Molestowanie seksualne uczniów przez nauczycieli jest zawsze
trudnym tematem. Samo molestowanie już jest wystarczająco złe, kiedy w grę
wchodzą dzieci, robi się już naprawdę ponuro, ale gdy podejrzanymi okazują się
ci, którym na co dzień poświęcamy bezpieczeństwo naszych dzieci, można poczuć
chęć, by te dzieci pozamykać w klatkach i nie wypuszczać. Z drugiej strony
dzieciaki dziś są o wiele dojrzalsze i wyedukowane, a co za tym idzie,
przebieglejsze, niż te za tzw. „moich czasów” i wcześniej. Bardzo skąd inąd
pozytywna akcja edukowania młodych, że mają prawo do nietykalności i prywatności
czasem bywa wykorzystywana przez uczniów, by wymusić coś na nauczycielu. Stąd temat molestowania w szkole staje się
jeszcze bardziej paskudny, bo nawet kiedy młody jednak odwołuje swoje zeznania,
reputacja nauczyciela jest już nie do odratowania, a tzw smród idzie za
nazwiskiem. Bo przecież nie ma dymu bez ognia.
Cecilia Stahl to dziecko z piekła rodem. Rozpuszczana przez
ojca po śmierci matki, perfekcyjnie gra córeczkę tatusia, kiedy jest jej to na
rękę, ma zły wpływ na koleżankę Amandę, którą izoluje od innych dzieci, znęca
się nad macochą a w rozmowie ze szkolną pielęgniarką wymyśla plotki, które
niszczą życie jednego z nauczycieli. Trudno zatem o odrobinę żalu w czytelniku,
kiedy Cecilia zostaje przejechana przez pociąg. A pociągiem tym akurat
podróżuje komisarz Maria Wern, którą poznałam już w wakacje przy okazji
poprzedniego tomu cyklu. Od początku w historii o samobójczej śmierci na
szynach coś jej nie pasuje, i słusznie, bowiem z prostej teorii o
nieszczęśliwej nastoletniej miłości autorka tworzy smutna i zaskakującą zagadkę
kryminalną, w której do samego końca nie podejrzewałam, kto zabił, i która
pełna jest zaskakujących zwrotów akcji i przeróżnych typów ludzkich. Jest i wątek
humorystyczny w postaci strasznych teściów Marii, i jest solidny powiew zimnego
wiatru z Północy, zwłaszcza, kiedy w zaśnieżonej szwedzkiej wsi co chwile
gaśnie prąd.
Anna Jansson tworzy klasykę szwedzkiego kryminału, a dzięki
jej książkom powróciłam do moich początkowych zachwytów nad historiami rodem z
drugiego brzegu Bałtyku. Jest tu dokładnie tak, jak lubię: małomiasteczkowo,
ponuro, raczej biednie, gdzie mit opiekuńczego państwa nie dociera, a ludzie,
wbrew stereotypom, potrafią czuć.
Moja ocena: 5/6
Anna Jansson Kruchy
lód
Tłum. Magdalena Wiśniewska
Wyd. Dolnośląskie
2014
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawcy.
Viv, niby prosto to napisałaś, a miałabym ochotę już biec do księgarni! A ten zimny wiatr na plecach poczułam. Brr... I tytuł posta świetny.
OdpowiedzUsuńPS. Chyba edytowałaś kolejność i jedno w zostało: "kto zabił, w i która pełna".
Cieszę się :) To taki chłyt matekingowy jest, wiesz ;)
UsuńDzięki za poprawkę - nie tyle edytowałam, ile kiedy piszę, to mam w głowie dwie struktury gramatyczne na raz i czasem tworzę w związku z tym takie "perełki" :)
To zdecydowanie moje klimaty. Ten ponury nastrój małych skandynawskich miasteczek nigdy mi się nie nudzi. No i temat w ten swój paskudny sposób, stety-niestety przyciąga.
OdpowiedzUsuńZawsze się wydawało, że kryminał, to tylko o morderstwie. To jest chyba siłą współczesnych kryminałów, szczególnie tych skandynawskich, że obok tego jakże "pospolitego" przestępstwa autorzy dotykają też innego rodzaju przestępczości, i to nie raz znacznie gorszej.
Usuń