O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

środa, 29 lutego 2012

O tym jak autor sponiewierał klasyczne wyobrażenie o królu Arturze i jeszcze dobrze na tym wyszedł


„Zimowy monarcha” Bernarda Cornwella trudno jest jednoznacznie scharakteryzować. Nie jest to fantasy pełną gębą – krasnoludy tu nie biegają. Historyczna literatura też to nie jest, ponieważ fabuła odnosi się głównie do czasów, o których na pewno wiemy, że były, a co w nich było, to już inna bajka… No właśnie,  bajka to to też nie będzie, ewentualnie zbeletryzowana legenda o królu Arturze. Co by to nie było, dobre jest.

Rzecz dzieje się na początku średniowiecza w Brytanii, kiedy to obok siebie egzystuje wiele państw i państewek na różnym, powiedzmy, poziomie wtajemniczenia. Z jednej strony chrześcijaństwo już szerzy się wzdłuż i wszerz, z drugiej stara wiara w lokalnych bogów jeszcze nie zanikła. Biskupowie ścierają się z druidami, księża z kapłankami, Brytowie z Saksonami – generalnie wesoło nie jest. Ciekawe jest to, że autor nie przedstawił kolejnej sztampowej wersji legendy o Arturze, zamiast tego stworzył wielowymiarowe postacie i ciekawa fabułę, która nie przedstawia świata w czarno-białych barwach, a pokazuje, że w polityce nic nie można jednoznacznie określić jako dobre lub złe. Postaci, z tymi z legendy, mają jedynie wspólne imiona, a niektórych z nich, jak na przykład Ginewrę, trudno polubić. Mnie osobiście najbardziej podobał się Merlin z jego ironicznymi uwagami.

Podczas czytania nasuwało mi się ciągle porównanie z „Władcą pierścieni” Tolkiena. Może nie tyle pod względem stylu, ile raczej opisów osób i miejsc, cała historia ma podoba atmosferę co „Władca”. Jednak nie jest to bezczelne ściąganie – po prostu – komu podobał się Tolkien, temu Cornwell też przypadnie do gustu. Jest to dobrze napisana książka, autor zadbał o szczegóły, niekiedy okraszał fabułę humorem, choć generalnie jest to smutna opowieść. Musze wyznać, że mnie wciągnęła, a chociaż nie miałam teraz wiele czasu na czytanie. to już nie mogę się doczekać kiedy wpadną mi w ręce kolejne tomy tej powieści.

Dodatkowy plus za piękną okładkę!

Moja ocena: 5/6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka e-pik.

wtorek, 28 lutego 2012

Co się u mnie dzieje?


Długo nic nie wrzucałam na mojego błyszczącego jeszcze nowością bloga. Nie dlatego, że mi się znudziło, broń Boże, po prostu rzeczywistość rzeczywista okazała się w tym miesiącu bogatsza niż rzeczywistość  wirtualna. Ale czyż nie tak być powinno?

Zacznę od małego czytelniczego podsumowania – luty to pierwszy pełny miesiąc życia „Krakowskiego czytania”, i wbrew moim obawom, był to książkowo całkiem dobry miesiąc. Przeczytałam w sumie 6 książek, co jak na końcowy okres sesji plus kalendarzowo krótki miesiąc jest bardzo dobrym wynikiem. Mam nadzieję, że do jutra się polepszy i będzie 7 książek. Ale o tym za chwilę.

Przeczytane książki to:
1.       „1Q84 Tom III”  Haruki Murakami– najbardziej rozczarowujący tom, poprzednie dwa były o niebo lepsze. Mimo to jednak wrócę kiedyś do Murakamiego.
2.       „Zbrodnia na festynie” Agatha Christie – nie wymaga recenzowania J Agatki czytam od gimnazjum, czyli od dawna… ale staram się czytać tylko kilka rocznie i mieć zawsze coś w zapasie. Zostało mi jeszcze ze dwadzieścia – idealne kiedy nie chcę czytać czegoś, co już czytałam, jednocześnie chcę spotkać starych bohaterów i móc skupić się tylko na fabule.
3.       „Europa blues” Arne Dahl – Najbardziej wyczekiwana przez mnie pozycja, i zdecydowanie najlepsza  pozycja tego autora.
4.       „Jacy? Tacy!” L. Mazan i M Czuma – czyli pierwszy merytoryczny wpis krakowski, i jednocześnie najlepsza książka w tym miesiącu.
5.       „Tawerna przy Klonowej” – gdyby nie wyzwanie sardegny, do tej pory leżałaby nie przeczytana na półce.
6.       „Niewidzialny” Mari Jungstedt – pierwszy tom serii o inspektorze Knutasie, bardzo przyzwoity kryminał ze scenami do bania się.

