W Dożywociu wszystko
jest nie tak. Kiedy słyszymy, że samotny, miejski zwierz w postaci Konrada
przybywa na odludną wieś, gdzie odziedziczył dom, wyobrażamy sobie dom nad
rozlewiskiem, wszystkie te Jagódki, Pychotki, Niespodziewajki, cukiernie pod
Pierożkiem albo Amorkiem i inne tego typu cuda wianki. Nie spodziewamy się
gotyckiego, nawiedzonego domu. Kiedy słyszymy „nawiedzony dom”, wyobrażamy
sobie horror albo chociaż thriller, ciemności, straszenie itd. Tymczasem
dostajemy pierwszorzędną komedię, coś będącego połączeniem Białołęckiej z
Sapkowskim, z bardzo mocną nutą czegoś, co można by nazwać Kisiel. A raczej
kogoś – Marty Kisiel. Kiedy słyszymy „dom z dożywociem”, wyobrażamy sobie
starszawych, lekko omszałych lokatorów spod ciemnej gwiazdy. Dostajemy anioła z
uczuleniem na własne pierze, potwora z morskich głębin, chwilowo na etacie
kucharza, utopce (któż wie, czym są utopce?) i widmo poety, przy którym
Mickiewicz przechodził od razu do sedna. A jedynym dożywotnikiem jest ów
wspomniany zwierz miejski.
Wielu znajomych blogerów i blogerek polecało mi Dożywocie, jednocześnie ostrzegając, że
śmieszne, bardzo śmieszne, że wciąga i w ogóle czytać tylko gdy ma się czas i
nie przy ludziach. Czas akurat mam (miałam), więc tu nie ma problemu, ale z tym
czytaniem przy ludziach, myślę sobie, bez przesady. Zwłaszcza, że pierwsze
opowiadanie przeczytałam z, owszem, uśmiechem i niemałą przyjemnością, ale żeby
wybuchać, nie wybuchałam. Zabrałam do autobusu. I akurat gdzieś koło ulicy
Grzegórzeckiej trafiłam na opis anioła w bamboszkach i z mopem (i płynem na
mszyce, nie zapominaj o płynie na mszyce!) oraz widma poety uzbrojonego z
szydełko, przypuszczających zmasowany atak na niczego się niespodziewającego
włamywacza. O tym, co się stało ze mną później, zamilknę, powiem tylko, że ta
część autobusu zrobiła się nagle przyjemnie pusta…
Są dwa sposoby czytania Dożywocia
– można na raz, w jeden dzień (lub jedną noc), lub można sobie dawkować.
Większość moich znajomych zastosowała z powodzeniem sposób pierwszy, a się
wybiłam z szeregu i czytałam przez tydzień – opowiadanko po opowiadanku. Bo Dożywocie to zbiór opowiadań właśnie,
toteż spokojnie można lekturę podzielić na etapy. Niewątpliwą zaletą takiego
czytania było przedłużenie przyjemności z czytania o moich ukochanych już teraz
bohaterach literackich, a przy okazji nie grozi ewentualne zmęczenie materiału,
bo niektórzy twierdzić mogą, że takie nagromadzenie humoru na centymetr
kwadratowy może komuś nie przypasić (tez takie opinie czytałam). Wadą ponad
tygodniowego czytania Dożywocia było
natomiast to, że tak się zapamiętałam w tym świecie, mentalnie zamieszkałam
wręcz w Lichotce, że od czasu zakończenia lektury dwa dni temu nie jestem w
stanie zabrać się za nic innego.
To jest po prostu wyjątkowa książka. Wyjątkowo zabawna,
wyjątkowo ciepła, wyjątkowo polska w takim najlepszym możliwym sensie. No i,
przyznajcie sami, trzeba mieć to coś, żeby wymyślić anioła w bamboszkach
(kochane Licho!), pradawnego stwora ciemności, uzbrojonego w wałek do ciasta
(Krakersik), widmo, co duchów się stracha i liryką okrasza swe wypowiedzi
(nieszczęsny panicz Szczęsny), potworki wodne z osobowością podejrzanie podobną
do mojej (utopce), różowego królika mojej znajomej biblionetkowiczki (może nie
ten sam, ale TAKI SAM, minus różowość) i kota, z całej hałastry najmniej, o
dziwo, problematycznego.
No, jest po prostu inna. Taką innością, co świeci na szarym
nieraz tle rodzimej literatury.
Moja ocena: 6/6
Marta Kisiel Dożywocie
Wyd. Fabryka Słów
Lublin 2010
Książkę przeczytałam dzięki Oisajowi.
"Dożywocie" wspominam bardzo dobrze, jakkolwiek to brzmi 8) Czekam na kolejne książki tej autorki, bo jej literacki debiut połknęłam w mgnieniu oka. To faktycznie kawał wciągającej literatury, zabawny, dobry stylowo i ogólnie wart polecenia.
OdpowiedzUsuńNiestety na razie chyba nie zapowiada się, żeby pani Kisiel miała nas uraczyć kolejną swoją książką w najbliższym czasie :( Więc pozostaje tylko czytać w kółko "Dożywocie" :D
UsuńAutorka pisze, pisze, na FB ostatnio zamieściła nawet fragment. :)
UsuńAlleluja!
