Zgodnie z zapowiedzią, ostatni tydzień spędziłam w
najwspanialszym mieście na świecie. Tak, proszę Państwa, na świecie i mówi to
krakus zapatrzony w swoje rodzinne miasto jak dewotka w święty obrazek. Po
dogłębnym przemyśleniu swych uczuć stwierdzam, że Kraków jest dla mnie jak
najbliższa rodzina – nie wybierasz jej, ale i tak ją kochasz. Barcelona
natomiast to miłość od pierwszego wejrzenia – początkowo bezkrytyczna, jednak
powoli dojrzewająca w hiszpańskim słońcu. Miłość na odległość, bo niestety ze
stolicy Małopolski do stolicy Katalonii jest dokładnie tak samo daleko jak z
Katalonii do Małopolski, o czym boleśnie przekonały się moje kości w samolocie ;).
Nie da rady opisać wrażenia, jakie zrobiło na mnie to
miasto, więc nawet nie będę próbować. Przewodnika też nie będę przepisywać, bo
po co. Postaram się tylko wspomnieć o kilku rzeczach, które zapadły mi w pamięć
(oczywiście poza wspaniałymi zabytkami).
Lotnisko.
Barcelona ma olbrzymie lotnisko, jedno a porządne, składające się w dwóch
terminali, obsługujące rocznie około 30 mln. pasażerów. Nie było to pierwsze duże lotnisko jakie
widziałam, i nie dziwi fakt, że tak wielkie miasto ma taki porządny port
lotniczy. Jednak kiedy je zobaczyłam chwilę po lądowaniu, mając jeszcze przed
oczami chwalone szeroko i wysoko Katowice-Pyrzowice, lub dobrze mi znane
Kraków-Balice, poczułam Kompleks Pipiduwy vel Syndrom Ubogiej Krewnej. Grupa
klaskających rodaków też mi nie pomogła. Samo lotnisko jest tak wspaniale
zorganizowane, że właściwie samo prowadzi do pociągu, gdzie obsługa sama prosi
się o to, by pomóc ci kupić odpowiedni bilet, a sam pociąg jedzie do Barcelony,
uwaga, co 20 minut! Szok, kiedy w Kraku spóźnisz się na strefowy na lotnisku,
to kaplica, następny masz za 50-60 minut. I kij z tym, że ktoś ma samolot. Nie
że teraz będę na każdym kroku kalać własne gniazdo, ale okazuje się, że pewne
idee do nas jeszcze nie dotarły.
Infrastruktura.
Po całej Barcelonie poruszałam się metrem, poza miasto wyruszałam różnorakimi
pociągami i kolejkami, oprócz tego oczy moje widziały niezliczone porządne
drogi, czyste chodniki, tunele nie śmierdzące moczem, połączenia między jednym
a drugim środkiem transportu, automaty biletowe. Barcelona ma wspaniała
infrastrukturę – nowe pociągi, liczne połączenia, wszystko zorganizowane tak
jasno i klarownie, że nawet średnio rozgarnięty szympans po jednym dniu
bezproblemowo porusza się po tym wspaniałym mieście. I tylko dziw bierze, że
oni tez mieli II wojnę, mieli wojnę domową i generała Franco, mieli i mają
kryzys. I u nich się da, a u nas nie.
Czytanie. Tak,
oczywiście, na blogu o książkach nie mogło zabraknąć tego tematu. A jest o czym
pisać, bo mieszkańcy Barcelony czytać lubią i to dużo. Spędzają w końcu sporą
część swojego życia w metrze, toteż wielu z nich ma ze sobą książkę. Nie jest
to nic dziwnego, u nas też ludzie czytają w środkach transportu. Tyle, że w
Barcelonie przybrało to rodzaj masowego ruchu, nieraz ponad połowa
współpasażerów jednego wagonu czyta. I to nie malutkie pockety, czy cieniutkie
nowelki. Barcelończycy wolą opasłe tomiska, 500 stron w górę, najlepiej w
twardej oprawie. I dźwigają to chętnie ze sobą po schodach i w tunelach. A co
czytają? Ano różnie – literaturę lokalną – autorów których nawet nie znam,
bestsellery jak książki Barbary Wood, Kena Folletta czy Georga Martina. Ale też
rzeczy ambitniejsze – jeden pan w pociągu czytał „Podróże Herodota”
Kapuścińskiego! Oczywiście po hiszpańsku. ja natomiast czytałam "Władcę Barcelony", jednak czasu na to miałam niewiele i przede mną jeszcze połowa tej fascynującej powieści.
