Zacznę od tego, że na temat historii najnowszej niewiele
wiem. Wielokrotnie powtarzałam informacje o starożytnej Grecji, o wojnie
trzydziestoletniej, i zapewne wiem o historii Czech więcej, niż jest mi to
potrzebne do szczęścia. Ale XX wiek stanowi dla mnie wciąż ciemną plamę – bo rok
szkolny zwykle kończył się gdzieś w okolicach rewolucji przemysłowej w Anglii.
Ten jeden raz, w liceum, kiedy udało się przejść II wojnę światową i PRL, było
to robione na szybko i po łebkach. Później moja wiedza znacznie się rozszerzyła
o kwestie związane z II wojną tutaj, w Polsce. Co do dalszej nazwy, „światowa”,
było już znacznie gorzej. Kojarzyłam wprawdzie pewne hasła: „Projekt Manhattan”,
„Little Boy”, „Hiroszima”, ale wiedza ta była szczątkowa. Dlatego cieszę się,
że Dziewczyny atomowe wpadły w moje
ręce.
Podtytuł tej reportażowo-historycznej książki wskazuje, że
będzie to opowieść o kobietach. A konkretnie, o kobietach które w czasie wojny,
z powodu braku mężczyzn, musiały nieraz po raz pierwszy w życiu iść do pracy, i
to nie byle jakiej. Pracy owianej tajemnicą tak wielką, że nawet nieopatrznie zadane
pytanie „Jak ci minął dzień?” mogło zakończyć karierę pytającego. Jedyne, co
pracownicy Zakładów Technicznych Clinton wiedzieli o swojej pracy, to że ma ona
pomóc ich mężom i braciom w powrocie do domu z frontu. Kiernan odnalazła
niektóre z tych kobiet, i w fascynujący, epicki sposób przybliżyła nam ich
życie i wkład w budowę bomby atomowej.
Jednak podtytuł z okładki jest mylący, a raczej – nie oddaje
w dużej mierze tego, o czym traktuje książka. Obok bowiem życiorysów młodych
kobiet z różnych stron kraju i o różnym wykształceniu, dostajemy również
szczegółową historię całego Projektu – od jego początków w biurze w Nowym
Jorku, poprzez puste prawie równiny gdzieś w Tennessee, poprzez budowę i
organizację zakładów, a wreszcie i samej bomby. Autorka nie kończy jednak na
tym, snuje historię dalej, niemalże do dnia dzisiejszego. Robi to zaś w sposób
tak ciekawy, że chwilami wydaje się, jakby to była dobra, szpiegowska powieść.
Co dla mnie było jeszcze bardziej interesujące w Dziewczynach atomowych, to obraz społeczeństwa amerykańskiego
okresu wojny. Nie wiem dlaczego, ale dorastałam przekonaniu, że cywilni Amerykanie nie doznali
jakiś szczególnych zmian w życiu z powodu toczącej się wojny, gdyż działania
wojenne nigdy nie były prowadzone na terenie USA. Dlatego z fascynacją
śledziłam zmiany obyczajowe i gospodarcze, jakie tam zachodziły. Ciekawym
przeżyciem było też spojrzenie na II wojnę światową z perspektywy nie-polskiej,
uświadamiając sobie, że dla każdego narodu wojna ta toczyła się w innym czasie.
Irytowały mnie w czasie lektury tylko dwie rzeczy – po pierwsze,
autorka czasem po kilkakroć powtarza te same informacje, zamiast odwołać się do
już nabytej wiedzy czytelnika. Po drugie, ale to już chyba częściowo moja wina,
żałuję, że fragmenty dotyczące procesów fizycznych i chemicznych, które dały początek
bombie atomowej, nie zostały w prostszy sposób wyjaśnione. Kiernan poświęca
sporo miejsca na wyjaśnienie, jak to w ogóle było możliwe, ale ja niestety, z
moim zerowym wykształceniem w tym kierunku, nic z tego nie zrozumiałam.
Myślę, że to ważna pozycja na naszym rynku, jak i zapewne
była na rynku amerykańskim. Wydaje się, że już czas, abyśmy obok naszej historii
poznali też inne punkty widzenia, inne konflikty, inne doświadczenia, nie zapominając
jednak o swoich własnych. Dobrze też wiedzieć, że upłynęło wystarczająco dużo
czasu, by największe sekrety mogły wreszcie ujrzeć światło dzienne.
Moja ocena: 5/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Otwartemu i pani Natalii
Kado.
