O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

wtorek, 20 marca 2012

Zakochana w Barcelonie – raport i trochę zdjęć


Zgodnie z zapowiedzią, ostatni tydzień spędziłam w najwspanialszym mieście na świecie. Tak, proszę Państwa, na świecie i mówi to krakus zapatrzony w swoje rodzinne miasto jak dewotka w święty obrazek. Po dogłębnym przemyśleniu swych uczuć stwierdzam, że Kraków jest dla mnie jak najbliższa rodzina – nie wybierasz jej, ale i tak ją kochasz. Barcelona natomiast to miłość od pierwszego wejrzenia – początkowo bezkrytyczna, jednak powoli dojrzewająca w hiszpańskim słońcu. Miłość na odległość, bo niestety ze stolicy Małopolski do stolicy Katalonii jest dokładnie tak samo daleko jak z Katalonii do Małopolski, o czym boleśnie przekonały się moje kości  w samolocie ;).

Nie da rady opisać wrażenia, jakie zrobiło na mnie to miasto, więc nawet nie będę próbować. Przewodnika też nie będę przepisywać, bo po co. Postaram się tylko wspomnieć o kilku rzeczach, które zapadły mi w pamięć (oczywiście poza wspaniałymi zabytkami).

 
Lotnisko. Barcelona ma olbrzymie lotnisko, jedno a porządne, składające się w dwóch terminali, obsługujące rocznie około 30 mln. pasażerów.  Nie było to pierwsze duże lotnisko jakie widziałam, i nie dziwi fakt, że tak wielkie miasto ma taki porządny port lotniczy. Jednak kiedy je zobaczyłam chwilę po lądowaniu, mając jeszcze przed oczami chwalone szeroko i wysoko Katowice-Pyrzowice, lub dobrze mi znane Kraków-Balice, poczułam Kompleks Pipiduwy vel Syndrom Ubogiej Krewnej. Grupa klaskających rodaków też mi nie pomogła. Samo lotnisko jest tak wspaniale zorganizowane, że właściwie samo prowadzi do pociągu, gdzie obsługa sama prosi się o to, by pomóc ci kupić odpowiedni bilet, a sam pociąg jedzie do Barcelony, uwaga, co 20 minut! Szok, kiedy w Kraku spóźnisz się na strefowy na lotnisku, to kaplica, następny masz za 50-60 minut. I kij z tym, że ktoś ma samolot. Nie że teraz będę na każdym kroku kalać własne gniazdo, ale okazuje się, że pewne idee do nas jeszcze nie dotarły.

Infrastruktura. Po całej Barcelonie poruszałam się metrem, poza miasto wyruszałam różnorakimi pociągami i kolejkami, oprócz tego oczy moje widziały niezliczone porządne drogi, czyste chodniki, tunele nie śmierdzące moczem, połączenia między jednym a drugim środkiem transportu, automaty biletowe. Barcelona ma wspaniała infrastrukturę – nowe pociągi, liczne połączenia, wszystko zorganizowane tak jasno i klarownie, że nawet średnio rozgarnięty szympans po jednym dniu bezproblemowo porusza się po tym wspaniałym mieście. I tylko dziw bierze, że oni tez mieli II wojnę, mieli wojnę domową i generała Franco, mieli i mają kryzys. I u nich się da, a u nas nie.

