Na początek muszę wyznać, że konieczną wkrótce okaże się dla
mnie zmiana sposobu dostawania się do centrum miasta. Bowiem kolejny raz w
ostatnim czasie zdarzyło mi się w autobusie głośno rechotać nad książką. Zawsze
to jest ten sam autobus, możliwe, że częściowo ci sami pasażerowie, a jednego
wariata ta linia już ma, więcej nie zdzierży.
W zeszłym tygodniu śmiałam się nad „Wątoślem”, w tym powodem
do chichów była klasyka – „Trzech panów w łódce nie licząc psa”, powieść brytyjska
napisana pod koniec XIX wieku. Co stwierdziłam ze sporym zaskoczeniem, ale o
tym za chwilę. Narrator i główny bohater w jednym – Jerome, wraz z dwoma
przyjaciółmi i foksterierem, udają się na wycieczkę w górę Tamizy. Łodzią,
gdyby ktoś miał wątpliwości. Pokonują 123 mile pomiędzy Kingston a Pangbourne, zaszczycając
okoliczne miejscowości swoją obecnością, siejąc chaos i zniszczenie. Nie tylko
po drodze przeżywają niezwykle zabawne, ale i czasem mrożące krew w żyłach
przygody, ale i korzystają z życiowego doświadczenia, które pomaga im uniknąć
jeszcze większych, hmmm, strat.
Jest to książka niesamowicie trudna do zaszufladkowania. Z
jednej strony funkcjonować mogła, i do dziś jeszcze może, jako przewodnik po
najciekawszych miejscach nad Tamizą. Trzech panów odwiedza między innymi wyspę,
gdzie ponoć podpisano Magna Carta Libertatum, miejsce, gdzie Henryk VIII i Anna
Boleyn urządzali swe schadzki, i liczne pola bitewne. Jednak sama opowieść o
pływaniu łajbą po Tamizie zajęłaby pewnie około 70 z 300 stron. Pozostałe
strony wypełnione są natomiast przezabawnymi anegdotami z życia Jerome’a i jego
koleżków, nie pomijając psa. Jerome jest mistrzem dygresji, połączonych z
głównym tematem cienką, symboliczną nitką, która następnie dygresję ową łączy z
kolejną, do niej dokłada się jeszcze jedną historyjkę, by po chwili wrócić do
tematu wiodącego. A zrobione jest to wszystko z taką gracją, że czasami masz
ochotę wyskoczyć na ulice o pokazać obcym ludziom – patrz! Patrz, co on tu
zrobił! A wszystko to okraszone jest
starym, dobrym, angielskim humorem, przez co nie sposób nieraz powstrzymać się
od śmiechu. Poważnie – momentami, gdyby nie uszy, cieszyłabym się dookoła
głowy. A wystarczyło po kilku dniach przypomnieć sobie jakiś fragmencik, by
dostać banana na gębie w trakcie wykładu czy w sklepie.
Przy tym jest to książka bardzo aktualna. Stąd wzięło się
moje zaskoczenie, kiedy odkryłam, że po dzieło ma XIX wieczny rodowód. Otóż
pewne sytuacje mogą się nam przydarzyć, tak samo ja przydarzały się 100 lat
temu, i wciąż będą bawić. Na mojej prywatnej liście „Trzech panów w łódce” ląduje
na czele listy rozwesela czy.
Ponadczasowa, przezabawna, świetnie się czyta. Absolutnie
nie w środkach transportu.
Moja ocena 5,5/6
Jerome K. Jerome Trzech
panów w łódce nie licząc psa
Tłum. Kazimierz Piotrowski
Książka i Wiedza, Seria „Koliber”
Warszawa 1988
Moja ulubiona ponadczasowa klasyka.
OdpowiedzUsuńTeraz i moja :)
UsuńI mam nadzieję, że będzie i moja! Takich książek nigdy za wiele:)
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Isadora, jak najszybciej po książkę sięgaj. Nie każda klasyka jest dobra, ta jest cudowna.
UsuńO, patrz, a ja czytalam z oslupieniem, ze o co chodzi, ze sie tak wszyscy zachwycaja, a dodatkowo z irytacja, bo mnie bohaterowie wkurzali nieziemsko - w koncu porzucilam gdzies w okolicy polowy... i teraz jestem ciekawa, czy nie moj rodzaj poczucia humoru i dobrze, ze porzucilam, czy po polowie robi sie smieszniej? ;-))
OdpowiedzUsuńDruga połowa jest taka sama jak pierwsza, więc jeśli ci się nie spodobało, to tam dalej już cie pewnie nic nie przekona. Faktem jest, że nie każdego musi śmieszyć to samo, mnie też nie każda anegdotka powalała, ale wczoraj zdarzyło mi się w autobusie przypomnieć sobie fragmencik i zacząć się śmiać, bez książki w ręku. A to już dla mnie znak, że książka jest zabawna :)
Usuń"Wilta" nie czytałam, ale dużo dobrego słyszałam, może kiedyś uda mi się na to trafić :)
PS. Viv, a czytalas "Wilta"? Przy "Wilcie" to ja wylam, tarzalam sie i plakalam (serio plakalam! a coraz rzadziej zdarza mi sie plakac ze smiechu ;-))) ).
OdpowiedzUsuńMAM SPORO KOLIBRÓW , ALE TEGO NIE, BĘDĘ SIĘ MUSIAŁA ZA NIM ROZGLĄDNĄĆ.)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię tą serię - takie prawdziwe pockety, ale z normalnym drukiem, a nie wersją dla sokołów. :)
UsuńCzytałam to sto lat temu mniej więcej, tarzać się nie tarzałam, i chyba na angielski humor byłam wtedy za młoda. Do pewnego poziomu absurdu trzeba dorosnąć:-)
OdpowiedzUsuńMoże po prostu nie każdemu to samo pasi, nic na siłę. :)
UsuńOch, ja też strasznie rechotałam przy tej książce. Na szczęście świadkami tego procederu byli tylko domownicy. Książka świetna ... te momenty gdy jeden z bohaterów walczył z łabędzicą, a ona zawołała na ratunek męża albo gdy w herbatce z rzecznej wody przeszkodził im zadowolony z życia pies płynący na plecach z łapami w górze ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie rewelacja :)
Nie było na okładce napisane - tylko do użytku domowego ;) jakbym wiedziała, nie wynosiłabym jej z domu :)
UsuńFragment z psem jest też moim ulubionym, podobnie jak robienie zdjęcia na śluzie :)
Zdjęcie na śluzie i rozbijanie plandeki nad łódką... "bo nie pałąki to były lecz szatany" ;)
UsuńMnie urzekło obieranie ziemniaka przez jednego z uczestników wyprawy :)
UsuńA historia serów w pociągu? Mnie szczególnie bliska, bo gdziekolwiek jadę, i jakimkolwiek środkiem transportu, ktoś zawsze ma tam kiełbasę czosnkową :D
UsuńA złośliwości czynione statkom parowy, w kontekście późniejszego holu?
Pełno tam jest historyjek, od których łzy płyną z oczu :)
Albo jajko na twardo :)
UsuńCzytałam tylko wersję uproszczoną z Penguina. Niestety w bibliotece koło mnie nie ma, sprawdzałam. Ale mam ją na liście do przeczytania. To pewne! :)
OdpowiedzUsuńNapisz mi swój adres, to chętnie pożyczę swój egzemplarz :)
UsuńA ja zaczęłam słuchać Trzech panów na rowerach. I w sumie nie wiem czy mi się podoba, bo słuchałam wczoraj leżąc z gorączką i przysypiając... :) Muszę zacząć od początku. Pewnie przy okazji i z rozpędu przeczytam również "Trzech panów w łódce" bo za każdym razem jak słyszę rechoczącego nad książka potomka sama mam ochotę się pośmiać przy lekturze ;) A Ty zapewniasz o dobrej zabawie.
OdpowiedzUsuńTrzech panów na rowerach jeszcze nie czytałam, ale przy okazji się zapoznam. Wydaje mi się, że jeśli autor próbował napisać kolejną książkę na tą samą modłę, to takie "sequel" już niekoniecznie musiał wyjść ciekawie. Ale, jak pisałam, nie czytałam jeszcze tej książki więc w sumie nie powinnam się wypowiadać :)
UsuńMam książkę w swojej domowej biblioteczce, ale nie sądziłam, że jest aż tak rewelacyjna. Koniecznie muszę po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńU mnie też sporo się przeleżała, po tym, jak przybyła z Podaja. Właściwie dopiero wyzwanie Sardegny mnie zmobilizowało, by ją przeczytać :)
Usuń