O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

piątek, 31 stycznia 2014

50 twarzy Vargasa Llosy

Obcowanie z Wielką Literaturą często w wyobrażeniach ludzi wiąże się z czytaniem dwóch kategorii książek: klasyków i prac noblistów. Wybranie pozycji z jednej z tych grup ma nas zabrać na literacki Olimp, gdzie spijać będziemy nektar z pięknych zdań, umierających już słów i poczujemy się wyjątkowi, piękni, nieskalani, uwzniośleni i ogólnie fajni. Jednym z najświeższych laureatów literackiej Nagrody Nobla jest Mario Vargas Llosa, z którym miałam już okazję się spotkać czytając kilka lat temu Ciotkę Julię i skrybę, i do którego postanowiłam ostatnio wrócić by się, jak było powiedziane, uwznioślić. Mario, ty zgrywusie!

Cieniutka Pochwała macochy treścią działa lepiej niż dobra kawa – przekonałam się o tym w tramwaju do pracy pewnego zimnego poranka. Składa się z kilku rozdzialików, w których przeplata się historia romansu doni Lukrecji z jej młodocianym pasierbem, szczegółowe opisy zabiegów higienicznych jej męża, dona Rigoberta oraz krótkie scenki  rodzajowe jakby obrazom nadano głębszego znaczenia, opowiadając historię, którą one tylko pokazują.

Ale clue całej książki jest tematyka. Pochwała macochy jest zbiorkiem opisów zabaw erotycznych głównych bohaterów – żony z mężem, macochy z pasierbem, bogini z jej  faworytą, króla z królową. Mamy tu bogactwo pozycji, układów, tu ktoś kogoś podgląda, tu ktoś kogoś zaskakuje (głównie autor czytelnika). Szczegółowo zapoznajemy się też z poszczególnymi zabiegami don Rigoberta mającymi go utrzymać w dobrym stanie – a to czytamy jak czyści uszy, a to jak myje stopy, a raz nawet mamy wątpliwą przyjemność towarzyszenia mu w jakże prywatnej sytuacji robienia klocka. Tak, proszę państwa, jeden z największych pisarzy latynoamerykańskich jest jednocześnie autorem najbardziej wyszukanego opisu robienia kupy w historii literatury. Przypomniała mi się przy okazji słaba pod każdym względem pozycja dla dzieci pt. Mała książka o kupie. Uzmysłowiłam sobie bowiem, że nawet o posiedzeniu na klopie trzeba umieć pisać, albo inaczej – jak ktoś ma dobre pióro, to i opis defekacji jakoś milej się czyta.

Mario Vargas Llosa napisał tę książkę chyba dla hecy. Pewnie pisząc wyobrażał sobie te wielkie gały, jakie czytelnik zrobi zaczynając czytać – takie jakie i ja zrobiłam. Nie wiem na ile ta konkretna pozycja miała wpływ na decyzję Akademii Szwedzkiej, a może raczej największa nagroda w dziedzinie literatury została Llosie przyznana mimo Pochwały macochy? Naprawdę trudno powiedzieć. Mnie ta książka ogromnie zdziwiła, a następnie wywołała sporo śmiechu z samej siebie. Bo dać się tak zrobić przez Noblistę to jednak pewien zaszczyt.

Moja ocena: 5/6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka e-pik jako książka pożyczona, którą wypada już oddać.

Mario Vargas Llosa Pochwała macochy
Tłum. Carlos Marrodan Casas
Wyd. Znak
Kraków 2009


czwartek, 30 stycznia 2014

Manifest, czyli o co poszło

Wczorajsza decyzja o zawieszeniu działalności była podjęta pod wpływem wielkich emocji. Nie muszę chyba dodawać, że niezbyt pozytywnych i budujących.

Od kilku miesięcy obserwuję w książkowej blogosferze coś, czego nie potrafiłam i nie potrafię do końca zdefiniować. Zmiany wyglądu, dodawanie nowych funkcji, fanpejdże, cykle, współprace. Sama próbowałam wpisać się w ten nurt, powstał fanpejdż, było wyzwanie, był cykl. Ale mimo to poczułam ostatnio, że zostaję w tyle, ale z rozmów ze znajomymi blogerami książkowymi wyciągnęłam wniosek, że teraz trzeba się bardziej starać, że działamy na konkurencyjnym rynku, że nie wystarczy dobry tekst, nie wystarczą ciekawe książki, ani nawet złe książki, w ogóle nie wystarczą tylko książki. Na blogu książkowym musi być coś więcej niż tylko książki. Tak wynika z moich obserwacji.

