O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

poniedziałek, 3 listopada 2014

Śniące książki znów budzą moją wyobraźnię

Kilka  lat temu usuwałam zęba. Kto kiedykolwiek usuwał zęba, ten wie, co to za przeżycie. Gdy tylko opuściłam zatem fotel dentystyczny, a zanim puściło znieczulenie, powędrowałam kupić sobie nagrodę za te cierpienia. Nie pamiętam już, co to była za księgarnia, ale doskonale pamiętam, co to była za książka – Miasto śniących Książek. Kawał knigi, w dodatku w twardej oprawie, po której nie wiadomo, co się spodziewać. Bo niby w środku były obrazki, niby zapowiadało się na bajkę, ale jednak mój instynkt czytelnika wyczuł, że pod tym płaszczykiem jest coś więcej. Myliłam się. Pod płaszczykiem bajeczki było bowiem o WIELE, WIELE więcej.

Pochłonęłam opowieść Hindegunsta Rzeźbiarza Kitów jednym tchem i wiedziałam, że kiedyś jeszcze wrócę do Księgogrodu. Nie widziałam jak, wiedziałam, że to książkowe miasto samo mnie wezwie w swoim czasie. Minęły lata, pamięć o Księgogrodzie, o Rzeźbiarzu Mitów, o buch lingach, Królu Cieni i rodzinie Szmejków wciąż lekutko się tliła, aż tu pewnego dnia rozerwałam papier tajemniczej przesyłki i pożar wybuchł od nowa! Ponieważ w środku był Labirynt Śniących Książek! Księgogród wezwał mnie do siebie, tak jak przypuszczałam, w najmniej podejrzewanym przez mnie momencie.

Po sukcesie swojej  najważniejszej książki Rzeźbiarz Mitów spoczął na laurach – rzecz niewybaczalna u naszych ukochanych opowiadaczy. Tak by pewnie siedział w twierdzy Smoków i objadał się słodyczami do dziś, gdyby nie list, a w nim jedno zdanie, które podrzuci bohatera aż pod sufit. Hildegunstowi nie pozostanie nic innego, jak spakować najważniejsze manatki i piechotą udać się tam, gdzie nie planował pojawić się już nigdy – w spalonym niegdyś Księgogrodzie. Nie jest to już to samo obłąkane miasto, teraz jest to niezwykle nowoczesna metropolia, gdzie dawny rynek księgarski musi dzielić się odbiorcami z nowoczesną sztuką lalalizmu, gdzie tradycyjna architektura łączy się z pomysłowymi projektami ze skamieniałych książek. Gdzie mieszkańcy sami schodzą do katakumb z koszykami na przekąski, a palić wszelkie ziele można tylko w wyznaczonych na to miejscach. Trudno tu nawet drasnąć górę lodową zmian, jakie zaszły w tym mieście przez ostatnie dwieście lat. Nie sposób wręcz oderwać się od tej opowieści, tak bardzo autor zadziwia czytelnika swoją pomysłowością. Dachy w kształcie otwartych ksiąg? Teatr z kamienia w kształcie namiotu? I creme de la creme – żywe gazety historyczne.  To tylko o Waltera Moersa.

Dawniej myślałam, że każda książka Moersa jest osobną historią, i tak poniekąd jest, chociaż wszystkie dzieją się w królestwie Camonii. Czy można czytać Labirynt bez pozostałych części cyklu? Można, ja prawie zapomniałam treść Miasta śniących książek, a pozostałych powieści jeszcze nie miałam okazji czytać. Autor dyskretnie przypomina najważniejsze wydarzenia z poprzedniej książki, jednocześnie budując nową fabułę. I kończy ten tom w spektakularny sposób, po którym nie mogłam spać i nie wiem doprawdy, jak doczekam kolejnej części.

Jeśli lubicie fantastykę ocierającą się o groteskę, z lekką nutką absurdu, gdzie nie ma rzeczy niemożliwych, gdzie nie ma sztywnych zasad i gdzie na każdej stronie czeka was zaskoczenie, gdzie śmiech łączy się ze strachem, a wszystko to dzieje się w Mieście Książek, zapraszam do Camonii. Nie zawiedziecie się.

Moja ocena: 5,5/6

Walter Moers Labirynt Śniących Książek
Tłum. Katarzyna Bena
Wyd. Dolnośląskie
Wrocław 2014


Za nieoczekiwaną możliwość powrotu do Księgogrodu dziękuję Wydawcy.

6 komentarzy:

  1. Muszę zrobić sobie rachunek sumienia - ostatnio czytam coraz mniej fantastyki. Zaczyna mi to ciążyć, bo sporo tytułów mi ucieka i brakuje mi tych klimatów. Myślę, że pora wrócić, przynajmniej częściowo. Nie czytałam ani "Miasta..." ani "Labiryntu...". Muszę przeczytać te książki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam "Miasto.." i niestety czuję, że to nie dla mnie, a przynajmniej na razie. Może któraś strona sprawi, że moja opinia się zmieni, ale na razie czarno to widzę...

    OdpowiedzUsuń
  3. heh. ja za 3 tygodnie usuwam ósemkę dolną i już to okropnie przeżywam, więc taka książka byłaby prawdziwym zbawieniem (skoro nie ma nowej części Pottera:P). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Miasto Śniących Książek" było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Początkowo myślałam, że nie ma nudniejszej książki. Naprawdę. Dopiero po około 100-120 stronach wszystko się zmieniło i teraz mogę powiedzieć tyle, że "Labirynt Śniących Książek" przeczytam na pewno, nie widzę innej możliwości. Kinga.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Labirynt" nie dorasta jednak "Miastu"... no dobra, do pięt dorasta, do kolan też, niech będzie, że do pasa nie dorasta. Ma wielką wadę - rozdęte do granic możliwości opowieści o lalaizmie, które z książkami mało mają wspólnego.
    P.S. Właśnie to opisałam, choć przeczytane miałam wcześniej i znów się zżymam, że urwane tak paskudnie, jak siekierą ucięte.

    OdpowiedzUsuń