Przeżywałam swego czasu egzystencjalną pustkę po Jane
Austen. Przeczytałam po prostu wszystkie jej powieści, nawet te niedokończone,
czytać po raz drugi tego samego – nie przepadam, sporadycznie mi się zdarza. A
więcej nie było… potem przyszedł czas na siostry Bronte. Tak wiem, to nie to
samo, ale jednak bliższe niż cokolwiek innego, a co więcej, równie dobre, ze
swoim klimatem. Tutaj już stąpam ostrożnie, bo bałam się, że jak i to mi się
skończy, to już nic mnie nie uratuje… A tu pojawia się na horyzoncie Elizabeth
Gaskell i ratuje sytuację.
Recenzję Pań z
Cranford przeczytałam jakiś czas temu na jednym z blogów (zabijcie mnie,
nie pamiętam na którym) i była to jedna z tych recenzji, kiedy po prostu wstajesz
od komputera i idziesz kupić i przeczytać. Szybko nabyłam i w tempie
ekspresowym, kilka tygodni później (każdy, kto za dużo kupuje, wie, że to
ekspresowe tempo) przeczytałam
To jest zdecydowanie najbardziej urocza książka, jaką
czytałam w tym roku. Króciutka, składająca się raczej z opowiadań powiązanych
ze sobą niż stanowiąca powieść pełną gębą, książeczka, której bohaterkami są, a
jakże, mieszkanki angielskiego miasteczka Cranford, które tak się składa
zasiedlają głównie panie – wdowy lub stare panny, a obecność mężczyzn jest
sporadyczna i taktownie przemilczana przez towarzystwo. Opowiada nam o nich
panna Smith, sama niebędąca panią z Cranford, ale mająca tam wystarczająco dużo
przyjaciółek i przebywająca tam tak często, iż z powodzeniem może ona
wprowadzić czytelnika w ten świat, zachowując
jednocześnie dystans, na który stać tylko osobę z zewnątrz. Chociaż nie stroni
ona od wspominania o rzeczach smutnych, chociaż niektórzy bohaterowie w między
czasie odchodzą na niwa zielone, w ich miejsce pojawiają się kolejne barwne
postaci, życie toczy się dalej, a po deszczu zawsze wychodzi słońce, zwykle pod
postacią jakiegoś czy to wesołego, czy też humorystycznego, czy też po prostu
sympatycznego wydarzenia.
Połknęłam Panie z
Cranford w niecałe dwa dni, i od razu zaczęłam pożądliwie patrzeć w
kierunku innych książek tej autorki. Teraz już wiem, co jest w stanie w pełni
zaspokoić moją pustkę po Jane Austen, zachowując jednocześnie swój unikalny
styl.
Moja ocena: 6/6
Elizabeth Gaskell Panie
z Cranford
Tłum. Aldona Szpakowska
Wyd. Świat Książki
Warszawa 2015
Nie czytałam Gaskell, ale oglądałam świetny serial BBC "Panie z Cranford". Był przecudowny :) Książkę mam i planuję przeczytać.
OdpowiedzUsuńMam na półce,czeka grzecznie na swoją kolej. Czytałam jeszcze "Żony i córki" i "Północ i południe".
OdpowiedzUsuńWidziałam kilka odcinków serialu BBC, cudownie nakręconego, ale to u nich norma, ale mnie nie porwał, o dziwo:) Znam jednak uczucie, o którym piszesz i cieszę się, że są inne autorki i inne powieści, w których świat możesz się przenieść :)
OdpowiedzUsuńPowieści Jane Austen już dawno za mną, teraz chyba nadszedł czas na Elizabeth Gaskell. Właśnie zamówiłam "Północ i południe" i po Twojej recenzji wiem, że się nie zawiodę.
OdpowiedzUsuńJestem właśnie w trakcie tej książki. Nie zachwyca mnie tak jak powieści Austen, ale jest bardzo przyjemna, ciepła i idealna do gorącej herbaty.
OdpowiedzUsuń"Panie z Cranford" mam rozpoczęte i przeczytane do połowy (taki już mój styl czytania, skaczę sobie z kwiatka na kwiatek) i też jestem nimi zachwycona :) Chyba dziś wieczorem do nich wrócę :)
OdpowiedzUsuń