Otóż, niniejszym, ja chrzanię takie układy. Nie mówię, że ładne blogi są złe i nie należy na nie wchodzić, i nie hejtuję cykli filmowych, serialowych, muzycznych czy jedzeniowych. Po prostu wysiadam na tym przystanku i dalej nie jadę. Nie mam szans konkurować z bardziej rozwiniętymi przedsięwzięciami, bo ani nie mam takich umiejętności, ani czasu, ani ochoty na wprowadzanie jakichkolwiek zmian. Czyli będę sobie wegetować blogowo gdzieś na obrzeżach Wielkiego Świata, jak ktoś tu chce ze mną posiedzieć, to szczerze zapraszam, jak ktoś przypadkowo zabłądzi, to nie wygonię. Nie robię nikomu konkurencji i dla mnie też nikt konkurencją nie jest - odwieczne prawo słabego.

Czemu o tym piszę (bo nie był to nigdy blog do wypłakiwania się)? Bo nie spodziewałam się, że decyzja o niepisaniu (nawet nie na zawsze, tylko na jakiś czas) wywoła taki odzew. Wydawało mi się po prostu, że już tu prawie nikogo nie ma, że publika poszła tam, gdzie ładniej, a ja zawsze powtarzam, że piszę dla innych. Dla siebie można do szuflady, ale jeśli decyduję się publikować w internecie, to po to, żeby ktoś to czytał. Krakowskie Czytanie bez czytelników traci rację bytu, sobie a Muzom istnieć nie będzie.

Ale widzę, że ktoś jest, i trochę mi się wstyd zrobiło, że Was tak zostawiłam z enigmatycznym wpisem, więc zdecydowałam się wyjaśnić parę kwestii i przy okazji uprzedzić, że LEPIEJ NIE BĘDZIE. Zostanie jak jest. Blog był od początku taki trochę bajzlowaty, tu jakieś zaczątki cyklu, tu recenzja, tu jakiś wpis od czapy, tu znowu recenzja. Taki prowadzę tryb życia i to się przekłada na sposób prowadzenia tego miejsca. Mało profesjonalne, wiem, ale czyż nie takie były pierwsze blogi książkowe? I czy nie za to je kochaliśmy?

Na koniec taka moja refleksja -dziś koleżanka i czytelniczka blogów (sama nie bloguje, ale zachęciła mnie do odwiedzenia moich ulubionych lata temu) powiedziała mądre słowa - blogi książkowe zawsze będą niszowe. Nie dlatego, że takiej elitarne, tylko po prostu mniej ludzi czyta niż gotuje. Można sobie patatajać ile sił w kopytach, ale nie wydaje mi się, żeby w ostateczności nawet najbardziej profesjonalny blog książkowy mógł konkurować ze średnio rozgarniętym kulinarnym, filmowym czy lifestylowym. I każde z nas o tym wiedziało, kiedy zakładaliśmy nasze blogi.

Podsumowując, dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem, na wszystkie postaram się indywidualnie odpowiedzieć. Zaskoczyło mnie ile z nich było bardzo rozbudowanych i emocjonalnych - szok, niedowierzanie. Miałam z czasem usunąć tamten post, ale wraz z nim zniknęłyby te komentarze, a chcę je zatrzymać i czytać za każdym razem kiedy odechce mi się prowadzić KC.

Będą za niedługo recenzje. :)

środa, 29 stycznia 2014

EDIT Zamknięte do odwołania

Jakoś tak wyszło. Postaram się szybko wrócić.

Wybaczcie ale zwyczajnie brakło mi dziś sił, i naprawdę nie wiem, kiedy wrócą. Po raz kolejny się zawiodłam, po raz kolejny okazało się, że to co robię nie ma sensu. To były wspaniałe 2 lata, dopiero co życzyliście mi kolejnych, a to miejsce było dla mnie zawsze ostoją. Ale nie nadążam, jestem za słaba i zostałam w tyle. I z przyjaciółki stałam się konkurencją, co boli najbardziej.

Pozbieram się i wrócę.

niedziela, 26 stycznia 2014

Nie jestem wystarczająco bystra by pracować w Google (i trochę mi z tym źle)

Znacie ten syndrom, kiedy w pewnym momencie zaczyna was interesować jakiś temat, i to taki, który teoretycznie zupełnie nie powinien zwrócić waszej uwagi? Kiedy świetny film prowadzi do poszukiwań czegoś w tym stylu, a jednocześnie każe błądzić po bibliotece w poszukiwaniu tematycznej literatury, albo na odwrót – to książka pcha was w kierunku kina czy DVD, żeby zobaczyć to samo, ale inaczej opowiedziane? Mnie w każdym bądź razie takie szajby okresowo ogarniają, a jakimś dziwnym zrządzeniem losu takim tematem na styczeń okazały się korporacje.

Tym razem zaczęło się od filmu Wilk z Wall Street, który w z kolei przypomniał mi o innym obrazie, Margin Call, obracającym się w tym samym światku, ale inaczej osadzonym w innym klimacie. Te dwa filmy zaś zaprowadziły mnie trochę krętą drogą do książki, którą normalnie ominęłabym wzrokiem i poszła dalej: Czy jesteś wystarczająco bystry żeby pracować w Google?

Odpowiadając na to pytanie prosto i szczerze – nie. Tak po prawdzie, po przeczytaniu tej pozycji zastanawiam się, czy jestem wystarczająco bystra, żeby chodzić na dwóch nogach a nie zwisać z gałęzi. Ale to już osobna historia. Czym jest sama książka? Trudno jednoznacznie ocenić – powiedziałabym, że to coś pomiędzy bardzo porządną literaturą popularnonaukową a repetytorium z nauk ścisłych. William Poundstone prowadzi czytelnika przez meandry procesu rekrutacji stosowanego w wielkich firmach, takich jak Google, Apple czy Intel. Dowiemy się od niego, skąd wzięły się dziwaczne pytania zadawane w trakcie rozmów kwalifikacyjnych (i jakich odpowiedzi oczekują rekruterzy), co te pytania mają zbadać i czy spełniają swoją rolę, przeczytamy o początkach korporacji które mają wpływ na nasze codzienne życie, dlaczego tak wielu najlepszych chce dla nich pracować i co korporacje oferują pracownikom. Przy okazji autor przywołuje też kilka znaczących, choć wydawałoby się nieprawdopodobnych anegdot z cudzych rozmów o pracę – zarówno z życia zwykłych śmiertelników, jak i noblistów.

Dużą część tej pozycji zajmują odpowiedzi na pytania z rozmów kwalifikacyjnych w korporacjach. I nie są to odpowiedzi proste. O ile część książki poświęcona psychologicznym, socjologicznym i historycznym podstawom dzisiejszej rekrutacji była napisane lekkim i ciekawym językiem, o tyle odpowiedzi na pytania wymagają poważnej wiedzy z fizyki, matematyki, chemii i logiki. Ergo, osobie z tak potężnymi brakami w wykształceniu jak ja (kochane Ministerstwo Oświaty, jedna godzina fizyki i trzy matematyki w szkole średniej to za mało, byśmy byli w stanie rekrutować się do Google nawet na stanowisko kelnerki) te odpowiedzi niewiele mówią. Czy to oznacza jednak, że nic z nich nie wyniosłam? Nie, bo uzmysłowienie sobie takich braków zmotywowało mnie, by we własnym zakresie, na tyle na ile to możliwe, te braki uzupełnić. Dalej nie będę w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania zawarte w książce (i im podobne), ale nie będę błądziła jak dziecko we mgle.

Pozycja, jakby nie było,  mocno hermetyczna. Co stanowi o jej największą zaletę to obiektywizm z jakim została napisana. Sporo literatury podchodzi do tematu korporacji bardzo negatywnie, z kolei niektórzy opowiadają o nich jak wyznawcy o swojej sekcie. Poundstone nie usiłuje nas Dio niczego przekonać, nie demonizuje, ale i nie gloryfikuje Google i innych. Polecam osobom, które interesują się rekrutacją, które chciałyby kiedyś startować w wyścigu o pracę w korporacjach, i które interesują zagadki logiczne i zadania naukowe  – zapewniam, że zmierzenie się z niektórymi będzie dla was wyzwaniem, a szczegółowe odpowiedzi pozwolą na prześledzenie toku rozumowania osób je układających. A ci, którzy jak ja są ofiarami ostatniej reformy edukacji i chodzili do tzw. humanistycznych klas, przez zapoznaniem się z Czy jesteś wystarczająco bystry żeby pracować w Google? - idźcie razem ze mną po podręczniki Operonu dla gimnazjum. I omijajcie rekrutację w Google szerokim łukiem.

Przykładowe pytania:
Opracuj plan ewakuacji dla miasta San Francisco.
Posłuż się językiem programowania, żeby opisać kurczaka.
Opisz najpiękniejsze równanie, jakie kiedykolwiek widziałeś. Odpowiedź uzasadnij.

Moja ocena:
Część I książki: 5/6
Część druga: (odpowiedzi na pytania):


 (Nie wszystkie przeczytałam, i nie wszystko z tego, co przeczytałam zrozumiałam, więc trudno tu o obiektywną ocenę).

William Poundstone Czy jesteś wystarczająco bystry żeby pracować w Google?
Tłum. Krzysztof Mazurek
Wyd. Sine Qua Non

Kraków 2013

sobota, 25 stycznia 2014

Stosik styczniowy

Mimo zarzekania się, że nie będę, książki jednak stale napływają. Nie jest to może tempo tak duże, jak to drzewiej bywało (na szczęście!), i nie wszystkie pozycje zostały zakupione (tylko dwie), ale i tak każde kolejne tomiszcze rodzi olbrzymie logistyczne problemy. Co nie przeszkadza mi się nimi cieszyć :).

A co zgromadziłam przez ostatnie tygodnie?


1. "Grób w górach" - Hjorth i Rosenfeldt - tą i następna książkę otrzymałam od Oisaja z kufra od Ebuki, za dzielną, pracowitą i co najważniejsze, zakończoną sukcesem promocję jego bloga. Skromność ponad wszystko! Czytałam kiedyś bardzo pozytywną recenzję tego kryminału na blogu Czas odnaleziony i jestem strasznie ciekawa, czy mi się spodoba, ponieważ z ta blogerka mamy przeważnie zupełnie rozbieżne gusta (co mi nie przeszkadza wpisywać na listę lektur co drugiej książki, o której pisze). Innymi słowy - pozycja totalnie blogerska.

2. "Miłość z kamienia" - Grażyna Jagielska - książka opisana na kilkudziesięciu blogach, hit wydawniczy z 2013 roku (jeśli hitowość mierzymy obecnością na książkowych blogach i portalach). Początkowo uznałam, że to nie moja bajka, ale dobre recenzje wzbudziły moje zainteresowanie, toteż kiedy Magda ogłosiła, że się pozbywa, z chęcią dałam tej pozycji tymczasowy dom (bo prawdopodobnie zainspirowana casusem Magdy również oddam ją kiedyś dalej - książkę, nie Magdę).

3. "Czy jesteś wystarczająco bystry by pracować w Google?" William Poundstone - absolutnie nie jestem. Czytam tą książkę od dwóch tygodni w tramwaju w drodze do pracy, daję się zaskoczyć, popadam w kompleksy i chyba jednak trochę się rozwijam. Recenzja za niedługo!

4. "Nowy alfabet mafii" - Ewa Ornacka, Piotr Pytlakowski - Nie lubię, gdy mi się książki przeterminowują. Od lat miałam na półce pozycję "Alfabet mafii" tychże autorów, zdążyli napisać nową wersję zanim po nią sięgnęłam. Przestroga dla tych z nas, którzy co roku biorą udział w wyzwaniu Z Półki. Miałam problem - kupować nową wersję, czy nie, ale Oisaj mnie poratował, i tą pozycję również wygrzebał z kufra.

5. "Handlowałem kobietami" - Antonio Salas - reportaż o handlu kobietami, na który ostrzyłam sobie ząbki dawno temu, a który udało mi się kupić za okazyjną cenę w Taniej Książce. Miałam wyrzuty sumienia, że ją kupuję, na szczęście powoli mi przechodzi i teraz już tylko muszę znaleźć jej lepsza miejscówkę na półkach.

Jak widać, kaliber styczniowych zdobyczy jest dosyć znaczny, a tematyka mroczna - poza jednym kryminałem (ale szwedzkim) sama literatura non-fiction, tematy: mafia, handel żywym towarem, wojna i korporacje. Czyli będzie straszno. Tak sobie teraz patrzę na ów stosik i pomyślałam, że w świetle dwóch ostatnich pozycji i niedawnej recenzji dot. transportowania kokainy ktoś mógłby pomyśleć, że zmieniam zawód. Dla przerażonych moją mroczną stroną na usprawiedliwienie dodam, że obecnie czytam "Shirley" Charlotte Bronte, i doceniam tym samym urok nie tylko XIX wiecznej angielskiej prozy, ale i tzw. slow reading.

A wam co nowego udało się zdobyć w styczniu? A ci, którzy deklarowali niekupowanie książek w Nowym Roku - jak wam idzie?

Przypominam również o Wyzwaniu Miejskim - w styczniu czytamy książki o Nowym Jorku lub Krakowie. Jest też możliwość zaproponowania miasta na luty pod tym postem.

sobota, 18 stycznia 2014

Przemyt kokainy w 5 krótkich lekcjach

Luca Rastello jest mistrzem kondensacji. Na 160 stronach zmieścił bowiem reportaż, historię przemytu, biznesplan i powieść akcji. A okrasił to wszystko rzucającym się w oczy podtytułem „Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie”. Efekt końcowy to najbardziej rzetelna, ciekawa i zaskakująca praca o handlu narkotykami na wielką skalę, z jaką zdarzyło mi się zetknąć.

