O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

piątek, 28 lutego 2014

Smutna historia o przyjaźni

Dobrze jest mieć takich pisarzy, do których wraca się zawsze, gdy najdzie cię ochota na Prawdziwą Literaturę. Nie musi być w niej kolorowo, nie musi być bogato, nie musi to być długa powieść, czasem wystarczy tylko opowiastka. Dla mnie takim pisarzem jest John Steinbeck, z którego twórczością zapoznałam się częściowo w zeszłym roku. Tortilla Flat była takim śmiechem przez łzy, powieścią ociekającą sarkazmem i napisaną z przymrużeniem oka. Myszy i ludzie to zupełnie inny kaliber.

Na tych około stu stronach Steinbeck opisał chyba najpiękniejszą i najsmutniejszą historię przyjaźni w literaturze. Związek George’a i Lenniego autor opisał z prostotą, która świadczy o prawdziwości tej relacji, gdyby opowieść ta była bogatsza, byłaby też sztuczna. Dwóch naszych bohaterów podróżuje razem po całej Kalifornii „za pracą” – na tym ranczu popracują chwilę, na innym kilka tygodni, nigdzie nie zagrzewają miejsca. Bo Lennie, choć prostoduszny, po prostu nie potrafi trzymać się z dala od kłopotów. George zaś, który mógłby ułożyć sobie życie inaczej, pozostaje wciąż u boku swego druha, co zaskakuje każdego, kto ich spotyka.  Jednocześnie obserwujemy smutny obraz Stanów Zjednoczonych doby Wielkiego Kryzysu, gdy jedyne, na co można liczyć, to miska strawy i łóżko w baraku, podczas gdy własny dom i kawałek ziemi na zawsze pozostaną w sferze marzeń.

To bardzo smutna książka, jedna z tych, które czytasz wiedząc, że to się źle skończy, chociaż nie wiesz jak. Steinbeck to jednak przewrotny pisarz – o biedocie i uzależnieniu w Tortilla Flat pisał jako o królewskim życiu, o przyjaźni zaś jak o czymś, co czasem przynosi większy smutek niż daje radości.

Zdecydowanie nie przestanę po Steinbecka sięgać. Z każdą kolejną książką zaskakuje mnie coraz bardziej. Na półce czekają Grona gniewu. Już niedługo.

Przesłanie na dziś: czytajcie Steinbecka!

Moja ocena: 6/6

John Steinbeck Myszy i ludzie
Wyd. Prószyński i S-ka

Ebook opracował i przygotował Woblink

sobota, 22 lutego 2014

Sztokholm prawdziwy i Sztokholm wymyślony

Jednym z główny problemów, przed jakimi stanęłam przeszło rok temu planując wyjazd do Sztokholmu, był brak przewodnika. Nie tyle, że brak pieniędzy na zakup takowego, tylko ogólny brak podobnej pozycji na rynku. Gdyby Wojciech Orliński opublikował Sztokholm Stiega Larssona wcześniej, dalej nie miałabym w ręku klasycznego przewodnika turystycznego, ale przynajmniej nie przegapiłabym paru fascynujących miejsc. Ale co się stało to się nie odstanie.

Orliński w tej niewielkiej książeczce połączył analizę trylogii Larssona, społeczny i polityczny komentarz do współczesnej Szwecji z przewodnikiem turystycznym. Połączenie dosyć karkołomne, gdy nieudolnie wykonane, tutaj jednak o nieudolności mówić nie sposób. Autor od początku wiedział, co chce osiągnąć, nie zmienił planu w międzyczasie, a pisanie poprzedziło bardzo skrupulatne badanie adresów, wielogodzinne włóczenie się po mieście i zapewne kilkakrotne przeczytanie powieści, by w gąszczu kawiarenek odkryć tą jedną która opisem odpowiada powieściowej, prześledzić najkrótszą drogę, jaką bohaterowie pokonaliby idąc z niej do domu (gdyby istnieli), w którym budynku mógł się mieścić biurowiec Dragana Armanskiego, a gdzie znajduje się kompleks budynków policji. Z jednej strony można by się zastanowić, jak mu się chciało, a drugiej widać, że ma facet pasję, a ja takich ludzi szanuję.

