O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

piątek, 27 lutego 2015

Gayle Forman koncepcja duszy (oraz jak ważne jest mieć chłopaka)

grafika - źródło www.empik.com
Jeden z tych przypadków, kiedy praktycznie bez żadnej wiedzy o książce zdecydowałam się ją kupić. Coś mnie do niej ciągnęło, ilekroć wchodziłam do księgarni, wreszcie nie wytrzymałam. Niestety, tym razem zamiast przypadkowego odkrycia roku nastąpiło lekkie rozczarowanie.

Zostań jeśli kochasz Gayle Forman opowiada o nastolatce Mii, która nagle w wypadku samochodowym traci rodziców i brata, zaś sama trafia w ciężkim stanie na OIOM. Podczas gdy lekarze i rodzina walczą o życie jej pokiereszowanego ciała, dusza czy może raczej duch Mii stoi tuż obok, niewidzialny, i musi zdecydować, czy zostanie, czy odejdzie. W między czasie czytelnik poznaje historię Mii, jej rodziny i jej związku z Adamem.

Tam koncept wydaje mi się niezwykle interesujący – w chwili, gdy balansujemy na linie pomiędzy życiem i śmiercią, to od nas zależy, czy będziemy żyć dalej, czy zdecydujemy się odejść. Jednak w wykonaniu Gayle Forman było to mało przekonujące, suche, naiwne i słabo dopracowane. Nie wiadomo nic, w jakim naprawdę stanie jest Mia, czy to jej dusza, czy umysł obserwuje reanimację z pozycji widza. Czy taki stan dotyczy tylko jej, czy też staje się to udziałem każdego pacjenta. Jeśli to drugie, to dlaczego ich nie widzi. Jakie ma możliwości? Jakie ograniczenia. Autorka wprowadziła pewien fantastyczny element do swojej opowieści, ale zupełnie nie zadbała o nadanie mu jakiegokolwiek kontekstu – ot, Mia leży na łóżku szpitalnym i jednocześnie niewidzialna chodzi po szpitalu.

Kolejne, co do mnie nie przemówiło w tej opowieści, to zachowanie tej niewidzialnej Mii. Jej rodzice i mały braciszek właśnie nagle i strasznych okolicznościach pożegnali się z życiem. Jej dalsza rodzina koczuje w poczekalni. A nasza bohaterka najbardziej przeżywa, że nie ma z nią jej chłopaka. Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że prawdziwa miłość i tak dalej, ale gdybym ja miałam naście lat i zdała sobie sprawę ze śmierci rodziców, jednak trochę bardziej niż Mia bym się tym przejmowała. A tu mamy głównie wzdychanie Mii do jej chłopaka-muzyka. Kij z tym, że dziadek zaraz zejdzie na zawał widząc, w jakim jego wnuczka jest stanie.

Prawdopodobnie nie jestem targetem, z jakim autorka tworzyła swoją książkę. Zostań, jeśli kochasz to typowa młodzieżówka, a wiadomo, że gdy ma się te naście lat rodzina znaczy mniej niż chłopak, a każdy związek wydaje się być tym jedynym, na zawsze. Może jestem cyniczna, może, ale na pewno jestem za stara na takie historie. Toteż raczej daruję sobie dalszy ciąg.

Moja ocena: 2,5/6

Gayle Forman Zostań, jeśli potrafisz
Tłum. Hanna Pasierska
Wyd. Nasza Księgarnia

Warszawa 2014

poniedziałek, 23 lutego 2015

Paryż w czasach belle epoque

Paryż nigdy nie był moim największym podróżniczym marzeniem, zaś Francja jako taka kojarzyła mi się (poza oczywistościami, jak moda i wino) z miejscem niezbyt przyjaznym, a ludzie z zapatrzonymi w siebie bufonami. Nie wiem, czy jest tak naprawdę, gdyż nie miałam jeszcze okazji odwiedzić tego kraju, jednak Paryż jako taki zaczął powoli acz zdecydowanie wykupywać sobie odrobinę miejsca w moim sercu i coraz bardziej zachęcać do wizyty. Najpierw dzięki książce Jennifer L. Scott Lekcje madame Chic włączyłam w swoją codzienność kilka paryskich zwyczajów, następnie wraz ze Stephenem Clarkiem wybrałam się na dosyć dogłębne zwiedzanie miasta. Kryminał Brat krwi pozwolił mi poznać Paryż z punktu widzenia loży wolnomularskiej, a Pani komisarz nie znosi poezji dał do zrozumienia, iż Francuzi również mają poczucie humoru. Teraz zaś bogata w informacje i ilustracje pozycja Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach belle epoque Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk i Marty Orzeszyny pomogła mi lepiej zrozumieć to fascynujące ale i trudne miasto.