Czyli jest nadzieja! Apsik!
UsuńJuż od roku planuję przeczytać tę książkę, bo czytałam o niej sporo pozytywnych opinii, ale niestety jeszcze nie miałam okazji :( Wydaje mi się, że fragment był gdzieś udostępniony, bo kojarzę bohaterów :D W ostatnich dniach sobie o niej przypomniałam, a tu akurat Twoja recenzja :) Na pewno przeczytam, ale raczej nie w autobusie :P
OdpowiedzUsuńDużo było też recenzji umieszczonych na blogach, każdy opisywał bohaterów, więc może stąd pamiętasz. Albo z tego, że niektórzy umieszczają notę wydawcy, a w przypadku "Dożywocia" ta nota to właśnie opis mieszkańców Lichotki.
UsuńU mnie było podobnie co u ciebie - słyszałam o tej książce już w zeszłym roku, od stycznia bodajże leżała na półce, a dopiero teraz do niej trafiłam.
Absolutnie nie w autobusie! :D
Ja też chcę się tak pośmiać na książce!!! Wstęp Ci świetny wyszedł i dobrze, że to nie jest kolejna książka z cyklu "uciekam z Warszawki, remontuję moją Poziomkę i zaczynam nowe życie".
OdpowiedzUsuńJuż napis na tylnej okładce mnie rozśmieszył: " Lichotka. Dom nad rozlewiskiem to przy niej komórka na graty". :D I coś w tym jest!
UsuńDobre :P Kurde, przy następnej wizycie w bibliotece poszukam tej książki!
UsuńMoże i Zmora najmniej problematyczna, ale najbardziej krwawa z całego towarzystwa - te pazury... Brrr...
OdpowiedzUsuńWitaj w gronie zalichotkowanych:)
Apsik! Alleluja!
A czy ty również masz wrażenie, że Rudolf Valentino do złudzenia przypomina szaraczkowego królika? :D
UsuńJestem zlichotkowana, a jakże! Alleluja!
Wspomnianego królika znam jeno z opowiadań, ale coś jest na rzeczy;)
UsuńTeż znam tylko z opowiadań, ale gdy czytałam książkę, to miałam wrażenie deja vu :D
UsuńTo ja sprobuje, mam ogromna ochote na cos wesolego i nieco absurdalnego :-).
OdpowiedzUsuńAnioł w bamboszkach wystarczy? :D
UsuńApsik! Alleluja!
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć. Ten zwrot świetnie wpisuje się też w mój aktualny stan/nastrój. :)
A masz też bamboszki i płyn na mszyce? :D
Usuńoo to ja koniecznie, Grzegórzecką nie jeżdżę to może dam radę:) mimo, że opowiadań nie lubię, to tym aniołem w bamboszkach i płynem na mszyce mnie przekonałaś!
OdpowiedzUsuńTez zwykle nie jeżdżę, przypadkowo z Bonarki wracałam, więc nie było takiego wstydu :D. Anioł w bamboszkach wymiata! Dosłownie i w przenośni :)
UsuńZgadzam się z Tobą w stu procentach! A i może się uda,że w tym roku kontynuacja Dożywocia będzie!
OdpowiedzUsuńPowiadasz? Super!
UsuńŻe tak bezczelnie napiszę:
OdpowiedzUsuńA nie mówiłem :)?
Miłego
Mówiłeś, mówiłeś :) Wesołego!
UsuńO książce słyszę pierwszy raz, ale po Twojej recenzji będę się za nią rozglądać. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nie wierzę! A tyle było recenzji po necie, myślałam, że każdy już ją czytał. Czytaj koniecznie! :)
UsuńOoo, ja również pierwsze słyszę o tej świetnej, jak widać lekturze :) Skoro tyle w niej śmiechu, to może przełamię swój wstręt do opowiadań i się skuszę :D
OdpowiedzUsuńTo nie są takie typowe opowiadania, bo wszystkie mają tych samych bohaterów, i jest między nimi ciągłość dziejowa, ale też nie jest to typowa powieść, bo nie ma jednej jakiejś "tajemnicy" do rozwikłania na końcu. Ot, taka opowieść w odcinkach :)
UsuńCieszę się, że Ci się "Dożywocie" spodobało. Miałam podobne odczucia po pierwszych stronach, bo zaczęło się bardzo rozlewiskowo-poziomkowo, a potem bach, nagle staje przede mną Anioł w bamboszkach, obok kica Rudolf Valentino, a gdzieś tam na drugim planie przemykają narodowy wieszcz rozwalający wszystko co napotka na swej drodze oraz wielgaśne macki robiące właśnie kolację. Po prostu kwintesencja Lichotki! Alleluja! (jakie to teraz a czasie!)
OdpowiedzUsuńJa na szczęście zostałam uprzedzona, że z rozlewiskiem to ma niewiele wspólnego, ale i tak miałam radochę. Taki Krakers to by się przydał w domu, szczególnie na Święta... Apsik! Alleluja!
Usuń