach, ich rodzinie, sąsiadach, przyjaciołach i wrogach, jak również o Stanach Zjednoczonych XIX wieku. Zaskakujące, jak kilka informacji, które z łatwością można znaleźć na Wikipedii (znaczy, ja znalazłam na Wikipedii) można tak zgrabnie połączyć w opowieść, gdzie fikcja przeplata się z prawdą, magia z racjonalizmem, religia z pogaństwem. Haddad bardzo zgrabnie kontrastuje ze sobą bogobojność, dewocję i fanatyzm, realistyczne podejście do życia z naiwną nieraz wiarą w magię, oszustwo z prawdziwymi zdolnościami paranormalnymi, biedę z bogactwem, miłość i przyjaźń z nienawiścią i wykorzystywaniem dla własnych celów.

Autor w niesamowity sposób opowiedział tą historię. Z jednej strony czytelnik poznaje szczegółowo losy bohaterek, w szczególności Kate i Margaret, z drugiej przez całą lekturę miałam wrażenie, jakby między mną a opowiadaną historią była jakaś niewidzialna, ale wyczuwalna bariera. Jakby nie czytała powieści, a podglądała seans spirytystyczny przez cienką zasłonę. Nie ma tu zbyt wiele oczywistych prawd, wszystko ubrane jest w wonną, ezoteryczną szatę spirytualizmu. Na marginesie zaś pojawiają się kwestie, które już wtedy albo za chwilę, wstrząsną Ameryką – losy niewolników w poszczególnych stanach, wojna z Meksykiem, okropieństwa wojny domowej. Losy Indian, licznych emigrantów z Europy, rodzących się nowych kościołów i sekt wyznaniowych.

Książka bardzo inna, wprowadzająca może trochę za dużo pobocznych wątków i chwilami pogmatwana, jednak sugestywne opisy kontaktów z duchami równoważą te drobne niedogodności. A czytanie ich w nocy samotnie w hotelowym pokoju – bezcenne!

Moja ocena: 4/6

Hubert Haddad Teoria niegrzecznej dziewczynki
Tłum. Marta Olszewska
Wyd. WAB
Warszawa 2015


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawcy.

sobota, 9 maja 2015

Podsumowanie kwietnia

Tak, wiem, jest 9. Ale i tak zamierzam powiedzieć Wam kilka słów o książkach które przeczytałam w zamierzchłych czasach, czyli w kwietniu.

Było ich 5. Dwie z półki, jedna pożyczka, jedna recenzencka i jeden ebook. Jedna polska, cztery zagraniczne. Dwie powieści, trzy non-fiction. Byłam z nimi w Australii, przemierzyłam USA piechotą, potem szukałam mordercy w Warszawie i Katowicach. Poza tym poznałam dzięki nim cudzą straszną tajemnicę i lepiej zaplanowałam organizację domu. Książki.

A były to:
1.       Byliśmy łgarzami – E.Lockhart  - kolejna przeczytana w tym roku młodzieżówka. Słyszałam o nie sporo na amerykańskim YouTubie, zdziwiłam się nieco, że tak szybko pojawiła się u nas. Mimo, iż napisana głównie z myślą o młodszym troszkę odbiorcy, wciągnęła mnie i trochę przeraziła. Autorka świetnie oddała klimat wyspy, mrocznej, mimo, iż fabuła osadzona jest w lecie, i rodziny z  problemami. A zakończenie wyrwało mnie z butów.
2.       21:37 – Mariusz Czubaj – jedna z tych książek, które czekały na swoją kolej bardzo długo. Czubaj stworzył świetną postać gliniarza-profilera, który zwraca uwagę na rzeczy, które jego kolegom z innych polskich kryminałów często umykały. Czubaj nie obył się wprawdzie z kilkoma lekko zgranymi chwytami, momentami  zachowania innych postaci były przewidywalne, ale i tak uważam, że to jedne z lepszych polskich kryminałów.
3.       Śniadanie z kangurami – Bill Bryson – niesamowite, jak niewiele człowiek wie o Australii. Autor w swoim humorystyczno-ironicznym stylu opisał kilka podróży na najmniejszy kontynent świata, dzięki czemu wraz z nim możemy zwiedzić go wzdłuż i wszerz – od północy po południe, ze wschodu na zachód. Prywatne przypadki, które mogły się przydarzyć tylko jemu, połączone są zgrabnie z informacjami o państwie Tam Daleko. Obowiązkowa lektura przed wyjazdem do Australii.
4.       Hartland – Wolfgang Buschner  - ciekawa pozycja, opisująca Stany Zjednoczone z innej niż dotychczas mi znanej perspektywy – pieszego Niemca, podążającego od granicy z Kanadą do granicy z Meksykiem. Pytał mnie ktoś (a tym kimś była Krimifantamania), na czym polegała różnica między polskimi a niemieckim reportażem. Przyznam, że różnica ta była dla mnie łatwo zauważalna, a jednak długo mi zajęło jej zdefiniowanie. I wreszcie znalazłam – punkt odniesienia. Polacy patrzą na USA przez pryzmat emigracji za chleb w czasach komuny, mając gdzieś w głowie stereotyp paczek od rodziny z Chicago. Niemcy zasiedlali kolonie amerykańskie dużo wcześniej (jeśli idzie o masową emigrację ze Starego Kontynentu), dopiero w czasie II wojny i po niej wielu z nich zmieniło nazwiska i przestało się przyznawać do swojego pochodzenia. Dlatego Ameryka dla Niemca to co innego niż Ameryka dla Polaka.
5.       At Home with madame Chic – Jennifer L. Scott – kupiłam ebook w oryginalnej wersji językowej, w oryginalnej amazonowej cenie, bo byłam pewna, że zanim to u nas wyjdzie, upłynie chocho, ile czasu. Przeczytałam do połowy, wtedy w ogóle miałam okres, że nie kończyłam zaczętych lektur, zdążyła się u nas pojawić, i dopiero teraz przeczytałam. Po pierwszej lekturze pierwszej książki Jennifer L. Scott nie byłam nią szczególnie zachwycona, ale potem zaczęłam odwiedzać bloga autorki i oglądać jej filmiki, i zakochałam się w tej kobiecie. Jest naturalna, pozbawiona pretensjonalności, pewna siebie ale nie zarozumiała, otwarta na świat, niebojąca się przyznać do porażki czy błędu. Obecnie kupuję całą jej filozofię życiową (polskie wydanie w papierze też już kupiłam).



I tak to wygląda. Ilość stron może nie przytłacza, ale wiemy, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Chodzi o satysfakcję z dobrej lektury, a ta towarzyszyła mi w kwietniu przy każdej kolejnej lekturze. Przyznam się Wam, ostatnie tydzień był bardzo ciężki, następny nie zapowiada się wiele lepiej, jednak liczę na to, że wraz z pogodą przybędzie mi trochę więcej energii i postów będzie więcej. A jest o czym pisać: długi weekend w Poznaniu, stosik, cztery recenzje i jeszcze jeden, specjalny pomysł. Toteż zapraszam, wpadnijcie jeszcze kiedyś.