Mimo mojej niewiedzy o śladach zostawionych w mieście przez bohaterów książki (i niepamięci, wszak minęło już kilka lat odkąd czytałam Millenium) udało mi się przypadkowo znaleźć w kilku miejscach mniej lub bardziej istotnych dla fabuły i przez to opisanych w przewodniku. Zdarzyło mi się jeść cheeseburgera w tym samym McDonaldzie, w którym to mało szlachetne danie konsumowali niezależnie od siebie Bloomkvist i Salander, włóczyłam się po parku popularnym wśród szwedzkich neonazistów (i to w listopadzie, kiedy ponoć organizują tam manifestacje), a na moim cover photo na Facebooku  widać fragment kamienicy, w której mieścił się apartament Wennerströma. Przegapiłam za to plac, przy którym mieścił się bank, w którym w 1973 narodził się termin „syndrom sztokholmski” – dla mojej pasji do kryminologii jest to cios prosto w serce, zwłaszcza, że nie było daleko.


Przeczytałam tą książę jednym tchem, mimo, że do Sztokholmu mam trochę daleko. Strasznie żałuję, że nie miałam jej wtedy na mojej krótkiej wyprawie, ale zdecydowałam już dawno temu, że do Wenecji Północy powrócę, a wtedy książeczka Orlińskiego na pewno znajdzie się w moim bagażu. Wam również polecam się w nią zaopatrzyć, nawet jeśli nie jesteście fanami Larssona, gdyż poza informacjami o książce oferuje też genialną opowieść o współczesnym Sztokholmie. To jest po prostu świetnie, zabawnie napisana książka o jednym z moich ulubionych miast. Bardzo polecam!

Moja ocena: 6/6

Wojciech Orliński Sztokholm Stiega Larssona
Wyd. Pascal
Bielsko-Biała 2013

Książka przeczytana w ramach wyzwania Z Półki 2014.


A mój drugi tekst o tej książce możecie przeczytać na blogu Tramwaj nr 4.
To nie tylko ulica imienia premiera Palmego, ale i miejsce, gdzie zginął

Pięć Fanfar - w ostatnim wieżowcu pracował Larsson

W tej kamienicy najprawdopodobniej mieszkał Wennerstrom


Prawdopodobny widok z okna mieszkania Lisbeth Salander

niedziela, 16 lutego 2014

Wish-lista, czyli co by się chciało gdyby się na to miało

Tak dla przeciwwagi poprzedniego posta, dziś trochę o wydawaniu. A na co bloger książkowy najchętniej wydaje swe ciężko zarobione złotysze? Pytanie retoryczne, prawda?

Dzięki księgarniom internetowym praktycznie w każdej chwili można pouprawiać coś, co Anglosasi nazywają window shopping - bo cóż jest złego w skakaniu po e-księgarniach i przeglądaniu, co nowego, co taniej, co zmieniło okładkę a czemu kończy się nakład? Ano, generuje się potrzeby, schowki nasze pękają w szwach, i często zdarza nam się kliknąć "kupuję" nawet, gdy tego nie planowaliśmy.

Mnie też schowki pękają w szwach, jednak ostatnio zauważyłam, że w chwilach, gdy mam okazję kupić sobie książkę, zawartość tychże schowków mnie nie zadowala. Niby każdą pozycję by się chciało, ale nie każdą aż tak bardzo. Stąd powstała moja "książkowa lista życzeń", crème de la crème książkowych pragnień.


1. Trup z Nottingham Szaszy Hady - bardzo długo czekałam na premierę tej książki, gdyż pierwszy tom podobał mi się strasznie, ale kiedy wreszcie pojawiła się na rynku, mój portfel świecił już pustkami, i stąd Trup wylądował na stosie do kupienia i w każdym możliwym schowku. Jest to jednak absolutny priorytet, i jak tylko portelik znów się zapełni, będzie to mój Trup.

2. Wybory Ruty Sepetys - znów, czytałam pierwszą jej powieść - Szare śniegi Syberii, zachwyciła mnie, byłam na spotkaniu z autorką, zachwyciła mnie, ale kiedy druga jej książka pojawiła się na rynku - wystąpił problem podobny do wyżej opisanego. A że nie byłam pewna czy będę ją w stanie przeczytać przed wakacjami, nie prosiłam Wydawnictwa o egzemplarz (nic mnie tak nie demobilizuje, jak zaległości), toteż będę jeszcze chwilę musiała poczekać na Wybory.


