O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

wtorek, 12 marca 2013

Nowa stara Polska w reportażach Mariusza Szczygła



Dawniej wyobrażałam sobie, że jedyny sensowny reportaż może zostać napisany o kraju bardzo odległym, tropikalnym, niezwykłym, zupełnie innym niż nasz, a nawet nie będącym w naszym kręgu kulturowym. I dobrze byłoby gdyby trwał tam właśnie jakiś konflikt zbrojny, przejęcie władzy, transformacja. Idealne tematy: kartele narkotykowe w Ameryce Łacińskiej, Bliski Wschód, głód i choroby w Afryce, ewentualnie Bałkany. Potem zaczęłam czytać reportaże i inne książki non fiction o krajach rozwiniętych: Japonii, Szwecji, USA, i okazało się, że o nich też można pisać jak o innej planecie. Teraz dowiedziałam się, że i o własnym kraju, ba, o własnym podwórku można napisać wstrząsający tekst. I że przez pryzmat dobrego reportażu można dostrzec to, na co się patrzy od zawsze, a czego mimo to się nie widzi.

Niedziela, która zdarzyła się w środę to zbiór reportaży zamieszczonych w Gazecie Wyborczej w pierwszej połowie lat 90.; zapis pierwszych lat po upadku komuny i rodzącego się dopiero kapitalizmu. Teksty te, choć dotykają różnych sfer życia, budują spójny obraz Polski dzień po transformacji ustrojowej. Temat prywatyzacji przeplata się z onanizmem, zmiany językowe z obrazem przestępczości. Jest disco polo i jest Licheń. Pan Szczygieł pisze o bezrobociu, ale i o beznadziei i bezradności. A czasem również o bezmyślności i bezmyślnym okrucieństwie. Takie książki jak ta powinny być chyba obowiązkowe w szkołach (ale wtedy nikt by ich nie czytał), bo w tych reportażach odczarowano obraz kapitalistycznej, demokratycznej Polski zaraz po upadku ZSRR. Mam wrażenie, że w mediach demonizuje się niepotrzebnie już i tak straszny komunizm, ale i gloryfikuje to, co nastało po nim. A pierwsze lata nowego ustroju to nie była taka sielanka, jak niektórzy lubią myśleć. Trudno czasem pamiętać, że mimo, iż teraz jest nam pod wieloma względami lepiej, to jednak całe pokolenie Polaków zostało wtedy na lodzie, że wielu z nich nie pozbierało się po tej zmianie, czasem – bo nie mogli, czasem – bo nie potrafili, czasem – bo nie chcieli. I o tym pisze pan Mariusz, i o tym też trzeba czasem pamiętać.

Czasem te teksty mają walor czysto historyczny – strach się bać, ale w naszej epoce 20 lat temu to już czasy odległe jak średniowiecze. Czasem zabawnym było pomyśleć, jak od tego czasu się pozmieniało, jak niektóre proroctwa z tych reportaży się spełniły, jak budowy zostały ukończone. Miło też stwierdzić, że od tamtych chwil trochę się u nas polepszyło, choć, wiadomo, nie wszystkim. Na pewno ta książka powinna zostać przeczytana przez osoby z mojego pokolenia – dwudziestokilkulatków, którzy już wprawdzie byli na początku lat 90. na świecie, ale niewiele z tego czasu pamiętają. Bo Niedziela pomaga zrozumieć to, co dzieje się teraz, dlaczego jest tak jak jest, dlaczego wciąż jeszcze jesteśmy jako naród smutni, rozgoryczeni, trochę źli.



Ostatni tekst w tej książce opowiada o tym, jak autor był postrzegany przez telewidzów w czasach, gdy prowadził program w TV. Że ludzie nie kojarzyli go jako dziennikarza czy reportera, ale właśnie jako postać z telewizora, i jak był proszony o wstawiennictwo u najwyższych władz, bo taką gwiazdę na pewno posłuchają. Tekst miał dla mnie szczególny wydźwięk, gdyż kilka dni temu w ostatnim numerze „Książek” przeczytałam felieton pana Mariusza. Otóż dla mnie ten pan jest kojarzony głównie z książkami reporterskimi Gottland i Zróbmy sobie raj. Lecz kiedy pan Szczygieł pojawił się ostatnio na jednej z imprez telewizyjnych, dawni znajomi zapytywali go gdzie się podziewał i czy nie potrzebuje aby przypadkiem pieniędzy. Na odpowiedź, że pisze książki, które są wydawane w kilkunastu krajach, jeden z Ważnych Panów odrzekł, że trzeba te książki koniecznie wydać w Polsce, niech u nas też poczytają! I tak to się właśnie zmienia nasza rzeczywistość.

Moja ocena: 6/6


Mariusz Szczygieł Niedziela, która zdarzyła się w środę
Wyd. Czarne
Wołowiec 2011

13 komentarzy:

  1. Felietony Szczygła, nad czym ubolewam, wciąż są przede mną. Ciągle je odsuwam na bliżej nieokreśloną przyszłość, takie perełki! Ale zapoznam się z nimi na pewno:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma nad czym ubolewać, po przeczytaniu dobrej książki zawsze z rozrzewnieniem wspominam chwile, kiedy jeszcze miałam tą przyjemność przed sobą - trochę to pokręcone, ale tak jest :)

      Usuń
  2. A mnie się marzą książki Szczygła, zarówno ta jak i Gottland i inne, ale dotąd nie mogłam ich zdobyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gottland leży u mnie na półce już ze dwa lata, czekam na moment, kiedy NAPRAWDĘ będę chciała ją przeczytać, żeby mieć z tego maksymalną frajdę. Zróbmy sobie raj może też kiedyś sobie sprawię, bo uwielbiam Czechów i chciałabym sobie o nich skompletować biblioteczkę. :)

      Usuń
  3. Również nie miałam okazji czytać reportaży autora, a mam na to coraz większą ochotę. Po Twojej recenzji jeszcze bardziej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę, naprawdę warto. Pierwszy raz zdarzyło mi się taką książkę przeczytać za jednym zamachem całą, w ciągu jednego dnia, mimo że wszystkie reportaże z Czarnego dobrze się czyta.

      Usuń
  4. Tak, tak czytałam i w pełni się zgadzam :) Czekam na coś nowego, co wyjdzie spod jego pióra, a najchętniej to bym poszła na jakiś wykład, fajnie się go nie tylko czyta, ale i słucha :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam jeszcze przed sobą kilka jego książek (właściwie to wszystkie pozostałe) więc puki co nie muszę czekać na kolejne, ale na pewno się "Niedzielą" nasmaczyłam na więcej. :)

      Usuń
  5. Chcę przeczytać zdecydowanie, zwłaszcza, że byłam berbeciem, gdy Polska podnosiła się po komunizmie, więc tym bardziej jestem ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak jak ja :) Myślę, że to bardzo pouczająca lektura dla takich jak my.

      Usuń
  6. Komentarz będzie całkiem ie na temat - nominowałam Cię do CBA - http://anek7.blogspot.com/2013/03/cba-i-trup-w-ogrodku.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Na mojej liście książek, które chcę przeczytać, ,,Gottland" figuruje na jednym z pierwszych miejsc. ,,Niedziela..." dzięki Twojej recenzji znajduje się niewiele dalej:). Co prawda moim mistrzem w dziedzinie reportażu jest i zawsze będzie Wojtek Jagielski (ex aequo z Kapuścińskim), ale coś czuję, że Szczygieł i ewentualnie Ostałowska też zagrzeją na mojej półce całkiem dobre miejsce.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Gottland" u mnie na liście też jest wysoko, ale prawem półki to, co mamy u siebie czytamy w ostatniej kolejności ;) Ale dojrzewa, dojrzewa. U mnie trudno mówić o mistrzu, bo co nie wezmę do łapy z Czarnego, to dobre. Oczywiście Kapuściński, ale też Tochman i Hugo-Bader zrobili na mnie olbrzymie wrażenie.

      Usuń