Narkotyki to chwytliwy temat. Począwszy od prasy, szczególnie tej dla nastolatek i tej z deka szmatławej, poprzez politykę, kryminalne książki i filmy, pogadanki, odczyty, kazania, a kończąc na okołonarkotykowaym biznesie czyli tym wszystkim co ma rację bytu tylko, gdy narkotyki są na rynku – testy na obecność takich substancji w drinku czy w organizmie i metody zwalczania nałogu, by wymienić tylko kilka. Dlatego każdy średnio rozgarnięty szympans w dzisiejszych czasach uważa, że zna się na temacie. Błąd. Bajki, które opowiadają nam w wiadomościach o mułach złapanych na lotnisku czy kilku kilogramach tego czy owego zgarniętych z ulicy Los Angeles czy Wałbrzycha, to tylko czubek góry lodowej, który ma za zadanie odwrócić naszą uwagę od tego, co prawdziwe. A prawdziwe są wymyślne sposoby transportowania ton kokainy wartej kilka milionów dolarów pod okiem celników, zapłaty tylko w gotówce, gospodarki wielu państw południowo amerykańskich oparte w dużej mierze na produkcji tego narkotyku, co gorsza – uzależnienie systemów finansowych wielu zachodnich państw od wpływu gotówki z tego jakże dochodowego handlu. Wygląda bowiem na to, że całkowita likwidacja narkotyków podcięłoby gałąź na której siedzą nie tylko ubogie społeczeństwa Kolumbii i Wenezueli (innych państw regionu), ale i Florydy i Szwajcarii (i kilku innych, których o to nie podejrzewamy).

Wielką siłą książki jest, iż autor oddaje w całości głos facetowi, który całe życie poświęcił handlowi kokainą, i jest geniuszem w tym fachu. Do pewnego momentu zupełnie nieznany policjom świata, odpowiedzialny był za lwią część towaru wędrującego spokojnie po całym świecie. Oferuje nam szybki kurs, krok po kroku, jak zacząć na tym rynku, co jest najważniejsze, jakie są ceny i kto je kształtuje. Operuje przy tym częściej gadką, której spodziewamy się na Wall Street niż na kolumbijskich szlakach przemytniczych, bo i sposób działania tej osoby bardziej przypomina niezależnego menadżera wynajmowanego przez duże firmy do konkretnych działań, niż przemytnika zatrudnianego przez kartele narkotykowe.

Miałam ostatnio ochotę na coś latynoamerykańskiego z pochodzenia lub tematu, jednocześnie zaś (i zupełnie niezależnie) zainteresował mnie temat wielkiego biznesu i korporacji. Przypadkowo trafiłam na jedno i drugie połączone w tym krótkim, ale jakże gęstym reportażu. Jeśli więc lubisz reportaże, Amerykę Południową albo dać się zaskoczyć, to jest pozycja dla ciebie.

Moja ocena: 5/6

Luca Rastello Przemytnik doskonały
Wyd. Czarne
Wołowiec 2013


wtorek, 14 stycznia 2014

Post urodzinowy

forbokkssake.net


W niemalże ostatniej chwili zorientowałam się, że dziś mój blog obchodzi drugie urodziny.

Niestety nie mam już dziś czasu ani energii na dłuższego posta podsumowującego, szersze statystyki i fajerwerki, ale nie chciałabym przegapić okazji, by podziękować wszystkim odwiedzającym za przybywanie, czytanie, podlinkowywanie Krakowskiego Czytania, za każdy komentarz, za każdą poleconą przez Was książkę i każdą przestrogę, czego nie czytać.

Ten blog powstał po to, by teksty, które piszę, nie lądowały w szufladzie, ale miały szansę ujrzeć światło dzienne, być poddane ocenie, by moje pióro mogło się rozwinąć na tyle na ile to możliwe. No i żebym miała z tego przyjemność, a tak właśnie jest, gdy się łączy swoje dwie pasje - czytanie i pisanie. Stąd pomysł na bloga o książkach.

To czego nie przewidziałam, to szereg przyjaźni, które udało mi się nawiązać przez te dwa lata, szczególnie z blogerami krakowskimi i śląskimi, bo tych mam nie raz okazję widzieć w realu. Mam wielkie szczęście być szczęścia tej wesołej, barwnej zgrai, i mam nadzieję na wiele jeszcze spotkań w przyszłości - na Targach i poza nimi.

Czego sobie życzę - kolejnych lat blogowania, nie dwóch, a dwudziestu. Żeby moje ulubione blogi też dalej się rozwijały, aby powstawały nowe, wartościowe miejsca w sieci, i abyśmy hejterów oglądali tylko w jakimś cyberZOO. Żeby wiele było książek, o których warto pisać, postów, które warto komentować, i pisarzy, których warto promować.

Z kategorii statystyki pozwolę sobie nadmienić tylko, że niemalże na równi z urodzinami udało mi się osiągnąć ponad 50 tys. wejść. To już jest taka liczba, która nie tylko przyprawia o dumę, ale i zobowiązuje. Toteż zobowiązuję się tu pisać regularnie (na tyle, na ile czas pozwoli), nie przestawać, nawet gdy chwilowo zabraknie weny.

Ktryi udało się złapać historyczny licznik 6 stycznia.

Trochę tylko dziwi, że to już dwa lata. Dopiero co zgłębiałam blogspota, z lękiem wciskając kolejne funkcje i oczekując wielkiego BOOM! A tu już dwa latka strzeliły, po cichutku i bez szumu.

