Książki o komisarzu Wallanderze czytam od czasu do czasu, na
chybił trafił, a nie po kolei. Na podstawie wcześniejszych doświadczeń z tym
cyklem, sięgając po Psy z Rygi, miałam nadzieję na lekki,
niezobowiązujący, ‘lokalny’ szwedzki kryminał. Idealny na odpoczynek po
wyczerpującej sesji. To co dostałam, to jakaś uboga szpiegowska fabuła, która
niestety trąci myszką. Pełno tutaj sztampowych zagrań: pościgów, ucieczek,
spektakularnego wychodzenia zza kulis, podwójnych i potrójnych agentów, a
wszystko to z podstarzałym, wiejskim, szwedzkim policjantem w roli głównej ( który
w dodatku przechodzi kryzys wieku średniego, bo od razu zakochuje się w damie w
opresji i zaczyna robić więcej głupot niż Pazura w ‘13-nastym posterunku’). A
do tej pory naprawdę lubiłam i szanowałam tego bohatera. O ile chodzi o
klasyczne kryminały, Mankell jest mistrzem, ale literatura sensacyjna to
zupełnie inna bajka. Może winą należy tutaj obarczyć rozmiar książki: 280 stron
to za mało, aby z rozmachem odmalować międzynarodową intrygę, a wydaje mi się,
że aby uczynić tego typu książkę ciekawą i wciągającą, to trzeba niestety
dopracować szczegóły, wprowadzić czytelnika w problem, zapoznać z zawodnikami w
tej grze, a tego się porządnie, na niespełna trzystu stronach, zrobić nie da.
Ale jest też coś co
mi się spodobało w Psach. Obraz Łotwy krótko po upadku ZSRR. Dla mnie, o
rozpadzie Związku Radzieckiego uczącej się już tylko w szkole, takie sugestywne
opisy są szczególnie ważne, bo młode pokolenie ma chyba tendencję do myślenia o
tamtych wydarzeniach w uproszczony sposób: ZSRR się rozpadło i już następnego
dnia wszystko było cacy i sympatycznie, ludzie wolni, władze demokratycznie
wybrane, policja praworządna. Może jest to częściowo związane z legendami,
jakimi już zdążyła obrosnąć transformacja ustrojowa w Polsce. Mankell pokazuje,
że rozpad ZSRR to dopiero początek serii przemian, jakie zachodziły w życiu
publicznym i prywatnym obywateli byłego Związku Radzieckiego, że wolność na
papierze nie oznaczała wolności w rzeczywistości, że niektórzy musieli o nią
walczyć jeszcze długo po tym, jak my swoją odzyskaliśmy. Poza tym bardzo
podobał mi się obrał Rygi, jaki maluje autor. Mimo, iż na klasyczną atrakcje
turystyczną to nie pasuje, to jednak łotewska stolica ma w sobie to coś, że
chciałoby się jechać i zobaczyć na własne oczy. Być może uda mi się to w marcu,
a wtedy (mimo opisanych wyżej wad) zabiorę Psy
z Rygi ze sobą.
Moja ocena: 3,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz