Kiedy zaczynałam czytać Romans
to moja praca, myślałam, że to typowy chick-lit, tymczasem okazało się, że
sięgnęłam po autobiografię. No bywa.
Patience Bloom od liceum pasjami czyta romanse wydawnictwa
Harlequin. Po latach zdobywa pracę, która poleca na… czytaniu romansów
wydawnictwa Harlequin. To najbardziej znane wydawnictwo koncentrujące się na powieściach
„dla pań” zatrudnia Patience, początkowo jako tymczasowego pracownika, później
już jako pełnoetatowego członka zespołu.
Ale zanim do tego dojdzie, bohaterka (i jednocześnie
autorka) przejdzie przez wszystkie stopnie edukacji, przeżyje nie jedną dobrą i
nie jedną zła chwilę, kilkakrotnie zmieni pracę, i przede wszystkim – będzie uparcie,
żywiołowo i stale poszukiwać Księcia z Bajki. Znanego również jako Ten Jedyny.
Zaiste, miłosne perypetie Patience to materiał na niejedną powieść.
Opowiedziana z humorem i sporym dystansem do siebie litania randek i nieudanych
związków kryje jednak pod warstewką żartu gorzką prawdę o tym, jak trudno jest
znaleźć miłość, jak wiele nieraz złych rzeczy musi nas spotkać, by na końcu
zagrały fanfary i abyśmy potem żyli długo i szczęśliwie. Błyskotliwe porównania
bohaterów romansideł z rzeczywistymi facetami bawiły mnie do łez.
Nie powiem, aby przeżycia narratorki były mi jakoś
szczególnie bliskie czy znane z autopsji, osobowości mamy zupełnie inne, wiele
rzeczy, które ona zrobiła, mnie nigdy nie przyszłyby do głowy. Ale mimo to
bardzo ją polubiłam, i mimochodem w każdej wolnej chwili sięgałam po jej
opowieść, by dowiedzieć się, co dalej. Pani Bloom ma olbrzymi dystans do samej
siebie, a swojego uwielbienie dla romansów (i bądźmy szczerzy – literatury w
ogóle) nie ukrywa, ale jednocześnie potrafi się z niego śmiać, przyznając
jednocześnie, jak wiele te cieniutkie powieści dla niej znaczą, jak wiele
pomogły jej przetrwać. Tego typu literatury wielu z nas się wstydzi - w tym pisząca te słowa! Czytywałam
harlequiny na studiach, i nie wykluczam, że poczytam w przyszłości
(niedalekiej), ale chyba nie znalazłabym w sobie odwagi cywilnej, by czytać je
w autobusie. Miałam nawet pewne opory w czytaniu tej pozycji z jej lekko
cukierkową, błękitną okładeczką. Ale nie żałuję nawet chwili spędzonej na tej
lekturze (no dobra, trochę żałuję, że część trzecia nie była nieco bardziej
zwięzła, chociaż to może tylko moja wewnętrzna stara panna tak mówi) – to było
dokładnie to, czego mi było teraz trzeba – zabawne, lekkie i z dużą ilością
odniesień do literatury. A przy tym nie takie głupie.
Moja ocena: 4,5/6
Patience
Bloom Romans to moja praca
Tłum.
Marzenna Reyher
Wyd. WAB
Warszawa
2014
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawcy.
Brzmi doskonale, wciągam na swoją listę "do przeczytania". W sumie takie grające z konwencją chick-lity (czy tutaj: autobiografie, ale grające z konwencją ch-l) to jest dość rzadki towar, chociaż mam wrażenie coraz częstszy. Super :-).
OdpowiedzUsuńFaktycznie, autorki takiej literatury zwykle idą w klasykę gatunku. A tutaj takie zaskoczenie! Tak naprawdę to bardzo trudno mi było zakwalifikować tę pozycję jednoznacznie do któregoś z gatunków, jest bardzo nieoczywista. A przy tym tak fajnie napisana!
UsuńUwielbiłam romanse i w zasadzie prawie każda książka, którą czytałam w młodości musiała mieć wątek romansowy. Dlatego wcale się nie dziwię, że i dzisiaj się je czyta. Harlequinów nie czytałam, ale może dlatego, że w tym czasie, gdy się u nas zaczęły pokazywać nie miałam czasu na czytanie i prawie nic nie czytałam. Co najbardziej jakoś odstręcza mnie od czytania amerykańskich romansów to ten niesamowity lukier jaki z treści się wylewa w postaci przesłodzonego słownictwa.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Harlequiny maja tak koszmarne, wskazujące okładki.....gdyby te okładki były bardziej gustowne i subtelniejsze w swej wymowie mogłyby stanowić część biblioteczek domowych nie przynosząc "ujmy" ich właścicielce ....
Dokładnie! Nie przeczytałam w życiu wiele Harlequinów, ale swego czasu na studiach bardzo mi pomogły przetrwać sesję. Lubię tez od czasu do czasu sięgnąć po romanse wyd. Amber, ale tu, podobnie jak z Harlequinami - te okładki są strasznie tandetne, chociaż wiele ich tytułów stanowi naprawdę fajną kobiecą prozę. Ale publicznie to ja się z tym nie pokazuję ;)
UsuńJako miłośniczka romansideł (czy inne książki potrafią być jednocześnie tak głupiutkie, naiwne i kiczowate a jednocześnie tak doskonale relaksować?) z miłą chęcią sięgnę po tę pozycję. Dziękuję za bardo fajną recenzję. :)
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się świetną pozycją, bardzo lubię tego typu lektury. Bałam się początkowo tej autobiografii, ale po przeczytaniu Twojej recenzji mam wrażenie ,że to lektura idealnie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńLubie takie historie :) sama chciałabym, żeby moja praca polecała a czytaniu książek - to byłoby cudowne! :)
OdpowiedzUsuńKurczę, chciałam napisać, że nie lubię romansów. Ale chwilkę pomyślałam i uświadomiłam sobie, że w prawie każdej książce szukam takiego wątku miłosnego, lubię śledzić miłosne perypetie innych i niezwykle smucą mnie niezbyt szczęśliwe zakończenia. Także mogę przyznać, owszem, lubię romanse :)
OdpowiedzUsuńNie jesteś starą panną :P
OdpowiedzUsuńA co do książki to też mnie zaskoczyło, że to biografia. Spodziewałam się lekkiej komedii romantycznej. Ale nie narzekam, całkiem niezła książka :)