Mam nadzieję, że będziecie tu wracać - toteż do zobaczenia z następnym postem (dwie genialne książki już walczą o moje względy).

niedziela, 12 stycznia 2014

Kryminalna historia z kobietami w roli głównej


Trochę nietypowo ta książka zwróciła moją uwagę. Zainteresował mnie bowiem nie opis na okładce czy nawet nazwisko autorki, skąd inąd znane, ale przystojna twarz mężczyzny na zdjęciu. Jeśli taki był zamysł wydawcy, to tym razem muszę uczciwie przyznać, że dałam się zwabić. Po bliższym zapoznaniu się z okładką okazało się, że nie jest to przypadkowa twarz, mężczyzna ów gra bowiem rolę jednego z bohaterów serialu, nakręconego na podstawie tego cyklu kryminałów. I że to nie on stanowi tutaj gwiazdę, a niezbyt urodziwa pani obok. Vera Spanhope. Inspektor. Herod-baba.

Zanim jednak Vera pojawi się na scenie w pierwszym tomie cyklu autorstwa Ann Cleeves, poznamy kilka innych kobiet, a każda z nich będzie miała nie tylko ciekawą historię do opowiedzenia, ale i sekrety, które wyjdą na jaw w trakcie późniejszego śledztwa. Zaczynamy od Belli, która popełnia samobójstwo. Obok jej domostwa, w chacie przeznaczonej dla studentów, trzy kobiety: Rachael, Anne i Grace prowadzą badania nad stanem środowiska w dolinie. Ich raport zaważyć ma na decyzji o utworzeniu w tym miejscu kopalni. Każda z nich znajduje się jednak w dosyć specyficznym układzie stosunków rodzinnych, społecznych i zawodowych, które mogą wpłynąć na treść raportu. Kiedy jedna z nich ginie, na scenę wkracza właśnie Vera, która przy pomocy swoich niestandardowych metod i przystojnego sierżanta (tego odpowiedzialnego za wzdychanie do okładki) będzie musiała rozwikłać tą zagadkę.

Mimo iż na początku powieści mamy już trupy, śledztwo na poważnie rozpoczyna się dopiero w połowie ponad czterystustronicowej książki. Zanim do tego dojdzie, autorka oferuje nam nie mniej pasjonującą, tajemniczą, a czasem wręcz przerażającą książkę obyczajową. Obserwujemy zdarzenia z doliny oczyma każdej z bohaterek, każda z nich uchyla nam rąbka tajemnicy, dzięki czemu czytelnik od początku wie więcej niż śledczy. Ta przewaga jednak nie mogoła mi w trafnym wytypowaniu mordercy i jego motywów, a to na pewno wielki plus. Cleeves umieściła w Przynęcie naprawdę sporo: trudne relacje rodzinne, małą, zamkniętą społeczność, nieszczęśliwe miłości, problemy finansowe, wielki biznes, aferę ekologiczną i stary, arystokratyczny ród. Wydaje się, że nawet za wiele, jednak autorka w ciekawy sposób połączyła te wątki w jedną, sensową całość, w której usunięcie jednego elementu niszczyłoby całkowicie efekt końcowy.

Jest to jeden z lepszych brytyjskich kryminałów jakie miałam okazję czytać, co ciekawe zaś, chwilami bliżej mu było do mrocznej atmosfery w której celują Szwedzi, niż do sympatycznych bądź co bądź powieści Christie czy jej naśladowców. Las, wrzosowiska, puste wąskie drogi na których ktoś czai się w ciemności nadawały całości efekt niesamowitości i zgrozy. Już nie tyle szukaliśmy mordercy, by ukarać go za dokonane zbrodnie, ile po to, by nie zaatakował ponownie.

Na podstawie książek Ann Cleeves nakręcono serial telewizyjny, którego nie miałam jeszcze okazji zobaczyć. Jeżeli jednak jest w połowie tak wciągający i mroczny, to koniecznie muszę to nadrobić; jeśli nie jest, to zawsze pozostaje przystojny aktor na pociechę.

Moja ocena: 4,5/6

Ann Cleeves Przynęta
Tłum. Ewa Kowalska
Wyd. Amber

Warszawa 2013

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytamy kryminały (kryminał będący częścią serii), Trójka e-pik (motyw walki z chorobą) i Z Półki (tutaj trochę oszukuję, bo książki nie zakupiłam, a dostałam, ale przed 1 stycznia 2014).

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Szaleństwo zwane Wielkim Jabłkiem

Jeśli jesteście tu wystarczająco długo, wiecie, że na punkcie Nowego Jorku mam absolutnego świra. Z tego powodu każda publikacja dotycząca tego miasta prędzej czy później musi trafić na moje półki, a stąd – na listę moich lektur. Nie inaczej było z pozycją wydaną niedawno przez PWN – Nowy Jork zbuntowany. Miasto w czasach prohibicji, jazzu i gangsterów autorstwa Ewy Winnickiej.