Atmosfera.
Barcelona, jak wiele innych miast, ma swoją własna, niepowtarzalną atmosferę.
Piękne secesyjne budynki, obłędne zapachy owoców, kawy i słodkich bułeczek,
muzyka grana na każdym kroku przez ulicznych grajków. Europejska architektura i
tropikalne palmy. Szaleństwo kolorów, zapoczątkowane przez Gaudiego i powielane
aż do dziś na każdym kroku. Ale też, co mnie osobiście zaskoczyło, porządek,
punktualność i organizacja. Jadąc do Hiszpanii, spodziewałam się, że jej
mieszkańcy, podobnie jak Włosi, będą trochę niezorganizowani, ospali, nigdzie
się niespieszący. Tymczasem Hiszpanie najwyraźniej nabrali nieco dobrych zwyczajów
od przebywających tam wcześniej Habsburgów, ale nie przejęli pośpiechu i stresu
z powodu braku czasu. Nikt tam nie leci na zbity pysk i nie patrzy nerwowo na
zegarek, nie stresuje się upływającym czasem, a jednak wszystko zrobione jest
wtedy, kiedy ma być – pociąg ma odjechać o 6 rano – odjeżdża punktualnie. Pan
ma przyjść po klucze o 19.30 – nie przychodzi za wcześnie ani za późno.
Mieszkańcy Barcelony najwyraźniej odkryli jakąś tajemnicę nieznaną reszcie
świata – jak się nie spieszyć a mieć wszystko zrobione, i jeszcze czas na
sjestę. To powoduje, że w tym mieście naprawdę chce się żyć, a nie tylko
egzystować.
Architektura.
Barcelona najbardziej słynie z budowli zaprojektowanych przez Gaudiego. Do tej
pory ledwo ledwo kojarzyłam to nazwisko, ale niezbyt dokładnie łączyłam je z
konkretnymi projektami. Ale po wielogodzinnych spacerach ulicami miasta
zrozumiałam, jak olbrzymia wyobraźnię musiał mieć ten człowiek, aby z takim
rozmachem projektować pałace, kamienice, park i kościół Sagrada Familia.
Szczególnie ten ostatni sprawił, że literalnie kopara mi opadła. Na zdjęciach
nigdy mi się nie podobał, ponieważ z daleka wyglądał, jakby, no przepraszam,
został dość intensywnie pokryty ptasimi ekskrementami. Dopiero z bliska, przy
porządnym zadarciu głowy zauważyłam, że jest to olbrzymia ilość misternie
rzeźbionych elementów – postaci, roślin, zwierząt, czego dusza zapragnie,
będzie jej dane. Inne dzieła Gaudiego też robią niesamowite wrażenie, przede
wszystkim kolorami, którymi się mienią, jak chociażby pałac i park Guell. Ten
styl był i jest wielokrotnie powielany przez innych artystów, co sprawia, że
Barcelona mieni się wszystkimi barwami, jakie tylko człowiek i natura wespół
stworzyli.
To tylko kilka impresyjek, które przychodzą mi do głowy
zaraz po powrocie. Nie jest to może klasycznie raport z podróży, ale też mój
styl zwiedzania świata to nie tylko koncentrowanie się na atrakcjach
turystycznych (oczywiście głównie po to tam jadę, ale nie tylko). Staram się
też zawsze patrzeć na miasto jako miejsce do życia, stąd później uwagi o
czystym metrze czy dobrej kawie. Muszę wyznać, że żadne miasto do tej pory nie
wywarło na mnie takiego wrażenia jak Barcelona, i już kombinuję, jakby tam
wrócić. Toteż nie jest to na pewno jedyny o niej wpis na moim blogu, zaręczam,
że Barcą będę jeszcze „pluła” przy wielu okazjach - do znudzenia.
