Z każdym kolejnym przeczytanym szwedzkim kryminałem jest mi
coraz ciężej coś napisać. Nie w sensie, że szwedzkie kryminały pozbawiają
natchnienia, tylko, mimo iż wiele z nich było naprawdę wyjątkowych, to jednak
do siebie podobnych, i wymyślanie oryginalnych tekstów na ich temat stało się
czymś na miarę konkursu na wymyślanie synonimów. Na początku jest fajnie, potem
robi się coraz trudniej, trzeba się nagimnastykować, sięgnąć do rzadziej
używanych sformułowań, aż wreszcie człowiek staje w miejscu i stwierdza, że
więcej się nie da. Trzeba zatem zacząć od początku czy przestać zupełnie?
Powyższa dygresja jest trochę od czapy, bowiem z książką
Anny Jansson Ofiary z Martebo nie mam
takich problemów. Mimo bowiem, że jest to skandynawski kryminał jak się patrzy,
to jednak pośród zalewu tej literatury autorka i jej powieści stanowią pewną
podgrupę samą w sobie. Można oczywiście znaleźć liczne porównania, bo podobnie
jak książki Jungstedt fabuła Ofiar
osadzona jest na szwedzkiej wyspie Gotlandii. Podobnie jak członkowie Drużyny A
Arne Dahla główna bohaterka, komisarz Maria Wern, jest tu tylko na zastępstwie,
nie u siebie, co czasem ułatwia, a czasem utrudnia jej prowadzenie śledztwa.
Podobnie jak chociażby u Mankella rzecz dzieje się raczej w terenach wiejskich
lub małomiasteczkowych. Duża rolę odgrywa tu lokalna społeczność, która rządzi
się swoimi prawami.
A jednak jest inaczej. Jansson pisze trochę jak Anglicy –
nie potrafię tego ubrać w słowa, a jednak, gdyby nie szwedzkie nazwiska, równie
dobrze cała rzecz mogłaby się dziać gdzie na angielskich wrzosowiskach. Dużo
miejsca autorka poświęciła sytuacji kobiet – w społeczeństwie tak rozwiniętym
jak (by się wydawało) Szwedzi wciąż ich miejsce w szeregu jest silnie
zaznaczane przez mężczyzn (i nie trzeba mówić, że nie jest to miejsce na samym
początku). Jansson dołożyła do tego wielko-kryminalno-szowinistycznego świata
garść ciekawych informacji na temat historii Gotlandii i jej sytemu prawnego
oraz kultury, jakże miejscami odmiennej od kontynentalnej Szwecji, i wyszedł z
tego bardzo zgrabny, wciągający kryminał, z bohaterką, którą polubiłam, i do
której wrócę.
Jedyne, co mam do zarzucenia, to fakt, iż wydawca ponownie
rozpoczął przygodę polskiego czytelnika z cyklem od środka. Ofiary z Martebo są bowiem tomem
czwartym przygód komisarz Wern, a kolejny dostępny tom – Kruchy lód – piątym. Nie przeszkadza to w zrozumieniu fabuły, ale
podczas czytania, czuć, że to nie początek. Pozostaje mieć nadzieję, że będzie
nam dane przeczytać pierwszej trzy części.
Moja ocena: 5/6
Anna Jansson Ofiary z
Martebo
Tłum. Magdalena Wiśniewska
Wyd. Dolnośląskie
Wrocław 2014
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję
Wydawcy.
A gdyby ktoś miał wątpliwości co do poczytalności autorki
tego bloga, zapraszam na Stulecie Literatury, gdzie Magda w swojej relacji z
blogerskiego spotkania je rozwieje. Z kolei Gosiarella u siebie przedstawia
zupełnie inną wersję zdarzeń, co potwierdza starą policyjną zasadę , że ilu
świadków, ile wersji zdarzeń, i każda prawdziwa.
Wiem, że serial jest, do książek jakoś się nie pcham. Po tym zalewie skandynawskich kryminałów ciężko mi znaleźć coś co będzie mi się podobać i mnie zaskoczy. Misterioso dalej czytam, podoba mi sie, ale zatrzymałam się w połowie i nie mogę ruszyć dalej.
OdpowiedzUsuńJa się o serialu dowiedziałam dopiero niedawno, a wypadałoby zobaczyć. Mnie mimo tego zalewu udaje się jeszcze czasem wygrzebać coś nowego, a nawet jeśli nie nowego, to i tak przyjemnego :)
UsuńZnam ten ból, mnie też tak czasem, przytrzyma w połowie książki...