Nowy Jork – miasto pełne przeciwieństw. Kolorowy mix kultur, religii, zwyczajów, bogactwa i biedy, sztuki i biznesu, ma równie fascynującą teraźniejszość jak i przeszłość. Chociaż każdy mniej więcej zna historię Stanów Zjednoczonych, procesy, które doprowadziły do powstania amerykańskiego społeczeństwa, to już nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak wielkie znaczenie dla dzisiejszego obrazu tego państwa miały wydarzenia po wojnie secesyjnej. Jednym z najważniejszych było wprowadzenia na 13 lat prohibicji alkoholowej, która miała zapobiec popadaniu obywateli w pijaństwo i przedwczesnym zgonom, a przede wszystkim wzmocnić moralny szkielet protestanckiej części ludności przeciw złym wpływom ludności napływowej. Doprowadziła zaś do najprężniejszego w historii świata rozkwitu przestępczości zorganizowanej, korupcji i fali alkoholizmu – z którymi Amerykanie muszą sobie radzić po dzień dzisiejszy. Nowy Jork zaś stał się jedną z głównych scen tych wydarzeń.

Ewa Winnicka rozpoczyna swoją opowieść o tym pasjonującym mieście od wyjaśnienia, skąd  w ogóle pomysł prohibicji wziął się na obradach Kongresu. Poznajemy czołowych działaczy i działaczki ruchu prohibicyjnego, nastroje, jakie panowały w społeczeństwie tuż po I wojnie światowej, jednocześnie zaś jesteśmy świadkami rozbudowy miasta, powstawania słynnych drapaczy chmur, napływu nowej ludności ze Starego Kontynentu, ale i kształtowania się nowojorskiej elity. Potem zaś sunąć będziemy przez okres zwany roaring twenties, odwiedzać wyrastające przy Broadway’u teatry i spelunki, uczestniczyć w przyjęciach u boku Zeldy i Scotta Fitzgeraldów i obserwować narodziny mafii na terenie Wschodniego Wybrzeża. Chwilami Nowy Jork zbuntowany będzie książką historyczną, chwilami raportem socjologicznym, a czasem nawet pozycją biograficzną. Czytelnik styka się na jej stronach z najważniejszymi postaciami epoki: politykami, pisarzami, biznesmenami, i nie wiedzieć kiedy staje się częścią tej mozaiki ludzi i interesów, ląduje gdzieś na Time Square, z długim papierosem w ręku, i hasłem do nielegalnej meliny z alkoholem z przemytu. A w tej podróży w czasie pomagają zdjęcia tak wielkich jak i maluczkich tej epoki.

To nie tylko książka o mieście, ale i o kawałku historii Stanów Zjednoczonych. Autorka włożyła sporo pracy w odtworzenie tych kilkunastu lat, których piętno Ameryka dźwiga do dziś, eksperymentu, który do dziś budzi zainteresowanie kryminologów na całym świecie. Pozycja zdecydowanie obowiązkowa dla osób zainteresowanych tym miastem, i bardzo pouczająca dla całej reszty. Dzięki bibliografii i licznym odniesieniom zapełniła mi też następne pozycje na liście lektur „koniecznie do przeczytania”, więc zapewnie nie będzie o moja ostatnia literacka wizyta w NYC w tym roku.

Moja ocena: 5/6

Ewa Winnicka Nowy Jork zbuntowany. Miasto w czasach prohibicji, jazzu i gangsterów
Wyd. PWN
Warszawa 2013



Książka przeczytana w ramach Wyzwania Miejskiego i Wyzwania z Półki 2014.

środa, 1 stycznia 2014

Nowa odsłona Wyzwania Miejskiego

Tradycyjnie, pierwszego dnia miesiąca należy podsumować Wasze dokonania na polu Wyzwania. W grudniu ogłosiłam wyzwaniową Wolną Amerykankę, czyli można było czytać wszystko, co miejskie, oraz dodawać linki z całego roku, które wcześniej z jakiś powodów nie pasowały do kategorii. A oto, co udało się osiągnąć:

1. Sardegna - Marcin Ciszewski "Upał"  Warszawa
Katarzyna Zyskowska-Ignaciak "Ucieczka znad rozlewiska"  Warszawa i Kazimierz Dolny
Grażyna Hanaf "Joachim"  Bolesławiec
Katarzyna Zyskowska-Ignaciak "Upalne lato Karoliny"  Zakopane
Marcin Ciszewski, Krzysztof Liedel "Gliniarz"  Lublin, Łódź, Puławy
Wiesława Bancarzewska "Powrót do Nałęczowa"  Nałęczów

