Odnoszę wrażenie, że czasy książkowych wyzwań powoli mijają.
Wprawdzie samych idei wyzwań wciąż jest na „rynku” sporo, jak co roku tak i
teraz co i rusz natknąć się można w Internecie na wszelkiego rodzaju wyzwania,
jedne ciekawe, inne sztampowe, jedne bardzo wymagające, inne prawie w ogóle.
Dołożyłam do tego i swoją cegiełkę, a jakże, i swego czasu stworzyłam wyzwanie
Miejskie Czytanie. Miało na celu zmobilizowanie mnie (a przy okazji kilku
chętnych), aby przeczytać więcej książek z akcją osadzoną w mieście. Brałam też
udział w kilku bardzo popularnych wyzwaniach: Z Półki, Trójka E-Pik, 12 książek
na 2015 rok, próbowałam w kilku mniejszych.
Efekt? W trakcie trwania Wyzwania Miejskiego przeczytałam
mniej miejskich książek niż wcześniej i później. Podobnie z „Z Półki” –
czytałam prawie same nowe lub pożyczone pozycje, zamiast to, co leżało na
półce. W 2015 roku chwilami odnosiłam wrażenie, że czytam wszystko, tylko nie
to, co miałam na liście 12 książek. Zaś w 2014 roku, kiedy zapisałam się na
wyzwanie na portalu Goodreads, po raz pierwszy od lat nie osiągnęłam założonego
pułapu 60 książek. Gdzie wcześniej taki pułap nie był zakładany, zwyczajnie
tyle średnio czytam w roku. No, chyba że dla jaj wpisałam to w odpowiednią
aplikację, wtedy czytam dokładnie 59.
I nie jest to nic wyjątkowego, zarówno z Waszych podsumowań,
jak i komentarzy pod wyznaniowymi postami tu i tam, oraz rozmów z
czytelnikami-nie-blogerami wynika, że dla większości z nas wyzwania kończą się
porażką, a te z nich, które były tylko „wyzwaniami” (czyli wydarzeniami, które
zachęcały nas do robienia rzeczy, które i tak robimy) sprawiały, że „normalne”
stało się „poza zasięgiem”. Nie byłam w blogosferze (ani jako czytelnik, ani
jako bloger) w czasach, gdy wyzwania dopiero się zaczynały, ale odnoszę wrażenie,
że kiedyś to lepiej działało. Powab nowości, dodatek w postaci lekkiej
rywalizacji do codziennej przyjemności z lektury, motywacja, by wyczołgać się
ze strefy komfortu i uczynić z zajęcia samotniczego,
jakim jest czytanie, imprezę grupową. Wydaje mi się, że te kwestie pozwalały
wyzwaniom zaistnieć i zachęciły czytelników do ich podejmowania. Stara zasada
Hollywood mówi, że jeżeli coś jest dobre, to należy to robić tak długo, aż
wszyscy to znienawidzą. Działało przy kręceniu „Rocky’ego”, chyba zadziałało
przy wyzwaniach. Z roku na rok rosła ich ilość, autorzy prześcigali się w
pomysłach, a Nowy Rok ze swoimi postanowieniami
podkręca atmosferę.
Wedle prawideł sztuki powinnam teraz napisać, że w tym roku
nie zamierzam brać udziału w żadnych czytelniczych wyzwaniach. Że to nie
działa, że mam egzamin zawodowy w marcu, do którego muszę się mocno przyłożyć,
że podsumowanie kolejnego nieudanego wyzwania przygnębia mnie. To wszystko
prawda. Ale z jakiegoś powodu nie mówię nie. Nie wiem jeszcze, czy faktycznie
zapiszę się do jakiegoś wyzwania, możliwe, że zrobię to po 4. marca, wtedy
bowiem, jeśli wszystko się uda (odpukać w niemalowane, żeby nie zapeszyć),
stanę się Wolnym Człowiekiem. Jeśli się
nie uda (odpukać w niemalowane, żeby się nie ziściło), to znaczy, że
przegrałam właśnie 7-letnią edukację, więc raczej nie będę w nastroju do
podejmowania wyzwań.
