O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

wtorek, 17 marca 2015

Romansidła kontra prawdziwe życie

Kiedy zaczynałam czytać Romans to moja praca, myślałam, że to typowy chick-lit, tymczasem okazało się, że sięgnęłam po autobiografię. No bywa.

Patience Bloom od liceum pasjami czyta romanse wydawnictwa Harlequin. Po latach zdobywa pracę, która poleca na… czytaniu romansów wydawnictwa Harlequin. To najbardziej znane wydawnictwo koncentrujące się na powieściach „dla pań” zatrudnia Patience, początkowo jako tymczasowego pracownika, później już jako pełnoetatowego członka zespołu.

Ale zanim do tego dojdzie, bohaterka (i jednocześnie autorka) przejdzie przez wszystkie stopnie edukacji, przeżyje nie jedną dobrą i nie jedną zła chwilę, kilkakrotnie zmieni pracę, i przede wszystkim – będzie uparcie, żywiołowo i stale poszukiwać Księcia z Bajki. Znanego również jako Ten Jedyny. Zaiste, miłosne perypetie Patience to materiał na niejedną powieść. Opowiedziana z humorem i sporym dystansem do siebie litania randek i nieudanych związków kryje jednak pod warstewką żartu gorzką prawdę o tym, jak trudno jest znaleźć miłość, jak wiele nieraz złych rzeczy musi nas spotkać, by na końcu zagrały fanfary i abyśmy potem żyli długo i szczęśliwie. Błyskotliwe porównania bohaterów romansideł z rzeczywistymi facetami bawiły mnie do łez.

Nie powiem, aby przeżycia narratorki były mi jakoś szczególnie bliskie czy znane z autopsji, osobowości mamy zupełnie inne, wiele rzeczy, które ona zrobiła, mnie nigdy nie przyszłyby do głowy. Ale mimo to bardzo ją polubiłam, i mimochodem w każdej wolnej chwili sięgałam po jej opowieść, by dowiedzieć się, co dalej. Pani Bloom ma olbrzymi dystans do samej siebie, a swojego uwielbienie dla romansów (i bądźmy szczerzy – literatury w ogóle) nie ukrywa, ale jednocześnie potrafi się z niego śmiać, przyznając jednocześnie, jak wiele te cieniutkie powieści dla niej znaczą, jak wiele pomogły jej przetrwać. Tego typu literatury wielu z nas się wstydzi  - w tym pisząca te słowa! Czytywałam harlequiny na studiach, i nie wykluczam, że poczytam w przyszłości (niedalekiej), ale chyba nie znalazłabym w sobie odwagi cywilnej, by czytać je w autobusie. Miałam nawet pewne opory w czytaniu tej pozycji z jej lekko cukierkową, błękitną okładeczką. Ale nie żałuję nawet chwili spędzonej na tej lekturze (no dobra, trochę żałuję, że część trzecia nie była nieco bardziej zwięzła, chociaż to może tylko moja wewnętrzna stara panna tak mówi) – to było dokładnie to, czego mi było teraz trzeba – zabawne, lekkie i z dużą ilością odniesień do literatury. A przy tym nie takie głupie.

Moja ocena: 4,5/6

Patience Bloom Romans to moja praca
Tłum. Marzenna Reyher
Wyd. WAB
Warszawa 2014


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawcy.

9 komentarzy:

  1. Brzmi doskonale, wciągam na swoją listę "do przeczytania". W sumie takie grające z konwencją chick-lity (czy tutaj: autobiografie, ale grające z konwencją ch-l) to jest dość rzadki towar, chociaż mam wrażenie coraz częstszy. Super :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, autorki takiej literatury zwykle idą w klasykę gatunku. A tutaj takie zaskoczenie! Tak naprawdę to bardzo trudno mi było zakwalifikować tę pozycję jednoznacznie do któregoś z gatunków, jest bardzo nieoczywista. A przy tym tak fajnie napisana!

      Usuń
  2. Uwielbiłam romanse i w zasadzie prawie każda książka, którą czytałam w młodości musiała mieć wątek romansowy. Dlatego wcale się nie dziwię, że i dzisiaj się je czyta. Harlequinów nie czytałam, ale może dlatego, że w tym czasie, gdy się u nas zaczęły pokazywać nie miałam czasu na czytanie i prawie nic nie czytałam. Co najbardziej jakoś odstręcza mnie od czytania amerykańskich romansów to ten niesamowity lukier jaki z treści się wylewa w postaci przesłodzonego słownictwa.

    Szkoda, że Harlequiny maja tak koszmarne, wskazujące okładki.....gdyby te okładki były bardziej gustowne i subtelniejsze w swej wymowie mogłyby stanowić część biblioteczek domowych nie przynosząc "ujmy" ich właścicielce ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Nie przeczytałam w życiu wiele Harlequinów, ale swego czasu na studiach bardzo mi pomogły przetrwać sesję. Lubię tez od czasu do czasu sięgnąć po romanse wyd. Amber, ale tu, podobnie jak z Harlequinami - te okładki są strasznie tandetne, chociaż wiele ich tytułów stanowi naprawdę fajną kobiecą prozę. Ale publicznie to ja się z tym nie pokazuję ;)

      Usuń
  3. Jako miłośniczka romansideł (czy inne książki potrafią być jednocześnie tak głupiutkie, naiwne i kiczowate a jednocześnie tak doskonale relaksować?) z miłą chęcią sięgnę po tę pozycję. Dziękuję za bardo fajną recenzję. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka wydaje się świetną pozycją, bardzo lubię tego typu lektury. Bałam się początkowo tej autobiografii, ale po przeczytaniu Twojej recenzji mam wrażenie ,że to lektura idealnie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubie takie historie :) sama chciałabym, żeby moja praca polecała a czytaniu książek - to byłoby cudowne! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczę, chciałam napisać, że nie lubię romansów. Ale chwilkę pomyślałam i uświadomiłam sobie, że w prawie każdej książce szukam takiego wątku miłosnego, lubię śledzić miłosne perypetie innych i niezwykle smucą mnie niezbyt szczęśliwe zakończenia. Także mogę przyznać, owszem, lubię romanse :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie jesteś starą panną :P
    A co do książki to też mnie zaskoczyło, że to biografia. Spodziewałam się lekkiej komedii romantycznej. Ale nie narzekam, całkiem niezła książka :)

    OdpowiedzUsuń