Nie potrafię jednoznacznie sklasyfikować tej książki, z resztą ten sam problem napotkałam, pisząc przeszło rok temu o innej pozycji z tej samej serii (Nowy Jork zbuntowany.Miasto w czasach prohibicji, jazzu i gangsterów) – poruszane są tu bowiem wszystkie sfery życia, jakie potrzebne są, by zyskać gruntowną wiedzę na temat miasta. Jest tu historia, są krótkie biogramy ludzi, z którymi do dziś kojarzymy Paryż, ale i tych, o których nigdy nie słyszałam, ale którzy w czasach belle epeque liczyli się najbardziej. Setki informacji o miejscach interesujących turystów w owych czasach, i takich, które do dziś turyście chętnie zwiedzają. Anegdotki i historie mrożące krew w żyłach. Paryż oczyma obcokrajowców i z punktu widzenia mieszkańców. Jest kultura, moda i seks.

Ale najważniejsze, to zrozumienie miasta, które widać na każdej stronie, w każdym akapicie, w każdym zdjęciu. Dzięki temu, mimo natłoku informacji, Paryż nie ginie gdzieś pod spodem, a jest żyjącym bohaterem opowieści, bohaterem zmiennym, o wielu twarzach, rozwojowym. Autorki biorą czytelnika za rękaw i delikatnie acz zdecydowanie prowadzą go przez kilka dziesięcioleci, które zwykło się określać jako belle epoque, a robią to tak zgrabnie, iż po przeczytaniu ostatniej strony pozostaje niedosyt i jakaś taka nostalgia za czasami, które nigdy nie wrócą. Nawet, jeśli na potrzeby chwili spróbujemy odegrać scenki rodzajowe. Bo tego Paryża już nie ma.

Znacie jakieś powieści o Paryżu w czasach belle epoque?


Moja ocena: 5/6

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Marta Orzeszyna Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach belle epoque
Wydawnictwo Naukowe PWN

Warszawa 2012

sobota, 21 lutego 2015

Bookish Academy Awards

Natknęłam się niedawno na filmik na YouTube (wiem, jestem monotonna) pod takim tytułem, i pomysł bardzo mi się spodobał. Tag został stworzony przez booktuberkę Bookadooodles, i w świetle nadciągającej oscarowej gali wydaje się bardzo na miejscu, więc postanowiłam się w niego zabawić i nagrodzić kilka moich ulubionych książek nieistniejącą nagrodą.

Tag polega na tym, iż kategorie, w jakich przyznaje się Oscary, zostały odpowiednio przeformułowane tak, by pasowały do książkowego świata. Uczestnik zabawy zaś spośród przeczytanych w ubiegłym roku książek wybiera laureatów nagrody. Jest to zatem ciekawy sposób na podsumowanie ulubionych lub z jakiegoś powodu pamiętnych książek, które przeczytałam w 2014 roku.

Najlepszy aktor (najlepszy główny bohater) – Augustus z Gwiazd naszych wina. Chyba pierwszy bohater młodzieżówki, który ni wkurzał szczeniactwem, nie będąc jednocześnie „starym malutkim”. John Green skonstruował tą postać perfekcyjnie – jego charakter, zainteresowania, poczucie humoru, wola walki – nawet jego wady były dla mnie w stu procentach  przekonywujący. Zdecydowanie najlepsza postać męska 2014 roku.

Najlepsza aktorka (najlepsza Głowna bohaterka) – Rebeka Martinsson z Burzy słoneczna Asy Larsson. Jest kilka świetnych bohaterek w szwedzkich kryminałach, ale z jakiegoś powodu Rebekę bardziej polubiłam, czy może bardziej mnie oka przekonuje, niż na przykład Annika Benzgton z powieści Marklund. Ta ostatnia ma skłonności do irytowania mnie. Rebeka zaś jest zimna, inteligentna, po przejściach, ale jednocześnie z ludzkim ciepłem ukrytym pod lodem, i z olbrzymim pokładem odwagi, pozbawionym brawury. I może właśnie ten brak szaleństwa i otaczający ją chłód odróżnia ją na tle jej koleżanek z innych powieści.