Denise Kiernan Dziewczyny
atomowe
Tłum. Mariusz Gądek
Wyd. Otwarte
Kraków 2013
Nie widzę dokładnie okładki, ale odnoszę wrażenie, że są na niej radosne i uśmiechnięte młode twarze.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się co by było, gdyby wiedziały , że swą pracą przyczynią się do niewyobrażalnych cierpień ludzkich, dla których trwają one do dzisiaj.
To też jest bardzo dobrze opisane w tej książce, dlatego po więcej zachęcam do lektury, natomiast faktem jest, że wielu zaangażowanych w ten Projekt miało ambiwalentne uczucia co do swojego udziału w nim.
UsuńJuż myślę o niej i mam nadzieję, że w mojej bibliotece będzie.
UsuńChyba, że wymienię.
Myślę, że warto mieć tą pozycję na półce :)
UsuńŚwietnie napisane, krótko, ale treściwie i ciekawie, ideał, do którego dążę :-D
OdpowiedzUsuńJak dotąd najlepsza recenzja tej książki, jaką czytałam!
Pozdrawiam serdecznie :-)
O, dziękuję! To bardzo miłe, starałam się, żeby wyszło dobrze :)
UsuńNa razie grzecznie czeka na swoją kolej na biurku. Jednak niebawem ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńŚwietnie się czyta, więc polecam zabrać się za nią jak najszybciej :)
UsuńZgrałyśmy się w czasie z tą lekturą.
OdpowiedzUsuńI wrażenia też widzę, że podobne mamy - ja może tylko (z racji zawodu wyuczonego i wykonywanego) wchodziłam w książkę z nieco większym zasobem wiedzy historycznej;) Nie sposób ocenić samego faktu użycia bomby, bo jak mawiał jeden nasz prezydent problem ma "plusy dodatnie i plusy ujemne". Nie chcę bronić Amerykanów, ale akurat zrzucenie bomby nie było najbardziej "morderczym" wydarzeniem w wojennej historii - naloty dywanowe na Tokio w marcu 1945 roku przyniosły niemal dwa razy tyle ofiar w ludziach.
A jeśli wierzyć niektórym wyliczeniom, to w czasie bombardowania Drezna w lutym 1945 roku mogło zginąć kilkaset tysięcy ludzi...
Wydaje się, że skoro nikt później nie wykorzystał takiej broni w działaniach wojennych, mimo potencjału niektórych państw, stanowi jednak argument, że jest to najgorsza z możliwych broni. Tak jakby ludzkość doszła do jakiejś granicy i, na szczęście, na razie się na niej zatrzymaliśmy już 50 lat temu. Co do uzasadnienia jej użycia przez Amerykanów to nie czuję się kompetentna w tym temacie, natomiast co mi się bardzo podoba, to stosunku USA i Japonii zaraz po zakończeniu wojny - my, Niemcy i Rosjanie powinniśmy się tylko uczyć.
UsuńBloga dodaję do obserwowanych i zapraszam do mnie na imperium książek :-)
OdpowiedzUsuńZaglądnę :)
UsuńWłaśnie czytam - wciągający styl i ciekawy temat, jestem na ok. 100 stronie, jednak niestety jeszcze dłuższy czas na niej pozostanę z powodu warunków :/
OdpowiedzUsuńWiek XX to mój ukochany okres! Ja z kolei nie wiem nic o wojnie trzydziestoletniej ;D Nie potrafiłabym nawet wymienić, kto z kim wtedy walczył przeciwko komu i o co ;D
Teraz to ja pewnie też nic, ale gdyby wpadła mi w łapy książka o tym, zapewne wiele bym sobie przypomniała. O II wojnie natomiast od nowości niewiele wiem :)
UsuńKsiążka faktycznie wciągająca, ale mnie też sporo zajęło jej przeczytanie z powodu masakrycznego braku czasu. Ale warto poświęcić chociaż pół godziny dziennie na tą historię.
Muszę mieć tę książkę! Koniecznie. Planuję ją przeczytać już od kilku tygodni, tylko czasu i pieniędzy brakuje :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
To jest coś, co naprawdę warto mieć w swojej biblioteczce, ale dokładnie rozumiem problem - mam ten sam ze zbyt wieloma fajnymi książkami :/
UsuńNie jest to na pewno książka dla mnie. Nie mój typ. Ale dla osób, które interesują się taką tematyką zapewne będzie ciekawa. Punkt za to, że pisana jest z perspektywy kobiet. Zapewne jest to nowe, świeższe podejście do sprawy.
OdpowiedzUsuńwww.licencja-na-czytanie.blogspot.com
Hm, nie do końca jest pisana z perspektywy kobiet. Tylko częściowo.
Usuń