Ale mam kilka planów, które pragnę zrealizować w 2016 roku.
Niektóre z nich, jak ww., dotyczą mojego życia poza książkami (dla podejrzliwych
– nie ma tego dużo, ale jakieś życie jednak mam), ale kilka związanych jest z
tą jakże ważną częścią mojej egzystencji.
Przede wszystkim chciałabym przeczytać Antologię Polskiego Reportażu XX Wieku pod rep. Mariusza Szczygła,
którą dostałam na urodziny od mojego chłopaka. Ponieważ ostatnie tygodnie roku
były burzliwe, zdołałam podczytać tylko jeden tekst, ale wystarczyło by
stwierdzić, że będzie to lektura fascynująca, chwilami gęsta, ale bardzo
satysfakcjonująca. Jednocześnie z uwagi na gabaryty roczny termin wydaje się
być realistyczny.
Chciałabym również kontynuować światłe dzieło czytania
książek, zalegający na moich półkach od lat, czyli poniekąd realizować Ś.P.
Wyzwanie Z Półki. Z roku na rok czytał więcej przykurzątek, jednak wciąż
kupuję, i to tak jakby jest robota głupiego. Kilka miesięcy temu pisałam o 197
książkach, które leżą nieprzeczytane na moich półkach. Cóż, teraz, mimo
wykreślenia kilkunastu pozycji, lista przekracza już 200 tytułów. No bywa.
Kontynuować i rozwijać pragnę również chwalebną, ale bolesną
praktykę pozbywania się książek. W którymś momencie uznałam, że stały wpływ i zupełny
brak odpływu grozi poważną katastrofą, takie są prawa przyrody, tak jest
zbudowany ten świat. Dlatego powoli i z bólem serca pozbywam się książek. Na
razie taki los spotkał raptem kilkanaście pozycji, ale z każdą kolejną jest
łatwiej. Po prostu, jeżeli coś mi się nie podobało, to zamiast odkładać ją na
półkę, wynoszę do osiedlowej biblioteki. Zanim nawiążę z nią emocjonalną więź.
Czasem też oddaję książki znajomym, ewentualnie wymieniam na coś innego (bardzo
rzadko, ale zdarza się). Ktoś chce coś przeczytać, i planuje zakup, a ja chcę
tego czegoś się pozbyć. Ja się pozbywam oszukując mózg, że „pożyczam”, a ktoś
nie wydaje 40 zł na coś, co moim zdaniem nie jest tego warte. Brzmi, jakbym wciskała
znajomym złe książki ale gusta są różne, i komuś może akurat się dana pozycja
spodobać.
Oczywiście chciałabym również przejąć kontrolę nad
kupowaniem książek. W 2015 roku prowadziłam listę, i chociaż kupiłam sporo
książek (ok., bardzo sporo), to jednak prowadzenie jej wiele mnie nauczyło.
Wiem, które książki przeczytałam od razu po zakupieniu, które do teraz stoją
nieprzeczytane. W których miesiącach, i w jakich życiowych sytuacjach,
kupowałam więcej. Że miesięczny zakaz kupowania nałożony sztucznie prowadzi do
szału zakupów w kolejnym miesiącu. Że nie należy odwiedzać taniej książki zbyt
często. Że nie muszę kupować ebooka już teraz, bo nakład raczej mu się nie
wyczerpie. I że najwięcej kupuję na wycieczkach, wakacjach i Targach Książki.
Ergo, winni są Wrocław, Poznań, dni-przed-Węgrami i Expo Kraków.
I wreszcie – chciałabym czytać mniej, ale bardziej
świadomie, mniej szajsu, więcej wartościowych pozycji (ale całkowicie z szajsu
nie zrezygnuję, uwielbiam!). Czytać wolniej, nie na wyścigi, nie po kolei i nie
to, co zadane. Tylko to, co chcę.
W sumie fakt, że więcej się wypożycza, żeby pasowało, na przykłada tytułami. Ale teraz biorę udział w wyzwaniu Nie jestem statystycznym... i już sobie rozpisałam 33 książki na 2016 rok z moich zasobów. Bo ten rok chcę w 99% przeznaczyć na własne półki.
