O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

niedziela, 19 kwietnia 2015

Na marginesie globu

Co wiecie o Australii? Ja do niedawna bardzo niewiele: Australia jest daleko, do góry nogami, mówi się tam po angielsku, urodził się tam Simon Baker i praktycznie każde zwierzątko chce cię zabić. Założę się, że wiedza większości z was na temat tego kontynentu jest niewiele bogatsza. I trudno się dziwić – ponieważ to spokojny kraj, nie urządzający burd w stosunkach międzynarodowych, medialne doniesienia stamtąd należą do rzadkości, i nie jest to tylko problem polski. Bill Bryson, którego książki uwielbiam, rozpoczynając swoją fascynującą podróż po Australii zaczyna od sprawdzenia, ile razy a anglojęzycznych mediach pojawiła się o niej wzmianka. Wystarczy powiedzieć, że częściej usłyszymy o Albanii, Kambodży i Burundi. A przecież to miejsce tak bogate w wyjątkowe zjawiska, że mogłoby obdzielić tym bogactwem całą Afrykę i trochę Europy, bez uszczerbku na swojej atrakcyjności.

Bryson to człowiek orkiestra, który jednocześnie z pokonywaniem setek kilometrów wzdłuż i wszerz Australii zdołał poczytać kilka interesujących pozycji na temat zwiedzanego kraju, setek informacji uzyskać z innych źródeł i jeszcze zaliczyć parę zabawnych sytuacji. Uwielbiam go czytać, bo pod płaszczykiem dowcipnego stylu znajduje się gruby pokład wiedzy, podanej w sposób tak lekki, że nawet nie wiesz, czytelniku, kiedy się uczysz. Uczysz przez zabawę, bo chwilami opowieści autora potrafią przyprawić o ból brzucha (nie należy tego czytać w środkach transportu publicznego!). W taki oto, przepełniony anegdotami sposób, odbyłam podróż przez Australię, odwiedzając Sydney, Melbourne, Perth, Adelaide, Darwin, zapuszczając się na pustynię, przemierzając kilkusetkilometrowe odcinku dróg wzdłuż australijskiego wybrzeża, prawie zupełnie niezamieszkanego przez ludzi, za to z wodą aż kipiącą od mieszkających tam stworzeń (a każde tylko czeka, żeby zabić niczego niepodejrzewającego turystę). Ponadto – tam jest piekielnie gorąco. Upał wylewa się z kartek książki, efekt jest absolutnie powalający – siedzisz sobie w fotelu w futrzanych papuciach ze Szklarskiej Poręby, za oknem pizga zimnem, a ty odcierasz z czoła pot sunąc przez out back.

Przeczytałam Śniadanie z kangurami i teraz mam dylemat. Z jednej strony chciałabym już dziś spakować plecak i wyruszyć do tego świata, tak innego od znanego mi zza okna. Poczuć gorący powiew wiatru znad pustyni, zobaczyć operę w Sydney, zrozumieć, co to znaczy być na drugim końcu świata. Z drugiej – ten kraj na marginesie przeraża mnie bardziej niż mogłabym to sobie wyobrazić, zanim przeczytałam tą książkę. Olbrzymie połacie ziemi na których nigdy nie stanęła ludzka stopa, albo stanęła i zaraz odeszła (ergo, awaria samochodu gdzieś w outbacku równa się śmierć), setki jadowitych stworzeń, świadomość, że to już naprawdę koniec świata, i że bilet do domu kosztuje majątek. Nie wsiądziesz w pociąg i za parę godzin nie znajdziesz się znów w domu. Co więcej, lecąc tutaj, już straciłeś, dosłownie, jeden dzień życia via zmiana czasu.

Po raz kolejny polecam Brysona. Po odbyciu wspólnej podróży po Wielkiej Brytanii i Europie, po uzbrojeniu mnie w kawał niekoniecznie-potrzebnej-wiedzy o Stanach Zjednoczonych, teraz zabrał mnie do Australii. I powiem wam, jedno – z żadnej z tych podróży nie wracam taka sama.

Moja ocena: 5,5/6

Bill Bryson Śniadanie z kangurami
Tłum. Tomasz Bieroń
Wyd. Zysk i S-ka

Poznań 2011

2 komentarze:

  1. Książkę już od dłuższego czasu mam w planach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W książkę zaopatrzyłam się chyba jakoś po Twoich ostatnich zachwytach nad prozą Brysona (a trafiła się akurat Australia, więc mam), tylko... jakoś nie miałam natchnienia, by się za nią zabrać. Czuję się zachęcona! I wiesz co - mnie też przeraża, że to taki koniec świata, w sensie, że nie do końca poznany, że niebezpieczny, że trudno się z niego wydostać... Taka ze mnie globtrotterka ;)

    OdpowiedzUsuń