„Portret w bieli” to klasyczny romans nieocenionej królowej
tego gatunku – Nory Roberts. Fabuła nie odbiega od 50 innych książek tej
autorki, i pewnie z 500 książek z tego gatunku. Oto mamy piękną, młodą, silną
kobietę i przystojnego, inteligentnego mężczyznę. Ona czuje coś do niego, on do
niej. Zaczynają się umawiać. Następnie jedno z ich (nie zdradzę które, żeby nie
psuć niespodzianki ;)) stwierdza, że jednak nie mogą być razem, wszystko na moment
diabli biorą, po czym wybucha happy endem jak to w amerykańskich romansidłach –
na różowo, z konfetti, serpentynami, balonami i ciasteczkami w kształcie
serduszek. I z malutkim geranium.
Żarty żartami, ale jest to na pewno najlepsza z dotychczas
przez mnie przeczytanych książek pani Roberts. Streszczony powyżej schemat,
owszem, jest, ale właściwie dlatego za każdym razem sięgam po tego typu książki
– nie chce mi się czytać tego samego raz jeszcze, ale jednocześnie nie mam siły
zmierzyć się z zupełnie nową fabułą. Poza tym, zawsze mam obiecane szczęśliwe
zakończenie, więc nie musze się denerwować, że bohaterom się nie uda. Natomiast
miłym zaskoczeniem było to, że fabuła dzieje się w 2009 roku, czyli jakby nie
patrzeć, współcześnie. Do tej pory czytałam książki tej autorki, które zostały
napisane w latach 90. i wcześniej. Co było widać po stylu życia, ale i po
samych sylwetkach bohaterów. Starsze bohaterki romansów były często wojującymi
feministkami, w porównaniu z tymi dziewczynami, które występują w Kwartecie
Weselnym (tak, są jeszcze 3 części cyklu, Nora Roberts raczej nie lubi pisać
książek „wolnostojących”) – te ostatnie bardziej przypominają atmosferę „Seksu
w Wielkim Mieście”. Również główny bohater powieści odstaje trochę na tle
swoich poprzedników – w pozytywnym sensie. Nie mamy już mięśniaka, ogorzałego
od słońca, z cierniem w sercu, który powoduje zgorzkniałość – która z kolei
może tylko złagodzić nasza heroina (laska, nie narkotyk). W „Portrecie w bieli”
mamy też cztery przyjaciółki prowadzące własny biznes, ale nie ma w tym już
tego elementu walki z całym światem, który pojawiał się w poprzednich książkach
w podobnych sytuacjach. Ot zwykły kapitalizm, trzeba pracować, żeby mieć, a nie
– kobiety same sobie nie poradzą, jak one dadzą radę itd.
Bardzo podobała mi się okładka tej powieści. Nie rozumiem,
dlaczego większość romansideł musi mieć takie koszmarne, kiczowate okładki –
przecież jest to literatura dla kobiet, a kobiety lubią to co ładne. Okładka
chyba po to jest projektowana, aby pomóc sprzedać książkę, a większość z tych
które do tej pory widziałam, krzyczała „Nie kupuj mnie, bo jeszcze ktoś zobaczy”.
Z takim wydaniem jak na zdjęciu można spokojnie jechać autobusem i nie obawiać
się kpiących spojrzeń.
Podsumowując – polecam kiedy ktoś ma ochotę na dobry,
współczesny romans.
Moja ocena: 5/6
Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka e-pik.
Nie lubię romansów. Ostatnio jak byłam w taniej książce, na dziale z literaturą kobiecą były głównie romanse, poczułam się trochę obrażona i przeszłam na klasykę.
OdpowiedzUsuńFakt, trzeba to lubić, żeby czytać z przyjemnością. Ja miałam moment w życiu, kiedy czytałam dużo tego typu literatury, ostatnio trochę mi przeszło. Po to sięgnęłam ze względu na wyzwanie czytelnicze i nie żałuję - myślę, że wrócę do pozostałych części cyklu.
UsuńA co do klasyki, to coraz częściej myślę, że jak czegoś nie przeczytałam w liceum to już nie przeczytam - na klasykę muszę mieć wypoczęty umysł, a to mi się nie zdarzyło od dawna... przerażające :/
Książki wolnostojące... dobre. Coraz ich mniej, zauważyłaś? Moja Mama uwielbiała Norę Roberts, ja nie bardzo...
OdpowiedzUsuńZauważyłam - autorzy ciągną temat aż do znudzenia. Ostatnio co recenzja, to pisze, że przeczytam resztę cyklu, ale tak naprawdę to zastanawiam się - kiedy? Jak wszędzie po 4, 5 tomów jednej serii.
UsuńJakoś nie mogę się przekonać do prozy Nory Roberts, ma wyjątkowo irytujący styl xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
To może spróbujesz Susan Elisabeth Phillips? Ona tworzy fajne postacie, które na początku mają więcej wad niż zalet, i bardzo śmieszną fabułę. Właśnie pożyczyłam jedną z jej książek, mam nadzieję, że mi się spodoba tak jak poprzednie.
UsuńJa czasami lubię sięgnąć po "zwykłe romansidło" :) Każdy potrzebuje czasem odpoczynku od cięższej lektury, ja wybieram taki. Nora Roberts zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie więc z chęcią sięgnę i po ten tytuł, w ramach możliwości. I masz rację okładka jest bardzo ładna :)
OdpowiedzUsuńP.S. Podoba mi się Twój blog, będę pojawiać się częściej. I mam sentyment do Krakowa :)
A dziękuję, dziękuję. Mnie też się u Ciebie podobało, zostanę stałym gościem :) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńJa tam lubię Norę Roberts, nie szaleję za nią ale czasami miło mi jest coś jej autorstwa przeczytać.
OdpowiedzUsuńTo polecam "Portret w bieli" - zajęło mi dwa popołudnia i odpoczęłam przy tej książce jak przy żadnej innej tego roku.
UsuńMusze rozejrzeć sie po bibliotekach i antykwariatach, moze uda mi się znależć.
UsuńLubię Norę Roberts bo w większości swoich romansów trzyma dosyć wysoki poziom:)
OdpowiedzUsuńZe swojej strony polecam "Niebo Montany" - to jedna z tych "wolnostojących".
Oprócz tego bardzo mi podeszła seria kryminałów "In death", które opublikowała pod pseudonimem J.D. Robb (długi czas nie wiedziałam, że to ona). A i parę trylogii też czytałam - jako odpędzacz złych nastrojów świetne. Nie można tylko przedawkować:)
O tak, "Niebo Montany" była dotychczas moją ulubioną książką tej autorki. A do serii In Death zamierzam się zabrać w najbliższym czasie, właśnie słyszałam, że dobre :)
Usuń