O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

wtorek, 25 sierpnia 2015

Trochę Edynburga, czyli aby mi Mcall Smitha nie zabrakło!

Isabel Dalhousie stała się niniejszym jedną z moich ulubionych bohaterek literackich, do której będę wracać w chwilach zwątpienia, i ubolewam nad faktem, iż polski czytelnik ma do dyspozycji tylko dwa pierwsze tomy uroczej serii „Niedzielny klub filozoficzny” autorstwa Alexandra McCall Smitha ( na szczęście w porę zaopatrzyłam się w dalsze tomy w amerykańskiej księgarni, bo akurat mieli promocję).

Mamy w tym powieściach o niewielkich gabarytach wszystko to, czego potrzeba na leniwe letnie popołudnia: klimatyczny Edynburg, pełen życia i jednocześnie kameralny, zaskakujące i przekonywujące typy ludzkie, odrobinę tajemnicy, lekkostrawne lecz elokwentnie podaną filozofię, trochę zbrodni… O pierwszym tomie tej serii pisałam rok temu, iż „to lekka i jednocześnie wyrafinowana lektura” i teraz nie pozostaje mi nic innego, niż odesłać dotamtego tekstu (tak w ogóle wydaje mi się, że lepiej szło mi pisanie rok czy dwa lata temu, niźli dzisiaj).

W drugiej części Isabel poznaje byłego psychologa, który opowiada jej dosyć nieprawdopodobną historię związaną ze swoim zdrowiem, a Isabel czuje moralny obowiązek rozwikłać zagadkę, która kryje się w tej opowieści. Takie nieproszone pomaganie okazuje się mieć konsekwencje, z którymi przyjdzie się jej zmierzyć nie tylko jako filozofowi, ale i jako człowiekowi. Poza tym nowym przyjacielem na tapecie jej rozważań znajdzie się miłość i mężczyźni jej życia: byli, obecni, zakazani. No i, oczywiście, jako wisienka na torcie pokus, czekolada. Czekolada jako pojęcie filozoficzne, rzecz jasna.

Nie wiem, co temu autorowi wychodzi najlepiej: czy tworzenie atmosfery Edynburga, tak, że po skończonej lekturze mam ochotę złapać pierwszy samolot do Szkocji, czy konstruowanie postaci, z którymi chciałoby się zjeść podwieczorek i porozmawiać o sztuce i filozofii, czy też może przemycanie do tej bądź co bądź rozrywkowej literatury głębszych pytań, nad którymi przyjdzie się zastanowić czytelnikowi nawet po tym, jak zamknie książkę. Co by to nie było, Alexander McCall Smith to właśnie ten autor, po którego sięgam w okresie chandry, lub gdy mam czytelniczy zastój. To idealny przykład literatury podtrzymującej na duchu, bez łzawych elementów i oklepanych chwytów. Nic, tylko polecać.

Alexander McCall Smith Przyjaciele, kochankowie, czekolada
Tłum. Michał Juszkiewicz
Wyd. Prószyński i S-ka

Warszawa

PS Miały być posty z wakacji, ale okazało się, że wi-fi wprawdzie jest, ale tak słabe, że zrywało połączenie co kilka minut. I tak oto pobożne życzenia przegrały z twardą rzeczywistością...

6 komentarzy:

  1. Ach, uwielbiam powieści tego Pana m.in. za klimat Edynburga, do którego bardzo chcę pojechać. Uwielbiam brytyjską kulturę :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się marzy podróż do Edynburga, jedyne co mnie niepokoi, to Szkoci mówiący po szkocku. Niesamowicie mili ludzie, ale nie idzie zrozumieć, co gadają... :)

      Usuń
  2. Już sam tytuł zachęca. I oczywiście Edynburg, który mi się marzy.
    Pisarz mnie wyraźnie zaintrygował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam również druga jego serię, również o Edynburgu - Scotland Street 44" :)

      Usuń
  3. Cieszę się, że lektura Cię nie zawiodła ;) W ogóle fantastycznie jest móc sięgnąć po prozę ulubionego autora z przekonaniem, że to będzie wyjątkowo dobre przeżycie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak uważam. Taki ulubiony autor potrafi wyciągnąć z najgorszego marazmu czytaniowego, a nawet z gorszych przykrości :)

      Usuń