Jak często łapiecie deprechę po przeczytaniu książki? Albo
inaczej: jak często zdarza się Wam płakać w trakcie lektury lub po jej
zakończeniu? I jakiego typu książki wywołują w Was taką reakcję? Przyznam się,
że ja nie należę do osób płaczących na okoliczność dóbr kultury – moje łzy w
tym temacie ograniczają się właściwie do sceny, w której umarł Mufasa i do
zakończenia trzeciego tomu Harrego Pottera. Aha, i do książek Filipa Springera.
Tak, dobrze widzicie. Nie płaczę na najbardziej wzruszających scenach w
historii literatury, ale płaczę na reportażach tego konkretnego autora.
Tak mi się zdarzyło po raz pierwszy w trakcie czytania Źle urodzonych. Kto by pomyślał, że opis
wyburzania Dworca w Katowicach sprawi, że oczyska zaczną mi się pocić? A teraz
w trakcie lektury 13 Pięter doszło do
podobnego zjawiska. Kto normalny ryczy przy reportażach o architekturze?
Zwłaszcza, że się tą architekturą nigdy dotąd nie interesował? (Dla zabieganych
na tym można zakończyć ten wpis – po książki Filipa Springera warto sięgać.)
Springer tym razem wypuścił na rynek coś, co jeszcze przed
premierą zyskało opinię kontrowersyjnego i co zdołało spolaryzować nie tylko
grono czytelników tejże książki, ale, co ciekawe, a może nie tak bardzo – grono
tych, którzy nie czytali, ale wiedzą, o czym to jest. Autor wychodzi od
początku wieku w Warszawie, by krok po kroku prześledzić przyczyny, dla których
nasza dzisiejsza sytuacja mieszkaniowa w kraju jest taka a nie inna, a
konkretnie – raczej tragiczna. Dowiadujemy się zatem najpierw skąd w ogóle
pomysł spółdzielni mieszkaniowych. Potem jest, wiadomo, wojna, potem PRL, kiedy
wolny rynek mieszkaniowy nie za bardzo istniał, i wypływamy z powrotem w wolnej
Polsce. O dziwo, z problemami tymi samymi co w XX międzywojennym. Springer
porusza się coraz wyżej, piętro po piętrze, omawiając wszelkie prawem dozwolone
lub nie, sposoby na zdobycie dachu nad głową. Pisze o koszmarnych metodach
czyszczenia kamienic, o braku mieszkań socjalnych, o sposobach ominięcia
przepisów, o kredytach hipotecznych: w złotówkach i we frankach, o
katastrofalnej sytuacji na rynku mieszkań pod wynajem, po rządowych programach Rodzina
na Swoim, MdM i wcześniejszych kredytach preferencyjnych dla Towarzystwa
Budownictwa Społecznego. O mieszkaniach podarowanych przez rodzinę, i o
mieszkaniach odebranych przez rodzinę. O tym, ile przeciętny Polak płaci za
możliwość nie-mieszkania pod mostem (zdecydowanie za dużo). O
ubogich-pracujących – tych z nas, którzy pracując na pełen etat, nie są w
stanie zapewnić sobie minimum egzystencjalnego, do którego łapie się przecież
zapewnienie sobie miejsca do życia.
Skończyłam czytać 13
Pięter i zaliczyłam takiego doła, jakby osobiście z tego 13. Piętra skoczyła
na fragment trawniczka przed klatką. A potem w płacz. Bo faktycznie, jeśli ktoś
nie ma takiego farta jak ja, że jakieś tam puste mieszkanie w rodzinie było, to
wyjścia nie ma albo jest żadne. Albo koszmarki do wynajęcia, z meblościanką
Hejnał w roli głównej, za dzikie pieniądze, albo 30-letni związek z bankiem i
środki uspokajające za każdym razem, gdy szef wspomni o zwolnieniach, ale
szukanie luki w przepisach by zamieszkać w gminnym mieszkaniu, które formalnie
mieszkaniem nie jest. Co dodatkowo boli, to fakt, iż próby powolnego
uzdrowienia sytuacji, nawet jeśli już się pojawiają, to następna ekipa „robi
lepiej” i znów lądujemy wszyscy w XX-leciu międzywojennym.
Springer otwiera oczy
na sytuacje mieszkaniową w naszym kraju. Można się burzyć, można się z czymś nie
zgadzać, można mieć jeszcze inne doświadczenia niż te opisane w książce. Ale
przeczytać trzeba.
Moja ocena: 5/6
Filip Springer 13
Pięter
Wyd. Czarne
Wołowiec 2013
Tak mnie zaciekawiłaś tą pozycją, że od razu po nią sięgnęłam (no dobrze, na tę decyzję miał też wpływ nadchodzący wieczór i czekające na mnie "Lśnienie", brrrr). Zastanawiałam się, jak może być ciekawym temat mieszkań Polaków na przestrzeni lat. Przecież każdy wie, że w PRLu to było super, bo dawali mieszkania, chociaż w kiepski sposób wybudowane, ale jednak każdy mógł dostać, a teraz kredyt bez mała na 30 lat za klitkę na betonowym blokowisku. Od pierwszych stron książki jednak zrozumiałam, ż jest to temat świetny, wspaniale ujęty i jak pieknie opisany! Już nie będę podejrzliwa wobec Filipa Springera i obojętnie o czym będzie pisał i tak przeczytam!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJaka ładna, osobista recenzja. Na mnie architektura właśnie tak działa: mnie jest szkoda az do bólu rozwalonych a ślicznych budynków, a oczy mi wypalają niektóre "dzieła" dzisiejszych architektów.
OdpowiedzUsuńUwielbiam wrażliwość Springera i jego talent do ukazywania złożoności i wielobarwności zdawać by się mogło prozaicznych tematów.
OdpowiedzUsuń