Jednym z główny problemów, przed jakimi stanęłam przeszło
rok temu planując wyjazd do Sztokholmu, był brak przewodnika. Nie tyle, że brak
pieniędzy na zakup takowego, tylko ogólny brak podobnej pozycji na rynku. Gdyby
Wojciech Orliński opublikował Sztokholm
Stiega Larssona wcześniej, dalej
nie miałabym w ręku klasycznego przewodnika turystycznego, ale przynajmniej nie
przegapiłabym paru fascynujących miejsc. Ale co się stało to się nie odstanie.
Orliński w tej niewielkiej książeczce połączył analizę
trylogii Larssona, społeczny i polityczny komentarz do współczesnej Szwecji z
przewodnikiem turystycznym. Połączenie dosyć karkołomne, gdy nieudolnie
wykonane, tutaj jednak o nieudolności mówić nie sposób. Autor od początku
wiedział, co chce osiągnąć, nie zmienił planu w międzyczasie, a pisanie
poprzedziło bardzo skrupulatne badanie adresów, wielogodzinne włóczenie się po
mieście i zapewne kilkakrotne przeczytanie powieści, by w gąszczu kawiarenek
odkryć tą jedną która opisem odpowiada powieściowej, prześledzić najkrótszą
drogę, jaką bohaterowie pokonaliby idąc z niej do domu (gdyby istnieli), w
którym budynku mógł się mieścić biurowiec Dragana Armanskiego, a gdzie znajduje
się kompleks budynków policji. Z jednej strony można by się zastanowić, jak mu
się chciało, a drugiej widać, że ma facet pasję, a ja takich ludzi szanuję.
Mimo mojej niewiedzy o śladach zostawionych w mieście przez
bohaterów książki (i niepamięci, wszak minęło już kilka lat odkąd czytałam Millenium) udało mi się przypadkowo
znaleźć w kilku miejscach mniej lub bardziej istotnych dla fabuły i przez to opisanych w przewodniku. Zdarzyło mi się
jeść cheeseburgera w tym samym McDonaldzie, w którym to mało szlachetne danie
konsumowali niezależnie od siebie Bloomkvist i Salander, włóczyłam się po parku
popularnym wśród szwedzkich neonazistów (i to w listopadzie, kiedy ponoć
organizują tam manifestacje), a na moim cover
photo na Facebooku widać fragment
kamienicy, w której mieścił się apartament Wennerströma. Przegapiłam za to plac, przy którym mieścił się bank, w którym w 1973 narodził się termin „syndrom sztokholmski” – dla mojej pasji do kryminologii jest to cios prosto w serce, zwłaszcza, że nie było daleko.
Przeczytałam tą książę jednym tchem, mimo, że do Sztokholmu mam trochę daleko. Strasznie żałuję, że nie miałam jej wtedy na mojej krótkiej wyprawie, ale zdecydowałam już dawno temu, że do Wenecji Północy powrócę, a wtedy książeczka Orlińskiego na pewno znajdzie się w moim bagażu. Wam również polecam się w nią zaopatrzyć, nawet jeśli nie jesteście fanami Larssona, gdyż poza informacjami o książce oferuje też genialną opowieść o współczesnym Sztokholmie. To jest po prostu świetnie, zabawnie napisana książka o jednym z moich ulubionych miast. Bardzo polecam!
Przeczytałam tą książę jednym tchem, mimo, że do Sztokholmu mam trochę daleko. Strasznie żałuję, że nie miałam jej wtedy na mojej krótkiej wyprawie, ale zdecydowałam już dawno temu, że do Wenecji Północy powrócę, a wtedy książeczka Orlińskiego na pewno znajdzie się w moim bagażu. Wam również polecam się w nią zaopatrzyć, nawet jeśli nie jesteście fanami Larssona, gdyż poza informacjami o książce oferuje też genialną opowieść o współczesnym Sztokholmie. To jest po prostu świetnie, zabawnie napisana książka o jednym z moich ulubionych miast. Bardzo polecam!
Moja ocena: 6/6
Wojciech Orliński Sztokholm
Stiega Larssona
Wyd. Pascal
Bielsko-Biała 2013
Książka przeczytana w ramach wyzwania Z Półki 2014.
A mój drugi tekst o tej książce możecie przeczytać na blogu Tramwaj nr 4.
To nie tylko ulica imienia premiera Palmego, ale i miejsce, gdzie zginął |
Pięć Fanfar - w ostatnim wieżowcu pracował Larsson |
W tej kamienicy najprawdopodobniej mieszkał Wennerstrom |
Prawdopodobny widok z okna mieszkania Lisbeth Salander |
Bardzo mi się ten pomysł podoba. Gdyby jeszcze każda z moich ulubionych książek miała taki odpowiednik... :).
OdpowiedzUsuńPrawda? Londyn śladami Pottera na przykład, albo Barcelona śladami Zafona - niby bywały takie próby, ale gdyby za Orlińskim poszła cała seria, to byłby cud miód i orzeszki. :)
UsuńO to, to! Super pomysł! :)
UsuńUwielbiam takie książki. Kryminały, osadzone w znanych mi miejscach, czytam dużo chętniej niż takie, które opowiadają o miejscach mi obcych, obojętnych. Tak jakby już sama ta osobista nić podnosiła walory lektury.
OdpowiedzUsuńZa to nie pogardziłabym takim widokiem z okien, jakie "miała" Salander :-)
Mnie się teraz zupełnie inaczej czyta szwedzkie kryminały niż przed tą podróżą do Sztokholmu. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie to miasto, i inaczej odbierałam książki. A teraz jeszcze mogłam przy pomocy swoich zdjęć prześledzić trasy bohaterów...
UsuńCiekawa jestem tej książki :D Jak tylko ją zauważę to zakupię :>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nietypowy pomysł, ale bardzo mi się podoba. Podążanie po mieście śladami bohaterów książki jest z pewnością oryginale. Z chęcią przeczytam.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to bardzo przyjemny sposób zwiedzania, muszę się kiedyś na coś takiego wybrać :)
Usuń