Teraz czytam  "Zimowego monarchę" jako trzecia książka w wyzwaniu Trójka e-pik - liczę, że do jutra skończę :)

 
W tym miesiącu wzięłam też udział w dwóch wyzwaniach – roczne „Z półki” zakończone przeczytaniem 2 z 20 pozycji, oraz miesięczne „Trójka e-pik” z wynikiem również 2, ale trzecia w drodze, więc niech żywi nie tracą nadziei!

 Udało mi się również kupić tylko cztery książki, ale! ale!, dwie do pracy magisterskiej, jedna to kolejny tom ulubionej serii kryminałów, a jedna po angielsku okazyjnie – to tak jakbym nie kupiła żadnej ;)

A to mój stos zdobyczny lutowy
 
1.       „Harry Potter and the Order of Phoenix” J.K. Rowling – jestem potteromaniakiem, a nawet potterologiem, przyznaję się. Mam całą serię po polsku, a teraz naszła mnie ambicja do skompletowania oryginalnej wersji językowej – teraz mam trzy ostatnie. Czytam zawsze kiedy potrzebują odpocząć. Kosztowała 19.90 zł – grzech zostawić w księgarni!
2.       „Europa blues”  Arne Dahl
3.       „Niebezpieczne idee we współczesnej nauce” red. J. Brockman – bardzo ciekawa pozycja o charakterze publicystycznym i popularno-naukowym. Już wkrótce recenzja.
4.       „Morderca za ścianą” David. M. Buss – książka z zakresu psychologii ewolucyjnej na interesujący mnie temat „czemu ludzie zabijają?”.

A co planuję przeczytać w najbliższym czasie?
„Sonata Kreutzerowska” Lew Tołstoj – biblioteka zaczyna mnie ścigać, więc musze się pospieszyć.
„Tatami kontra krzesła” Rafał Tomański – pożyczone od koleżanki – pod wpływem Murakamiego i oglądanego ostatnio anime postanowiłam trochę się dokształcić w temacie Japonii.
„Wyjątek” Christian Jungersen – wisi nade mną jak miecz Damoklesa.
Zapewne znowu coś wyskoczy jak Filip z konopi – też tak macie - w pewnej chwili czujecie, że po prostu musicie przeczytać książkę taką a taką, i pal diabli całe czytelnicze plany? Ja tak mam ciągle, ale w końcu czyta się dla przyjemności a nie dla realizacji planu.  Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać to co założyłam, choć marzec też będzie bogaty w atrakcje i na czytania będzie mało czasu.

wtorek, 21 lutego 2012

Belfast, bar i mnóstwo miłości


„Tawerna przy Klonowej” leżała na mojej półce chyba od czterech lat. Kupiłam ją pod wpływem zachwytu nad inną książką tej samej autorki – „Herbaciarnią pod Morwami”. Zaczęłam czytać i… odłożyłam po kilkudziesięciu stronach. Jednak jest to najlepszy przykład tego, że warto dać książkom drugą szansę.

W zaułku przy ulicy Klonowej znajduje się tawerna prowadzona przez dwoje głównych bohaterów powieści: Lily i Jacka Beaumontów. Odziedziczyli ten pub zaraz po ślubie i spędzili w nim całe swoje wspólne życie, podając alkohol i przekąski na dole, mieszkając na górze. Życie upływa im spokojnie, aż do momentu, gdy w tawernie pojawia się przedsiębiorca budowlany i składa Beaumontom „propozycję nie do odrzucenia” sprzedaży pubu. Na miejscu Klonowego zaułka ma oto powstać centrum handlowe. W obliczu zagrożenia Jack i Lily decydują się zrezygnować ze swojego regularnego trybu życia i wprowadzić szereg ulepszeń, wszystko by tylko zmobilizować opinię publiczną do obronienia lokalu. W tym celu zatrudniają cztery młode barmanki i dwóch młodych muzyków. Jednak szybko okazuje się, że historie, jakie życie napisało wszystkim bohaterom książki są o wiele ciekawsze niż sama tawerna.

Sharon Owens pisze ciepłe, spokojne, dobre powieści, których akcja dzieje się zwykle w Belfaście, gdzie mieszka z rodziną od lat. Mimo, iż są to powieści obyczajowe o dużym ładunku pozytywnej energii, autorka nie stroni od wspominania o burzliwej historii miasta, co nadaje tworzonym przez nią opowieściom autentyzmu. Postacie są wielowymiarowe, a ich losy pokręcone jak samo życie. Sama historia natomiast jest z rodzaju tych uroczych i ciepłych, których szukamy, gdy mamy dołek. Opowieść Owens chwilami aż ocieka szczęśliwością. W tej beczce miodu znajdzie się jednak łyżka dziegciu i kilka kropel kwaśnej cytryny, aby podobnie jak potrawy przyrządzane przez Lily, tak i sama opowieść nie była mdła. Wprawdzie autorka na ostatnich stronach puściła wolno rumaka fantazji i bydlę narobiło trochę lukrowej breji, ale nie na tyle, żeby zniszczyć przyjemność z czytania. Polecam, kiedy będziecie mieć ochotę na coś mało wymagającego i pozytywnego.

Moja ocena: 5/6

Jest to druga książka przeczytana w ramach wyzwania „Z półki




 i pierwsza w ramach wyzwania „Trójka E-Pik”.




poniedziałek, 20 lutego 2012

Cijanie czyli sztuka bycia Krakusem


Dzisiaj chcę Wam zaprezentować książeczkę panów Mieczysława Czumy i Leszka Mazana „Jacy? Tacy! Czyli 100 pytań i odpowiedzi o Krakowie”. Autorzy napisali już razem kilka wspaniałych i wesołych książek o Krakowie – jego zwyczajach, języku, legendach i dziwactwach. W „Jacy? Tacy!” zadają 100 najbardziej, wydaje się, kluczowych pytań odnośnie bycia Krakusem i konsekwencji takiego stanu rzeczy, a następnie udzielają odpowiedzi, zawierając w nich mnóstwo ciekawostek odnośnie krakowskiej historii i mitologii. W większości odpowiedzi przeprowadzają również bardzo poważną i głęboką argumentację na  temat wyższości Krakowa nad resztą świata, a czynią to w pięknym stylu, z iście ułańską fantazją.

Książeczka jest tak cudowna, że napisanie recenzji oddającej wszystkie jej zalety bez przytaczania cytatów jest chyba niemożliwe. Jest to prostu tak wspaniała jak miasto które opisuje ;). Pozwolę sobie zacytować kilka fragmentów, aby każdy mógł sobie wyrobić zdanie:

Pyt. Czy to prawda, że w Krakowie co godzina jest południe?
Odp. Hejnał Mariacki grany jest wprawdzie co godzina, ale tylko raz na 24 wypadki w ciągu doby oznacza on nadejście południa. (…)

Pyt. Czy krakowianie pochodzą od małpy?
Odp. Nie.

Pyt. Co to jest cijanie?
Odp. Jest to czynność polegająca na uświadamianiu światu – za pomocą słów, gestów i zachowań, że jest się z Krakowa. (…)

Pyt. Czy Adam Mickiewicz studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim?
Odp. Nie. A szkoda, pisałby wtedy jeszcze lepiej. (…)

Pyt. Czy to prawda, że Pan Jezus urodził się z Krakowie?
Odp. Prawda. Dowodem na to jest szopka krakowska. (…)

Pyt. Czy Kraków leżał kiedyś nad morzem?
Odp. Zapewne, o czym świadczą olbrzymie złoża soli w okolicach Wieliczki. (…)

Pyt. W ciągu dwóch dni spędzonych w Krakowie, trzy razy narobił na mnie gołąb. Dlaczego?
Odp. Jak mawiał stary Maćko z Bogdańca: „Nie próbujmy wyroków boskich dochodzić, by czasem nie pobluźnić”.”

„Oficjalnym powodem przeniesienia sygnału czasu (nadawanego z Collegium Maius przez Polskie Radio wraz z hejnałem – przypis – Viv na podstawie cyt. książki) z Krakowa do Warszawy były rzekomo wygórowane ceny, jakie UJ żądał za prawdę. W rzeczywistości szło o żenująco małe kwoty, które za prawdę gotował była zapłacić Warszawa”

„W roku 2000 w restauracji Wierzynek odbył się Zjazd Byłych Stolic, na którym potwierdzono seniorat Krakowa. (…) Warszawa otrzymała status członka oczekującego.”
Dlaczego? – odsyłam do książki. 



Jest to książka idealna dla wszystkich, którzy lubią się pośmiać i jednocześnie czegoś dowiedzieć. Krakowianie na pewno znajdą tu interesujące informacje na temat swojego miasta, goście poznają dzięki niej krakowską mentalność, dowiedzą się czemu mówimy tak, jak mówimy, czemu na święta stawiamy drzewko, na obiad jadamy ziemniaki, na deser borówki i kremówki, i dlaczego Kraków to najlepsze miejsce na ziemi.

Moja ocena: 6/6

czwartek, 16 lutego 2012

Strasznie na Gotlandii


Miałam ostatnio ochotę na coś lekkiego, mało zaskakującego, tak żeby po prostu odpocząć. Mój wzrok skierował się nietypowo na moją własną półkę, gdzie od zeszłego roku leżał pierwszy tom kryminałów Mari Jungstedt „Niewidzialny”. I muszę powiedzieć, że moje postanowienie noworoczne („nie kupuj tyle książek!”) diabli wzięli i zamierzam kupić pozostałe sześć książek tej autorki.

Jest to dosyć typowy szwedzki kryminał, z podobną atmosferą jak u Mankella czy Läckberg. Po malowniczej Gotlandii, liczącej w sumie około 58 tysięcy mieszkańców, grasuje seryjny morderca kobiet. Gęsią skórkę powoduje fakt, iż grasuje z siekierą. Do rozwiązania tej sprawy skierowany zostaje miejscowy policjant – inspektor o wdzięcznym nazwisku Anders Knutas, wraz ze swoimi współpracownikami. Muszą się spieszyć, gdyż lada dzień rozpoczyna się na Gotlandii sezon turystyczny i lokalne władze nie chciałby wystraszyć przyjezdnych. Czyli mamy wszystko, czego trzeba do dobrego szwedzkiego kryminału: malownicze widoki, lokalnego glinę z zasadami, pana z siekierą oraz wątek reporterski. Czyta się tą mieszankę bardzo przyjemnie i szybko. Jedynym minusem może być to, że kim jest morderca odgadłam już w połowie książki – nie wiem czy to dlatego, że czytam za dużo kryminałów, czy dlatego, że autorka zdradziła za dużo szczegółów przeplatając fabułę ze wspomnieniami mordercy. Jednak mimo, iż wiedziałam, kto zabił, czytało mi się nadal świetnie, głównie ze względu na atmosferę wyspy i postacie, które polubiłam. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż wydawnictwo Bellona wydało te książki w formie niewielkich, lekkich tomików z dosyć dużymi literami – na odpoczynek w sam raz.  Zdecydowanie wrócę w najbliższym czasie na Gotlandię.

 
Moja ocena 4,5/6

To jest moje pierwsze osiągnięcie w wyzwaniu „Z półki”. W drodze nas szczyt pozostało mi jeszcze dziewiętnaście książek.



wtorek, 14 lutego 2012

Tam, gdzie nie ma klapek Kubota


„81:1. Opowieści z Wysp Owczych” to niezwykle ciekawy reportaż z miejsca dosyć bliskiego geograficznie, a jednocześnie tak odległego, że mniej zaskakują opisy życia na tropikalnej wyspie gdzieś na Pacyfiku niż na Owcach – archipelagu znajdującego się w trójkącie pomiędzy Anglią, Islandią a Norwegią, autonomii pod jurysdykcją duńską. Po książkę tą sięgnęłam zupełnie przypadkiem, ot, leżała na półce z nowościami w bibliotece. A że reportaże z wydawnictwa Czarne nigdy mnie nie zawiodły, toteż postanowiłam się z nią zapoznać. Nigdy wcześniej nie interesowałam się tematem, moje oczy raczej rzadko błądziły po mapie w tamtym kierunku, coś tam mgliście o Wyspach Owczych słyszałam, ale żeby umiejscowić je konkretnie na mapie – co to, to nie. A w rzeczywistości, w tej tak dobrze mi znanej Europie przycupnęły fascynujące małe wysepki, o których każdy słyszał, a mało kto widział.

Autorzy – Marcin Michalski i Marcin Wasielewski - po raz pierwszy udali się na Owce „za chlebem” – pracowali w przetwórni ryb. W wolnych chwilach zwiedzali, poznawali nowych ludzi i odkrywali uroki życia na archipelagu. W końcu postanowili przybliżyć polskim czytelnikom uroki (i ich braki) życia na Wyspach. I chwała im za to! Książka zaczyna się od śmiesznej na pozór historii – młoda dziewczyna z Wysp Owczych w trakcie wakacji gubi paszport. Kiedy zgłasza to na policję, miejscowy stróż prawa pyta, skąd młoda dama pochodzi. Kiedy słyszy odpowiedź, śmieje się i uważa, że to żart. Hahaha. Tylko kiedy dziewczyna, usiłując udowodnić, że nie pochodzi z Nibylandii, spogląda na mapę Europy okazuje się, że jej twórca najzwyczajniej w świecie zapomniał domalować te małe wyspy! W końcu dziewczynie udaje się uzyskać pomoc i wraca szczęśliwie na Wyspy. A my podążamy za nią, by przekonać się, jak zwyczajnie niezwyczajne są Owce. Mamy tam mniejsze i większe miasteczka, wyspy zamieszkane przez kilka rodzin, przez jedna rodzinę, bezludne, choć kiedyś zamieszkane, i takie zupełnie dziewicze – bez śladów ludzkości. Są podobne jak u nas problemy z przestępczością, alkoholem i bezrobociem. Jednocześnie nie ma makdonaldów i (strach się bać!) klapek Kubota. Są nieustanne dyskusje – odłączyć się od Danii czy nie? Jest i duma narodowa, i fascynująca historia.

Polecam każdemu kto lubi podróżować – jeśli nawet nie fizycznie, to chociaż duchowo, pod kocem, z książką, która o pierwszej strony zabiera nas w wyjątkową podróż. Po przeczytaniu „81:1” od razu zaczęłam sprawdzać ceny promu na Wyspy – niestety, póki co pozostaje tylko marzyć i czytać tę książkę. Panowie piszą świetnie, nie usiłują na siłę zaczarować czytelnika – po prostu opisują, co widzieli. Owce czarują już same.

Moja ocena: 5/6

poniedziałek, 13 lutego 2012

Międzynarodowy Dzień Przewodnika Turystycznego

Klasztor i kościół Norbertanek na krakowskim Zwierzyńcu
Zapraszam wszystkich, którzy 18 lutego będą w Krakowie lub okolicach, na obchody Międzynarodowego Dnia Przewodnika Turystycznego. O godzinie 11 urządzamy zbiórkę chętnych pod zakonem sióstr Norbertanek na Zwierzyńcu, a następnie krakowscy przewodnicy za darmo oprowadzą Was po kościołach Salwatora, opowiadając jednocześnie fascynującą historię tego pięknego miejsca.

Międzynarodowy Dzień Przewodnika jest obchodzony co roku 21 lutego. W tym czasie organizowane są spacery, wycieczki autokarowe, odczyty, wykłady i ciekawe spotkania, mające na celu nie tylko promowanie zawodu przewodnika, ale przede wszystkim swojego miasta lub regionu.

Jeszcze raz serdecznie zapraszamy!

18 lutego (sobota) 
godz. 11
Klasztor ss Norbertanek na Zwierzyńcu
Kraków

Dojazd tramwajami: 1, 2, 6 na pętlę tramwajową.


PS Za zdjęcie dziękuję Jadzi :)

czwartek, 9 lutego 2012

Wyzwanie czytelicze "Trójka e-pik"

Wyzwanie zorganizowane przez sardegnę, które polega na tym, że pomysłodawczyni co miesiąc wyznacza 3 gatunki literackie, z których każdy uczestnik wybiera dla siebie konkretne tytuły, czyta, a następnie na blogu książki sardegny umieszcza link do recenzji. Wyzwanie trwa miesiąc, jest przeznaczone dla blogowiczów i nie-blogowiczów. Po szczegóły kieruję na rzeczony blog :)

Lutowe wyzwanie zachęcia do przeczytania po jednej książcez gatunku:
Thrillera
Literatury obyczajowej
Fantastyka

Moje zdeklarowane tytuły to:
1. Fantastyka - "Zimowy Monarcha" Bernarda Cornwella
2. Thriller - "Wyjątek" - Christian Jungersen
3. Literatura obyczajowa - "Tawerna przy Klonowej" Sharon Owens

Wszystkie trzy książki leżą na mojej półce od dawna, chociaż tylko jedna znalazła się na stosiku poniżej. Jeśli przeczytam je do końca lutego, uda mi się upiec dwie pieczenie (dwa wyzwania) na jednym ogniu. Trzymajcie kciuki!

środa, 8 lutego 2012

"Europa Blues" i requiem dla zemsty


Noga. Tyle zostało z mężczyzny, za którego zabrały się rosomaki ze sztokholmskiego ZOO. Ręka, która trzyma telefon. Tyle zostało z chłopaka, którego wrzucono pod pociąg. Puste pokoje. Tyle zostało po ośmiu młodych kobietach, które zniknęły z motelu dla uchodźców. Pamiętnik z obozu koncentracyjnego. Tyle zostało po emerytowanym profesorze neurologu, kandydacie do Nagrody Nobla. Czy te sprawy się łączą? Czy za na pierwszy rzut oka oddzielnymi sprawami czai się większe zło, zło, które nie zna granic państwowych i granic moralnych? Tym właśnie musi zająć się Drużyna A w czwartym tomie kryminałów autorstwa Arne Dahla.

„Europa Blues” jest najbardziej „europejską” częścią kryminałów tego autora. Członkowie Drużyny A przemierzają, wirtualnie i realnie niemalże cały kontynent: od Szwecji do Włoch, od Ukrainy po Francję w poszukiwaniu odpowiedzi na odwieczne pytanie: kto zabił? Jednak zamiast odpowiedzi, natrafiają na coraz więcej zagadek, które będą musieli połączyć w mroczną całość.

Jak zwykle nie brakuje u Arne Dahla tego, co zwykło się nazywać tłem społecznym. Autor wplata w fabułę pesymistyczne spostrzeżenia dotyczące współczesnej Szwecji. Jest to gorzki rozrachunek z „państwem dobrobytu” i „państwem neutralnym” które już nie istnieje. Może nigdy nie istniało. Ta samokrytyka pojawia się w całej powieści, raz dyskretnie, innym razem bardzo dosłownie: „Był w końcu Szwedem, a Szwedzi nie lubią tematów tabu. Na myśl o nich zalewa nas pot. Najchętniej w ogóle ich nie poruszamy, a jeśli już naprawdę musimy, robimy to z pełną dystansu czcią, klepiąc banały, że coś takiego nie może się powtórzyć. (…) Mistrzowie świata w zamiataniu pod dywan”. Takie myśli autor wkłada w głowę swoim bohaterom, którzy z każdym kolejnym tomem są coraz bardziej pełnokrwiści, wielowymiarowi, którzy zmieniają się pod wpływem prowadzonych spraw, ale i mają swoje życie poza biurem, w którym, jak w życiu, są wzloty i są upadki. 

Moim zdaniem to najlepsza z dotychczasowych, opublikowanych w Polsce, książek o Drużynie A. Choć oczywiście można by się przeczepić, że coś za dobrze się to wszystko składa, że nieprawdopodobne, że przesada. Tylko po co się czepiać, kiedy całość to naprawdę dobry, szwedzki kryminał?

Moja ocena: 5,5/6

niedziela, 5 lutego 2012

Klub wielbicieli francuskiego detektywa/przestępcy


Fascynacji tzw. true crime (oraz mojego prezentu urodzinowego) ciąg dalszy. „Klub koneserów zbrodni” Michaela Capuzzo to opowieść o grupie detektywów: policjantów, psychiatrów, lekarzy, artystów, którzy utworzyli coś w rodzaju organizacji non-profit, mającej na celu rozwiązywanie zagadek kryminalnych, których nie udało się rozwiązać organom ścigania w trybie formalnego śledztwa. Jest to organizacja wciąż istniejąca, udzielająca pomocy policji i osobom bezpośrednio dotkniętym przestępstwem, ale tylko, gdy ci zwrócą się do niej o pomoc.

Osią książki są życiorysy i osiągnięcia trzech członków Stowarzyszenia – Williama Fleishera (agent FBI), Franka Bendera (rzeźbiarz) i Richarda Waltera (psycholog). Każdy z nich, oprócz intuicji i autentycznej radości z  wykonywanej pracy, posiada również profesjonalne umiejętności, które wykorzystywali do rozwiązywania, wydawałoby się, nierozwiązalnych spraw. Wraz z nimi poznajemy kulisy najpotworniejszych zbrodni, jakie zdarzyły się w Stanach Zjednoczonych w drugiej połowie XX wieku. Ze zdziwieniem odkryłam, że na podstawie jednej ze spraw, opisanych w książce, nakręcono program telewizyjny, wykorzystany później na mojej uczelni jako materiał dydaktyczny do zajęć z kryminalistyki. 

Capuzzo nie tylko opowiada historie poszczególnych spraw, ale na ich kanwie snuje bardzo ciekawą opowieść o rozwoju nowoczesnej kryminalistyki i kryminologii, a „Klub koneserów zbrodni” stał się dzięki temu niejako kontynuacją książek Jurgena Thorwalda („Godzina detektywów” i „Stulecie detektywów”). Autor opisuje, jak powstawały jedne z najważniejszych prac naukowych z dziedziny walki z przestępczością – na przykład agent FBI Robert Ressler, wspominany wielokrotnie w książce, uważany jest za twórcę pojęcia „seryjny zabójca” oraz szeregu prac odnoszących się do tego typu morderców. 

Olbrzymią zaletą książki jest to, że świetnie się ją czyta – przez prawie 500 stron przeleciałam w jeden dzień. Autor przeplata na raz kilka wątków, na rozwiązanie danej sprawy musimy nieraz czekać kilkadziesiąt stron, w międzyczasie czytelnik zaczyna śledzić inną historię, po to, by nagle poznać zakończenie poprzedniej i od razu wpaść po uszy w nową, i tak dalej.  Muszę zaznaczyć, że książka nie dla osób wrażliwych – autor nie szczędzi naturalistycznych opisów zwłok i miejsc zbrodni, ale również potwornej nienawiści, jaką ludzie mogą pałać do innych. Jest to kawał porządnej, wiarygodnej literatury, którą polecam wszystkim wielbicielom kryminałów.
Moja ocena: 6/6

czwartek, 2 lutego 2012

Rzecz o prawie karnym

Jakiś czas temu odkryłam, że dobre książki popularnonaukowe, historyczne lub reportaże z zakresu kryminologii i kryminalistyki podobają mi się równie bardzo, co dobre kryminały. Dlatego gdy tylko trafiam na coś z szeroko pojętego gatunku true crime, chwytam za to pazurami i nie puszczam. „Przestępstwo” Ferdinanda von Schiracha wypatrzyłam na półce w księgarni chyba na początku listopada ubiegłego roku, i „dyskretnie” wskazałam mojej przyjaciółce na okoliczność zbliżających się urodzin. I był to zdecydowanie jeden z najlepszych prezentów, jakie dostałam.

„Przestępstwo” to niewielki zbiór opowiadań (czy może należałoby powiedzieć: reportaży?; może zapisków?) autorstwa niemieckiego adwokata. Von Schirach opowiada w nim o najciekawszych przypadkach ze swojej wieloletniej praktyki prawniczej. Niektóre  z nich są zabawne, niektóre przerażające, jeszcze inne tajemnicze. Niesamowite były dla mnie zwłaszcza sposoby, jakie stosował sam autor, jak również oskarżeni i świadkowie, by przedstawić morderstwo w innym, lepszym świetle i tym samym uchronić się od kary. Bohaterami tych opowiadań są ludzie  z różnych warstw społecznych: od japońskiego biznesmena, przez rodzinę przestępców, po prostytutkę, i to właśnie na nich i na ich losach skupia się autor. Z całej książki, moim zdaniem, wyziera przekonanie, że przestępstwo nie bierze się tylko z psychiki sprawcy, ale często również z sytuacji, że wiele rzeczy mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby nie niefortunny układ zdarzeń. Jak również i to, że prawdziwym jest powiedzenie: „Prawo jest jak płot. Wąż się prześlizgnie, tygrys przeskoczy, a bydło nie rozłazi się tam gdzie nie trzeba”. Trochę smutne.

Książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie, choć zdarzają się dosyć krwawe opisy, toteż nie polecam jej osobom o słabych nerwach. Zdecydowanie zaś polecam tym, którzy interesują się kryminologią, i którzy chcieliby zrozumieć, jak działa prawo.

Moja ocena: 5,5/6