Zdjęcie wzięte z Wikipedii |
W podróż do Hiszpanii zaprałam ze sobą między innymi powieść
„Teleny” domniemanego autorstwa Oscara Wilde’a. Kupiłam ją pod koniec zeszłego
roku i czekałam na odpowiednią sposobność, żeby się za nią zabrać. Dodatkowym
plusem był fakt, że książkę zdeklarowałam do wyzwania „Z półki”, i że byłby to
w końcu jakiś „klasyk”, którą to literaturę od jakiegoś czasu sromotnie
zaniedbywałam. No i oczywiście postać autora, którego uwielbiam, też miała
ważkie znaczenie – co jak co, ale Wilde mnie nie zawiedzie. No i w końcu
rozmiary i niewielka waga tej książki zadecydowały, że na pokład Boeinga
pójdzie ze mną „Teleny”. Nastawiałam się na wspaniałą lekturę, oj nastawiałam…
No i się rozczarowałam. Ale od początku. Powieść opowiada o
młodzieńcu żyjącym w XIX-wiecznej Anglii, w sferach, nazwijmy to, wyższych.
Chłopiec w pewnym momencie zaczyna się orientować, że kobiety jakoś szczególnie
go nie pociągają. Co innego mężczyźni… Poznajemy całą drogę seksualną Kamila –
od budzącego zainteresowania się fizycznością, poprzez erotyczne sny i
masturbację, pewne zabawne sytuacje związane z pierwszym zakochaniem, poprzez
budzące się uczucie do mężczyzny, próby jego zwalczenia, w końcu wdanie się w
ognisty romans z węgierskim muzykiem. Generalnie mamy tu wszystko, co tylko
ludzka wyobraźnia wespół z poszukiwaniem rozkoszy kiedykolwiek stworzyła. Na
początku powieść ma sporo wspólnego z „Portretem Doriana Graya” – ta sama
atmosfera, te same rozrywki wyższej klasy, te same sztywne zasady postępowania,
w których to główny bohater czuje się coraz mniej komfortowo. Zdarzają się też
sytuacje zabawne, przy czytaniu których musiałam uważać, by nie śmiać się na
cały regulator – współpasażerowie mogliby poczuć się zgorszeni lub nawet
przestraszeni takim wybuchem entuzjazmu.
Jednak książka okazała się powoli napędzająca się machiną –
jakby została napisana przez kilka osób (co jest domniemywane przez specjalistów),
które postanowiły się nawzajem prześcignąć w tworzeniu coraz bardziej
wymyślnych obrazów. Od erotyki mamy tu płynne przejście do pornografii, a
stamtąd do przemocy i okrucieństwa. I na tym okrucieństwie skończyłam – jakieś 30
stron przed końcem przerwałam lekturę i chyba już do niej nie wrócę.
Przeczytawszy opis pewnej koszmarnej sceny, przez dwa dni nie mogłam się
otrząsnąć, a do dziś pozostał mi niesmak. Wrażenia nie udało się zatrzeć nawet
nocnym spacerem pod kościołem Sagrada Familia, a nie można powiedzieć, że było
to małe przeżycie. O tym, jak mną wstrząsnęła lektura, najlepiej świadczyć może
fakt, że do dziś książka leży grzbietem do tyłu, i nie zamieściłam zdjęcia
okładki na blogu – za każdym razem jak ją widzę, od razu mi się przypomina treść.
A nie jestem osobą przesadnie wrażliwą – bez mrugnięcia powieki czytam nieraz rzeczy, które innych przyprawiają o
palpitację serca. Więc sami sobie wyobraźcie, czego trzeba, żeby mnie odrzuciło.
Moja ocena książki zaraz po lekturze – 1/6. Teraz
zastanawiam się jednak, czy nie pozostawić książki w ogóle bez oceny. Ocena powinna
przynajmniej pretendować do jakiegoś tam obiektywizmu, a w tym przypadku nie
jestem do tego zdolna. Na pewno fakt, że książka wzbudziła we mnie takie silne,
emocje (w XXI wieku! A mówią, że w XIX to był skandal!), świadczy o talencie, z
jakim została napisana. Sam styl w jakim
ją napisano, też jest bardzo dobry – wszak Wilde przynajmniej przyłożył do niej
rękę, jeśli nawet całej nie napisał. Ale jestem na ta książkę po prostu zła, bo
trochę zniszczyła mi wyjazd – moje myśli co chwilę powracały do tej jednej
sceny, i nie mogłam się jej pozbyć z głowy (znacie to? – uparte kierowanie
wzroku na coś, co nas obrzydza – ludzki łeb tak już działa). Dlatego kto się
nie boi i chce sobie wyrobić własne zdanie – odsyłam do lektury.
Książkę usiłowałam przeczytać w ramach wyzwania „Z półki”. Można powiedzieć, że cel został osiągnięty – z
półki zniknęła kolejna nie ruszona pozycja. A że nie dam rady skończyć to już
nie moja wina.
Stan wyzwania na dzień dzisiejszy – 3 z 20 założonych.
Ja także swojego czasu chciałam zapoznać się z klasyką i sięgnęłam po "Portret Doriana Graya" autorstwa Oscara Wildea -było to udane spotkanie. O powyższej książce słyszę po raz pierwszy i pewnie nie dam jej szansy...
OdpowiedzUsuń"Portret" to moja ulubiona książka Wilde'a, jedna z ulubionych w ogóle. Dlatego "Teleny" tak bardzo mnie rozczarowała.
UsuńO, tu mnie zaskoczyłaś! "Teleny" nie znam, ale tak mocna literatura w tym czasie - to pewna nowość... "Portret" zna chyba każdy, a tu okazuje się, że nawet klasyk może zaskakiwać.
OdpowiedzUsuńMnie na pewno zaskoczył; nawet w harlequinach nie czytałam takich szczegółowych opisów - nawet nie wiedziała, że w XIX wieku znali już takie słowa...
UsuńTego bym się nie spodziewała...w każdym razie dziękuję za cynk, w razie czego będę szukać innych pozycji Wilde'a:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Wspomniany portret jest świetny, poza tym opowiadania - najlepsze, jakie kiedykolwiek czytałam, uśmiałam się przy nich do łez.
UsuńJa niestety Teleny też w ogóle nie znam, ba nigdy nie słyszałam...
OdpowiedzUsuńBo to stosunkowo nowa rzecz, chyba październik zeszłego roku.
Usuńmiałam w planach "Portret..." i chyba zacznę od niego :)
OdpowiedzUsuńPortret jest genialny! I opowiadania też. To "Teleny" tez w sumie złe nie jest, ale chyba dla bardziej wytrawnych czytelników - ja się chyba do nich po prostu nie zaliczam :)
Usuń