3. Źle urodzone Filipa Springera - powtórka z rozrywki, czytałam kilka miesięcy temu Wannę z kolumnadą i już wiem, że Springer to mój ziom jest i że jego czytać mi trzeba. W przeciwieństwie do poprzednich dwóch pań, tego autora osobiście jeszcze nie poznałam, ale czaję się na jakieś krakowskie spotkanie i może uda mi się na nie nawet dotrzeć. A tymczasem reportaż o architekturze PRL-u czeka na zakupienie, i pewnie jeszcze chwilę poczeka, gdyż jest niestety drogi.


4. Opowiadania nowojorskie Henry James - tu chyba nie muszę wyjaśniać. Potrzebna mi na moją nowojorską półkę, chociaż słyszałam, że to lektura ciężka nie tylko dlatego, że w twardej oprawie ;). W tym przypadku, jak rzadko kiedy, już sama okłada skłania do zakupu - czyż nie jest piękna?


5. Ameryka nie istnieje i Route 66 nie istnieje Wojciecha Orlińskiego - takie reportaże z podróży po Stanach Zjednoczonych zawsze przyciągają mój wzrok. Po zeszłorocznej lekturze Wałkowania Ameryki cierpię na nieustający głód tematyki amerykanistycznej. No i pluję sobie w brodę, bo niedawno Notatnik kulturalny dawał możliwość wygrania Route 66 a ja, ciamtok, nie zauważyłam. :( Życie.

















I tak to wygląda, drodzy państwo, wprawdzie większość z tych książek mogłabym pożyczyć z różnych źródeł, ale sami rozumiecie, że ja te książki chcę MIEĆ. Można ograniczać zapędy w kupowaniu, ale bez przesady.


Znacie któreś z tych pozycji?

sobota, 15 lutego 2014

Oręż w walce z długami

To nie jest książka na nasze warunki. Gdybym miała opisać ten poradnik jednym zdaniem, byłoby to właśnie to pierwsze. Nie byłoby ono może do końca uczciwe wobec treści, ale to przychodzi mi na myśl jako pierwsze.

Ostatnio wyszły na polskim rynku dwa książki Larrego Wingeta, amerykańskiego mówcy motywacyjnego. Zarówno Ludzie to idioci jak i Zamknij się, przestań narzekać i zacznij działać odsyłały czytelnika do jesteś bez grosza na własne życzenie. O ile dwie pierwsze pozycje nie są typowymi poradnikami, o tyle Jesteś bez grosza jest już poradnikiem bez dwóch zdań, choć przyznaję, że jak dotąd najlepszym, z jakim miałam do czynienia.

Jako człowiek który w pewnym sensie zawodowo zajmuje się długami muszę przyznać, że wiele pomysłów z książki jest bardzo ciekawych i zastosowane właściwie, mogą faktycznie ulepszyć finansowo nasze życie.  Cała część poświęcona zmniejszaniu wydatków powinna być obowiązkową lekturą każdego obywatela. Autor daje konkretne wskazówki, precyzyjnie określając wrogów ludzi z długami – wysoki abonament za telefon, szybszy Internet służący jedynie do zabawy, karnet fitness, z którego i tak nie korzystasz. Parę pułapek odnosiło się i do mojego życia, i ostatnio zaczęłam skrupulatnie się ich pozbywać.

Jednak, jak już wspomniałam, nie jest to książka dla naszego rynku. Autor sam pisze, że nie rozwiąże problemu biedy na świecie i zdaje sobie sprawę, że nie każde państwo daje ludziom możliwość tak po prostu znalezienia lepiej płatnej pracy. Umówmy się, rzucenie w Polsce pracy po to, by poszukać lepszej, może się okazać karkołomne. Pikuś, jeśli masz oszczędności i żyjesz samotnie, ale kiedy masz długi i rodzinę – nie polecam. Rada „znajdź lepszą pracę” w czasach, gdy znalezienie jakiejkolwiek w której opłacą ci ZUS jest już osiągnięciem, a połowa narodu pracuje na umowach cywilnych, jest trochę słaba. Również stwierdzenie, że należy ograniczyć wydatki na jedzenie w restauracjach, nie przystaje do naszych warunków (większość moich znajomych pichci co wieczór obiad z produktów z Biedronki a restaurację widzi od wewnątrz od wielkiego dzwonu). Kiedy tak czytam o problemach Amerykanów, widzę, że mimo kolorowych banerów jesteśmy jeszcze daleko za nimi, ale z drugiej strony, rozumiem, dlaczego tak wielu z nich ma poważne problemy finansowe. Polacy wciąż jeszcze nie popadli w galopująca konsumpcję, chociaż oczywiście nie brakuje takich, którzy zadłużają się nie patrząc na konsekwencje.

