Dla tych nieświadomych pewnego faktu – rzadko zdarza mi się
kupować książkę za pełną, okładkową cenę. Naprawdę rzadko. Zawsze uda się
namierzyć jakąś promocję, czasem wystarczy kupić ebooka, a często zwyczajnie
korzystam z Bonito (ale wtedy ten jeden dzień trzeba poczekać). Ale stosunkowo
niedawno miałam serię złych dni, które skutkowały w zrobieniu czegoś, co śmiało
można było umieścić na mojej liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią,
mianowicie wparowałam do pobliskiego Empiku, wybrałam sobie interesującą
pozycję z pierwszej wyspy, zapłaciłam okładkową cenę, wyszłam, wkrótce
przeczytałam. Brzmi nieekonomicznie i głupio, ale naprawdę miałam z tego sporo
frajdy (większą niż kupienie pierwszego piwa po otrzymaniu dowodu osobistego).
Dodatkowo trafiłam na naprawdę świetna książkę, wartą każdego, wydanego na nią
grosza. I naszła mnie taka myśl, że gdyby nie promocje, nie kupowałabym aż tak
dużo książek, więc nie miałabym aż tak dużo nieprzeczytanych książek, więc
każda kolejna zakupiona nie trafiałaby od razu na listę oczekujących na
przeczytanie za 5 lat.
Ale odeszłam od tematu, chociaż nie aż tak bardzo. Zakupioną
książką była powiem powieść Sophie Kinselli, autorki Świata marzeń zakupoholiczki, zatytułowana Mam twój telefon. Główną bohaterką jest Poppy, urocza i zabawna
fizjoterapeutka, którą spotykamy w ważnym momencie jej życia – za tydzień
wychodzi za mąż. Jak wiadomo, organizacja wesela wymaga pozostawania w stałym
kontakcie z rzeszą ludzi – organizatorka, dostawcy, fryzjer, rodzina,
przyjaciele… I właśnie z tym kontaktem będzie problem, bo jakaś menda
nieuczesana kradnie Poppy telefon. Z opresji wyciągnie ją wyciągnięta z kosza
na śmieci komórka, którą chwilę wcześniej wrzuciła tam asystentka Sama,
rzucając tym samym posadę. Poppy i Sam dochodzą do porozumienia – Poppy może
przez jakiś czas użytkować telefon, przekazując całą korespondencję Samowi.
Innymi słowy, tych dwoje obcych ludzi będzie się odtąd dzielić czymś tak
intymnym, jak telefon komórkowy.
Nie tylko pomysł na ten chiclit wydał mi się oryginalny
(nowe podejście do starego sposobu na romans, czyli wspólna opieka nad
dzieckiem znajomych), ale poczucie humoru, z jakim autorka do niego podeszła,
ujął mnie od samego początku. Wyobraźcie sobie, ile zabawnych sytuacji może
mieć miejsce, gdy nagle dwie osoby zaczną czytać swoje nawzajem, wyrwane z kontekstu,
SMSy i maile! Zwłaszcza, gdy te osoby są jak olej i woda. Pomiędzy bohaterami
rodzi się ciekawa, wielopłaszczyznowa relacja, oboje mają okazję nauczyć się
czegoś od siebie nawzajem, i zrewidować swoje poglądy na wiele spraw.
Dawno nie czytałam czegoś tak satysfakcjonującego. Nie była
to literatura wysokich lotów, ale nie po to sięga się po Sophie Kinsellę,
prawda? Chciałam chiclit, chciałam coś lekkiego, ale nie durnego czy naiwnego.
I dostałam – mnóstwo śmiechu, trochę materiału do przemyśleń jeśli chodzi o
związku ludzko-komórkowe, okazję do tego, by ponownie dać się wciągnąć bez
reszty w opowiadaną historię, z wypiekami na twarzy śledzić, jak to się skończy,
mimo iż wiadomo, że dobrze. Innymi słowy, Mam
twój telefon to najlepszy tytuł w tym gatunku od czasu Diabeł ubiera się u Prady.
Moja ocena: 5,5/6
Sophie Kinsella Mam
twój telefon
Tłum. Dorota Kaczor
Wyd. Sonia Draga
Katowice 2015
Też mi się podobało i o dziwo naprawdę sporo pamiętam, a już prawie dwa lata minęły, jak to czytałam :) Jeśli masz ochotę zerknąć, to pisałam o niej tutaj
OdpowiedzUsuńSophie Kinsella to jedna z moich ulubionych "odstresowaczek".
U mnie autorka po tej książce zdecydowanie wyszła na prowadzenie jeśli chodzi o radzenie sobie ze stresem :) Już "Zakupoholiczka" była świetna, a to jeszcze lepsze :). Chętnie poczytam o Twoich wrażeniach, dzięki za link!
UsuńCzytałam jakiś czas temu w oryginale, i bardzo mile ja wspominam. Nie wiem dlaczego jej książki bardziej podobają mi się w oryginalnej wersji językowej. Raz czytałam po polsku, i już nie miała tego uroku.
OdpowiedzUsuńMoże jak juz poznałaś ten właściwy styl autorki, to tłumaczenie już ci po prostu "inaczej smakowało"? Tłumacz jednak zawsze nadaje książce swoje specyficzne brzmienie.
UsuńCiekawa recenzja. Przyznam,że zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki, choć tajemnicą raczej nie jest,że to czytadło.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i do siebie zapraszam: http://www.szeptyduszy.blog.onet.pl
Nie ukryć się nie da ;) Jednak, jak w każdym gatunku, są czytadła naprawdę świetne, są przeciętne i są słabe. A ta powyżej jest naprawdę warta uwagi :).
Usuń