Jesienny Edynburg o tyle ma sens, że właściwie całe nasze
popularne wyobrażenie o pogodnie w Szkocji sprowadza się do iście jesiennych
elementów: wiatru, deszczu i szarych chmur. Tyle tylko, że jesień w Edynburgu
McCall Smitha jest, jak cała jego opowieść, bardzo optymistyczna i słoneczna.
Za to go lubię, i dlatego w chwilach doła i jesiennej chandry sięgam po kolejne
tomy z serii Scotland Street 44.
Miłość buja nad
Szkocją zabiera nas z powrotem do pewnej kamienicy w Edynburgu, zamieszkanej
przez niezwykle barwny garnitur osobowości. Jednak tym razem sytuacja jest
trochę zmieniona – autor pozbył się niektórych postaci, wprowadził w ich
miejsce nowe, zaś bohaterowie do teraz marginalni zyskali nieco więcej miejsca i
zdołali nam opowiedzieć swoje własne historie. Przede wszystkim nie ma już Bruce’a,
którego, jak sam autor twierdzi, nikt nie lubił (to prawda). Jego była
współlokatorka, Pat, musi zaś poszukać nowego lokum, w którym spotkają ją pewne
niemiłe przygody. Domenika nie będzie w tym tomie zabawiać innych bohaterów
ciekawą rozmową, gdyż udaje się do cieśniny Malakka badać społeczność piratów.
Do jej mieszkania tymczasowo sprowadza się nieco oschła na pierwszy rzut oka
Antonia, która niestety nie zastąpi biednemu, samotnemu Angusowi jego
elokwentnej przyjaciółki. Cyryl przeżyje straszną przygodę, Duża Lou się
sparzy, zaś Matt dalej będzie próbował stać się mniej ciapowaty. Irene wciąż
będzie irytować swoim przemądrzałym charakterem, wspomagając tym niechcący
Stuarta do wzmocnienia swojej asertywności. A Bertie, kochany Bertie, odniesie
kilka sukcesów, chociaż on wolałby być zwykłym chłopcem.
Ten tom podobał mi się bardziej niż poprzedni. Widać było
myśl przewodnią wszystkich historii, które łączyła miłość, choć nie zawsze
miłość romantyczna. Czasem będzie ona niespełniona, czasem nieszczęśliwa,
czasem będzie to miłość do człowieka, innym razem do psa, do swojej pracy, do
samego siebie. Było tu też kilka smutnych chwil, były historie nie zawsze
wesołe, chociaż jak zwykle Alexander McCall Smith nawet z szarych, smutnych
doświadczeń ludzkich potrafi wykrzesać nadzieję i optymizm na przyszłość.
Czytając Miłość buja nad Szkocją sama
miałam okazję pobujać trochę w obłokach, unieść się ponad codzienne smutki i
spędzić kilka miłych wieczorów w gronie literackich przyjaciół. No i pośmiać
się z finału pirackiej przygody.
Moja ocena: 5/6
Alexander McCall Smith Miłość
buja nad Szkocją
Wyd. Muza
Warszawa 2011
Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka e-pik (odległy
wątek morza/oceanu).
Z każdym kolejnym recenzowanym przez ciebie tomem pluję sobie w brodę, że mimo obietnic nie udało mi się sięgnąć chociażby po pierwszą część! Ale obiecuję, że w końcu to nadrobię, podoba mi się ciepło i entuzjazm, z jakimi piszesz o prozie McCalla Smitha:)
OdpowiedzUsuńCzytając Twoją notkę wyobraziłam sobie serial amerykański, ale w taki pozytywny sposób. Od razu poszukałam czy jest szansa na ebook tego autora, ale z przykrością widzę, że póki co nie :( Mimo wszystko mam chęć zaznajomić się z jego twórczością.
OdpowiedzUsuńCiągle kusisz na tę serię, a ja jakoś ciągle o niej zapominam. Dopiero, gdy przeczytam twoja recenzję to mi się przypomina. Tym razem zapisałam juz sobie. Zapowiada sie lektura idealnie w moim stylu.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się spodoba, zawsze się boję, kiedy ktoś kieruje się moim poleceniem :) (głupota, wiem, ale tam mam).
UsuńIlekroś czytam tę serię, marzę o podróży do Edynburga. Zaczarował mnie McCall Smith po prostu:)
OdpowiedzUsuńMa gość dar, bo na mnie też jego proza tak działa :)
Usuń