O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

czwartek, 26 stycznia 2017

Chimamanda Ngozi Adichie "Fioletowy hibiskus"




Im jestem starsza, tym częściej podczas wyboru kolejnej lektury kieruję się jedynie kryterium rozrywki. Właściwie od chwili, gdy zakończyłam radosne życie studenta i weszłam w ciemny świat pełnego etatu, coraz rzadziej mam siłę podołać książce, która wymaga od czytelnia nieco więcej niż znajomość alfabetu. A raczej – tak mi się zdaje.

Dla prywatnych potrzeb określam niektóre książki „ambitniejszymi”, zaliczając do nich wszystko to, co nie jest oczywistym kryminałem, thrillerem czy romansidłem. Takie „ambitne” powieści zaś w mojej głowie z każdym rokiem stają się coraz bardziej przerażające, wymagające, trudne do czytania i generalnie przebrnięcie przez nie wymagać będzie miesiąca czy dwóch. Nie wiem właściwie kiedy tak zaczęłam się bać bardziej wymagających powieści, bo kiedyś to właśnie one nadawały ton mojemu czytaniu.

Jedną z takich „mitycznych” pozycji, za które nie miałam odwagi się zabrać, był Fioletowy hibiskus Chimamandy Ngozi Adichie. Trudny temat, z którym autorka się mierzy, plus zupełnie obcy krąg kulturowy, z którego pochodzi i w którym osadziła fabułę powieści, plus peany na cześć tego literackiego debiutu chyba zadziałały jak odstraszacz. Nie chodzi mi o to, że spodziewałam się złej książki, tylko bałam się ją czytać.

Zupełnie niepotrzebnie, jak się okazało. Chociaż faktycznie autorka postanowiła zmierzyć się z tematami trudnymi i przerażającymi, z przemocą fizyczną i psychiczną, z przewrotem politycznym, z zakazaną miłością i fanatyzmem religijnym, chociaż nigdy wcześniej literacko nie zawitałam do Nigerii, nie byłam w stanie oderwać się od tej powieści. Nie dlatego, żeby akcja była szczególnie wartka, ale z powodu piękne, poetyckiego języka, świata opisanego tak barwnie, jakby się tam było, i prawdziwości słów, jakie znalazłam na kartach Fioletowego hibiskusa. Nie pamiętam kiedy ostatnio trafiła mi się lektura, o której myślałam cały dzień i której nie mogłam się doczekać wieczorem. Książki, po której każda kolejna wydawała się płytka, dlatego przez ponad tydzień po zakończonej lekturze nie byłam w stanie zagłębić się w żadną inną historię.

To jedna z tych powieści, o których cokolwiek by się nie napisało, i tak nie odda się nawet ułamka bogactwa, które oferuje. Jedynym sposobem, by się o tym przekonać, jest odrzucić ewentualne wątpliwości i samemu dać się porwać. Mnie pozostawiła niedosyt, zatem postaram się nie tylko prędko sięgnąć po pozostałe powieści tej autorki, ale i częściej sięgać po te „ambitne” przykurzą tka z moich półek.

Moja ocena: 6/6

Chimamanda Ngozi Adichie Fioletowy hibiskus
Tłum. Jan Kraśko
Wyd. Zysk i S-ka
Poznań 2010

6 komentarzy:

  1. A ja właśnie ze względu na ten trudny temat bałam się i nie zgłosiłam jej jako propozycji lekturowej na zajęcia z literatury światowej, choć w moim schowku jest chyba od kolorowego wyzwania Padmy. Może kiedyś, jak dobrnę do etapu pełno etatowej pracy, w końcu po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasia, sięgaj teraz, zaraz :) jedna zarwana noc i wrażenia na tygodnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Od tej książki, która wpadła w moje ręce dość przypadkowo, zaczęła się miłość do Chimamanda Ngozi Adichie, której książki uwielbiam i wypatruję z utęsknieniem, kiedy napisze coś nowego.

    A tu interesujące wystąpienie autorki w TED: http://www.ted.com/talks/chimamanda_adichie_the_danger_of_a_single_story?language=pl

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za polecenie! Mnie z kolei zachwyciła przemowa autorki na wydarzeniu Ted "We should all be feminists". Bardzo piękna i prawdziwa :)

      Usuń
  4. A to ciekawe z tym czytaniem - u mnie jest zupełnie odwrotnie :)
    Im jestem starsza i im więcej lektur za mną, tym coraz staranniej wyszukuję tytuły do przeczytania i głównie sięgam po książki tzw. "ambitne", czyli reportaże, biografie, klasykę literatury oraz dobre powieści. Właśnie z tego powodu, że czasu na czytanie generalnie coraz mniej (bo praca, bo obowiązki, itp.) szkoda mi go marnować na lekkie, nic niewnoszące czytadła (choć czasami daję się skusić i sięgam po kryminał). Jest tyle doskonałych, mądrych książek - żal, że nie da się wszystkich przeczytać...

    Jeśli zaś chodzi o Chimamandę Ngozi Adichie, to jej "Amerykaana" została moją książką roku 2016. Jeśli nie czytałaś, to bardzo polecam. Porusza wiele ważnych kwestii, ale czyta się ją piorunem ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja natomiast jestem rozwarta pomiędzy dwoma światami: czasem zdaję sobie sprawę, że jest tyle wartościowych książek do przeczytania a tak mało czasu, ale zwykle jestem tak fizycznie i psychicznie zmęczona, że chcę czytania tylko jako aktu rozrywki, im mniej myślenia tym lepiej. Nie chcę całego mojego czytania sprowadzić do kryminał,ów, romansów i Stephanie Plum, ale często tylko to mi wchodzi. Oddzielna kwestia to reportaże, które też zaliczam do literatury ambitnej, jednak one okazują się być często tak świetnie napisane i wciągające, że niemalże jednak trzecia mojego czytania potrafi się zawrzeć w tym jednym gatunku. Pozostaje mi walczyć z samą sobą, by dać ambitniejszym książkom szansę częściej, ale nie bić się za czytaniową mamałygę, jeśli mam na nią ochotę :) Pozdrawiam!

      Usuń