Artur Marny jest
pięćdziesięcioletnim (czterdziestodziewięcio) pisarzem drugiej
kategorii odśnieżania, którego życie nie jest źle, ale... nigdy
nie było przesadnie dobre. Zwykle jest traktowany jako dodatek do
słynniejszych, młodszych, piękniejszych, jego powieści nie lądują
ani na listach bestsellerów, ani na listach nominowanych do
literackich nagród. Ogólnie szału nie ma. To takie sobie życie
zostaje poniekąd wywrócone do góry nogami w chwili, gdy Artur
otrzymuje zaproszenie na ślub swojego byłego kochanka. Nie może go
przyjąć, z oczywistych względów, ale nie może też zwyczajnie
odmówić stawiennictwa by nie wywołać komentarzy. Potrzebuje
alibi.
Wraz z zaproszeniem
ślubnym w jego ręku znajdują się (dosłownie i w przenośni)
również inne, i Artur decyduje się zrobić coś, czego nigdy
wcześniej nie robił: przyjąć je wszystkie, tak by w chwili ślubu
być, niestety, nieobecnym na łonie ojczyzny. I tym sposobem wyrusza
w podróż dookoła świata.
Artur przemierza zatem
kolejne kraje i kontynenty, przeżywa przygody które nigdy by go nie
spotkały gdyby dalej tkwił w San Francisco. Jednocześnie autor
zabiera nas w podróż w czasie – liczne retrospekcje pozwalają
nam poznać historię Artura – dzieciństwo i młodość, imprezy z
bohemą, wieloletni związek ze słynnym poetą, dziewięcioletni
romans z młodszym od siebie mężczyzną, który kończy się
ostatecznie małżeństwem tego drugiego z kimś innym i wymuszoną
podróżą Artura.
Pomimo wielu wad i
jeszcze większej ilości pechowych zdarzeń Artur jest fascynującym
i wielowymiarowym bohaterem, jakże różnym od większości, a
jednocześnie bardzo ludzkim ze swoimi obawami, które dotyczą
każdego z nas. Czasem czytelnik zaśmieje się z jego perypetii, ale
częściej ma ochotę go przytulić i postawić mu drinka. Myślę,
ze na stałe znalazł się w grupie moich ulubionych postaci
literackich.
Zachwycił mnie język w
tej powieści – niby prosty, ale jednocześnie poetycki traktowany
nieco z przymrużeniem oka. Niektóre frazy najchętniej bym
podkreśliła (niestety jednak wersja elektroniczna to nie to samo co
papier), stwierdzenia takie jak: „Całuje (…) jak ktoś, kto
ucząc się języka obcego, opanował tylko czas teraźniejszy, i
tylko drugą osobę. Tylko teraz, tylko ty.” Zabawnym zbiegiem
okoliczności jest fakt, iż autor opisuje drugoplanową postać
słynnego poety, który otrzymuje nagrodę Pulitzera, po czym sam
staje się laureatem tego wyróżnienia, właśnie za powieść
Marny. A czytając tą piękną
powieść, nie sposób nie przyznać, że zasłużenie.
To
nie jest pozycja do bezrefleksyjnego przeczytania w kilka godzin, to
jedna z tych książek, które warto smakować, dać im czas,
zanurzyć się w opowieści i w sposobie, w jaki jest opowiedziana.
Ale zdecydowanie jest to pozycja warta tego, by po nią sięgnąć.
Moja
ocena: 6/6
Andrew
Sean Greer Marny
Wyd.
W.A.B
Za
możliwość przeczytania tej wspaniałej książki dziękuję
Wydawcy.
Cieszę sie, że wróciłaś. Dzięki za recenzje. Na książkę sama bym nie zwróciła uwagi.
OdpowiedzUsuńKsiążka na pewno warta przeczytania, chociaż na pewno trochę specyficzna. A co do bloga - mam nadzieję, że uda mi się wrócić na dobre. Pomysły na posty są, nie tylko recenzje ale i bardziej zbiorcze wpisy, cały czas się zastanawiam nad jednym konkretnym, bardzo osobistym. Na pewno jest też czas, zaczynam swój czwarty tydzień izolacji i to może być mój sposób na to, by nie zwariować :).
UsuńWszelki duch!!! Cześć :D
OdpowiedzUsuńA dzień dobry, dzień dobry :) Sama jestem zaskoczona :D
UsuńU mnie ciągle bezwład. Miło widzieć, że ktoś przezwyciężył. Powodzenia :D
UsuńStaram się, wierzę, że Tobie też się uda :)
Usuń