Czytałam Shirley przez
ponad pół roku. Normalnie taki początek oznaczałby, że książka mi się nie
podobała, była słaba, niezbyt wciągająca, wręcz nudna. Ale tym razem fakt wolnego czytania nie był
spowodowany jakością książki. Po prostu – Shirley
to książka do powolnego czytania.
Slow reading czyli
„wolne czytanie” to ruch, który powstał wraz z innymi, podobnymi określeniami –
slow food, slow fashion itp. w odpowiedzi
na coraz intensywniejszy tryb życia współczesnych ludzi. Z jednej strony
nowoczesne sposoby komunikacji i Internet pozwoliły nam na rozciągnięcie naszych
terminarzy w sposób niedostępny jeszcze sto lat temu, z drugiej przeszliśmy do
drugiego ekstremum i teraz w ciągu dnia musimy zmieścić pracę, studia
podyplomowe, kurs językowy, rodzinę, jedzenie, spanie, siłownię, rozrywkę,
zakupy i jeszcze się zastanawiamy nad spotkaniem w spółdzielni mieszkaniowej. W
mojej pracy powiedzonko „na spokojnie” stało się już firmowym żarcikiem. Żyjemy
szybko i wszystko chcemy robić szybko – szybko zjeść w Maku, szybko kupić
potrzebne produkty przez Internet, szybko dojechać od punktu A do punktu B,
szybko wyrzucać ciuchy sprzed 6 miesięcy i zastępować je nowymi. I czytać
chcemy szybko, stąd zdanie „szybko się czytało” zdaje się obecnie najlepszą z
możliwych rekomendacji. Wiem, bo sama często tak piszę, i sama sięgam po
książki, które ‘czyta się szybko”. I nie ma w tym nic złego, że sięgamy po „szybką”
literaturę, jednak nie tylko takie książki warto czytać. Szybka fabuła nie
zawsze bowiem idzie w parze z pięknym językiem, długim opisem emocjonalnych
przeżyć bohatera czy dygresjami autora na tematy społeczne. Albo chociaż z
bogatym, rozbudowanym zdaniem wielokrotnie podrzędnie złożonym, z rzadko
używanymi wyrażeniami, z idiomami i odniesieniami do innych dzieł kultury. Bo przecież
można napisać to szybciej.
Stąd też coraz częściej pojawiają się idee, by od czasu do
czasu poczytać coś wolno – wybrać opasłe tomiszcze, coś, co od lat kurzy się na
naszych półkach, cos, co powstało w poprzednim stuleciu, lub coś, co napisano
nie dawno, ale traktuje o trudnych tematach i jest napisane takim właśnie
wyrafinowanym, bogatym językiem, który zwyczajnie należy powoli czytać. Kilka miesięcy temu przeczytałam na blogu
Padmy „Miasto książek” jej plan na powolne czytanie. Nazywa się Misja:Miasteczko i polega na powolnym przeczytaniu sporej knigi Miasteczko Middlemarch. Pod pierwszym postem zapowiadającym to
jednoksiążkowe wyzwanie sporo znalazło się głosów poparcia i zainteresowania –
wygląda na to, że wielu z nas jest już zmęczonych szybkim przelatywaniem przez
kolejne tytuły i odznaczaniem przeczytanych książek, i pragnie zatopić się na
kilka miesięcy w jedne j i tej samej lekturze.
Bo takie czytanie to inne czytanie. Zauważyłam, że przy
dłuższym okresie spędzonym nad jedna powieścią nawiązuję szczególną więź z
bohaterami, inną, niż gdy lektura trwa dwa dni. Kiedy wracam do domu, myślę nie
o tym, że sobie poczytam, ale o tym, co też nowego wydarzyło się u moich
starych znajomych. Nie chodzi już o sam akt czytania,
ale o czytanie o… Cały mój umysł przestawia
się na inne tory – język zaczyna dostosowywać się do tego, jakim napisana jest
powieść, myśli same krążą wokół jej tematu, a czytanie tej konkretnej książki
to cała procedura – nie ma mowy o podczytywaniu po jednej kartce w poczekalni,
czy wciskanie się z nią w duszny autobus. Musi być na to chwila spokoju,
wydzielony moment lud dwa w ciągu dnia, ulubiony fotel, względna cisza,
herbata, kawa, ciasteczko, ewentualnie kot na kolanach (dla posiadających
kota). To nie tylko czytanie, to Relaks, przystanek w ciągle pędzącym przed
siebie życiu, mała celebracja życia. I przypomnienie, dlaczego tak naprawdę
lubimy czytać.
Ten tekst miał być recenzją Shirley Charlotte Bronte, jednak w akcie powolnego pisania stał się
tekstem na temat powolnego czytania. Recenzją będzie następny tekst, na który
zapraszam już jutro. Na spokojnie.
Bardzo ciekawy pomysł. Delektowanie się lekturą to taka mała celebracja słowa pisanego. Spodoba mi się to. Może i ja wybiorę, jakiś klasyczny tytuł, na który dotąd nie znalazłam czasu, a którym marzę od lat.
OdpowiedzUsuńJa dawniej tak czytałam lektury szkolne, nie tyle dlatego, że tak chciałam, ile po prostu niektóre mi się strasznie dłużyły. Ale teraz, po latach, stwierdziłam, że nie ma w tym nic złego, a nawet jest to bardzo przyjemne doznanie, a wspomniany post Padmy dodatkowo mnie zainspirował.
UsuńTak właśnie czytam "Ulissesa", powoli, delektując się bogatym językiem, próbując odkryć kolejne nawiązania do kultury. Niestety, na taka przyjemność znajduje czas raz na dwa lata. A tak to jak zwykle, ksiazka przeczytana w dwa-trzy dni i zaraz następna. Od dłuższego czasu szykuje się na powolne smakowanie "Listów" Tolkiena, ale kiedy znajdę na to czas? Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń"Ulissesa" raczej nie zamierzam przeczytać, czuję, że mnie ta lektura przerasta, przynajmniej na chwilę obecną. Za to "Listy" Tolkiena bardzo bym chciała kiedyś właśnie tak powoli, bez pospiechu czytać kilka miesięcy. Z czasem faktycznie jest problem, ale ja tą "Shirley" czytałam przez kilka miesięcy, a w tym czasie robiłam przerwy na "szybkie" książki. I za jakiś czas znów tak zamierzam :)
UsuńNie potrafię czytać powoli. Od zawsze tak mam i to się chyba nie zmieni. I chociaż uwielbiam "grubaski", to jeżeli czytanie któregoś rozciąga się ponad 3 tygodnie, to mam ochotę, że czytam ją już wieki i zaczyna mnie to wkurzać. Czytanie kilka miesięcy brzmi więc dla mnie jak koszmar. Ten typ tak ma i nic na to nie poradzę.
OdpowiedzUsuńNo bywa :) Aczkolwiek może warto się przeprogramować, czytałam ostatnio ciekawy artykuł o zaletach wolnego czytania dla naszej pamięci i redukcji stresu. :)
UsuńMożliwe, że warto, ale za diabła mi nie wychodzi. Próbowałam ze 2 czy 3 razy i niszto. No cóż, zmuszać się nie będę, bo to by mi dopiero zabiło resztę przyjemności :D
Usuń"To mam ochotę" = "to mam wrażenie"
OdpowiedzUsuńMasz rację, wraz ze zwiększeniem tempa życia, zwiększa się też tempo czytania i czasami mam wrażenie że tylko "odhaczam" kolejne tytuły. Ale od pewnego już czasu zawsze poczytuje drugą książkę, którą czytam tylko w domu, po parę - parenaście minut. Może nie schodzi mi się z nią pół roku ;), ale na pewno koło miesiąca.
OdpowiedzUsuńDzień dobry, ja wolę wolniej czytać.
OdpowiedzUsuń