 
Czytanie. Tak, oczywiście, na blogu o książkach nie mogło zabraknąć tego tematu. A jest o czym pisać, bo mieszkańcy Barcelony czytać lubią i to dużo. Spędzają w końcu sporą część swojego życia w metrze, toteż wielu z nich ma ze sobą książkę. Nie jest to nic dziwnego, u nas też ludzie czytają w środkach transportu. Tyle, że w Barcelonie przybrało to rodzaj masowego ruchu, nieraz ponad połowa współpasażerów jednego wagonu czyta. I to nie malutkie pockety, czy cieniutkie nowelki. Barcelończycy wolą opasłe tomiska, 500 stron w górę, najlepiej w twardej oprawie. I dźwigają to chętnie ze sobą po schodach i w tunelach. A co czytają? Ano różnie – literaturę lokalną – autorów których nawet nie znam, bestsellery jak książki Barbary Wood, Kena Folletta czy Georga Martina. Ale też rzeczy ambitniejsze – jeden pan w pociągu czytał „Podróże Herodota” Kapuścińskiego! Oczywiście po hiszpańsku. ja natomiast czytałam "Władcę Barcelony", jednak czasu na to miałam niewiele i przede mną jeszcze połowa tej fascynującej powieści.
Atmosfera. Barcelona, jak wiele innych miast, ma swoją własna, niepowtarzalną atmosferę. Piękne secesyjne budynki, obłędne zapachy owoców, kawy i słodkich bułeczek, muzyka grana na każdym kroku przez ulicznych grajków. Europejska architektura i tropikalne palmy. Szaleństwo kolorów, zapoczątkowane przez Gaudiego i powielane aż do dziś na każdym kroku. Ale też, co mnie osobiście zaskoczyło, porządek, punktualność i organizacja. Jadąc do Hiszpanii, spodziewałam się, że jej mieszkańcy, podobnie jak Włosi, będą trochę niezorganizowani, ospali, nigdzie się niespieszący. Tymczasem Hiszpanie najwyraźniej nabrali nieco dobrych zwyczajów od przebywających tam wcześniej Habsburgów, ale nie przejęli pośpiechu i stresu z powodu braku czasu. Nikt tam nie leci na zbity pysk i nie patrzy nerwowo na zegarek, nie stresuje się upływającym czasem, a jednak wszystko zrobione jest wtedy, kiedy ma być – pociąg ma odjechać o 6 rano – odjeżdża punktualnie. Pan ma przyjść po klucze o 19.30 – nie przychodzi za wcześnie ani za późno. Mieszkańcy Barcelony najwyraźniej odkryli jakąś tajemnicę nieznaną reszcie świata – jak się nie spieszyć a mieć wszystko zrobione, i jeszcze czas na sjestę. To powoduje, że w tym mieście naprawdę chce się żyć, a nie tylko egzystować.
 
Architektura. Barcelona najbardziej słynie z budowli zaprojektowanych przez Gaudiego. Do tej pory ledwo ledwo kojarzyłam to nazwisko, ale niezbyt dokładnie łączyłam je z konkretnymi projektami. Ale po wielogodzinnych spacerach ulicami miasta zrozumiałam, jak olbrzymia wyobraźnię musiał mieć ten człowiek, aby z takim rozmachem projektować pałace, kamienice, park i kościół Sagrada Familia. Szczególnie ten ostatni sprawił, że literalnie kopara mi opadła. Na zdjęciach nigdy mi się nie podobał, ponieważ z daleka wyglądał, jakby, no przepraszam, został dość intensywnie pokryty ptasimi ekskrementami. Dopiero z bliska, przy porządnym zadarciu głowy zauważyłam, że jest to olbrzymia ilość misternie rzeźbionych elementów – postaci, roślin, zwierząt, czego dusza zapragnie, będzie jej dane. Inne dzieła Gaudiego też robią niesamowite wrażenie, przede wszystkim kolorami, którymi się mienią, jak chociażby pałac i park Guell. Ten styl był i jest wielokrotnie powielany przez innych artystów, co sprawia, że Barcelona mieni się wszystkimi barwami, jakie tylko człowiek i natura wespół stworzyli.

 
To tylko kilka impresyjek, które przychodzą mi do głowy zaraz po powrocie. Nie jest to może klasycznie raport z podróży, ale też mój styl zwiedzania świata to nie tylko koncentrowanie się na atrakcjach turystycznych (oczywiście głównie po to tam jadę, ale nie tylko). Staram się też zawsze patrzeć na miasto jako miejsce do życia, stąd później uwagi o czystym metrze czy dobrej kawie. Muszę wyznać, że żadne miasto do tej pory nie wywarło na mnie takiego wrażenia jak Barcelona, i już kombinuję, jakby tam wrócić. Toteż nie jest to na pewno jedyny o niej wpis na moim blogu, zaręczam, że Barcą będę jeszcze „pluła” przy wielu okazjach - do znudzenia.

Moja ocena w sześciostopniowej skali? Siedem!

