O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

środa, 26 sierpnia 2015

Zabawne skutki dzielenia komórki na dwoje

Dla tych nieświadomych pewnego faktu – rzadko zdarza mi się kupować książkę za pełną, okładkową cenę. Naprawdę rzadko. Zawsze uda się namierzyć jakąś promocję, czasem wystarczy kupić ebooka, a często zwyczajnie korzystam z Bonito (ale wtedy ten jeden dzień trzeba poczekać). Ale stosunkowo niedawno miałam serię złych dni, które skutkowały w zrobieniu czegoś, co śmiało można było umieścić na mojej liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią, mianowicie wparowałam do pobliskiego Empiku, wybrałam sobie interesującą pozycję z pierwszej wyspy, zapłaciłam okładkową cenę, wyszłam, wkrótce przeczytałam. Brzmi nieekonomicznie i głupio, ale naprawdę miałam z tego sporo frajdy (większą niż kupienie pierwszego piwa po otrzymaniu dowodu osobistego). Dodatkowo trafiłam na naprawdę świetna książkę, wartą każdego, wydanego na nią grosza. I naszła mnie taka myśl, że gdyby nie promocje, nie kupowałabym aż tak dużo książek, więc nie miałabym aż tak dużo nieprzeczytanych książek, więc każda kolejna zakupiona nie trafiałaby od razu na listę oczekujących na przeczytanie za 5 lat.

Ale odeszłam od tematu, chociaż nie aż tak bardzo. Zakupioną książką była powiem powieść Sophie Kinselli, autorki Świata marzeń zakupoholiczki, zatytułowana Mam twój telefon. Główną bohaterką jest Poppy, urocza i zabawna fizjoterapeutka, którą spotykamy w ważnym momencie jej życia – za tydzień wychodzi za mąż. Jak wiadomo, organizacja wesela wymaga pozostawania w stałym kontakcie z rzeszą ludzi – organizatorka, dostawcy, fryzjer, rodzina, przyjaciele… I właśnie z tym kontaktem będzie problem, bo jakaś menda nieuczesana kradnie Poppy telefon. Z opresji wyciągnie ją wyciągnięta z kosza na śmieci komórka, którą chwilę wcześniej wrzuciła tam asystentka Sama, rzucając tym samym posadę. Poppy i Sam dochodzą do porozumienia – Poppy może przez jakiś czas użytkować telefon, przekazując całą korespondencję Samowi. Innymi słowy, tych dwoje obcych ludzi będzie się odtąd dzielić czymś tak intymnym, jak telefon komórkowy.

Nie tylko pomysł na ten chiclit wydał mi się oryginalny (nowe podejście do starego sposobu na romans, czyli wspólna opieka nad dzieckiem znajomych), ale poczucie humoru, z jakim autorka do niego podeszła, ujął mnie od samego początku. Wyobraźcie sobie, ile zabawnych sytuacji może mieć miejsce, gdy nagle dwie osoby zaczną czytać swoje nawzajem, wyrwane z kontekstu, SMSy i maile! Zwłaszcza, gdy te osoby są jak olej i woda. Pomiędzy bohaterami rodzi się ciekawa, wielopłaszczyznowa relacja, oboje mają okazję nauczyć się czegoś od siebie nawzajem, i zrewidować swoje poglądy na wiele spraw.

Dawno nie czytałam czegoś tak satysfakcjonującego. Nie była to literatura wysokich lotów, ale nie po to sięga się po Sophie Kinsellę, prawda? Chciałam chiclit, chciałam coś lekkiego, ale nie durnego czy naiwnego. I dostałam – mnóstwo śmiechu, trochę materiału do przemyśleń jeśli chodzi o związku ludzko-komórkowe, okazję do tego, by ponownie dać się wciągnąć bez reszty w opowiadaną historię, z wypiekami na twarzy śledzić, jak to się skończy, mimo iż wiadomo, że dobrze. Innymi słowy, Mam twój telefon to najlepszy tytuł w tym gatunku od czasu Diabeł ubiera się u Prady.

Moja ocena: 5,5/6

Sophie Kinsella Mam twój telefon
Tłum. Dorota Kaczor
Wyd. Sonia Draga

Katowice 2015

6 komentarzy:

  1. Też mi się podobało i o dziwo naprawdę sporo pamiętam, a już prawie dwa lata minęły, jak to czytałam :) Jeśli masz ochotę zerknąć, to pisałam o niej tutaj

    Sophie Kinsella to jedna z moich ulubionych "odstresowaczek".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie autorka po tej książce zdecydowanie wyszła na prowadzenie jeśli chodzi o radzenie sobie ze stresem :) Już "Zakupoholiczka" była świetna, a to jeszcze lepsze :). Chętnie poczytam o Twoich wrażeniach, dzięki za link!

      Usuń
  2. Czytałam jakiś czas temu w oryginale, i bardzo mile ja wspominam. Nie wiem dlaczego jej książki bardziej podobają mi się w oryginalnej wersji językowej. Raz czytałam po polsku, i już nie miała tego uroku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jak juz poznałaś ten właściwy styl autorki, to tłumaczenie już ci po prostu "inaczej smakowało"? Tłumacz jednak zawsze nadaje książce swoje specyficzne brzmienie.

      Usuń
  3. Ciekawa recenzja. Przyznam,że zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki, choć tajemnicą raczej nie jest,że to czytadło.
    Pozdrawiam i do siebie zapraszam: http://www.szeptyduszy.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ukryć się nie da ;) Jednak, jak w każdym gatunku, są czytadła naprawdę świetne, są przeciętne i są słabe. A ta powyżej jest naprawdę warta uwagi :).

      Usuń