OdpowiedzUsuńJa biorę udział w wyzwaniu Ejotka i chciałabym przeczytać co najmniej 52 książki, ale nie mam spiny i się nigdzie nie zapisuję:)
OdpowiedzUsuńHej, ten ostatni akapit jest mój!
OdpowiedzUsuńMyślę, że to właśnie dlatego zniechęciłam się do wyzwań, w których przez jakiś czas brałam ochoczo udział - to czytanie na wyścigi, na siłę, byle się zmieścić w jakiejś kategorii, byle móc odhaczyć jedną pozycję. Stresowało mnie to, odbierało przyjemność czytania. Wyzwania są fajne, jeśli dyscyplinują do sięgania po tytuły nieoczywiste, te z drugiego planu, albo ambitniejsze, na które w codziennym kieracie nie zawsze mamy ochotę. Ale właśnie z nimi trzeba dać sobie trochę czasu, nie pędzić, zatrzymać się, pomyśleć, przetrawić. A to z kolei godzi w istotę wyzwania - by w określonym czasie przeczytać to czy tamto.
a ja biorę udział w jednym z wyzwań, głównie z tego powodu, aby nieco urozmaicić swoje czytanie, podpatrzeć kto co czyta i może trafić na książkę, po którą sama bym nie sięgnęła. Taką mam nadzieję, a jak wyjdzie-czas pokaże :)
OdpowiedzUsuńO jaką prawdę napisałaś o wyzwaniach! Wszystko co mam na myśli, ale nie wyraziłam tego na głos. Kiedy zaczynałam z Trojką, działało Z półki czy Nobliści, wyzwania były świeżą sprawą i czytanie pod wyzwanie było fajne i naprawdę motywowało. A kiedy namnożyła się ich cała gama przestało to bawić. Nie wiem, jak potoczyłyby się losy Trójki, gdyby nie samo życie, które wymogło na mnie zrezygnowanie z niej. Ale z jednej strony się z tego cieszę, bo "zeszłam ze sceny" chyba w najbardziej odpowiednim momencie. Teraz pewnie Trójka zaginęłaby w fali innych wyzwań, a tak pozostało po niej sympatyczne wrażenie. I zgadzam się, że był taki moment, że coś, co kiedyś czytało się przy okazji, teraz stało się nieosiągalne. dlatego od dwóch/trzech lat już niczego czytelniczego nie planuję, ani Z półki (kiedyś czytałam lekko 30, teraz z ledwością 2-3), ani nic innego. Kontroli nad kupowaniem też nie będę sobie obiecywać, bo na razie nie jestem gotowa na takie ograniczenia. Ale mam szlaban na pożyczanie i bibliotekę miejską i to mi wychodzi całkiem nieźle.
OdpowiedzUsuńPS. Zobacz, jak Twoj wpis zmotywował mnie do skomentowania :) nie pamiętam, kiedy wypowiedziałam się ostatnio pod jakimś wpisem ;) pozdrawiam serdecznie i już teraz trzymam kciuki za marzec
Po pierwsze serdecznie pozdrawiam w Nowym Roku :)
OdpowiedzUsuńPo drugie - już teraz obiecuję zaciskać kciuki 4 marca i westchnąć w Twojej intencji do św. Kazimierza, któren temu dniu patronuje. W końcu on Krakus z pochodzenia to krakowiance (nic to, że z Huty) pomóc powinien ;)
Łączę się w bólu w temacie kupowania - ja mam niby łatwiej, bo ani taniej ani innej książki na wsi raczej nie kupisz, ale internetowe księgarnie kuszą, a ja nie zawsze wykazuję się silną wolą... I też mam kilka takich pozycji, które były kupowane bo bez nich nie widziałam możliwości przeżycia, a teraz leżą jak wyrzut sumienia.
Wyzwania rzecz fajna, byle je traktować "bez spiny" - dam radę (no dobrze, staram się dać radę) super, nie dam rady - mówi się trudno, no przecież się nie powieszę...
Mnie jeszcze szał na wyzwania nie minął, wręcz odwrotnie.
OdpowiedzUsuńDobrze się bawię wyszukując na półkach!!! książek pasujących do jak największej ilości wyzwań. W ciągu kilku poprzednich lat dzięki temu wybrałam książki, które chyba nigdy nie trafiłyby na listę przeczytanych przysypane coraz to nowszymi pozycjami. Dzięki wyzwaniom sięgnęłam np. po "Marinę" i "Damę Kameliową" - książki te trafiły do mojego księgozbioru raczej z przypadku i nawet nie zerkałam na nie tęsknym wzrokiem. Po prostu były, a jak się później okazało warto było dać im szansę, bo na długo pozostaną w mojej pamięci.
Co więcej, dzięki wyzwaniom sięgnęłam też po pozycje, które praktycznie każdy zna od wielu lat - "Mały książę" i... "Kubuś Puchatek"! Tak, tak obie książki po raz pierwszy przeczytałam dopiero po 30!
W tym roku przystąpiłam do kilku wyzwań, ale nie zamierzam się spinać. Większość z nich nie wymaga większej dyscypliny czy konkretnej ilości przeczytanych książek. Najtrudniejszym wyzwaniem jest "Polacy nie gęsi...", bo po zmianie zasad trzeba przeczytać minimum 25 książek polskich autorów odpowiadających 25 różnym kategoriom. To dla mnie trudne, bo zwykle nie czytam polskich kryminałów i książek z kilku innych kategorii. Chciałabym jednak dać szanse polskiej literaturze na różnych jej płaszczyznach - nie tylko, jak do tej pory, powieściom obyczajowym.Zawsze to jakaś motywacja :)
Co do kontroli nad kupowaniem nowych książek to dla mnie coś takiego nie istnieje. Nie jestem w stanie się opanować choćby nie wiem co!
Na dodatek mam problem z przekazywaniem książek dalej.. ostatnio jedynie jestem w stanie wymienić niektóre książki na inne, ale to już dla mnie duży postęp.
Zgadzam się z Tobą odnośnie wyzwań w 100%. Sama mam tak, że kiedyś sprawiały mi one radość i motywowały a teraz jest tak, że gorzej mi się sięga po książki z wyzwania. Co prawda biorę udział w dwóch wyzwaniach, ale nie mam zamiaru się zapierać, że je skończę. Podchodzę do nich zupełnie na luzie :)
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci powodzenia w zdawaniu egzaminu. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie jak najlepiej i będziesz miała dużo wolnego czasu ;) Będę trzymać kciuki.
I powodzenia w całym roku : )
Ja się dobrze bawię wyzwaniami, ale przystępuję tylko do takich, które mi naprawdę pasują i pomagają jakoś w ogarnięciu tego, co chciałabym przeczytać. I nie mam problemów z ich realizacją. Aczkolwiek zgadzam się z Agnieszką, że jeśli się stresujemy, bo trzeba odhaczyć jak najwięcej, to przez to czytanie traci sens. Uważam, że osoby, które czytają mało i mają spore zaległości nie powinny brać udziału w jakichś dziwacznych wyzwaniach (typu "książka, której bohater nazywa się na tę samą literę co ja), tylko po prostu czytać więcej.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim będę mocno trzymać kciuki za egzamin. Mnie to samo czeka za rok i już się boję!
OdpowiedzUsuńRównież wyzwań żadnych w tym roku nie podejmuję, no może poza tym, że chciałabym przeczytać te przynajmniej 52 książki. Lecz jeśli będzie ich 49, 50 lub 51 to też rozpaczać nie będę :)
Antologię Szczygła kupowałam sobie po kolokwiach na aplikacji i wyszło, że 3 tomy na 3 lata aplikacji. Przydałoby się więc wreszcie je przeczytać, bo na razie radośnie leżakują (w folii!) na półce. Ale to dopiero, gdy skończę "Księgę wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa", którą czytam systematycznie, powoli, regularnie, rozdział po rozdziale.
A zatem szczęścia w Nowym Roku!