2. anetapzn - Mariusz Zielke "Formacja trójkąta"  Warszawa

3. Wiki - Aleksandra Sowa "Era wodnika"  Opole
Graham Masterton "Bazyliszek"  Kraków
Joanna Chmielewska, Jan Batory "Lekarstwo na miłość"  Warszawa
Monika Szwaja "Powtórka z morderstwa"  Szczecin
Piotr Kołodziejczak "Kobieta niespodzianka"  Warszawa
Barbara Gawryluk "Dwa domy"  Kraków
Julian Zinkow "Krakowskie podania, legendy i zwyczaje"  Kraków
Błażej Przygodzki "Z chirurgiczną precyzją"  Wrocław
Marta Guzowska, Agnieszka Krawczyk, Adrianna Michalewska :Kryminalny Wrocław. Przechadzki po mieście"  Wrocław
Andrzej Ziemiański "Pułapka Tesli"  Wrocław
Michał Chromański "Zazdrość i medycyna"  Zakopane
Przewodnik po Polsce "Polska daj się zaskoczyć. Trasy magiczne"


4. Mafia - Marcin Wroński "Skrzydlata trumna"   Lublin

5. Nutinka - Jacek Dukaj "Córka łupieżcy"  Kraków
Ewa Bauer "W nadziei na lepsze jutro"  Kraków
Antonina Domańska "Paziowie króla Zygmunta"  Kraków
Antonina Domańska "Historia żółtej ciżemki"  Kraków
Wiktor Gomulicki "Wspomnienia niebieskiego mundurka"  Pułtusk
Bogdan Bartnikowski "Dzieciństwo w pasiakach"  Oświęcim
Sylwia Chutnik "Kieszonkowy atlas kobiet"  Warszawa
Katarzyna Michalak "Nadzieja"  Warszawa, Kraków
Kinga Dunin "Tabu"  Warszawa, Łódź
Antologia "Sopot, czwarta rano"  Sopot
Rafał Dębski "Kiedy Bóg zasypia"  Gniezno
Tadeusz Dołęga-Mostowicz "Znachor", "Pan Wilczur"   Warszawa

6. ejotek - Magdalena Witkiewicz "Ballada o ciotce Matyldzie"  Warszawa
Krystyna Mirek "Droga do marzeń"  Warszawa, Kraków, Gdańsk


Przyznaję, dziewczyny, zaskoczyłyście mnie. Bardzo dziękuję za wszystkie linki, cieszę się, że tyle jeszcze udało się Wam wygrzebać na swoich blogach. Mam nadzieję, że niedługo znajdę dłuższą chwilę na ogarnięcie wszystkich postów wyzwaniowych i zrobienie listy wszystkich recenzji przyporządkowanych do danego miasta.

Tym czasem pozostaje zastanowić się nad przyszłością. Ponieważ kończyły mi się pomysły na kategorie, początkowo zamierzałam zakończyć w grudniu Wyzwanie Miejskie, jednak kilkoro z was wyraziło chęć dalszej zabawy - czyli nie ma tak łatwo, jak to Aneta napisała, "trzeba swój garb wyzwaniowy, blogowy nieść". Anek i Aneta zaproponowały zatem zmianę nieco wyzwania i wprowadzenia na stałe drugiej kategorii, która byłaby miastem zagranicznym. Mnie ten pomysł bardzo się podoba, i mam nadzieję, że dzięki temu Wyzwanie stanie się dla Was ciekawsze i łatwiej będzie nam wszystkim dopierać do niego lektury. Zatem jedna z kategorii będzie odtwórcza i powtórcza z zeszłego roku - jedno z polskich miast, natomiast druga będzie dotyczyła wielkich miast z innych krajów - tutaj wybór jest nieskończony: Paryż, Londyn, Rzym, Tokio itd. Od czasu do czasu zamiast miasta będziemy wybierać rodzaj książki, wtedy może się ona dziać w każdym możliwym mieście.

No właśnie - będziemy. Wzorem wyzwań Trójka e-pik i Czytamy kryminały - od lutego wybór jednej z kategorii pozostawiam Wam. Jeszcze nie wiem, czy ogarnę ankietę, czy będzie się to odbywało poprzez komentarze, toteż na razie przez styczeń wpisujcie pod tym postem swoją propozycję (jedną!) miasta zagranicą, o którym chcecie czytać w lutym. Wybór jest dowolny, dla ułatwienia tylko sugeruję koncentrację na metropoliach. Propozycja z największa ilością głosów wygrywa.

Ponieważ nowe zasady wprowadziłam dopiero dzisiaj, na styczeń sama wybrałam dla nas kategorie, i będą to dwa moje ukochane miasta:

Kraków
i
Nowy Jork

Dziękuję wszystkim za dotychczasową zabawę i zapraszam do dalszej!