Nie wyobrażam sobie dnia, w którym przeczytam ostatnią
dostępną książkę Arne Dahla i okaże się, że nic więcej nie będzie. Powieści
tego szwedzkiego autora, przez jednym uwielbiane, przez innych mocno
krytykowane, są ze mną od lat, każda kolejna premiera to dla mnie małe wydarzenie.
I nie zmieni tego fakt, że nie każda z nich podoba mi się równie mocno, co
poprzednia.
Po tym jak moja ukochana Drużyna A rozstała rozwiązana, a
niektórzy jej członkowie przeszli do Europolu, przedmiotem nowego cyklu
kryminalnego Dahla stała się inna nowatorska grupa policjantów – eksperymentalna
jednostka operacyjna Europolu, złożona z oficerów pochodzących z krajów
zjednoczonych Europy. Dla porządku – Europol to jedna z agencji Unii
Europejskiej, której zadaniem jest głównie organizacja pracy krajowych policji
w śledztwach międzynarodowych. Inaczej niż Interpol, Europol nie prowadzi dochodzeń
sam w sobie, jedynie organizuje i ułatwia pracę innym. Dlatego te powieści Arne
Dahla są jeszcze bardziej fikcją, niż większość tego typu książek. Co nie
przeszkadza mi w pasjonowaniu się nimi. Jeśli bowiem ktoś nie napisałby książki
o grupie gliniarzy z różnych krajów i kultur, pracujących razem, ja bym ją
napisała. I nie byłoby to pewnie nic dobrego.
W każdej książce Arne Dahla bohaterowie prowadzą kilka
oddzielnych śledztw, które w pewnym momencie okazują się ze sobą połączone. Tym
razem autor nieco odszedł od konwencji. Opcop wraz ze swoimi krajowymi agendami
prowadzą bowiem dochodzenie w sprawie kilku bardzo podejrzanych zgonów, o
których wiedzą, że coś je łączy, ale nie wiedzą co. Jak to zwykle bywa z
kryminałami skandynawskimi, i tutaj w tle śledztwa pojawia się tematyka ważna i
kontrowersyjna dla współczesnych społeczeństw. Pisząc jednak jaki tym razem
problem społeczny jest na tapecie, pewnie zniszczyłabym trochę lekturę tym,
którzy chcą sięgnąć po książkę, wystarczy zatem jeśli powiem, że jest to
kwestia coraz bardziej aktualna w dzisiejszych czasach.
Dahl nigdy nie obawiał się przesady i nieprawdopodobnych
zbiegów okoliczności, stawiał swoich bohaterów w sytuacjach bez wyjścia, a oni
znajdowali wyjście w stylu McGyvera. Jednym może to razić, dla mnie jest to
znak rozpoznawczy tych powieści i część rozrywki w trakcie czytania. W Gorących krzesłach jednak autor sporo przyszalał, jednak suma summarum wszystko to miało ręce i
nogi i dostarczyło mi masę wrażeń. Jednak tym, co najbardziej uwielbiam w tych
książkach, i co trudno mi znaleźć w innych kryminalnych seriach, to praca
zespołowa. Arne Dahl tworzy wyjątkowe postaci, o czym można się przekonać
chociażby na podstawie Marka Kowalewskiego, jednego z członków Opcopu. Takiego polskiego gliniarza, zdałoby
się, może stworzyć tylko polski autor, a tu takie zaskoczenie. Tu nie ma
miejsca na one man show, nie ma
jednego geniusza i bandy popychadeł. Tu są sami wartościowi i wykwalifikowani policjanci,
a każdy z nich jest osobną, pełnokrwistą postacią ze swoimi doświadczeniami,
wadami i zaletami. O ile bowiem inne cykle kryminalne zaznaczają że ważna jest
praca zespołowa, o tyle gdy przychodzi co do czego, tylko jeden bohater zdaje
się ogarniać o co chodzi. Tutaj wszyscy ogarniają. Mimo zatem ogólnego szaleństwa, jakie panowało
w Gorących krzesłach, powieści Dahla
jeszcze długo mi się nie znudzą.
Moja ocena: 4,5/6
Arne Dahl Gorące
krzesła
Tłum. Dominika Górecka
Wyd. Czarna Owca
Warszawa 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz