Kilka lat temu
usuwałam zęba. Kto kiedykolwiek usuwał zęba, ten wie, co to za przeżycie. Gdy
tylko opuściłam zatem fotel dentystyczny, a zanim puściło znieczulenie,
powędrowałam kupić sobie nagrodę za te cierpienia. Nie pamiętam już, co to była
za księgarnia, ale doskonale pamiętam, co to była za książka – Miasto śniących Książek. Kawał knigi, w
dodatku w twardej oprawie, po której nie wiadomo, co się spodziewać. Bo niby w
środku były obrazki, niby zapowiadało się na bajkę, ale jednak mój instynkt
czytelnika wyczuł, że pod tym płaszczykiem jest coś więcej. Myliłam się. Pod
płaszczykiem bajeczki było bowiem o WIELE, WIELE więcej.
Pochłonęłam opowieść Hindegunsta Rzeźbiarza Kitów jednym
tchem i wiedziałam, że kiedyś jeszcze wrócę do Księgogrodu. Nie widziałam jak,
wiedziałam, że to książkowe miasto samo mnie wezwie w swoim czasie. Minęły
lata, pamięć o Księgogrodzie, o Rzeźbiarzu Mitów, o buch lingach, Królu Cieni i
rodzinie Szmejków wciąż lekutko się tliła, aż tu pewnego dnia rozerwałam papier
tajemniczej przesyłki i pożar wybuchł od nowa! Ponieważ w środku był Labirynt Śniących Książek! Księgogród
wezwał mnie do siebie, tak jak przypuszczałam, w najmniej podejrzewanym przez
mnie momencie.
Po sukcesie swojej najważniejszej
książki Rzeźbiarz Mitów spoczął na laurach – rzecz niewybaczalna u naszych
ukochanych opowiadaczy. Tak by pewnie siedział w twierdzy Smoków i objadał się
słodyczami do dziś, gdyby nie list, a w nim jedno zdanie, które podrzuci
bohatera aż pod sufit. Hildegunstowi nie pozostanie nic innego, jak spakować najważniejsze
manatki i piechotą udać się tam, gdzie nie planował pojawić się już nigdy – w spalonym
niegdyś Księgogrodzie. Nie jest to już to samo obłąkane miasto, teraz jest to
niezwykle nowoczesna metropolia, gdzie dawny rynek księgarski musi dzielić się
odbiorcami z nowoczesną sztuką lalalizmu, gdzie tradycyjna architektura łączy
się z pomysłowymi projektami ze skamieniałych książek. Gdzie mieszkańcy sami
schodzą do katakumb z koszykami na przekąski, a palić wszelkie ziele można
tylko w wyznaczonych na to miejscach. Trudno tu nawet drasnąć górę lodową
zmian, jakie zaszły w tym mieście przez ostatnie dwieście lat. Nie sposób wręcz
oderwać się od tej opowieści, tak bardzo autor zadziwia czytelnika swoją
pomysłowością. Dachy w kształcie otwartych ksiąg? Teatr z kamienia w kształcie
namiotu? I creme de la creme – żywe gazety
historyczne. To tylko o Waltera Moersa.
Dawniej myślałam, że każda książka Moersa jest osobną
historią, i tak poniekąd jest, chociaż wszystkie dzieją się w królestwie
Camonii. Czy można czytać Labirynt bez
pozostałych części cyklu? Można, ja prawie zapomniałam treść Miasta śniących książek, a pozostałych
powieści jeszcze nie miałam okazji czytać. Autor dyskretnie przypomina najważniejsze
wydarzenia z poprzedniej książki, jednocześnie budując nową fabułę. I kończy
ten tom w spektakularny sposób, po którym nie mogłam spać i nie wiem doprawdy,
jak doczekam kolejnej części.
Jeśli lubicie fantastykę ocierającą się o groteskę, z lekką
nutką absurdu, gdzie nie ma rzeczy niemożliwych, gdzie nie ma sztywnych zasad i
gdzie na każdej stronie czeka was zaskoczenie, gdzie śmiech łączy się ze
strachem, a wszystko to dzieje się w Mieście Książek, zapraszam do Camonii. Nie
zawiedziecie się.
Moja ocena: 5,5/6
Walter Moers Labirynt
Śniących Książek
Tłum. Katarzyna Bena
Wyd. Dolnośląskie
Wrocław 2014
Za nieoczekiwaną możliwość powrotu do Księgogrodu dziękuję
Wydawcy.
Muszę zrobić sobie rachunek sumienia - ostatnio czytam coraz mniej fantastyki. Zaczyna mi to ciążyć, bo sporo tytułów mi ucieka i brakuje mi tych klimatów. Myślę, że pora wrócić, przynajmniej częściowo. Nie czytałam ani "Miasta..." ani "Labiryntu...". Muszę przeczytać te książki.
OdpowiedzUsuńMam w planach "Miasto..." ;)
OdpowiedzUsuńCzytam "Miasto.." i niestety czuję, że to nie dla mnie, a przynajmniej na razie. Może któraś strona sprawi, że moja opinia się zmieni, ale na razie czarno to widzę...
OdpowiedzUsuńheh. ja za 3 tygodnie usuwam ósemkę dolną i już to okropnie przeżywam, więc taka książka byłaby prawdziwym zbawieniem (skoro nie ma nowej części Pottera:P). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń"Miasto Śniących Książek" było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Początkowo myślałam, że nie ma nudniejszej książki. Naprawdę. Dopiero po około 100-120 stronach wszystko się zmieniło i teraz mogę powiedzieć tyle, że "Labirynt Śniących Książek" przeczytam na pewno, nie widzę innej możliwości. Kinga.
OdpowiedzUsuń"Labirynt" nie dorasta jednak "Miastu"... no dobra, do pięt dorasta, do kolan też, niech będzie, że do pasa nie dorasta. Ma wielką wadę - rozdęte do granic możliwości opowieści o lalaizmie, które z książkami mało mają wspólnego.
OdpowiedzUsuńP.S. Właśnie to opisałam, choć przeczytane miałam wcześniej i znów się zżymam, że urwane tak paskudnie, jak siekierą ucięte.