Najlepsze zdjęcia (najlepszy zwrot w fabule) – Myszy i ludzie Johna Steinbecka. Kto czytał, ten wie.

Najlepsze kostiumy (najlepsza okładka) – tutaj było bardzo trudno, ale jednak liczbą trzech okładek zwyciężają trzy ostatnie tomu cyklu powieści kryminalnych autorstwa Arne Dahla – Ciemna liczba, Wstrząsy wtórne oraz Oko nieba. Czarna Owca zawsze miała fajne okładki, ale przez ostatni rok wydawnictwo naprawdę przeszło samo siebie. Zdjęcia są idealnie dobrane do fabuły, a całość przykuwa wzrok.

Najlepszy aktor drugoplanowy (najlepszy bohater drugoplanowy) – ku mojemu zaskoczeniu najlepiej dał się zapamiętać Niedaś z powieści Marty Kisiel Nomen Omen. Takich uroczych kretynów, którym wszyscy chcą nieba przychylić, znamy chyba wszyscy. No i okazuje się, że nawet taki Niedaś może mieć jakieś umiejętności potrzebne do złapania truposza.

Najlepsza aktorka drugoplanowa (najlepsza bohaterka drugoplanowa) – tutaj się powtórzę i dam Nomen Omen drugiego Oscara – bo mimo masy świetnych drugoplanowych bohaterek najgenialniejsza była Papuga. I jej wafelki.

Najlepszy scenariusz oryginalny (najlepsza fabuła/najoryginalniejszy świat) – nikt nie mówi, że chodzi tu tylko o fantastykę, ale jednak najbardziej oryginalnym światem, z jakim zetknęłam się w ubiegłym roku, była Camonia z powieści Waltera Moersa. W 2014 roku miałam okazje tam wrócić na kartach Labiryntu Śniących Książek” i nic się tam od lat nie zmieniło – dalej jest tak samo cudownie i niesamowicie. Chociaż, w sumie, zmieniło się wiele…

Najlepszy scenariusz adaptowany (najlepszy film na podstawie książki lub vice versa) – tutaj wyjątkowo nagrodzę film, a nie książkę, a będzie to… małe oszustwo, bo właściwie chodzi o mini serial BBC. Tak, kochani, idzie o Sherlocka, którego było tu swego czasu sporo (nie lękajcie się, czwarty sezon w drodze). Po pierwsze, dopiero ta adaptacja zachęciła mnie do sięgnięcia po pierwowzór, po drugie – scenarzystom udało się perfekcyjnie ubrać tą poniekąd starszawą historię w nowoczesne łaszki bez obdzierania z ich klasycznego uroku.

Najlepszy film animowany (książka, która najlepiej by się sprawdziła w wersji animowanej) – i tutaj kolejna nagroda dla Labiryntu Śniących Książek. Cały czas czytając tą powieść, miałam w głowie animowane obrazy, zatem wybór był oczywisty.

Najlepszy reżyser (najlepszy autor, którego odkryłeś w ubiegłym roku) – zdecydowanie John Green, mimo, iż w 2014 przeczytałam tylko jedną jego powieść, Gwiazd naszych wina, to to odkrycie superweniuje na rok 2015 kiedy to zamierzam skrupulatnie poznać całą jego, nie tak znowu długą, listę literackich dokonań.

Najlepsze efekty specjalne (najlepsza akcja) – Jej wszystkie życia Kate Atkinson. Działo się tam, oj, działo, od strony pierwsze do ostatniej, a było tych stron całkiem sporo. I czego tam nie było! Nie mogłam się od tej książki oderwać!

Najlepsza muzyka (najlepszy soundtrack do filmu na podstawie książki) – brak danych. W zeszłym roku nie przeczytałam żadnej książki na podstawie filmu, do którego bym znała soundtrack. Pasowałby tylko ewentualnie Hobbit, przy czym książkę czytałam lata temu, więc nie jestem pewna, czy się nadaje.

