O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

niedziela, 12 lipca 2015

Kocham Nowy Jork

Każdemu od czasu do czasu zdarza się taki okres, kiedy nie ma się ochoty czytać, albo niby ma się ochotę, ale na nic konkretnego. Sięgamy wtedy po jedną, drugą, czwartą książkę, czytamy kilka stron, odkładamy, szukamy czegoś innego. Myślę, że takie przestoje zdarzają się przy okazji każdego hobby, nawet najulubieńsza rzecz czasem wymaga, by ją na chwilę odłożyć, aby znów cieszyła nas w przyszłości.

Mimo to, za każdym razem kiedy zdarza mi się taki czytelniczy marazm, staram się jak najszybciej znaleźć na to remedium. Zwykle pomaga ukochana książka, taka, którą znam na pamięć, lub kolejny tom dobrze znanej serii. Tym razem jednak pomogła książka, która znajdowała się na mojej półce od roku, dwóch? Nie pamiętam. Kocham Nowy Jork to typowy chiclit, który stał się niezwykle popularny zaraz po premierze, i jak to często bywa, po kilku miesiącach wszyscy o nim zapomnieli. Głowna bohaterka, Catherine, jest prawniczką, która przez 6 lat ciężko pracowała w paryskim oddziale amerykańskiej kancelarii, i właśnie udało jej się przenieść do głównej siedziby firmy w Nowym Jorku. Nie mogę sobie wyobrazić, aby ktoś miał większe szczęście niż ona. Jednak mimo widoku na Manhattan, mieszkanka na Upper East Side i latania na wyprzedaże Diora, Wielkie Jabłko okazuje się nie być wcale tak cudownym miejscem. Właściwie, bardziej przypomina to scenerię powieści Diabeł ubiera się u Prady, tylko z kodeksami i francuską bohaterką. Współpracownicy knują za plecami, szefostwo wymaga dostępności 25 godzin na dobę 8 dni w tygodniu, nowi znajomi odrzucają snobizmem. A zacznie się robić jeszcze nieprzyjemniej.

Zdecydowanie nie jest to powieść na Nobla, ani nawet na powieść tygodnia w lokalnej bibliotece. Styl nie powalał na kolana, fabuła była miejscami nieco przewidywalna, a Catherine, mimo prawniczego wykształcenia i wieloletniej praktyki w branży, okazywała się często przerażająco wręcz naiwna. Nie wierzę, że ktoś tak prostolinijny, otwarty i ślepy na intrygi mógłby kiedykolwiek zarobić na awans do centrali. Momentami jen wpadki i nieogarnięcie były naprawdę irytujące.

A mimo to polecam tę powieść. To było lekkie, chwilami zabawne czytadło, takie, które nie zaskakuje, nie zawiera zbyt wielu wątków, opowiada konkretną historię, kończy się dobrze (żaden spoiler, jak niby miałaby się kończyć?). Dlatego będę teraz miała oczy otwarte na część drugą, Kocham Paryż. Bo czasem zwyczajnie trzeba sięgnąć po coś tak lekkiego i mieć z czytania czystą, niezmąconą głębszą myślą radochę.

Moja ocena: 4,5/6

Isabelle  Lafleche Kocham Nowy Jork
Tłum. Dorota Malina
Wyd. Literackie

2013

2 komentarze:

  1. Już kilka recenzji tej książki rzuciło mi się w oczy, ale nie jestem przekonana, że to coś dla mnie.

    Bookeaterreality

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli wpadnie mi w ręce to przeczytam na pewno.

    OdpowiedzUsuń