Podsumowując, jeśli obecnie borykasz się z poważnymi problemami finansowymi i masz długi, a chcesz coś z tym zrobić – rozejrzyj się za tą książką. Mimo mankamentów to wciąż jeden z najlepszych poradników, oferujący konkretną pomoc. Nie zrażaj się niektórymi radami, pamiętaj dla kogo je pisano, ale wyciągnij z tego jak najwięcej, a faktycznie możesz wyjść na prostą.

Moja ocena: 4/6

Larry Winget Jesteś bez grosza na własne życzenie
Wyd. IPS

Warszawa 2010

poniedziałek, 10 lutego 2014

Stosik lutowy



Książek miało w tym roku nie przybywać, w związku z i tak już olbrzymimi stosami zalegającymi na każdej wolnej przestrzeni. Wygląda jednak na to, że tak się nie da, pocieszające jest chyba tylko to, że stosy ostatnimi czasy są jednak dużo mniejsze i zdecydowanie mniej na nich książek kupionych.

1. Henning Mankell Nim nadejdzie mróz - zupełnie nie planowany wydatek, ot, wchodzę do Empiku i wychodzę z kolejnym Mankellem, normalka. Jest to pierwszy tom cyklu, którego bohaterką jest tym razem córka Wallandera, znanego nam dobrze z najlepszych książek autora. Z oryginalnego cyklu o komisarzu Wallnaderze zostały mi tylko twa tomy nieprzeczytane, toteż należy już teraz budować zapasy.

2. Asne Seierstad Księgarz z Kabulu - na ten tytuł natykałam się co i rusz w Internecie, toteż kiedy wpadła mi w ręce przy okazji wizyty w bibliotece, musiałam ją wziąć.

3. Fannie Flagg Smażone zielone pomidory - czasem czuję, że jestem jedyną osobą we wszechświecie, która jej jeszcze nie czytała, tak często znajome blogerki o niej wspominają. Moje pierwsze spotkanie z autorką było cokolwiek letnie, ale wierzę, że tym razem będzie lepiej.

4. Marta Kisiel Nomen Omen - najbardziej oczekiwana książka roku, o której piszę tutaj.

5. Larry Winget Jesteś bez grosza na własne życzenie - czyli faza na poradnikowo-motywacyjną literaturę trwa nadal.


Tylko dwie kupione, dwie pożyczone z biblioteki i jedna od koleżanki - nieźle, nieźle, widać, efekty pracy nad sobą. Co jeszcze fajniejsze, to że jestem na dobrej drodze by przeczytać wszystko, co umieściłam w stosiku grudniowym, a to mi się jeszcze w historii tego bloga nie zdarzyło.

Tym razem nie zapytuję, jak wam idzie niekupowanie książek, bo coś mi mówi, że nie tylko ja zaliczyłam porażkę na tym polu. ;)

niedziela, 9 lutego 2014

Szału ni ma czyli czwarta Gerritsen

Seryjni mordercy to temat bardzo lubiany przez autorów kryminałów. Mimo, że zjawisko takie w prawdziwym życiu policjantów jest dosyć rzadkie,  takie natężenie zła i szaleństwa dające wynik  regularnego mordowania w pewien szczególny sposób zwany podpisem jest do znudzenia wykorzystywanym w popkulturze motywem. Zwykłe zabójstwa z przyziemnych przyczyn jak pieniądze czy zemsta nie potrafią bowiem w odbiorcy wzbudzić takich emocji, jak wyobrażenie psychopaty goniącego po okolicy z rzeźnickim nożem, słuchającego muzyki klasycznej w chwilach wolnych od zabijania.

