O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

niedziela, 31 sierpnia 2014

Relacja z wycieczki do Wrocławia



Wrocław to jedno z tych niewielu polskich miast, gdzie mogłabym na stałe zamieszkać, gdybym nie mieszkała w Krakowie (innym takim jest Gdańsk i to już właściwie tyle). Pierwszy raz odwiedziłam to miasto w podstawówce, i po powrocie z wycieczki miałam obniżone zachowanie (a to nie była moja wina!). Po raz drugi udało mi się na kilka godzin wstąpić na Rynek i okolice w drodze do Wałbrzycha (znaczy, pociągiem jechałam z Krakowa do Wałbrzycha z przesiadką we Wrocku, i tą przesiadkę sobie wydłużyłam, nie jechałam do Wałbrzycha przez Rynek we Wrocławiu). Ale kilka godzin – co to jest na tak wspaniałe miasto! Toteż kiedy siostra moja rzuciła pomysłem spędzenia tygodnia w Stolicy Dolnego Śląska, rzuciłam tylko sakramentalne „No pewnie!” i już byłyśmy w drodze (konkretnie to tydzień później, ale chciałam, żeby było bardziej epicko).



Ponieważ doba hotelowa zaczynała się o 14, a my przed pierwszą byłyśmy już na rogatkach miasta, postanowiłyśmy pojechać kawałek dalej i odwiedzić Świdnicę. W Świdnicy była moja siostra, w Świdnicy byli moi rodzice, w Świdnicy był już chyba każdy, tylko nie ja. A jest to naprawdę wyjątkowe miejsce, nie tylko dzięki obłędnie pięknemu kościołowi Pokoju, który wcale nie wygląda jak kościół i pachnie starym drewnem (kocham ten zapach), ale również dzięki uroczemu Rynkowi, na którym niestety złapał nas deszcz, więc w zorganizowanym pośpiechu musiałyśmy udać się do samochodu.



Pierwszy dzień we Wrocławiu przywitał nas upałem, błękitnym niebem i darmowym parkowaniem (w niedzielę strefy nie ma). Zanim jednak się zaczął, jeszcze w sobotę wieczorem udałyśmy się zobaczyć pokaz specjalny grającej i tańczącej fontanny – zaiste, było to piękne. Ale wracając do tematu – Wrocław powitał nas piękną pogodą, którą wykorzystałyśmy na spacer po Rynku i okolicach, poznając po drodze wrocławskie krasnale. Kiedy dotarłyśmy na Rynek, byłyśmy już oficjalnie zajarane tematem krasnali, i znalezienie kolejnych stało się niemalże obsesją. Na Rynku podziwiałyśmy piękny Ratusz, Sukiennice i kamieniczki, a następnie wdrapałyśmy się na wieżę kościoła św. Elżbiety (najbardziej wąskie i kręte schodki na jakie kiedykolwiek zdarzyło mi się wdrapywać). I chociaż widoki były zapierające dech w piersiach, to schody również, i po zejściu na dół zupełnie straciłyśmy zapał do zwiedzania.



Innego dnia udało mi się wreszcie spełnić wieloletnie marzenie i odwiedzić zamek Książ. Po zwiedzeniu Pszczyny lata temu nie mogłam się doczekać, by zobaczyć drugi majątek rodziny Hohberg von Pless. Oprowadzał nas bardzo kompetentny przewodnik z olbrzymią wiedzą na temat obiektu i jego historii, która jest raczej smutna. Książ spotkało po wojnie to samo co wiele innych zamków i okoliczna ludność korzystała z niego jak z supermarketu. Obecnie wszystko wewnątrz pochodzi z aukcji lub darowizn. Mimo to sam gmach budzi respekt, a tarasy wciąż olśniewają.







Jeden dzień zarezerwowałyśmy sobie na Ostrów Tumski. Kiedy byłam we Wrocławiu kilka lat temu, Ostrów zrobił na mnie magiczne wrażenie, mimo iż ludzi było obiektywnie dużo, to i tak wydawało się, jakby było wokół pusto, i jakby udało się mi przenieść do czasów średniowiecza. Teraz ponownie tak się czułam, cóż, zapewne ta część miasta oddana do dyspozycji duchowych potrzeb mieszkańców zgodnie ze swoją funkcją oddziałuje mocno również na ducha odwiedzających. Na ostrowie znajduje się również Ogród Botaniczny. Najpiękniejszy, jaki zdarzyło mi się kiedykolwiek odwiedzić. Ilość roślin, których nigdy wcześniej nie widziałam, feeria barw, zadbane chodniczki, urokliwe zakątki… Nic dziwnego, że spędziłyśmy tam prawie 3 godziny, szukając na 7 hektarach Krasnala Cebuli. Ale znalazłyśmy!





Ostatni dzień można by nazwać Krasnal Day – ruszyłyśmy ze specjalną mapą krasnali by odnaleźć ich maksymalnie dużo. Odpoczęłyśmy trochę przy urokliwym Placu Solnym, a następnie powędrowałyśmy po dwóch wrocławskich Tanich Książkach. I to już był niestety koniec naszej wędrówki.








Jest jeszcze wiele miejsc, których nie udało mi się zobaczyć czy doświadczyć podczas tej wizyty we Wrocławiu. Nie popłynęłam statkiem, nie wdrapałam się na najwyższy most w mieście, nie spacerowałam po ogrodzie japońskim. Ale za to odczułam, jak przyjemnie się żyje w Stolicy Dolnego Śląska, i na pewno, na pewno, jeszcze tam wrócę!

sobota, 30 sierpnia 2014

Książkowe prawa Murphy'ego

1.       Kiedy tylko zrobisz post o najnowszych książkowych nabytkach, sfotografujesz stos, opublikujesz post i spojrzysz na półki, okaże, się, że o jednej książce zapomniałaś/eś.
2.       Kiedy wreszcie zdecydujesz, by umieścić nowe książki na dziurach powstałych po pożyczkach, następnego dnia ktoś odda ci twoją własność. Najczęściej tą, która ma ponad 500 stron.
3.       Kiedy pozbędziesz się na stałe niektórych książek i wreszcie masz trochę wolnego miejsca na półce, umieszczasz tam tomy, które do tej pory walały się bezdomnie po pokoju/mieszkaniu. I wtedy odnajdujesz jeszcze jeden stos pod biurkiem, i znowu nie masz na niego miejsca.
4.       Mimo tego, że posiadasz czytnik ebooków, na wakacje jedziesz z pokaźnym stosikiem książek papierowych, bo przecież czytnik może się zepsuć, może zaginąć, może się wyładować a ty nie masz ładowarki, na plażę nie weźmiesz, bo piach, na basen nie weźmiesz, bo woda, a poza tym masz masę zaległości wśród papierowych. I oczywiście, możesz nie mieć akurat ochoty oczytać żadnego z 300 ebooków, które posiadasz.
5.       Kiedy decydujesz, że od dziś nie kupujesz książek, jutro w twoim mieście otworzą nową tanią książkę.
6.       Wydawnictwo w połowie cyklu zmienia rozmiar książek – teraz musisz przenieść na inny regał nie tylko ten cykl, ale i inne tego samego gatunku.
7.       Wydawnictwo w połowie cyklu przestaje wydawać kolejne tomy – trzymać miejsce na półce, gdyby jednak zmienili zdanie czy coś tam wsadzić?
8.       Pieniądze wydane na książki w czasie wakacji się nie liczą. Szkoda, że to nie odnosi się do regałów.
9.       W twojej domowej biblioteczce można by stworzyć osobny dział: „Książki, które muszę przeczytać już teraz natychmiast. Powiedziane pięć lat temu”.
10.   Nie pamiętasz co stoi w drugim rzędzie.
11.   Około dwadzieścia osób może bez problemu korzystać z Twoich zbiorów jak z biblioteki, a i tak tego po niej nie widać.

I prawo Kasjeusz:
  12. Kiedy postanawiasz zetrzeć kurz na regałach, zajmuje ci to cały weekend, bo nagle musisz przeczytać (ponownie albo i nie) każdą podnoszoną książkę.

I prawo Oli:
  13. Kiedy jesteś spłukany, twój ulubiony pisarz wydaje kolejną książkę po latach przerwy.

Takie oto przemyślenia mnie ostatnio nawiedziły, każde jedno oparte na osobistych doświadczeniach autorki. W ten oto sposób pragnę updejtować post stosikowy sprzed kilku dni:



1.       Bo coś mi się od życia należy.
2.       Bo bardzo chciałam przeczytać – pożyczka od Kasi za pośrednictwem Marty i Oisaja (i szanownej Małżonki)
3.       Bo poprzednia była genialna – egzemplarz recenzencki.

4.       Bo musiałam rozmienić stówkę. Wiem, żałosne.

środa, 27 sierpnia 2014

Viv w Tramwaju, czyli występy gościnne

Koniec sierpnia nieubłaganie się zbliża, chociaż tak naprawdę aura pogodowa nastraja już bardziej październikowo niż letnio. Z końcem miesiąca zaś nadciąga koniec kolejnej odsłony Wyzwania Miejskiego. W sierpniu próbowałam zachęcić Was, byście literacko odwiedzili dwa europejskie miasta: Berlin i Stambuł. Ja do Stambułu już nie zdążę, ale udało mi się zaliczyć Berlin, przy pomocy książki Ferdinanda von Schiracha Wina. 

I tu dochodzimy do sedna sprawy - jeśli jesteście zainteresowani, jak mi się na berlińska lektura podobała, zapraszam Was do przeczytania mojej recenzji, którą gościnnie prezentuję na blogu Tramwaj Nr 4. Ostatnio jechałam tramwajem w lutym, dlatego bardzo się cieszę, że Maszynista pozwolił mi wsiąść na pokład raz jeszcze.

Miłego czytania :)

wtorek, 26 sierpnia 2014

Jak to dobrze, że Sherlock Holmes jest tak blisko!

John Douglas dorobił się w Ameryce sporego majątku, nim kilka lat temu przybył do Wielkiej Brytanii, ożenił się i zamieszkał na wsi. Był lubiany przez sąsiadów, szanowany przez podwładnych i kochany przez żonę, a żywot wiódł dosyć pospolity i spokojny. Chcąc nawiązać do tradycji zajmowanej rezydencji, co wieczór nakazywał zamknięcie zwodzonego mostu prowadzącego do domu, przez co zmieniał go w twierdze nie do zdobycia. Jednak okazało się, że obok umiłowania legend o królach ukrywających się w zamku postępowaniem pana Douglasa kieruje tej skrywana skrzętnie tajemnica. Tajemnica, która po latach wyjdzie na jaw.

Dojdzie do tego w sposób bardzo dla kryminału klasyczny – pan Douglas zostaje zamordowany w swojej rezydencji, i to kiedy most zwodzony został już podniesiony. Żaden z domowników nie wchodzi jednak w grę jako podejrzany. Informacje o tym zajściu, jeszcze przed ich wystąpieniem, otrzymuje w zaszyfrowanym liście Sherlock Holmes. Kiedy przybywa do Birlstone, odkrywa, że do zabójstwa już doszło, jednak w niezwykle zaskakujących warunkach. Nie tylko nie było sposobu na dostanie się do i wydostanie się z zamku, ale i morderca posłużył się wyjątkową na te warunki bronią – głośnym obrzynem, którego strzał pozbawił ofiarę twarzy. Dodatkowo dziwne zachowanie wdowy i najlepszego przyjaciela każą podejrzewać, że historia ta ma drugie, a może nawet i trzecie dno.

Conan Doyle wykorzystał w tej powieści (czwartej i ostatniej stworzonej przez autora powieści o Sherlocku Holmesie) ten sam trik, który czytelnik zna już ze Studium w szkarłacie. Fabuła pierwszej części osadzona jest w Anglii, gdzie Sherlock Holmes i jego pomocnik, doktor Watson, prowadzą wnikliwe śledztwo w sprawie śmierci pana Douglasa. Kiedy udaje im się rozwiązać zagadkę, autor zabiera nas kilka dekad wcześniej do odległej Ameryki, gdzie wyjaśnia tło całej historii – co przeżył pan Douglas, w czym brał udział i co doprowadziło do takiego a nie innego końca. Z klasycznego kryminału „zamkniętego pokoju” Conan Doyle płynnie przechodzi do westernu, ponownie mamy tu damę w opresji, jej cwanego ukochanego i grupę przestępców, którzy trzęsą miasteczkiem. Ponownie widać fascynację autora tym krajem i jego legendami – raz bierze na tapetę mormonów, innym razem masonów, podlewa to sosem ze zbrodni i wychodzi majstersztyk.  Mimo powtórnego wykorzystania tego samego motywu Dolinę strachu czyta się świetnie, chociaż po tylu latach spędzonych z kryminalną literaturą w rękach pewnych szczegółów idzie się domyślić. Jednak potrzeba geniusza – Sherlocka Holmesa, by nasze domysły połączyć w logiczną całość. Jak to dobrze, że jeszcze tyle tomów jego przygód przede mną!