Najlepszy film krótkometrażowy (najlepsze opowiadanie lub nowela) – myślę, że ze względu na niewielki rozmiar pasuje mi tutaj Myszy i ludzie Steinbecka. Ten autor pisze tak wyjątkowo, że ilekroć staję przed wyzwaniem pisania o jego książkach, mam ochotę spasować i schować się pod kanapą. No z czym do czego, się pytam?

Najlepszy film (najlepsza „wolnostojąca” powieść) – Smażone zielone pomidory Fannie Flagg. Tylu ludzi mi od dawna mówiło, jaka to cudowna książka, a ja zniechęcona jednym nieudanym spotkaniem z autorką nie mogłam się zmusić, by po Pomidory sięgnąć. Książka tak piękna i tak bogata, że nawet nie potrafię powiedzieć, co mi się w niej najbardziej podobało.

Najlepszy dokument (najlepsza książka non-fiction) – Kolejny trudny wybór, bo 2014 upłynął mi w dużej mierze pod znakiem non-fiction właśni, i to wszelkiego rodzaju. Jednak po długich deliberacjach Oscar goes to… Źle urodzone Springera. Bo że targały mną emocje przy opisach zła w Jutro przypłynie królowa, to mimo wszystko w miarę zrozumiałe. Ale że płakałam przy opisie burzenia dworca w Katowicach, to jednak jest coś.

Jak Wam się podoba taki TAG? I jakie książki dostałyby Oscary, gdybyście postanowili takie przyznać? Co do tych prawdziwych, to szczerze mówiąc, nie ekscytuję się jakoś szczególnie, ale oczywiście mocno kibicuję Benedictowi Cumberbatchowi. Co do reszty, to odnoszę wrażenie, że przez ostatnie lata Oscary robią się na siłę „ambitne”, i masa świetnych filmów gatunkowych od dawna już nie miała szansy na statuetkę. A że ja tylko filmy rozrywkowe oglądam, to… no cóż.





piątek, 20 lutego 2015

Gdy zgaśnie światło

Wyobraź sobie, że nagle zabrakło prądu. Przede wszystkim nie mógłbyś czytać tej recenzji, ponieważ twój komputer straciłby zasilanie. Jeśli masz laptopa, jego bateria wystarczy ci na kilka godzin, ale potem i ona padnie. Przez jakiś czas będziesz miał ograniczone możliwości korzystania z telefonu stacjonarnego. Jeśli jednak przerzuciłeś się na komórkę jako jedyny telefon z domu, jesteś w czarnej d….. Za chwilę zajdzie słońce i jedynym źródłem światła będzie świeczka i latarka, pod warunkiem, że wcześniej zadbałeś o to, by były w twoim domu. Możliwe, że w twoim domu nie ma gazu, zatem nie masz możliwości zrobienia sobie ciepłego posiłku. Musisz bardzo ostrożnie schodzić po nieoświetlonych schodach, jeśli ewakuujesz się z bloku. A za niedługo będziesz musiał, bo pompy dostarczające wodę na piętra bez prądu również nie działają. Zastanów się – najpierw udasz się do banku by wypłacić jak najwięcej gotówki, czy do sklepu, zanim jego półki zostaną opróżnione? Jeśli nie masz pełnego baku z samochodzie, już go nie zatankujesz, bowiem pompy wydobywające paliwo z podziemnych zbiorników również są na prąd. Zastanawiasz się, dlaczego masz to wszystko robić z powodu awarii prądu? Bo nie dotyczy ona tylko twojego osiedla, i nie skończy się prędko. O ile w ogóle.

To tylko ogólny zarys tego, co dzieje się w Europie opisanej przez Marka Elsberga w powieści Blackout. Europie, której nagle zabrakło prądu. W przeciągu kilku godzin niemalże cały kontynent zostaje pozbawiony światła, ciepła i setek wygód, do których zostaliśmy przyzwyczajeni, i których zależności od energii elektrycznych nie jesteśmy nawet świadomi. Jedyną osobą, która wydaje się, rozumie, do czego doszło, jest Pietro Manzano, włoski programista, który teraz będzie musiał przekonać do swojej teorii policjantów wielu krajów oraz Europol. Tymczasem solidarność i zaufanie zostaną wystawione na próbę, a ci, których obowiązkiem jest zadbać o porządek i postawić na nowo sieć, borykać się będą walczyć o przetrwanie jak miliony Europejczyków.

Po przeczytaniu pierwszych dwustu stron książki Elsberga miałam pewne zarzuty. Przede wszystkim główny bohater, Manzano, jest zbyt idealny – wszystko wie, na wszystkim się zna, lecą na niego wszystkie kobiety, a on mimo niedogodności niestrudzenie stara się wywalczyć powrót energii i jednocześnie pomaga po drodze komu się da.  Jednak następnego dnia jadąc autobusem patrzyłam na współpasażerów i myślałam, że oni jeszcze nie wiedzą o tym, co dzieje się we Francji, Niemczech, Włoszech i Szwecji. Po chwili zdałam sobie sprawę, iż opowieść autora to przecież fikcja literacka. Od bardzo dawna nie zdarzyło mi się czytać czegoś, co wywarłoby na mnie takie głębokie wrażenie, i najzwyczajniej w świecie oderwało od rzeczywistości.

Elsberg pisze w niezwykle sugestywny sposób, w swojej książce splata wiele wątków, na kolejnych stronach pojawiają się bohaterowie z różnych krajów, o różnym statusie, i różnych priorytetach. Wszyscy w ten lub inny sposób połączeni przez awarię prądu. Mimo to nie gubiłam się, a pędząca fabuła nie pozwalała tak po prostu odłożyć książki na bok. Autor włożył wiele pracy, aby odmalowana przez niego rzeczywistość, choć przerażająca, była jednocześnie wiarygodna, i mu się to udało. Mnie w każdym bądź razie przekonała do zakupu zapasu świeczek oraz baterii do radia i latarki. Bo nigdy nic nie wiadomo.

Pierwszy raz miałam do czynienia z literaturą katastroficzną, czytając Blackout miałam bowiem wrażenie, jakbym dostała Pojutrze w formie książki. Chociaż tematyka książki i wspomnianego filmu różni się, to wrażenia były dosyć podobne. Jednocześnie jest to powieść przygodowa, thriller, a nawet chwilami powieść psychologiczna, chociaż ta warstwa była jak na moje gusta nieco uboga. Niemalże 800 stron przeczytałam w przeciągu pięciu dni i teraz będę ją polecać każdemu, komu wydaje się, że zapanowaliśmy nad naturą.  

Moja ocena: 5,5/6

Mark Elsberg Blackout
Tłum. Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska
Wyd. WAB
Warszawa 2015-02-20


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawcy.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Stosik lutowy

W usilnych próbach racjonalizowania tego, co się ostatnio dzieje z moim kupowaniem książek, uznałam, iż ze względu na konieczność oszczędzania, która pojawi się prawdopodobnie na wiosnę, muszę zadbać o zapasy czytania na lata. W chwilach prawdy muszę przyznać sama przed sobą, że moja wola jest tak słaba, że mucha by ją pokonała na pięści i nawet się nie spociła. No bo popatrzcie sami (wybaczcie jakość):



1.       Gabrielle Zevin Między książkami – wypatrzona na jednym z kanałów na YouTube, poświęconych książkom. Oczywiście, u nas wydana pod zupełnie innym tytułem i z inna okładką niż w USA, chociaż tym razem bardziej udaną niż w przypadku „Innych zasad lata”. Opowiada o mężczyźnie, który prowadzi księgarnię, a w jego życiu ostatnio nie dzieje się najlepiej. Pewnego dnia na progu księgarni znajduje dziecko. Ciepła, sympatyczna historia o tym, jak jedna księgarnia może wpłynąć na całą społeczność.
2.       Stephanie Perkins Anna i pocałunek w Paryżu – kolejna rekomendacja z amerykańskiego booktuba (większość stosika pochodzi z takich polecanek). Młodzieżowy romans, ale ponoć nie tak dziecinny i naiwny jak większość tego typu literatury. Wygląda na to, że 2015 rok będzie u mnie stał pod znakiem młodzieżówek, mam w tej kategorii spore braki.
3.       Graeme Simsion Projekt „Rosie” – Regan z kanału Peruse Project określiła to jako chik-lit, którego główny bohater charakterologicznie bardzo przypomina Sherlocka w wykonaniu Benedicta Cumberbatcha. Nic więcej nie muszę wiedzieć.
4.       J. R. R. Tolkien Listy – niektórzy może pamiętają, że ta książka znajdowała się na mojej wish-liście, o tyle zagrożona, że nakład już się wyczerpał. Ale od czego masz przyjaciół? Dobra dusza miała to na półce i odsprzedała, bo wiedziała, jak lubię Tolkiena. I teraz się jaram jak sucha trawa.
5.       Jenny Han Do wszystkich chłopców, których kiedyś kochałam – z tego co kojarzę, kolejna młodzieżówka. Autorka jest niezwykle popularna na oceanem, u nas ta pozycja leżała w taniej książce, więc stwierdziłam, że dam jej szansę, zanim zaopatrzę się w inne jej powieści.
6.       Gayle Forman Zostań, jeśli kochasz – rodzina Mii ginie w wypadku, a ona sama walczy o życie w szpitalu. Podczas gdy jej ciało znajduje się w śpiączce, ona sama wędruje korytarzami szpitala, usiłując zdecydować, czy odejść, czy zostać. Jestem w połowie, i z przykrością stwierdzam, że to jest strasznie słabe. Albo ja jestem na to za stara.
7.       John Williams Profesor Stoner – wokół tej pozycji chodzę, odkąd się pojawiła, więc w końcu kupiłam. Szczerze mówiąc, nie wiem za bardzo, o czym jest, ale tym bardziej nie sięgam po recenzje czy blurba z okładki, chcę wejść w tą lekturę w ciemno.

Ostatkiem sił powstrzymuję się przed zakupem kolejnej powieści Johna Greena, bo naprawdę polubiłam jego prozę. Jednak z drugiej strony czuję, że już wystarczy kupowania na najbliższe tygodnie (miesiące, lata…). Bardzo mnie te wszystkie książki intrygują i liczę, że uda mi się za nie szybko zabrać. Tradycyjnie – kojarzycie którąś z tych pozycji?


Pozdrawiam!

sobota, 14 lutego 2015

W Wenecji mordują staruszków

Co się robi, gdy po ciężkim wysiłku psychicznym i nieczytaniu chce się wrócić do tego pięknego hobby, ale mózg nie pozwala na zbyt dużo? Ano, jak wiemy, zachowuje się ostrożność, osłania tyły i sięga po znajomego autora, znajomego komisarza i znajome miasto. Albo, jak kto woli, po Donnę Leon, komisarza Brunettiego i Wenecję.

Cicho, we śnie to piąty tom cyklu kryminałów, amerykańskiej autorki, na stałe zamieszkującej miasto na wodzie. Tym razem komisarz Brunetti otrzymuje dosyć nieklarowną sprawę – była zakonnica podejrzewa, że ktoś morduje staruszków dla obiecanych darowizn na rzecz domu opieki, w którym cały proceder ma się odbywać. Jednak nie wiadomo, czy, jak i kto miałby za tym stać. Zwykłe podejrzenia to za mało, by wszcząć śledztwo, co nie powstrzymuje weneckiego policjanta od uruchomienia swoich kontaktów i próby wyjaśnienia sprawy. W między czasie jednak dokopuje się do rzeczy, które lepiej, aby pozostały w tajemnicy, i okazuje się, że śmierć staruszków to tylko wierzchołek góry, złożonej z fanatyzmu, władzy, wpływów i znajomości. Ot, Wenecja.

Mimo, że dobrze się to czytało, jednak ten tom jest moim zdaniem słabszy od poprzednich, które czytałam. Autorka, zamiast skupić się na kryminalnej zagadce, zawędrowała w tematy, które do złudzenia przypominają prozę Dana Browna – spiski, tajne stowarzyszenia kościelne, ściany, które mają oczy i uszy, papież, który o wszystkim wie…  Dopisanie takich wątków do śledztwa doprowadziło do tego, iż właściwie czytelnik nie uzyskuje zakończenia, niby udaje się złapać winnego, ale to, co głębiej, hula dalej. Zamiast dobrego kryminału częściej więc mamy do czynienia z politycznym komentarzem. O ile jednak tematyka korupcji w Wenecji jest tematem przewodnik powieści Donny Leon, i tyle w tym tomie straciła ona kontrolę nad fabułą i chyba dlatego nie udało się jej zakończyć.