W wyborze tego tematu kryminałów najbardziej celują pisarze amerykańscy. Tess Gerritsen nie jest tu wyjątkiem, autorka bardzo chętnie odgrzebuje ten motyw. Sobowtór zaczyna się jednak w sposób sugerujący, iż tym razem będzie chodziło o zbrodnię prywatną. Pod domem jednej z głównych bohaterek – doktor Maury Isles, znaleziona zostaje martwa kobieta do złudzenia przypominająca samą panią doktor. Wszystko wskazuje na to, że jest to jej siostra bliźniaczka, która w procesie adopcji oddana została innym niż Maura rodzicom. Jej śmierć od początku kieruje policjantów, w tym detektyw Jane  Rizzoli, na kilka różnych ścieżek. Mamy tu byłego kochanka, który nie potrafi znieść odmowy, policjanta zakochanego w ofierze, któremu właśnie zburzył się rodzinny świat, niezwykle rzadko używany pocisk, schizofreniczkę skazaną za podwójne zabójstwo. Wątki te powoli zaczynają się łączyć, jednak tym razem połączenia te nie są tak płynne jak w poprzednich powieściach Gerritsen. Autora nawrzucała do Sobowtóra zbyt dużo motywów, zbyt wielu sprawców, i mimo iż koniec końców wszystko trzyma się kupy, to trudno tu mówić o płynności fabuły. Prawdę powiedziawszy, gdyby gliniarze na początku przyłożyli się odrobinę do sprawy pocisku, śledztwo można by zakończyć  w dwa dni, a cały wątek seryjniaka zwyczajnie nigdy by się nie rozwinął. Wiem, że autorka potrzebowała pretekstu by wprowadzić główny wątek powieści na scenę, jednak tym razem, moim zdaniem, zrobiła to trochę nieudolnie.

Mam również trochę zarzutów wobec głównych bohaterek. Jeżeli Gerritsen zdecydowała się na uczynienie ze swoich książek cyklu o dwóch bohaterkach – policjantce i patologu – spodziewałabym się, że w czwartej powieści będą one już przyjaciółkami lub wrogami. Tymczasem obie kobiety są wobec siebie niemalże obojętne – zero dynamiki postaci, zero emocji. Jest parę napomknień o przyjaźni, ale czyny obu pań, działających często wbrew sobie i w tajemnicy przed tą drugą, plus tłumaczenie w którym bohaterki mówią do siebie „per Pani” nie zdaje się tego potwierdzać. O wiele lepiej relacje Rizzoli i Isles pokazane są w serialu, w książce są ledwo widoczne.

Mamy tu zatem przyzwoity kryminał do poczytania w wolnej chwili, ale nic, co by rzucało na kolana by długo pozostawić czytelnika w tej niewygodnej pozycji.

Moja ocena: 3/6

Tess Gerritsen Sobowtór
Tłum. Jerzy Żebrowski
Wyd. Albatros
Warszawa 2007


Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka E-pik (edycja styczniowa: kryminał o seryjnym mordercy).

czwartek, 6 lutego 2014

Wszystko, o czym chciałam napisać wcześniej, ale z różnych powodów nie wyszło

Staram się nie uskuteczniać pisania recenzji na temat każdego produktu, który wpadnie mi w łapy, jeśli się na owym produkcie nie znam. Stąd też moja planowana recenzja Kindla obrasta gdzieś pleśnią na dysku twardym – jako technologiczny analfabeta wiem jak się go uruchamia, jak się go wyłącza i jak na niego załadować ebooka przez kabel. Cała reszta funkcji stanowi dla mnie tajemnicę, toteż taka recenzja nie miałaby racji bytu.

Podobnie jest u mnie z filmami i muzyką – oglądam, słucham, raz mi się podoba, raz nie, ale napisanie porządnej recenzji płyty czy relacji z pobytu w kinie przekracza moje wykształcenie – ani nie znam się na reżyserach, ani na instrumentach, ani na głosach. Słowem, znam się tylko na książkach i serialach.

Ale książki i seriale nie są moim jedynym hobby, czasem trafiam na inne ciekawe rzeczy, które umilają mi
czas, i o których chciałabym coś napisać.  No to teraz napiszę, pokrótce, o tym, co mnie kręciło przez styczeń.

Filmy
Jak już wspominałam przy okazji posta o Czy jesteś wystarczająco bystry żeby pracować w Google? w tym miesiącu temat wielkich korporacji i Wall Street zawładną moim umysłem. Zaczęło się od wizyty w kinie na początku miesiąca na Wilku z Wall Street. Mnie ten film zrył banię dosyć konkretnie. Z jednej strony do pewnego stopnia zjawiska tam przedstawione są niewątpliwie prawdziwe – trudno wytrzymać taką konkurencję i taki tryb życia bez poddawania się równego rodzaju używkom. Z drugiej zaś – film ewidentnie przejaskrawiony, i chociaż bawi na swój sposób, to chwilami miałam wrażenie, że co na dużo to niezdrowo. Stykam się z różnymi opiniami na temat tego filmu – skrajnie pozytywnymi i skrajnie negatywnymi, i naprawdę trudno mi się opowiedzieć za jedną ze stron. Jedno jest pewne – film zdecydowanie za długi.

