PRL to czasy na tyle bliskie, by moi rodzice i wielu z moich
znajomych miało wystarczająco świeże wspomnienia z twego okresu polskiej
historii, a jednocześnie dla osób z
mojego pokolenia i młodszych PRL jest… no cóż, historią, a te
kilkadziesiąt lat zlewa się w jedną, szarą masę. Odnoszę wrażenie, że od kilku lat społeczeństwo
„odobraża się” na owe czasy. Budynki powstałe w ostatnich dziesięcioleciach są
coraz bardziej doceniane (szczególnie polecam w tym zakresie pracę Filipa
Springera: Źle urodzone), uroki
życia, gdy nie wszystko było dostępne coraz częściej są przeciwstawiane
galopującej konsumpcji toczącej nasz naród. W domach zaczynamy ponownie
korzystać z kupionych w Peweksie mikserów, bo te nowe z supermarketów wysiadają
po kilku latach.
Jednocześnie jest to okres coraz bardziej krytykowany, jakby
wszystko co ludzie wtedy zrobili, osiągnęli, przeżyli zostało naraz
zakwestionowane i dekretem zapomniane. Cały PRL wkładamy do jednego szarego
worka i szczelnie go sznurujemy. Dlatego z taką pasją i zainteresowaniem czytam
teksty, które w owych czasach powstały, a zbiorem idealnym jest książka
Małgorzaty Szejnert My, właściciele
Teksasu”, zbiór reportaży powstałych pomiędzy 1969 a 1979 rokiem. Jak to ze
zbiorami bywa, jedne teksty przypadły mi do gustu bardziej, inne mniej. Ale
zaskoczyło mnie bogactwo tematów, jakimi dziennikarka zajmowała się (mogła się
zajmować!) w tak wydawałoby się ograniczonych cenzurą czasach (może z resztą problemy z cenzurą tych tekstów
występowały, tu niestety wiedzy nie mam). I tak zawędrowałam do fabryk, i
poznałam historie ich pracowników, ich ambicje, ich powody do dumy, i codzienne
trudy. Wraz z klientami czułam ekscytację otwarciem pierwszego Supersamu.
I przeżyłam prawdziwy szok czytając artykuł pt. Kraków nieznany. O setkach, tysiącach
zabytków rozsianych po niewielkim w sumie starym Krakowie. O trującym powietrzu,
które niszczy zabytki szybciej, niż my jesteśmy w stanie je ratować. O urzędach
i urzędnikach ds. zabytków, których jest dużo, i z których każdy ma niewielki
skrawek pracy do wykonania, ale nie może go wykonać bez pieczątki kogoś innego,
a ta pieczątka akurat się gdzie zawieruszyła, celowo lub nie. Szok, bo tekst
ten powstał w 1978 roku, a czyta się to jakby spisano go wczoraj. Te same
problemy, te same trudności, te same nie śmieszne komedie obserwujemy w
Krakowie i dziś.
Może jednak ten PRL nie jest wcale tak odległy, jak nam się
czasem wydaje?
Moja ocena: 5/6
Małgorzata Szejnert My,
właściciele Teksasu
Wstęp – Mariusz Szczygieł
Wyd. ZNAK
Kraków 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz