Wszystko zaczyna się od trupa wiszącego na wieży Eiffla. A
raczej na tym kończy…? Bo zaczyna się jednak od dwóch masonów zamordowanych w
siedzibie jednej z paryskich lóż w trakcie rytuału. A tak naprawdę zaczyna się
to wszystko w roku 1355 od spalenia na stosie człowieka podejrzewanego o
czarnoksięskie zdolności. Skomplikowane? Straszne? Jedno i drugie, ale mimo to –
fascynujące i trzymające w napięciu do ostatniej strony.
Powieść, określana przez wydawcę jako „kryminał masoński”
przerzuca czytelnika płynnie od czternastowiecznej Francji, gdzie niejaki
Nicolas Flamel, kopista, zostaje trochę przypadkiem, trochę na własne życzenie
wplątany w poszukiwania księgi, gdzie zapisany ma być sekret wiecznego życia i pozyskiwania złota z
innych metali. Ponad sześćset lat później Antoine Marcas, paryski policjant i
mason w jednej osobie, prowadzi prywatne śledztwo mające ujawnić zabójcę jego
przyjaciela z loży oraz młodego kandydata. Wiele wskazuje na to, że należy go
szukać również wśród wolnomularzy. Nie wie natomiast, że podczas poszukiwań,
które z Paryża zabiorą nas aż do Nowego Jorku, będzie nieustannie śledzony
przez członka tajemniczej grupy Aurora, której zadaniem jest nieustanne
monitorowanie rynku złota na świecie. Z czasem wątki te połączą się w jedną
całość, sekrety ujrzą światło dzienne, a my wraz z bohaterami powieści znajdziemy
się na Polach Marsowych i…
Gdyby trzeba było określić ten kryminał krótko i zwięźle,
powiedziałabym, że jest to połączenie Kodu
Leonadra da Vinci Browna w mocno ambitniejszym wydaniu, z cyklem Królowie przeklęci Maurice’a Druona. O ambitniejszym
charakterze świadczy nie tylko fakt, iż jeden z autorów jest dziennikarzem
śledczym, ale przede wszystkim to, że drugi z nich jest masonem. Stąd zamiast
powielania starych schematów i bzdurnych legend czytelnik ma szansę dowiedzieć
się co nieco o współczesnym wolnomularstwie, o historii tego ruchu, o jego
organizacji i o tym, skąd wzięły się niektóre mity, którymi przez wieki obrośli
masoni. Oczywiście, dla celów rozrywkowych niektóre legendy znajdują
odzwierciedlenie w fabule, jednak na końcu powieści znajduje się aneks, a w nim
wyjaśnienie pochodzenia masońskich elementów w historii budowy wieży Eiffla,
Statuy Wolności, co nieco o samym Nicolasie Flamelu i wolnomularstwie. Tak że
poza rozrywką jest i trochę rzetelnej wiedzy z pierwszej ręki.
Kiedyś bardzo chętnie sięgałam po takie
masońsko-templariuszowskie tematy, jednak zmęczenie materiału spowodowało, że
przez ostatnie lata unikałam takiej literatury. Stąd też moje obawy przed
sięgnięciem po tą powieść, cieszę się jednak, że znalazłam odwagę na wyjście z
kokona przyzwyczajeń. Bo miałam prawdziwą frajdę w trakcie czytania Brata krwi. Już dawno nie miałam w
rękach kryminału, gdzie fabuła pędziłaby tak zawrotnie i nawet po wyjściu poza
ramy prawdopodobieństwa dalej nie pozwalała się odłożyć na później. Jedyne, co
mi się nie do końca podobało, to powielony schemat głównego bohatera – gliniarz
w średnim wieku, rozwiedziony, usilnie próbujący utrzymać dobre relacje z
synem. Takich panów w literaturze, zwłaszcza kryminalnej, mamy już wielu.
Jednak to dla mnie niuans, który na pewno nie powstrzyma mnie przed sięgnięciem
po poprzedni tom cyklu (tak, to też jest cykl) – Rytuał ciemności. Jeśli lubicie takie tajemnicze, trochę szalone
śledztwa, do szczerze zachęcam do lektury.
Moja ocena: 5/6
Eric
Giacometti, Jacques Ravenne Brat krwi
Tłum.
Bożena Sęk
Wyd.
Książnica
Poznań 2014
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję
Wydawcy.
Ufff, ulżyło mi, że nie powiela schematów i że trochę rzetelnej wiedzy jednak przemyca - to wystarczyło, żeby mnie zachęcić:)
OdpowiedzUsuńMyślę, że Tobie ta książka bardzo się spodoba :) Twoje klimaty :)
UsuńCzytałam pierwszą część i była naprawdę dobra! Dlatego na pewno przeczytam Brata krwi.
OdpowiedzUsuńJa z kolei muszę się rozglądnąć właśnie za pierwszą, ale dobrze wiedzieć, że też dobra :)
Usuń