Idąc dalej, po wyjściu z kina postanowiłam odświeżyć sobie pamięć o po raz nie wiem który i obejrzeć Chciwość  (org. Margin Call). Okoliczności przyrody te same – Wall Street, ale zupełnie inna historia. O ile Wilk to opowieść z stylu „od zera do bohatera” o tyle w Chciwości zaczynamy od samego szczytu, bo Margin Call aż kipi następnie obserwować najgorsze 24 godziny w działalności jednego z wielkich banków. Konkretnie – ostatnia doba przed kryzysem na giełdzie. Kryzysem, który bohaterowie sami zapoczątkują… Ten film jest niesamowicie minimalistyczny pod pewnymi względami – kręcono go tylko na kilku planach, głównych bohaterów jest zaledwie 8, cała fabuła rozgrywa się w ciągu jednej doby, a film kręcono w sumie 17 dni. Za to emocjonalnie. Obserwujemy procesy, jakie zachodzą w wielkich korporacjach na co dzień – jak zwalnia się pracowników, jak przeprowadza się narady, kto awansuje, a kto tak naprawdę wie, co się wokół dzieje. Film genialny, ale i przerażający. A obsada czyni ten film istną perełką: Jeremy Irons, Kevin Spacey, Demi Moore, Simon Baker, Stanley Tucci, Paul Bettany, Zachary Quinto.


Serial

Jak zwykle jestem spóźniona na zabawę. Parę lat temu pół Internetu szalało na punkcie Mentalisty. Ja szaleję dopiero teraz. W skrócie mówiąc, specjalnemu oddziałowi policji w ściganiu przestępców pomaga uroczy i zabawny gość, który ma niezwykłe talenty jeśli chodzi o odczytywanie ludzi. Jedni nazwą to empatią, inni intuicją, a jeszcze inni przebiegłością lub zwykłą magią. Tak naprawdę to właśnie postać Patricka Jane, grana przez Simona Bakera, jest clue i jedynym powodem, dla którego ogląda się Mentalistę. Pozostałe postaci i grający je aktorzy są co najmniej przeciętni, wyrabiają się dopiero w trakcie drugiego sezonu. Zagadki kryminalne tez nie były szczególnie wyszukane, może to przez sposób reżyserowania, może oglądam za dużo seriali, ale za każdym razem zgaduję, kto jest mordercą. Ale Jane przyćmiewa te wszystkie niedoróbki, jest inteligentny, zabawny, no i, ok., mega przystojny. To taki lekki serial do obejrzenia w razie zmęczenia, chwilami niezwykle zabawny, gdyż główny bohater ma talent do faux pas, chociaż są też w niektórych odcinkach mroczniejsze nuty, kiedy policjanci poszukują seryjnego mordercy Red Johna, odpowiedzialnego za prywatną tragedię Jane’a.

Aktor

Zważywszy na powyższe recenzje trudno się nie domyślać, że styczeń był u mnie miesiącem spod znaku Simona Bakera . Co dziwne, ten typ urody nigdy wcześniej mnie jakoś szczególnie nie pociągał, ale najwyraźniej gusta się zmieniają. Niezależnie od urody, trzeba przyznać, że ma gość talent, co kilka nominacji do Złotego Globa za Mentalistę zdaje się potwierdzać. Nagrodzony był również za Margin call, co przy takaaakiej obsadzie coś znaczy.
Absolutny ewenement na skalę Hollywood – gość od dwudziestu lat żonaty z tą samą kobietą, ma trójkę dzieci i z tego co zdążyłam wybadać, zero skandali erotycznych na koncie. WOW.