Moja ocena: 4,5/6

Arthur Conan Doyle Dolina strachu
Tłum. Ewa Łozińska-Małkiewicz
Wyd. Algo

Toruń 2013


PS Przy okazji drobne ogłoszenie - Benedict Cumberbatch, odgrywający rolę Sherlocka Holmesa w mini serialu BBC otrzymał za tę rolę nagrodę Emmy w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy w mini serialu. Krakowskie Czytanie gratuluje Benedictowi i czeka na czwartą serię serialu.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Moje wakacyjne zdobycze

O nadmorskich namiotach z tanią książką śniło mi się już od lat w każdym okresie wakacyjnym, niezależnie od tego, czy jechałam w danym roku nad morze czy nie. Niestety, tegoroczne namioty nawet nie rozczarowywały, a zupełnie pozbawiały złudzeń. Co innego Tania Książka we Wrocławiu. Natrafiłam na nią przez przypadek, wparowałam, potem wparowałam jeszcze trzy razy, i teraz mam do pokazania taki oto stosik:


1. To akurat pożyczka od koleżanki - The Know-It-All A.J. Jacobs - autor tej książki postanowił przeczytać całą encyklopedię. Jak postanowił, tak zrobił, a to jest właśnie książka o tym, jak to robił.
2. Książki Billa Brysona są raz lepsze, raz gorsze, ale ta ponoć jest świetna, toteż skoro leżała za parę złotych... sami rozumiecie. Śniadanie z kangurami Bill Bryson.
3. 4. i 5. Jeśli ktoś jest tu ze mną wystarczająco długo, wie, że bardzo lubię czytać Alexandra McCall Smitha. Niedzielny klub filozoficzny niedawno recenzowałam, Przyjaciele, kochankowie, czekolada to drugi tom tej samej serii (która ma kilkanaście tomów, ale niestety, w Polsce wyszły tylko dwa), a Niebiańska Randka to... w sumie nie wiem co to jest i czy fajne, ale kosztowało 3 zł...
6. Moja ptaki, zwierzaki i krewni Geralda Durrella od lat nieodmiennie kojarzy mi się z wakacjami. Wreszcie udało mi się ją kupić w antykwariacie, i teraz nie muszę już czaić się po bibliotekach.
7.  8. i 9. Jak już mieliście się okazję przekonać tu, tu i tu, oraz czytając Tramwaj Nr 4, mam teraz nową fascynację, a jest nią Sherlock Holmes. We Wrocławiu kupiłam kolejne cztery tomy (jednego na zdjęciu nie ma, bo czyta go moja siostra) - Sprawy Sherlocka Holmesa, Pożegnalny Ukłon i Wspomnienia Sherlocka Holmesa. Kilku tomów mi jeszcze brakuje, ale będę dokupywać na bieżąco.
10. Niespokojny człowiek Henninga Mankella - ostatni tom przygód komisarza Wallandera , jedyne, co udało mi się przywieźć z nadmorskich namiotów, kupione tylko po to, by nie wyjść z pustymi rękoma...
11. Sherlockiska Graham Moore - wydaje mi się, że czytałam kilka pozytywnych recenzji tej książki, zostawiam ją na czasy, gdy wszystkie oryginalne Conan Doyle mi się skończą.

I tak to wygląda. Kojarzycie któreś tytuły? Czytaliście już coś ze stosika? Coś Was szczególnie zainteresowało? Piszcie!

niedziela, 24 sierpnia 2014

Dziękuję!

Właśnie wróciłam z moich urlopowych wojaży, przejechałam prawie całą Polskę w ciągu jednego dnia, rozpakowałam się, przygotowałam stosiki, zaplanowałam posty i jeszcze szybciutko, przed snem, zjechałam na dół bloga. Kiedy wyjeżdżałam tydzień temu, cyferki wskazywały na nieco ponad 74 tysiące wejść. Pomyślałam wtedy, że może dzięki ustawionym na czas wyjazdu postom uda mi się dobić do 75 tysięcy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy teraz ujrzałam, że podczas mojej tygodniowej nieobecności natrzaskaliście ponad 2 tysiące wejść! To naprawdę podnosi na duchu i motywuje do dalszej pracy. Teraz już na pewno będę ustawiać wpisy "na zaś" przed każdym większym wyjazdem. :) Jeszcze raz dziękuję!

Pozdrawiam serdecznie i zapraszam w najbliższej przyszłości na: relację z Wrocławia, kilka recenzji książkowych, jeszcze więcej Sherlocka Holmesa i stosik.

sobota, 23 sierpnia 2014

Sherlock - tym razem serialowy

Długo i wytrwale zbierałam się do napisania tego posta, chciałam bowiem, aby był dobry. Wciąż nie jestem pewna czy muza tak do końca na mnie spłynęła, i czy powstanie coś zadowalającego, ale już nie mogłam się powstrzymać  - jeśli trafia mi się coś tak inspirującego i ciekawego, jak serial BBC Sherlock, to po prostu muszę o tym napisać.

Pojawiły się u mnie ostatnio dwie recenzje książek Arthura Conan Doyle’a, których bohaterem jest słynny detektyw Sherlock Holmes. Wspominałam w tych tekstach nieśmiało, że to taka nowa fascynacja, ale teraz przyjdzie się przyznać otwarcie do tej nieco wstydliwej prawdy – czytać zaczęłam te genialne książki, i zachęcać innych do czytania, pod wpływem serialu z Benedictem Cumberbatchem i Martinem Freemanem.

O tym serialu słyszałam już dawno temu, ale myśl o tym, że ktoś zekranizował książki, za którymi wtedy nie przepadałam jakoś szczególne, w nowoczesnej manierze, wśród laptopów, smart fonów i samochodów, wydawała mi się niemiła, a cały pomysł ściągnięty z bambusa by zarobić trochę kasy na chwytliwym nazwisku. Nie wiem zatem co mną powodowało, kiedy zdecydowałam się obejrzeć pierwszy odcinek. I zupełnie przepadłam. Nawet nie wiem, od czego zacząć. Główni aktorzy zostali perfekcyjnie dobrani do swoich ról i od początku czuć, że między nimi zaskoczyło to tajemnicze coś, co sprawia, że serial zaczyna oddziaływać na naszą wyobraźnię. Serialomaniacy tacy jak ja wiedzą, że czasem z bohaterami po prostu coś jest nie tak. Od pierwszych sekund kiedy poznałam Watsona, o później Sherlocka, postaci te, choć daleko im do ideałów, przypadły mi do gustu. Atmosfera Londynu i angielskości to nie tylko zasługa brytyjskich aktorów, ale i faktu, iż jest to produkcja BBC, która w tego typu rzeczach jest mistrzem (czy musze przypominać mini serial Duma i uprzedzenie z Colinem Firthem?).
To co w Sherlocku najbardziej zaskakuje, to wspomniane już osadzenie akcji w czasach nam współczesnych. Scenarzyści w dużej mierze oparli się na oryginalnych tekstach Conan Doyle’a, zmieniając bieg zdarzeń o tyle, o ile konieczne to było ze względu na zmianę epoki. Obok tych najbardziej znanych historii, jak „Pies Baskerville’ów” czy „Skandal w Belgravii” stworzyli też kilka nowych fabuł, zupełnie nie popartych kanonicznymi opowiadaniami, ale które świetnie spinają klamrą wydarzenia i dają postaciom pole do rozwoju. Obserwowanie chociażby Sherlocka, który z zupełnego odludka powoli przeistacza się w kogoś, kto ma jednak bliskich i przyjaciół, odkrywanie nowych odcieni charakteru doktora Watsona i śledzenie ich przyjaźni oraz relacji z innymi bohaterami jest równie ciekawe, co uczestniczenie w prowadzonych przez nich śledztwach. Bywa przy ich okazji strasznie, ale scenarzyści zdołali nie raz przemycić do opowieści śmieszne gagi (jak na przykład Sherlock Holmes w wyniku swojego uporu ląduje w pałacu Buckingham w samym prześcieradle) – cięższe emocjonalnie odcinki przeplecione są z tymi lżejszymi i zabawniejszymi. Dlatego właśnie oglądanie tego serialu to taka frajda.

Jest to mini serial, w każdej serii znajdziemy trzy półtoragodzinne odcinki. Mnie to akurat bardzo odpowiadało, bo często przy oglądaniu amerykańskich, czterdziestominutowych odcinków seriali mam pewien niedosyt. Tutaj był czas, by całą historię opowiedzieć ze szczegółami, a jednocześnie nie zanudzić widza. Co do samej treści, to nie oczekujcie tutaj realizmu a la Kryminalne Zagadki Las Vegas; Sherlock to pod pewnymi względami baśń, klasyczna opowieść o superbohaterze, o arcywrogach, mistrzach zbrodni, wyrafinowanych motywach i zamachach na królową. Jazda bez trzymanki, już nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę czwartą serię!


Ale na szczęście przede mną jeszcze kilka tomów książkowych przygód Sherlocka. J

źródło

czwartek, 21 sierpnia 2014

Podróż po Europie 2

Po dłuuugiej przerwie kontynuujemy nasza literacka podróż o Starym Kontynencie.

Austria
Austria oferuje wiele ciekawych miejsc do zwiedzania, bez konieczności opuszczania własnego fotela. Na pewno na naszej książkowej mapie nie może zabraknąć Wiednia. W jego poznaniu pomoże nam Jody Shields, opisująca Cienie Wiednia wraz z jego XIX wieczną atmosferą. Podobne działanie na nasza wyobraźnię będą miały powieści Franka Tallisa. No i oczywiście nie zapomnijcie o dobrym przewodniku!


Irlandia
Tutaj można zrobić dwie rzeczy: albo pojechać do Belfastu, a to najlepiej uczynić w towarzystwie Sharon Owens, która zabierze was do Tawerny przy Klonowej, i w inne urocze miejsca. Następnie udajcie się do Limerick, gdzie Frank McCourt opowie wam o ciężkich czasach międzywojnia w książce Popiół i żar. Ale Irlandia to też zielone pustkowia, na których od czasu do czas znajdzie się niewielkie, urokliwe miasteczko, choć ich mieszkańców nie zawsze łatwo do siebie przekonać, chyba, że nauczysz się robić Irlandzki sweter. Kiedy już jednak uda ci się wkraść w ich łaski dowiesz się, że w Irlandii są Błogosławieni,którzy robią ser. Zanim jednak założysz własny biznes w krainie elfów, najpierw odwiedź Bar McCarthy’go i zjedz Zupę z granatów (Marsha Mehran). Niewykluczone tak poza tym, że uda ci się zakochać, nie tylko w wyspie, ale i w kimś jeszcze, jak to było chociażby w przypadku bohaterów Irlandzkiej trylogii Nory Roberts.

Wielka Brytania
Londyn, kochani, Londyn! Ileż ona daje nam możliwości, by w towarzystwie najlepszych poszukiwać morderców i złodziei! Wizyta na BarekStreet 221B może okazać się niezwykłą okazją, by wraz z Sherlockiem Holmesem i doktorem Watsonem wciąż udział w fascynującym śledztwie. Gdyby ten detektyw był akurat zajęty, polecam udać się do osoby równie inteligentnej i obdarzonej wnikliwym umysłem. Pan Herkules Poirot, mimo, że cudzoziemiec, pokaże Wam Londyn, o jakim nie śniliście. Współczesne techniki śledcze w warstwę obyczajową stolicy Wielkiej Brytanii znajdziecie w Wołaniu kukułki Gilberta Galbraitha.  Jeżeli zaś waszym sercem wstrząsnęły straszne zbrodnie na prowincji, poproście Marthę Grimes, by wstawiła się za wami u inspektora Scotland Yardu, Jury’ego, i jego przyjaciela Melrose’a Planta.
Ale nie samą zbrodnią Anglia żyje. Warto przecież trochę pozwiedzać zacne majątki ziemskie, odwiedzając przy okazji chociażby pannę Elisabeth Bennett i jej siostry, chyba, że wolicie bardziej mroczne klimaty – napiszcie list zapowiadający do panny Jane Eyre! Albo nawet, jeśli macie odwagę, przejedźcie się na Wichrowe wzgórza.

W waszej podróży po Anglii nie zapomnijcie tylko, na Boga, o Szkocji. Tutaj będzie łatwo, w Edynburgu działa bowiem nasz człowiek – Alexander McCall Smith. Tylko sprecyzujcie, gdzie chcecie się udać, bowiem ten pan od czasu do czasu organizuje też podróże do Afryki.
A tak w ogóle to zawsze warto mieć na podorędziu Zapiski z małej wyspy, abyście przypadkiem nie ominęli żadnego ciekawego miejsca.

Islandia
Ta wyspa też ma się czym literacko pochwalić, ale przyznam szczerze, że jeszcze tej tematyki nie zdołałam zgłębić  tak, jakbym chciała. Na razie więc jedyne, co mogę poradzić, bo patrzeć pod nogi, żeby przypadkiem nie wylądować W bagnie.

Wyspy Owcze

To wciąż jeszcze turystycznie i książkowo dosyć zapomniany region. Ale 81:1 Opowieści z Wysp Owczychna pewno to zmienią. Toteż jeśli wybieracie się w te regiony, obowiązkowo zaopatrzcie się w ten tytuł.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Zbrodnicze "Studium w szkarłacie"

Przeżywam ostatnio nową fascynację w życiu, a tą fascynacją jest Sherlock Holmes. Toteż nie zdziwcie się, jeśli w najbliższym czasie będzie się on pojawiał na tym blogu częściej niż inni literaccy bohaterowie. Sherlock, zaliczany do największych detektywów w literaturze (nie będzie przesada powiedzenie, że jest najsłynniejszym i największym detektywem, którego umysł ludzki stworzył i umieścił na kartach książki), został powołany do życia przez Arthura Conan Doyla w powieści Studium w szkarłacie wydanej w 1887 roku. Stał się w sumie bohaterem 4 powieści i 56 opowiadań (info – Wikipedia). Później zaś wielu twórców odnosiło się do tej postaci w swoich książkach (stosunkowo niedawno wydano chociażby Sherlockistę Grahama Moore’a czy Klub koneserów zbrodni, który w oryginalnym tytule odnosi się bezpośrednio do Holmesa, autorstwa Michaela Capuzzo). Żeby nie wspomnieć o filmach i serialach opartych na tekstach sir Conan Doyle’a.

Moje czytanie opowieści o Sherlocku Holmesie rozpoczęłam, jak to ja, od środka, zatem postanowiłam szybko wrócić do początku, do Studium w szkarłacie, by poznać pana Holmesa, doktora Watsona i okoliczności zawarcia ich jakże ciekawej znajomości, skutkującej rozwiązaniem kilkudziesięciu kryminalnych zagadek. Nie zawiodłam się, bowiem pierwsza powieść o znanym detektywie okazała się zachwycającą i wciągająca lekturą, łączącą w sobie zamglony Londyn i rozgrzane do czerwoności Utah, mroczny kryminał i dziki western, chłodną dedukcję i fanatyzm religijny. Na pewno wiele dobrego zrobił tutaj nowy przekład, faktycznie widać było różnicę pomiędzy tym, który czytałam dwa tygodnie temu, a tym dokonanym przez panią Ewę Łozińską- Malkiewicz. Scotland Yard nie radzi sobie ze śledztwem – w pustym domu znaleziono martwego mężczyznę, nie wiadomo, jak zginął, kiedy, dlaczego i kto pozbawił go życia. Na miejscu wprawdzie pełno jest śladów, ale niezbyt gramotni policjanci nie są w stanie ułożyć z tej szarady niczego sensownego. Udają się zatem po pomoc do jedynego na świecie detektywa-konsultanta, Sherlocka Holmesa. Od tej pory czytelnik będzie miał nie tylko okazję poznać zaskakujące motywy i wyrafinowane sposoby zadania śmierci, ale i pośmiać się z dwóch inspektorów SY.

Sporo też miejsca poświęcił autor w tej pierwszej powieści na charakterystykę obu panów – nie zapominajmy bowiem, że nie ma Sherlocka Holmesa bez doktora Watsona, dzięki którego uprzejmości jesteśmy w możności czytać pamiętniki, opisujące przygody obu panów. Okazało się, że postacie detektywa i doktora zostały przez popkulturę mocno spłaszczone – jakie fascynujące to są w rzeczywistości typy! Mimo, że powstali w XIX wieku, są na wskroś nowocześni, toteż nie dziwi mnie już pomysł zrobienia serialu o nich w realiach XXI-wiecznego Londynu. Naprawdę nie dziwi.

Mogę tu pisać dezyderatę na dwa tomy, mogę próbować lawirować w opisach, żeby nie zespoilerować fabuły tym, którzy jeszcze mają tę przygodę przed sobą, albo mogę żołnierskimi słowy napisać – czytajcie Holmesa! Bo naprawdę warto.

Moja ocena: 6/6

Arthur Conan Doyle Studium w szkarłacie
Tłum. Ewa Łozińska-Małkiewicz
Wyd. Algo

Toruń 2013

niedziela, 17 sierpnia 2014

Panna Isabel i miasto Edynburg

Lubię książki Alexandra McCall Smitha za ich leniwą, powolną narrację i perfekcyjnie atmosferę Edynburga, który w jego powieściach odgrywa często rolę nie tyle miejsca, ile jednego w bohaterów. Nie inaczej było w przypadku Niedzielnego Klubu Filozoficznego, którego główną bohaterką jest Isabel Dalhousie, około czterdziestoletnia, zamożna, szkocka dama. Na samą książkę trafiłam przypadkiem we wspaniałej Taniej Książce we Wrocławiu, i po skończonym na dany dzień zwiedzaniu stolicy Dolnego Śląska mogłam przenieść się z mojego hotelowego pokoju wprost do Szkocji.

Isabel nie musi pracować. Oddziedziczyła wraz z bratem spory majątek, który pracuje sam na siebie, zatem nasza bohaterka może oddawać się tylko tym zajęciom, które sprawiają jej autentyczna satysfakcję. Jako, że z wykształcenia jest filozofem, między innymi pełni funkcję redaktora naczelnego „Przeglądu Etyki Stosowanej”, poważnego, naukowego czasopisma filozoficznego, oraz twórcy Niedzielnego Klubu Filozoficznego (który niezwykle rzadko udaje się zwołać, bo niedziel Anie jest najlepszym na to dniem). Poza tymi obowiązkami Isabel może do woli spędzać czas w fotelu czytając książki, chodzić na wystawy, wernisaże, spektakle i koncerty. Przy okazji tego ostatniego Isabel staje się świadkiem przykrego wydarzenia – na jej oczach młody mężczyzna wypada przez barierkę jaskółki wprost na puste już fotele widowni i ginie. Przerażający widok przed oczyma męczy bohaterkę, nie pomagają dni bez wychodzenia z domu i rozmowy z ukochaną bratanicą. Isabel, dla swojego świętego spokoju, i by uciszyć głosiki szepczące jej w głowie, że był to nader dziwny wypadek, postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o ofierze. Przez przypadek wplątuje się z kryminalną historię i natrafia na ślad niezbyt uczciwych bankierów. A finał tej historii zaskoczy niejednego.

Niedzielny Klub Filozoficzny to urocza, miejscami zabawna, miejscami poważna powieść obyczajowa z delikatnie zarysowanym wątkiem kryminalnym. Ten ostatni jednak nie przysłania tego, co w tej powieści najlepsze – ciekawych, napisanych prostym, zrozumiałym ale i inteligentnym językiem wtrętów filozoficznych, które pojawiają się często i gęsto na kartach książki, inspirowane nieraz wydarzeniami z fabuły lub lekturą Isabel. McCall Smith poza tym, iż jest prawnikiem, pisarzem i muzykiem Orkiestry Prawdziwie Straszliwej (pojawiającej się też w powieści), jest też, okazuje się, niezwykle wnikliwym i wrażliwym filozofem, a widać to po pytaniach, które zadaje. Nie bez znaczenia są też opisy Edynburga i jego mieszkańców, dzięki autorowi z każda kolejną książką wydaje mi się, że znam to miasto lepiej i lepiej.

Niedzielny Klub Filozoficzny to lekka, i jednocześnie wyrafinowana lektura, nie dla kobiet i nie dla mężczyzn, ale dla dam i dżentelmenów.

Moja ocena: 4,5/6

Alexander McCall Smith Niedzielny Klub Filozoficzny
Tłum. Michał Juszkiewicz
Wyd. Prószyński i S-ka

Warszawa 2004

sobota, 16 sierpnia 2014

Spacerownik, czyli przewodnik dla ambitnych

Jakoś nie udało mi się kupić przewodnika po Wrocławiu, który spełniałby moje oczekiwania. A że zwiedzanie „na krzywy ryj” nie wchodzi u mnie w grę, że muszę mieć chociażby podstawowe, wybiórcze informacje na temat odwiedzanego miejsca, sięgnęłam ponownie na moją półkę po Spacerownik po Wrocławiu. I stwierdzam, że świetnie on sobie radzi nie tylko jak pozycja dla wrocławian, ale i pomoc dla turysty.

Spacerowniki Gazety Wyborczej pamiętam jeszcze w charakterze cieniutkich broszurek, dołączanych do zwykłego wydania. Były Spacerowniki po cmentarzach krakowskich, był Spacerownik po Podgórzu i dwa o Nowej Hucie. W pewnym momencie Spacerowniki zaczęły wychodzić w formie książkowej. Są Spacerowniki krakowskie, wrocławskie, łódzkie, warszawskie… Spacerownik Wrocławski  dosyć słusznego rozmiarów książka, napisana przez Beatę Maciejewską, która na spacer po stolicy Dolnego Śląska kilkoma szlakami. Można więc zaplanować swoją podróż (lub tylko wycieczkę, jeśli macie to szczęście i zamieszkujecie to piękne miasto) aby zahaczyć o noc świętojańską, by wtedy zobaczyć Wrocław obłędnie rozświetlony. Można pobożnie udać się na „Via Sacra”, poznając odwiedzając zabytkowe kościoły i ucząc się legend z nimi związanych, lub poświęcić się mamonie i poznać Wrocław jako „Miasto dobrych interesów” – cóż, spory Rynek i nazwy okalających je uliczek nawet laikowi odpowiedzą, że niegdyś robiło się tu spore interesy. Wrocław ma też spore pozostałości po fosie miejskiej, wzdłuż której wiedzie Promenada, ozdobiona roślinnością i zabytkami miasta – kamienicami, kościołami, pomnikami i krasnalami (o krasnalach w innym odcinku). Niestety, tym razem znów zabrakło mi czasu, by przejść się tą trasą, zahaczyłam jedynie o fragmenty.


Spacerownik w równym stopniu co po najstarszych, zabytkowych częściach miasta oprowadza nas i po nowszych jego fragmentach, dlatego jeśli ktoś zdoła już poznać Rynek, Ostrów Tumski i Promenadę, lub jeśli znudzą o „starocie”, może wyjść z szat turysty i zapuścić się w nieco mniej znane rejony miasta, takie, których historia ma „zaledwie” 100 lat. Komuś, kto jest nowy we Wrocławiu, czasem trudno jest nawigować po mieście przy pomocy Spacerownika, gdyż podział na trasy sprawia, że czasem idąc jedną z nich można po drodze minąć inną ciekawostkę, nawet o tym nie wiedząc. Wprawdzie podobny podział na trasy tematyczne istnieje też w innych przewodnikach, jak choćby moich ulubionych Pascalach, jednak tutaj mamy do czynienia z rzeczą jednak większą i dłuższym tekstem. Nie jest to jednak duży problem, wystarczy kilka wieczorów z rzędu zapoznać się z jego treścią, pozaznaczać interesujące nas miejsca, skonfrontować z mapą, i już można, jak rasowy wrocławiak, zasuwać po mieście. Ale polecam też od czasu do czasu zamknąć Spacerownik i po prostu zgubić się w mieście, pozwalając mu odsłonić swoje skarby na jego warunkach.

piątek, 15 sierpnia 2014

Wrocław w pigułce

Korzystając z natchnienia i małpując styl od Oisaja, na szybko w punktach parę uwag Krakusa o Wrocławiu:

1.       Jeździ się po stolicy Dolnego Śląska całkiem dobrze, ale czekanie na światłach i oszczędne korzystanie z opcji „skręt bezkolizyjny” przez tamtejszych budowniczych dróg trochę jednak irytuje.
2.       Szukanie krasnali wciąga.
3.       Jeżeli w obiekcie dla niepalących czujesz dym papierosowy w swojej łazience, i mówisz o tym grzecznie pani z obsługi, ona w elokwentny sposób wyjaśni ci, że… nie mogłaś/łeś tego poczuć. Jeżeli upierasz się przy swoim, dowiesz się, że to pewnie z kanalizacji. Dym. Z kanalizacji.
4.       Tarasów i wież widokowych ci tam dostatek, ale jeszcze pewnie będą budować kolejną.
5.       Najlepsze pierogi ruskie ever – tylko w podziemiach zamku Książ.
6.       Jeżeli ktoś ma niespełna roczne, bardzo głośno i wytrwale krzyczące dziecko, na pewno zabierze je ze sobą w podróż po Polsce. Czemu tylko rodzice mają mieć przerąbane, niech inni ludzie też to usłyszą.
7.       Wrocław ma więcej parków niż Kraków i są one dużo ładniejsze. I mają fontanny, które nawet jeśli pamiętają Gomułkę, to na to nie wyglądają.
8.       Znalezienie skrzynki pocztowej graniczy z cudem.
9.       Empik wrocławski ma więcej i większe przeceny niż w Krakowie.
10.   Tania Książka we Wrocławiu jest dwa razy większa i lepiej zaopatrzona niż ta w Krakowie. Ponadto, z bardzo sympatyczną obsługą możesz szczegółowo omówić, jak cudowny jest Benedict Cumberbatch i dlaczego brytyjskie ekranizacje książek Jane Austen są lepsze niż amerykańskie.
11.   Wycieczka niemieckich dziadków koniecznie musi, wyjeżdżając o 8 rano z hotelu, stanąć pod samymi drzwiami (i moim oknem przy okazji) i drzeć r… buzię na całe gardło. Polacy nie śpią. Spanie jest dla lamusów.
12.   Obserwacja z autostrady A4 – kiedy lewym pasem zasuwa bardzo szybko somochód, to jadący prawym pasem średnio szybko samochód poczeka, aż ten pierwszy się zbliży, i wtedy wyjedzie mu przed maskę. Okazuje się, że hamulce mamy zaskakująco dobre, co nie zmienia postaci rzeczy, że ilość morderców przez głupotę jest zastraszająco wielka.

A na koniec bonus – historia prawdziwa z poszukiwań krasnala mojego branżowego. Osoby dramatu:
Absolwent prawa UJ (1) – moja siostra
Absolwent prawa UJ (2) - ja
Portier Wydziału Prawa UW – Portier

Absolwent prawa UJ (2) staje nieśmiało w progu budynku i kuka do środka.
Portier (życzliwie) – Czego szukamy?
Absolwent prawa UJ (2) – Paragrafka…
Portier (tłumiąc śmiech pokazuje którędy do rzeczonego krasnala Paragrafka).
Absolwent prawa UJ (1) zakłada ciemne okulary i nasuwa głębiej kapelusz.

Koniec

Krasnal Temidek - nie mylić z Paragrafkiem

sobota, 9 sierpnia 2014

Idę po przygodę!

Tu będę:


Uwielbiam Wrocław i wreszcie, wreszcie będę mogła go sobie porządnie zwiedzić!

Dostęp do internetu i komputera będę miała ograniczony, ale będę miała, toteż jest szansa, że coś skrobnę tu na blogu.

Co do książek, to biorę przede wszystkim Kindla, w papierze zaś jedynie Spacerownik po Wrocławiu, kryminał o Wrocławiu (Z chirurgiczną precyzją), no i w ostatniej chwili dopchnęłam Studium w szkarłacie. 

No to na razie!


czwartek, 7 sierpnia 2014

Wciąż warto czytać klasyków

Mam zawsze problem z recenzowaniem takich klasyków, jak chociażby Przygody Sherlocka Holmesa. Z jednej bowiem strony odnoszę wrażenie, że są one jest tak przegadane na każdą możliwą stronę, że niepodobna napisać o nich nic nowego. Z drugiej jednak – na tym właśnie polega siła klasyków, że po stu latach, tysiącach recenzji, kilkunastu tłumaczeniach, niezliczonej ilości filmów, seriali, spektakli, gier,  komiksów i kart do Piotrusia opartych na książkach sir Arthura Conan Doyle’a opowieści o Detektywie Wszechczasów wciąż tak samo potrafią oddziaływać na wyobraźnię czytelnika, zaciekawić go i wzbudzić w nim wiele emocji – od pasji, poprzez przerażenie, złość po zdumienie i satysfakcję z naprawdę dobrej lektury. I może właśnie dlatego warto jednak o klasykach pisać.

Po pierwsze – jestem heretyczką, gdyż dopiero teraz doceniłam kunszt Conan Doyle’a i zaprzyjaźniłam się z Sherlockiem Holmesem, i to w dodatku pod wpływem serialu (który sam w sobie dorobi się niedługo odrębnego tekstu). Owszem, lata temu sięgnęłam o Psa Baskerville’ów, chyba najsłynniejsze opowiadanie tego autora, jednak wtedy czy to czas był nieodpowiedni, czy tłumaczenie słabe – grunt, że mnie nie rzuciło na kolana, by długo pozostawić w tej niewygodnej pozycji. I tak żyłam z przekonaniem że Sherlock Holmes nie jest dla mnie. Jednak ostatnio, jak już wspomniałam, pod wpływem serialu postanowiłam dać sobie i sir Arthurowi jeszcze jedną szansę i powędrowałam po książkę. W mojej osiedlowej bibliotece odnalazłam jedynie Przygody Sherlocka Holmesa, w dodatku na dziale dziecięcym i młodzieżowym (za moich czasów był to klasyk kryminałów, ale widzę, że coś się pozmieniało). Opowiadania zawarte w tym konkretnym tomie wcinają się już w środek historii o najsłynniejszym detektywie, kiedy to jego przyjaciel i pomocnik, doktor Watson, wyprowadził się z mieszkania na Baker Street 221B i jedynie od czasu do czasu wpada do starego znajomego. Jednak wcale mi to nie przeszkadzało rozkoszować się każdym kolejnym tekstem. Nie mogłam wyjść z podziwu, jak skomplikowane a jednocześnie rozsądne zagadki był w stanie stworzyć autor, jak fascynującą postacią jest Sherlock, i jak bardzo uniwersalne są problemy jego klientów. Przyznam, że w żadnym przypadku nie byłam nawet w pobliżu rozwiązania, póki sam bohater nie naświetlił wyjaśnienia, a wiele razy czytając poczułam autentyczne przerażenie, co nie zdarza mi się nawet przy mrocznych i brutalnych kryminałach szwedzkich.

Sherlock, mimo, że powielany na setki smaków i sposobów od wielu już lat, wciąż pozostaje zatem świeży i fascynujący. Conan Doyle stworzył jedną z tych postaci, które nawet jeśli nie czytało się oryginału i nie oglądało filmów, funkcjonuje w popkulturze – każdy go zna, każdy słyszał, każdy wie. Warto jednak mimo to sięgnąć po opowiadania, by przekonać się, że nawet najlepsze współczesne kryminały to małe Miki w porównaniu do Niego.

No i teraz koniecznie muszę się wybrać na Baker Street w Londynie.

Moja ocena: 6/6

Arthur Conan Doyle Przygody Sherlocka Holmesa

Wydawnictwo Waza

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

No i sierpień, a wraz z nim nowe Wyzwanie

Uwierzcie lub nie, ale dopiero teraz zauważyłam, że jest już czwartego. Nie tylko nie ogarnęłam, kiedy lipiec zarzucił czupryną i poszedł, ale i faktu, że sierpień już nie tylko przyszedł, ale i siedzi w najlepsze. Czyli czas się podsumować - w lipcu czytaliśmy o miastach azjatyckich, niektórzy też nadrabiali zaległości.

1. Mafia - Marcin Wroński A na imię jej będzie Aniela - kryminał, którego akcja ma miejsce w jednym z polskich miast
2. Zorija - Jo Nesbo Karaluchy - Bangkok
Małgorzata Gutowska-Adamczyk Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich.
3. Anetapzn - Pierre Lemaitre Ofiara - Paryż

Ja z kolei przeczytałam powieść autorstwa Tash Aw Pięć okien z widokiem na Szanghaj

Jeśli kogoś pominęłam, albo ktoś pragnie się dołączyć, to serdecznie zapraszam :) Poniżej przypominam zasady Wyzwania:
1. Wyzwanie trwa od 1 stycznia 2014 do 31 grudnia 2014. Bardzo możliwe, że trwać też będzie po tej dacie.
2. Wyzwanie polega na przeczytaniu chociaż jednej książki w jednej z dwóch kategorii, jakie pojawiać się będą co miesiąc. Można oczywiście więcej o jednym mieście, można po jednej do każdego wspomnianego miasta. Można też nie czytać żadnej - to ma być zabawa :). Przyjmuję bardzo szeroką argumentację, dlaczego dana książka wpisuje się w Wyzwanie :).
3. Kategorie wybieram ja, ale zachęcam do wolnych wniosków w tym zakresie w komentarzach. Co miesiąc pojawiają się nowe miasta do "obczytania".
4. Nie ma obowiązku pisania recenzji, wystarczy podać tytuł i autora, chociaż oczywiście recenzja i link mile widziane.
5. Nie trzeba mieć bloga, by brać udział w wyzwaniu.
6. Linki lub tytuły przeczytanych książek podajemy do końca miesiąca w komentarzu pod postem podsumowującym poprzednią edycję, czyli w tym przypadku pod tym :)

A teraz - co czytamy w sierpniu? Proponuję dwie kategorie:

Stambuł
i
Berlin

Kto się bawi w tym miesiącu?

sobota, 2 sierpnia 2014

Pięć okien z widokiem na przyszłość

Szanghaj to jedno z największych i najludniejszych miast Chin, zamieszkiwane przez około 23 miliony ludzi. Kraina drapaczy chmur, wielkiego biznesu, miejsce, gdzie polityka rządu siłą rzeczy ustępuje prawom rynku. A w tym molochu piątka emigrantów, na różnych szczeblach drabiny społecznej, jedni spadają w dół, inni usilnie pną się do góry, jeszcze inni koncentrują się na pozostaniu na szczycie. Ale jedno jest pewne – nie mogą się zatrzymać, bo wtedy Miasto ich wchłonie.

Uwielbiam takie historie. Kilkoro ludzi, kilka oddzielnych losów, które gdzieś, przypadkowo, na którymś etapie splecie się w jedno, by zaraz rozejść się w zupełnie innych kierunkach. Phoebe uciekła do wielkiego miasta w poszukiwaniu lepszego życia – szczęścia, pieniędzy, bezpieczeństwa. Justin pochodzi z bogatej chińskiej rodziny deweloperów, jednak nie czuje szczególnego przywiązania do krewnych i tego, co robią. Yinghui, wbrew wszystkim, pnie się po stopniach kariery, otwierając kolejne, świetnie prosperujące firmy, co nie zapełnia pustki w jej sercu. Gary’ego poznajemy, gdy jego kariera piosenkarza pop osiągnęła najwyższy możliwy poziom. A pomiędzy nimi kręci się Walter, który będzie miał pewien szczególny wpływ na wszystkich bohaterów, i który udzieli nam kilku ważnych lekcji o życiu.

Oszołomiło mnie bogactwo tej powieści, a jednocześnie zaskoczył fakt, iż problemy bohaterów Tash Awa (nie wiem, czy można tak odmieniać jego nazwisko, jeśli nie, to wybaczcie) są uniwersalne – borykają się z nimi tak samo mieszkańcy Szanghaju, jak i Londynu, Nowego Jorku, Rio czy każdej innej wielkiej metropolii. Miasto o takich rozmiarach żyje właściwie własnym życiem, jedynie zezwalając na egzystencję tych, którzy dostosują się do jego tempa, a bezlitośnie pożerając tych, którzy nie nadążają. Autor w przepiękny sposób pokazuje też, jak ludzkie losy potrafią się zazębiać, nawet w milionowym mieście, i że czasem jesteśmy o krok od szczęścia, a czasem tylko krok dzieli nas od upadku.

Jest to jednocześnie opowieść o mieście, które dla mnie do tej pory było zupełnie anonimowe. W ogóle stosunkowo rzadko moje oczy wędrują po Azji, a jeśli już, przeważnie jest to Bliski Wschód, nie ten Daleki, niemalże mityczny, ale i przerażający. Napisałam powyżej, że powieść ta ma pięciu bohaterów, pięć tytułowych okien z widokiem, a raczej pięć widoków na przyszłość, ale tak naprawdę ma ich sześciu. Bo bohaterem jest tu również Szanghaj, ze swoją duszną atmosferą, ze swoimi kontrastami, z morzem ludzi, z nowoczesnymi drapaczami chmur, z dzielnicami biedy. I choćby nie wiem, co się stało z pozostałymi, Szanghaj zawsze będzie górą.

Moja ocena: 4.5/6

Tash Aw Pięć okien z widokiem na Szanghaj
Tłum. Jan Dzierzgowski
Wyd. Muza
Warszawa 2014

Książka przeczytana w ramach Wyzwania Miejskiego.


Za możliwość jej przeczytania dziękuję Wydawcy.