16 komentarzy:

  1. Cudowności! Moja zazdrość przybiera na sile xD
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym jak było cudownie przekonuję się teraz dopiero, siedząc w szarym zimnym Krakowie na porannym wykładzie ;)

      Usuń
  2. Rewelacyjny post, świetne zdjęcia. Bardzo lubię Barcelonę, chociaż prawie 2 lata tam nie byłam. Ale najwspanialszy jest Wiedeń:)Ja tam będe w weekend majowy i po nim moja relacja:) Ale Barcelona super i ta atmosfera:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, niektóre foty są mojego autorstwa, niektóre mojej siostry (muszę to wreszcie podpisać). Muszę Ci powiedzieć, ze zanim trafiłam do Barcelony, moim numerem jeden był właśnie Wiedeń, ale jednak Barca w moim prywatnym rankingu zdeklasowała rywala ;)

      Usuń
  3. Uuuuu.... Zazdroszczę!... Gaudi, pomarańcze, słoneczko, atmosfera... Świetna relacja, nawiasem mówiąc:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięki, miałam opory czy wypada nie pisać za dużo o zabytkach za to o drogach i metrze już tak, ale w końcu stwierdziłam, że napiszę o tym, co mnie uderzyło najbardziej :) A te pomarańcze wisiały za wysoko :( Ale za to jakie mango kupiłam na targu - za takie mango Hiszpania walczyła!

      Usuń
    2. Przestań z tym Mango, proszę:) Ja od razu przypominam sobie greckie melony z ub. roku, miodzio. Te nasze marketowe owoce to nijak się mają do oryginału.

      Usuń
    3. Melony też były... ale nic nie przebije mojej przygody z avocado - nie wiedziałam, co kupuję, chciałam spróbować czegoś nowego. Rozkroiłam w domu, próbuję miąszu - smak i konsystencja masła. No to zabieram się za pestkę, bo wyglądała trochę jak orzech włoski - nożem, zębami, wreszcie butem. Nic to nie dało, pestka pozostała monolitem. W domu siostra przeprowadziła badania internetowe - okazało się, że jednak je się miąsz...

      Usuń
  4. "Barcelończycy wolą opasłe tomiska, 500 stron w górę" - czyli jednak nie e-czytniki, to miłe, ja się tam z tego cieszę.

    "Barcą będę jeszcze „pluła” przy wielu okazjach - do znudzenia" trzymam za słowo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeden e-czytnik widziałam, i to w samolocie, więc mógł być to Polak. Hiszpanie lubią dotyk i szelest papieru :).

      Zwykle tak mam, że kiedy mi się coś podoba, to do znudzenia się do tego odwołuje, toteż będzie masa tekstów w stylu "w Barcelonie było lepiej" ;) przede wszystkim będzie recenzja "Władcy Barcelony" i zdjęcia zakładek :D

      Usuń
  5. W Barcelonie byłam dwukrotnie i z chęcią bym tam wróciła jeszcze nie raz. Bardzo lubię to miasto, lubię tez odniesienia do niego w filmie, czy literaturze. Jest taki dość ciekawy film Woody'ego Allena "Vicky Cristina Barcelona", który w pewnym stopniu oddaje klimat Barcelony. A z książek oscylujących w tematyce tegoż pięknego miejsca cenię sobie te napisane przez Zafona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, książki Zafona w tym kontekście są niezwykle pomocne, kiedy chce się choć na chwilę wrócić do Barcelony, dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną część cyklu, która ma wyjść w kwietniu. Na razie posiłkuję się "Władcą Barcelony", który też jest świetny, a w kolejce czeka "Katedra w Barcelonie". Natomiast film Allena widziałam i nie zachwycił mnie, ale to może kwestia tego, że po prostu nie lubię jego filmów, natomiast zdjęcia są świetne, przyznaję. Pozdrawiam :)

      Usuń
  6. No, no, no - relacja rewelacja! Bardzo fajnie się czytało Twoje spostrzeżenia, a przygoda z avocado po prostu rozłożyła mnie na łopatki :D W tym jak najbardziej pozytywnym sensie oczywiście :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo oni, nicponie, mają trochę inną nazwę na avocado niż reszta świata... więc myślałam, że to jakaś podpucha - wygląda jak avocado, a nim nie jest :D
      Dzięki za dobre słowa - tego posta rodziłam w bólach, chciałam żeby był jak najlepszy, a i tak miałam do niego sporo wątpliwości. Cieszę się, że się podoba :)

      Usuń
  7. też bym się chętnie wybrała, może kiedyś się uda ;)

    póki co zazdroszczę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Ja muszę tam wrócić - moja dusza tam została, a bez niej źle mi się żyje.

      Usuń