Muzyka

Jak niektórzy z was wiedzą, dotknęła mnie ostatnio tragedia każdego podróżnika krakowskimi tramwajami, mianowicie zepsuty sprzęt do mobilnego słuchania muzyki. Przy donośnych głosach i dziwnych poglądach współpasażerów wytrzymałam dwa dni, po czym wyciągnęłam z czeluści szafy discmana, załadowałam do niego nową (nową u mnie, a nie ogólnie), nieodsłuchaną jeszcze płytę Norah Jones Not too late, i tak uzbrojona wyruszałam co dzień  na podbój świata. Generalnie gust muzyczny mam mocno eklektyczny, o czym można przekonać się czytając tego posta. Norah to jedna z niewielu artystek, którą zaczęłam słuchać będąc jeszcze w głębokim liceum, i która niezmiennie towarzyszy mi do dziś. Każda jej płyta do dla mnie inwestycja na lata, bowiem te utwory po prostu nie mogą się znudzić. Not too late to zbiór pięknych ballad z pogranicza jazzu, bluesa i country, każda piosenka to majstersztyk, który potrafi docenić nawet taki laik jak ja. Rzadko zdarza mi się płyta, którą przesłuchuję od początku do końca i nie mam potrzeby przewijania jakiegokolwiek utworu, który by mi się nie podobał. Przy czym każdy czymś się wyróżnia – Sinkin’ soon to dosyć zabawny kawałek z, odnoszę wrażenie, nietypowym użyciem niektórych instrumentów, My dear country ma bardzo nieortodoksyjny tekst jak na rzewną balladę, gdyż traktuje o… wyborach. Demokratycznych. Little room jest słodką, niesztampową piosenką o miłości, a Thinking about you przypomina pierwsze płyty artystki. Generalnie, dla tych co lubią takie klimaty – można kupować w ciemno!


To tyle pozaksiążkowych inspiracji i uprzyjemniaczy życiowych. Ja mam naturę trochę maniakalną, jak coś zaczyna mi się podobać, to męczę dopóki mi nie zbrzydnie nawet myśl o tym. Jak płyta się spodoba, to duszę ją dzień w dzień po kilka razy, jak film, to oglądam przynajmniej dwie sceny przez zaśnięciem. Też tak macie?

poniedziałek, 3 lutego 2014

Dziwy w mieście Breslau

Nomen Omen. W rolach głównych: Salomea, szerszej publiczności znana jako Salka tudzież Komnata Przygoda, panie starsze o żółtych gorejących oczyskach, w liczbie trzy, Niedaś, pogromcza czartów wszelakich przy pomocy osikanego kołka, Basia, killująca z glana co się nawinie i Bartolini – filolog romantyk, stworzony na obraz o podobieństwo mojej nieszczęśliwej miłości, zatem sympatyczny. W charakterze wisienki na torcie papuga dzieląca się wafelkami. W rolach pobocznych między innymi rozgarnięci inaczej rodzice rzeczonej Salki i Niedasia. W tle posępna willa przy Lipowej 5 i Breslau jako żywe. Albo i martwe, kto wie?

Więcej wam nie powiem, bo nawet gdyby powyższe towarzystwo spędziło całą powieść w salonie, rozmawiając, to już by było wystarczająco zabawnie i ciekawie by obsadzić pół spisu lektur szkolnych i jeszcze by zostało na sonet. A zaiste, towarzystwo owo jest niezwykle mobilne, wędruje tam i siam po całym Wrocławiu, cofa się nawet chwilami do Breslau, i przedsiębierze różne czynności, które naprawdę trudno byłoby wyjaśnić nawet najbardziej tolerancyjnemu prokuratorowi. Zanim zawiąże się akcja, mija około 60 stron,  w pewnej chwili jednak wątki babci w Kotlinie Kłodzkiej, willi przy Lipowej 5 i Festung Breslau zaczynają się łączyć, i od tego momentu akcja już nie truchta jak papuga korytarzem, ale wręcz galopuje niczym potępiona dusza ulicami Wrocławia.

Uwaga, teraz będzie herezja – mnie się podobało jeszcze bardziej niż Dożywocie. Naprawdę trudno mi zdecydować, czy anioł dyskredytuje papugę, czy papuga anioła, ale zdarzały mi się tu wybuchy śmiechu nawet częściej niż przy pierwszej książce. Cała historia wymyślona przez Ałtorkę to majstersztyk, z jakim spotykamy się, my czytelnicy, we readers, raz na kilka lat. Czyli wtedy, kiedy Ałtorka zdecyduje się coś opublikować. Jest w Nomen Omen wszystko co lubię: mnóstwo komedii i Wrocławia, kryminału i ludowych podań, odrobina nostalgii i zastanowienia, rozsądku i jego braku. No i papuga. No i wafelki.

Generalnie, jest rozrywkowo, bo Marta Kisiel inaczej nie potrafi, jest mrocznie, bo willa przy Lipowej 5 to nie byle szałas, a nawet posępnie, bo Festung Breslau do najweselszego okresu w historii Wrocławia nie należał. Jest przemyślanie, bogato, postacie  z charakterem i charaktery (czarne) przybierające postać, słowem – hulaj dusza, piekła nie ma.

