Przeżywam ostatnio nową fascynację w życiu, a tą fascynacją
jest Sherlock Holmes. Toteż nie zdziwcie się, jeśli w najbliższym czasie będzie
się on pojawiał na tym blogu częściej niż inni literaccy bohaterowie. Sherlock,
zaliczany do największych detektywów w literaturze (nie będzie przesada
powiedzenie, że jest najsłynniejszym i największym detektywem, którego umysł
ludzki stworzył i umieścił na kartach książki), został powołany do życia przez
Arthura Conan Doyla w powieści Studium w
szkarłacie wydanej w 1887 roku. Stał się w sumie bohaterem 4 powieści i 56
opowiadań (info – Wikipedia). Później zaś wielu twórców odnosiło się do tej
postaci w swoich książkach (stosunkowo niedawno wydano chociażby Sherlockistę Grahama Moore’a czy Klub koneserów zbrodni, który w
oryginalnym tytule odnosi się bezpośrednio do Holmesa, autorstwa Michaela
Capuzzo). Żeby nie wspomnieć o filmach i serialach opartych na tekstach sir
Conan Doyle’a.
Moje czytanie opowieści o Sherlocku Holmesie rozpoczęłam,
jak to ja, od środka, zatem postanowiłam szybko wrócić do początku, do Studium w szkarłacie, by poznać pana
Holmesa, doktora Watsona i okoliczności zawarcia ich jakże ciekawej znajomości,
skutkującej rozwiązaniem kilkudziesięciu kryminalnych zagadek. Nie zawiodłam
się, bowiem pierwsza powieść o znanym detektywie okazała się zachwycającą i wciągająca
lekturą, łączącą w sobie zamglony Londyn i rozgrzane do czerwoności Utah,
mroczny kryminał i dziki western, chłodną dedukcję i fanatyzm religijny. Na
pewno wiele dobrego zrobił tutaj nowy przekład, faktycznie widać było różnicę
pomiędzy tym, który czytałam dwa tygodnie temu, a tym dokonanym przez panią Ewę
Łozińską- Malkiewicz. Scotland Yard nie radzi sobie ze śledztwem – w pustym
domu znaleziono martwego mężczyznę, nie wiadomo, jak zginął, kiedy, dlaczego i
kto pozbawił go życia. Na miejscu wprawdzie pełno jest śladów, ale niezbyt gramotni
policjanci nie są w stanie ułożyć z tej szarady niczego sensownego. Udają się
zatem po pomoc do jedynego na świecie detektywa-konsultanta, Sherlocka Holmesa.
Od tej pory czytelnik będzie miał nie tylko okazję poznać zaskakujące motywy i
wyrafinowane sposoby zadania śmierci, ale i pośmiać się z dwóch inspektorów SY.
Sporo też miejsca poświęcił autor w tej pierwszej powieści
na charakterystykę obu panów – nie zapominajmy bowiem, że nie ma Sherlocka
Holmesa bez doktora Watsona, dzięki którego uprzejmości jesteśmy w możności
czytać pamiętniki, opisujące przygody obu panów. Okazało się, że postacie
detektywa i doktora zostały przez popkulturę mocno spłaszczone – jakie fascynujące
to są w rzeczywistości typy! Mimo, że powstali w XIX wieku, są na wskroś nowocześni,
toteż nie dziwi mnie już pomysł zrobienia serialu o nich w realiach XXI-wiecznego
Londynu. Naprawdę nie dziwi.
Mogę tu pisać dezyderatę na dwa tomy, mogę próbować
lawirować w opisach, żeby nie zespoilerować fabuły tym, którzy jeszcze mają tę
przygodę przed sobą, albo mogę żołnierskimi słowy napisać – czytajcie Holmesa!
Bo naprawdę warto.
Moja ocena: 6/6
Arthur Conan Doyle Studium
w szkarłacie
Tłum. Ewa Łozińska-Małkiewicz
Wyd. Algo
Toruń 2013
Z chęcią przeczytałabym tą książkę jeszcze raz. ;)
OdpowiedzUsuńU mnie już teraz jest na liście Wszechczasów, mimo, że dopiero trzy tygodnie temu ją czytałam. :)
UsuńNo czytamy, czytamy! :D
OdpowiedzUsuńNo to czytajcie, czytajcie! :D
UsuńHaha, też to niedawno miałam ;)
OdpowiedzUsuńJa dalej mam, ale z doświadczenia wiem, że jeśli teraz sięgnę po raz czwarty w tym miesiącu po tego samego autora, to sobie obrzydzę sprawę na lata...
UsuńCzytałam i ja, tyle że w innym wydaniu - tym z wielkiego tomiszcza, czyli "Księga wszystkich dokonań". Zawiązanie znajomości naprawdę fajne, tam w środku już było różnie, ale ogólnie, jako początek przygody z Holmesem - grzech nie znać!
OdpowiedzUsuńJuż byłam w połowie drogi do kasy z tym tomiszczem, ale uznałam, że nie będzie mi się tego wygodnie czytało i zamieniłam na kilka pojedynczych tomów :)
UsuńIstotnie, ono duże. Ale, co mnie zdziwiło, lekkie!
Usuń