Cudowności! Moja zazdrość przybiera na sile xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
O tym jak było cudownie przekonuję się teraz dopiero, siedząc w szarym zimnym Krakowie na porannym wykładzie ;)
UsuńRewelacyjny post, świetne zdjęcia. Bardzo lubię Barcelonę, chociaż prawie 2 lata tam nie byłam. Ale najwspanialszy jest Wiedeń:)Ja tam będe w weekend majowy i po nim moja relacja:) Ale Barcelona super i ta atmosfera:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, niektóre foty są mojego autorstwa, niektóre mojej siostry (muszę to wreszcie podpisać). Muszę Ci powiedzieć, ze zanim trafiłam do Barcelony, moim numerem jeden był właśnie Wiedeń, ale jednak Barca w moim prywatnym rankingu zdeklasowała rywala ;)
UsuńUuuuu.... Zazdroszczę!... Gaudi, pomarańcze, słoneczko, atmosfera... Świetna relacja, nawiasem mówiąc:-)
OdpowiedzUsuńDzięki, dzięki, miałam opory czy wypada nie pisać za dużo o zabytkach za to o drogach i metrze już tak, ale w końcu stwierdziłam, że napiszę o tym, co mnie uderzyło najbardziej :) A te pomarańcze wisiały za wysoko :( Ale za to jakie mango kupiłam na targu - za takie mango Hiszpania walczyła!
UsuńPrzestań z tym Mango, proszę:) Ja od razu przypominam sobie greckie melony z ub. roku, miodzio. Te nasze marketowe owoce to nijak się mają do oryginału.
UsuńMelony też były... ale nic nie przebije mojej przygody z avocado - nie wiedziałam, co kupuję, chciałam spróbować czegoś nowego. Rozkroiłam w domu, próbuję miąszu - smak i konsystencja masła. No to zabieram się za pestkę, bo wyglądała trochę jak orzech włoski - nożem, zębami, wreszcie butem. Nic to nie dało, pestka pozostała monolitem. W domu siostra przeprowadziła badania internetowe - okazało się, że jednak je się miąsz...
Usuń"Barcelończycy wolą opasłe tomiska, 500 stron w górę" - czyli jednak nie e-czytniki, to miłe, ja się tam z tego cieszę.
OdpowiedzUsuń"Barcą będę jeszcze „pluła” przy wielu okazjach - do znudzenia" trzymam za słowo ;)
Jeden e-czytnik widziałam, i to w samolocie, więc mógł być to Polak. Hiszpanie lubią dotyk i szelest papieru :).
UsuńZwykle tak mam, że kiedy mi się coś podoba, to do znudzenia się do tego odwołuje, toteż będzie masa tekstów w stylu "w Barcelonie było lepiej" ;) przede wszystkim będzie recenzja "Władcy Barcelony" i zdjęcia zakładek :D
W Barcelonie byłam dwukrotnie i z chęcią bym tam wróciła jeszcze nie raz. Bardzo lubię to miasto, lubię tez odniesienia do niego w filmie, czy literaturze. Jest taki dość ciekawy film Woody'ego Allena "Vicky Cristina Barcelona", który w pewnym stopniu oddaje klimat Barcelony. A z książek oscylujących w tematyce tegoż pięknego miejsca cenię sobie te napisane przez Zafona.
OdpowiedzUsuńO tak, książki Zafona w tym kontekście są niezwykle pomocne, kiedy chce się choć na chwilę wrócić do Barcelony, dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną część cyklu, która ma wyjść w kwietniu. Na razie posiłkuję się "Władcą Barcelony", który też jest świetny, a w kolejce czeka "Katedra w Barcelonie". Natomiast film Allena widziałam i nie zachwycił mnie, ale to może kwestia tego, że po prostu nie lubię jego filmów, natomiast zdjęcia są świetne, przyznaję. Pozdrawiam :)
UsuńNo, no, no - relacja rewelacja! Bardzo fajnie się czytało Twoje spostrzeżenia, a przygoda z avocado po prostu rozłożyła mnie na łopatki :D W tym jak najbardziej pozytywnym sensie oczywiście :D
OdpowiedzUsuńA bo oni, nicponie, mają trochę inną nazwę na avocado niż reszta świata... więc myślałam, że to jakaś podpucha - wygląda jak avocado, a nim nie jest :D
UsuńDzięki za dobre słowa - tego posta rodziłam w bólach, chciałam żeby był jak najlepszy, a i tak miałam do niego sporo wątpliwości. Cieszę się, że się podoba :)
też bym się chętnie wybrała, może kiedyś się uda ;)
OdpowiedzUsuńpóki co zazdroszczę ;)
Dzięki :) Ja muszę tam wrócić - moja dusza tam została, a bez niej źle mi się żyje.
Usuń