Ergo, wiara idzie i wiara czyta nową Kisiel, a Kisiel idzie, i pisze nową wiarę. A my wszyscy, nomen omen, dożywotnicy, będziem tę wiarę wyznawać. Wafelka?

Moja ocena: 6/6

Marta Kisiel Nomen Omen
Wyd. Uroboros 
Warszawa 

Książka przeczytana w ramach Wyzwania Miejskiego i Wyzwania od A do Z.

sobota, 1 lutego 2014

Podsumowanie stycznia w Wyzwaniu Miejskim

Mimo ostatnich zawirowań udało się dotrzeć do podsumowania stycznia w nowej, ulepszonej wersji Wyzwania Miejskiego. W tym miesiącu czytaliśmy książki o Krakowie lub o Nowym Jorku.
W styczniu w ramach wyzwania udział brały:

1. anetapzn - Marcin Sobecki "Operacja Mamba" - Kraków
2. Zorjia - Douglas Preston, Lincoln Child "Kult" - Nowy Jork
3. Maniaczytania - Marek Szymański "Polska na filmowo"
4. Anek7 - Ewa Winnicka "Nowy Jork zbuntowany"

Ja przeczytałam Ewy Winnickiej "Nowy Jork zbuntowany".

W lutym proponuję kolejne dwa miasta, jedno już było, drugie to nowość, mianowicie:

Wrocław i Londyn

Jednocześnie zachęcam do rzucania propozycji na następny miesiąc.

Trochę propozycji wrocławskich możecie znaleźć tutaj. Z nowości pragnę dodać, że wczoraj ukazała się książka Marty Kisiel "Nomen Omen", której akcja osadzona jest w tymże mieście. Przypadek? Nie sądzę... ;)

Poza tym Wiki słusznie wspomniała o zbiorku "Kryminalny Wrocław" na który ostrzę sobie pazury już dłuższą chwilę.

Co do Londynu, to przede wszystkim szereg kryminałów Agathy Christie osadzony jest w stolicy Wielkiej Brytanii, podobnie Arthura Conan Doyle'a. Innym kryminałem, który przychodzi mi do głowy, jest ostatnio powieść J. K. Rowling "Wołanie kukułki".
Inne pomysły:
"Nie ma takiego miasta" Tomasz Konatkowski
"Szkarłatny płatek i biały" Michel Faber
"Londyńczycy" Ewa Winnicka
"Nie wiem, jak ona to robi?" Allison Pearson
"Świat marzeń zakupoholiczki" Sophie Kinsella.

Od Aine:
"Nigdziebądź" Neil Gaiman

Od Agaty Olejnik:
"Rivers of London" Ben Aaronovitch

Od Krimifantamanii autorzy, którzy pisali o Londynie:
- Anne Perry
- Edgar Wallace- Simon Kernick- Michael Ridpath- Mark Billingham- P.D. James- Mo Hayder- Ruth Rendell- Dick Francis- Wiliam Boyd- Michael Robotham- Elizabeth George

Od Agnes:
"Białe zęby" Zadie Smith



Zapomniałam ostatnio uporządkować zasady wyzwania, więc pozwolę sobie zrobić to teraz:
1. Wyzwanie trwa od 1 stycznia 2014 do 31 grudnia 2014. Bardzo możliwe, że trwać też będzie po tej dacie.
2. Wyzwanie polega na przeczytaniu chociaż jednej książki w jednej z dwóch kategorii, jakie pojawiać się będą co miesiąc. Można oczywiście więcej o jednym mieście, można po jednej do każdego wspomnianego miasta. Można też nie czytać żadnej - to ma być zabawa :). Przyjmuję bardzo szeroką argumentację, dlaczego dana książka wpisuje się w Wyzwanie :).
3. Kategorie wybieram ja, ale zachęcam do wolnych wniosków w tym zakresie w komentarzach. Co miesiąc pojawiają się nowe miasta do "obczytania".
4. Nie ma obowiązku pisania recenzji, wystarczy podać tytuł i autora, chociaż oczywiście recenzja i link mile widziane.
5. Nie trzeba mieć bloga, by brać udział w wyzwaniu.
6. Linki lub tytuły przeczytanych książek podajemy do końca miesiąca w komentarzu pod postem podsumowującym poprzednią edycję, czyli w tym przypadku pod tym :)

Nie ma żadnych nagród ani medali - czytamy dla siebie i to co chcemy.

Na koniec nowy baner: