Łączenie kilku gatunków w jednej książce nie jest jakimś
nowym i oryginalnym zabiegiem, ale i tak cieszy mnie za każdym razem.
Szczególnie, jeśli te gatunki należą do moich ulubionych. To tak jak z
jedzeniem – lubię dobrą kawę i lubię czekoladowe ciasto. A tym bardziej lubię
jeść ciasto i popijać je kawą. Podobnie było w przypadku powieści Aaronovicha –
lubię fantastykę i lubię kryminał, toteż tym bardziej polubię coś, co zawiera w
sobie te dwa składniki. A wisienką na torcie był fakt, że jest to mój ulubiony
rodzaj fantastyki i nieco zakręcony kryminał.
Z pośród powieści fantastycznych najbardziej lubię te, w
których świat na pozór jest taki jak ten za moim oknem – zwyczajny,
niemagiczny, logiczny, naukowo udowodniony, a jednak coś w tym świecie kipi pod
kożuszkiem zwyczajności. A tym czymś okazuje się magia, i tylko od polotu
autora zależy, czy będzie to magia w formie do tej pory mi nieznanej, czy
będzie to odgrzewany schaboszczak z baru za rogiem. Wprawdzie capo di tutti
capi fantastyki – Tolkien, powiedział kiedyś o literaturze, iż to istny tygiel,
z którego autorzy wyciągają to, co akurat potrzebne jest im w ich historii, ale
jak wszyscy wiemy, jedni wyciągają z tego kociołka rozmaitości cokolwiek,
sklejają taśmą z Castoramy i sprzedają jako nowego Harrego Pottera, inni zaś skrupulatnie
grzebią w kociołku w poszukiwaniu składników, następnie poddają je obróbce i
dopiero takie małe dzieło sztuki wystawiają na sklepową witrynę. Dlaczego to
pierwsze sprzedaje się zwykle jak świeże bułeczki a to drugie żyje tylko
dlatego, że paru blogerów o tym napisało, pozostaje zagadką.
Rzeki Londynu to
kryminał fantastyczny. Kryminał, bo mamy policjantów, mamy złodziei, mamy
morderców i mamy trupy. Fantastyka, bo policjanci to czarodzieje, złodzieje to
duchy, mordercy to… a trupom odpada twarz. Mamy radiowozy, procedury i system
komputerowy, ale mamy też pokojówkę z ostrymi zębami i nimfy wodne. Główny
bohater, Peter Grant, jest sobie zwykłym posterunkowym ze skłonnością do
rozkojarzenia, co prowadzi go prosto do wydziału „istotnego wkładu w pracę
policji” czyli za biurko. Już był jedną nogą na ścieżce tej mało fascynującej kariery,
kiedy w mroźną noc, pilnując miejsca zbrodni, przesłuchuje świadka zdarzenia.
Świadka – ducha. Zdolność do rozmawiania z ektoplazmą okazuje się być jednym z
wielu nietypowych talentów Petera, która ratuje go od wpisywania raportów do systemu,
i pakuje jednocześnie w sam środek innego Londynu, gdzie porządku i równowagi
między magicznymi istotami bronią gliniarze-czarodzieje w oszałamiającej
liczbie dwóch, gdzie posterunek nazywa się Szaleństwem, a bogini dolnego biegu
Tamizy wchodzi w konflikt z bogiem górnego biegu tejże rzeki. Czyli
podsumowując – po mieście grasuje duch opętujący niewinnych ludzi, a po
opętaniu tracących twarz (dosłownie i w przenośni), rodziny rzecznych bóstw
organizują regularne bójki niczym pseudokibice, a Peter stara się to wszystko
ogarnąć. Łatwo się domyślić, że łatwo nie będzie. I faktycznie – magiczny świat
Londynu i okolic oferuje znacznie więcej, niż udało się autorowi zmieścić w
jednej powieści, dlatego zdecydowanie sięgnę po kolejny tom tego cyklu,
zwłaszcza, że poza masą przygód autor oferuje też poczucie czarnego humoru,
które jest mi szczególnie bliskie.
Ponoć druga książka autora – Księżyc nad Soho – jest jeszcze lepsza, i zapewne tak jest. Nie
zrozumcie mnie źle, Rzeki zapewniły
mi świetną rozrywkę na parę wieczorów, ale jak to bywa z pierwszymi tomami
cyklu – wprowadzenie na scenę wszystkich elementów, zapoznanie czytelnika z
bohaterami, otwieranie kilku wątków, które rozwiną się w następnych częściach
to znane cechy początków, które trochę stopują akcję. Tak było w pierwszym
Potterze, tak było nawet w Drużynie
Pierścienia, i tak jest i tutaj. Na szczęście Ben Aaronovich umiejętnie
skleił te wszystkie początki w zwartą i zabawną całość, dlatego już wiem, że
się zaprzyjaźnimy. Na dłużej.
Moja ocena: 5/6
Ben Aaronovich Rzeki
Londynu
Tłum. Małgorzata Strzelec
Wyd. MAG
Warszawa 2014
Masz rację i mylisz się jednocześnie ;-)
OdpowiedzUsuńCóż, żeby nie spoilować, to powiem tyle. Tu są tylko początki niektórych początków... Mam nadzieję, że pobudziłem Twoją ciekawość :-D
Cóż za paradoks! Jednak tak właśnie podejrzewałam - mimo, iż sporo jest do wyjaśnienia po pierwszym tomie, to w drugim dojdą kolejne zagadki. Ale to dobrze, czeka nas, czytelników, nie lada przygoda :)
UsuńNo cóż, pisałam już chyba z milion razy, że mnie "Rzeki" nie urzekły, widać mam już taki spaczony gust i się czepiam w ogóle... W każdym razie, ponieważ większość znanych mi osób mimo to cykl poleca, zapewniając, że robi się coraz lepiej, postanowiłam się przemóc i poczytać dalej. Ale jeszcze nie teraz, trochę muszę jeszcze zaczekać na odpowiednią fazę :-)
OdpowiedzUsuńZauważyłam, właśnie, iż należysz do nielicznych osób, którym ta powieść niepodeszła do gustu. Moja koleżanka (btw, twoja czytelniczka) tez nie była szczególnie zachwycona, ale ona w porównaniu do ciebie nie lubi fantastyki. Cóż, jakby się wszystko wszystkim podobało, to nie mielibyśmy tego lekkiego ukłucia podekscytowania, otwierając kolejną książkę. Wiedzielibyśmy po prostu, że będzie ok.
UsuńDuża szansa, bo sporo w blogosferze podobnym opinii o tej książce :)
OdpowiedzUsuńLubię kryminał, ale nie lubię fantastyki (no jest kilka wyjątków, ale wyjątki potwierdzają regułę - nie lubię i już ;))
OdpowiedzUsuńI tak zastanawiałam się właśnie, czy ryzykować. Z Yrsą, której nazwiska nie wypowiem (ach, ci Islandczycy), miałam właśnie taką "fantastyczną" przygodę, która mnie troszeczkę rozczarowała.
Wiem, że nie ocenia się książki po okładce i wielu ta książka bardzo się podobała, ale..
No taka jestem niezdecydowana ;)
Powiem tak, to jest taki trochę dorosły Harry Potter (nie znoszę takich określeń, ale inaczej nie umiem wyjaśnić), więc musisz sama sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcesz to czytać. Moja koleżanka też nie lubi fantastyki i jej ta powieść nie ujęła, a cała zagadka jest tak silnie związana z magią, że fakt, iż jest to kryminał, nie ratuje sytuacji, że tak powiem. :)
UsuńWiem, mój obiektywizm jest wątpliwej jakości, bo lubię tę książkę ;-)
UsuńTo się da czytać jak normalny kryminał. Magia nie jest celem samym w sobie, tylko środkiem. Ot można powiedzieć, że to specyficzna technika kryminalistyczna. Poza tym jest dużo takiej zwykłej policyjnej roboty.
Atutem i tak naprawdę bohaterem cyklu Aaronovitcha jest Londyn. Żywe miasto i miasto tradycji. Akcja obraca się wokół czegoś londyńskiego. W drugim tomie "Księżyc nad Soho" to jazz i Soho właśnie, w ujęciu historycznym też.
W pierwszym? To jest lekki spoiler, uprzedzam,ale to... Przepraszam, ale to cytat z mojej notki:
Wspaniały ukłon współczesności w stronę tradycji. Ukłon w stronę Jarmarku Majowego w Covent Garden. Dnia, w którym Londyńczycy świętują rocznicę pierwszego, znanego przecież powszechnie, kukiełkowego przedstawienia „Punch and Judy” kiedyś tam w siedemnastym wieku. Tak „Tragiczna komedia tudzież komiczna tragedia o Punchu i Judy” odgrywa tu niebagatelną rolę!
Niby masz rację, ale spójrz na to okiem osoby, która za fantastyką nie przepada. A jednak magia odgrywa w tym kryminale niemałą rolę, nie są to morderstwa, które mogłyby się odbyć w taki sposób w niemagicznym świecie. Zatem dla kogoś, kto nie przepada za magicznym czymkolwiek, nie będzie to zwykły kryminał, i zapewne się zniechęci.
UsuńA co do Londynu to się zgodzę :) Bardzo ważny bohater!
Dawno nie zdarzyło się, żebym po przeczytaniu recenzji od razu ruszyła na poszukiwanie książki w sieci. Przed chwilą zamówiłam "Rzeki Londynu", mam nadzieję, że przyjdą szybko ;) Coś czuję, że to będzie książka, przy której dobrze spędzę czas :)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak mi miło! Mam tylko nadzieję, że Tobie ta powieść również się spodoba i że nie będziesz mnie później ścigać o zwrot pieniędzy ;)
UsuńMoże tak źle nie będzie ;)
Usuń