To, co najbardziej lubię w tych książkach, to Wenecja widziana oczyma mieszkańców miasta. Na próżno tu szukać polecenia najciekawszych atrakcji turystycznych, obok szczerej miłości do rodzinnego miasta  jest i Sprowa doza krytyki, a wenecjanie jawią się jako zamknięta społeczność, do której i po latach mieszkania w Wenecji nie zostaje się włączonym.

Chciałabym poczytać kolejne tomy, ale niestety pod wpływem negatywnej recenzji jednego z tomów, spisanej przez Pewnego Znanego Blogera, mój dostawca tej strawy duchowej oddał wszystkie tomy do biblioteki.  I tak oto mój związek z komisarzem Brunettim został brutalnie przerwany, i nie wiem, kiedy się znowu spotkamy…


Moja ocena: 4/5


Donna Leon Cicho, we śnie
Tłum. Julita Wroniak
Wyd. Nori Sur Blanc

Warszawa 2009

wtorek, 3 lutego 2015

19 razy porzucony


Colina porzuciła Katherine. To smutne. Ale fakt, iż dziewiętnasta z rzędu dziewczyna o imieniu Katherine go porzuciła, jest jeszcze smutniejszy. Zwłaszcza, że wszystko wskazuje na to, iż była to TA Katherine. Toteż jedyne, co przychodzi mu teraz do głowy, to zwinąć się w kłębek na dywanie i czekać na śmierć.

Na szczęście Colin ma najlepszego przyjaciela Hassana, których połączyło w szkole chyba to, że obaj byli konsekwentnie odrzucani przez tych popularnych, i obaj mieli to zasadniczo gdzieś. Hassan jest leniwym, tłuściutkim, sympatycznym i dosyć religijnym chłopcem, a przy tym najlepszym kumplem, jakiego można sobie wymarzyć. W tym przypadku jest tą osoba, który zbiera zranione jestestwo Colina z dywanu i zabiera w samochodowa podróż po USA – z rodzinnego Chicago aż do Tennessee. Panowie mają zero planów na tą podróż, ale kiedy po drodze mijają znak prowadzący do grobu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, Colin nie jest w stanie się oprzeć. Bo musicie wiedzieć, że Colin jest wspaniałym dzieckiem, które nie wyrosło na geniusza, ale to mu nie przeszkodziło zgromadzić w swoim krótkim życiu pokaźnej wiedzy o wszystkim, włączając  w to żywot i śmierć arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Zastanawiacie się, co grób bratanka cesarza Austro-Węgier robi w Tennesse? A co powiecie na to, że w najbliższym sąsiedztwie znajduje się pokaźna fabryka sznurków do tamponów?

John  Green potrafi pisać mądre, piękne i jednocześnie zabawne powieści. Jeżeli taka jest literatura młodzieżowa obecnych czasów, to nie mamy się co martwić o przyszłość. Miło wielu humorystycznych akcentów, autor opowiadając historię Colina, Hassana i wielu innych pisze tak naprawdę o rzeczach wielkich i ważnych, nie nadając im niepotrzebnie pietyzmu. Jest o to historia o byciu innym, o graniu różnych ról, które wyznaczyli dla nas inni, ale i o „robieniu czegoś” – dla siebie, dla społeczności, dla rodziny. A przy tym jest absolutnie przezabawna.

Wielu amerykańskich booktuberów określa tą powieść jako lepszą niż najpopularniejsze tego autora Gwiazd naszych wina. Ja bym tak nie powiedziała, dla mnie historia Gwiazd zawsze pozostanie na pierwszym miejscu. Jednak i w 19 razy Katherine odnalazłam to ciepło i spokój, którymi charakteryzuje się proza Johna Greena, a i m więcej czasu mija od przeczytania tej książki, tym bardziej czuję, jak wrasta ona w moje serce.  I wiem już na pewno, że te książki będą u mnie działały jak kompres na zbolałą duszę.

Moja ocena: 4,5/6

John Green 19 razy Katherine
Tłum. Magda Białoń-Chalecka
Wyd. Bukowy Las
Wrocław 2014