Wrocław to jedno z tych niewielu polskich miast, gdzie
mogłabym na stałe zamieszkać, gdybym nie mieszkała w Krakowie (innym takim jest
Gdańsk i to już właściwie tyle). Pierwszy raz odwiedziłam to miasto w
podstawówce, i po powrocie z wycieczki miałam obniżone zachowanie (a to nie
była moja wina!). Po raz drugi udało mi się na kilka godzin wstąpić na Rynek i
okolice w drodze do Wałbrzycha (znaczy, pociągiem jechałam z Krakowa do
Wałbrzycha z przesiadką we Wrocku, i tą przesiadkę sobie wydłużyłam, nie jechałam
do Wałbrzycha przez Rynek we Wrocławiu). Ale kilka godzin – co to jest na tak
wspaniałe miasto! Toteż kiedy siostra moja rzuciła pomysłem spędzenia tygodnia
w Stolicy Dolnego Śląska, rzuciłam tylko sakramentalne „No pewnie!” i już
byłyśmy w drodze (konkretnie to tydzień później, ale chciałam, żeby było
bardziej epicko).
Ponieważ doba hotelowa zaczynała się o 14, a my przed
pierwszą byłyśmy już na rogatkach miasta, postanowiłyśmy pojechać kawałek dalej
i odwiedzić Świdnicę. W Świdnicy była moja siostra, w Świdnicy byli moi
rodzice, w Świdnicy był już chyba każdy, tylko nie ja. A jest to naprawdę
wyjątkowe miejsce, nie tylko dzięki obłędnie pięknemu kościołowi Pokoju, który
wcale nie wygląda jak kościół i pachnie starym drewnem (kocham ten zapach), ale
również dzięki uroczemu Rynkowi, na którym niestety złapał nas deszcz, więc w
zorganizowanym pośpiechu musiałyśmy udać się do samochodu.
Pierwszy dzień we Wrocławiu przywitał nas upałem, błękitnym
niebem i darmowym parkowaniem (w niedzielę strefy nie ma). Zanim jednak się
zaczął, jeszcze w sobotę wieczorem udałyśmy się zobaczyć pokaz specjalny
grającej i tańczącej fontanny – zaiste, było to piękne. Ale wracając do tematu –
Wrocław powitał nas piękną pogodą, którą wykorzystałyśmy na spacer po Rynku i
okolicach, poznając po drodze wrocławskie krasnale. Kiedy dotarłyśmy na Rynek,
byłyśmy już oficjalnie zajarane tematem krasnali, i znalezienie kolejnych stało
się niemalże obsesją. Na Rynku podziwiałyśmy piękny Ratusz, Sukiennice i
kamieniczki, a następnie wdrapałyśmy się na wieżę kościoła św. Elżbiety
(najbardziej wąskie i kręte schodki na jakie kiedykolwiek zdarzyło mi się
wdrapywać). I chociaż widoki były zapierające dech w piersiach, to schody
również, i po zejściu na dół zupełnie straciłyśmy zapał do zwiedzania.
Innego dnia udało mi się wreszcie spełnić wieloletnie
marzenie i odwiedzić zamek Książ. Po zwiedzeniu Pszczyny lata temu nie
mogłam się doczekać, by zobaczyć drugi majątek rodziny Hohberg von Pless.
Oprowadzał nas bardzo kompetentny przewodnik z olbrzymią wiedzą na temat
obiektu i jego historii, która jest raczej smutna. Książ spotkało po wojnie to
samo co wiele innych zamków i okoliczna ludność korzystała z niego jak z
supermarketu. Obecnie wszystko wewnątrz pochodzi z aukcji lub darowizn. Mimo to
sam gmach budzi respekt, a tarasy wciąż olśniewają.
Jeden dzień zarezerwowałyśmy sobie na Ostrów Tumski. Kiedy
byłam we Wrocławiu kilka lat temu, Ostrów zrobił na mnie magiczne wrażenie,
mimo iż ludzi było obiektywnie dużo, to i tak wydawało się, jakby było wokół
pusto, i jakby udało się mi przenieść do czasów średniowiecza. Teraz ponownie
tak się czułam, cóż, zapewne ta część miasta oddana do dyspozycji duchowych
potrzeb mieszkańców zgodnie ze swoją funkcją oddziałuje mocno również na ducha
odwiedzających. Na ostrowie znajduje się również Ogród Botaniczny.
Najpiękniejszy, jaki zdarzyło mi się kiedykolwiek odwiedzić. Ilość roślin,
których nigdy wcześniej nie widziałam, feeria barw, zadbane chodniczki,
urokliwe zakątki… Nic dziwnego, że spędziłyśmy tam prawie 3 godziny, szukając
na 7 hektarach Krasnala Cebuli. Ale znalazłyśmy!
Ostatni dzień można by nazwać Krasnal Day – ruszyłyśmy ze specjalną
mapą krasnali by odnaleźć ich maksymalnie dużo. Odpoczęłyśmy trochę przy urokliwym
Placu Solnym, a następnie powędrowałyśmy po dwóch wrocławskich Tanich Książkach.
I to już był niestety koniec naszej wędrówki.
Jest jeszcze wiele miejsc, których nie udało mi się zobaczyć
czy doświadczyć podczas tej wizyty we Wrocławiu. Nie popłynęłam statkiem, nie
wdrapałam się na najwyższy most w mieście, nie spacerowałam po ogrodzie
japońskim. Ale za to odczułam, jak przyjemnie się żyje w Stolicy Dolnego
Śląska, i na pewno, na pewno, jeszcze tam wrócę!
Coś Ty robiła na tej wycieczce?? ;)
OdpowiedzUsuńWe Wrocławiu byłam dwa razy - pierwszy raz dosłownie na parę godzin, konsultując pracę mgr z profesorem z Uniwersytetu Wrocławskiego - rano ekspres z W-wy i powrót wieczorem.
Drugi raz rok temu na parę dni, ale nie zobaczyliśmy nawet połowy tego co by się chciało!
W sumie - dużo leżałam i czytałam :)
UsuńWrocław - moje ulubione miasto, tam studiowałam :) Jestem teraz bardzo często :) mieszkam obok Świdnicy również lubię to miasteczko, a i zamek Książ odwiedziłam niedawno :D Fajna relacja :))
OdpowiedzUsuńŚwidnica ma taki sympatyczny klimat, bardzo ładne miasteczko :)
Usuń