 |
Okładka wydania z 2004 r. |
Bill Bryson jest amerykańskim pisarzem, autorem książek
podróżniczych i popularnonaukowych. W latach 70. ubiegłego wieku przeniósł się
na stałe do Wielkiej Brytanii, gdzie założył rodzinę i spędził większość
swojego dorosłego życia. W roku 1995 na kilka lat powrócił do Stanów
Zjednoczonych. Wtedy to otrzymał propozycję pisania felietonów do brytyjskiego czasopisma
„Mail on Sunday’s Night & Day”, w których opisywał życie w USA. Książka „Zapiski
z wielkiego kraju” powstała właśnie jako zbiór tych felietonów (pierwszych 18
miesięcy). Są to krótkie notatki dotyczące wszelakich sfer życia Amerykanów –
ich świąt, podejścia do sportu, jedzenia, techniki, polityki zagranicznej,
wiedzy, samochodów i uchwytów na napoje. W szczególności tych ostatnich. Bryson
jako człowiek, który większość życia spędził w normalnej Anglii, celnie wyszukał
najbardziej zaskakujące europejskiego czytelnika ciekawostki zaa oceanu, by
następnie równie celnie je skrytykować. Bo tym właśnie ta książka jest –
niezwykle zabawną, czasem wręcz szokującą krytyką USA. Autor jako Amerykanin
mógł sobie na nią pozwolić, a fakt jego pochodzenia nadaje tej krytyce
wiarygodność, której książka nie miałaby, gdyby jej autorem był Anglik, Polak
czy Japończyk. No bo skoro nawet niektórzy Amerykanie nie są w stanie
zrozumieć, o co chodzi – to kto może?
Styl pisarza jest przesycony sarkazmem, czytając ją ma się
wrażenie, że Severus Snape postanowił na parę lat osiedlić się w Nowej Anglii –
i teraz bombarduje otaczającą rzeczywistość swoim ciętym językiem. Ponadto Bryson
przywołuje wiele zasłyszanych historii, które same w sobie, nawet opowiedziane
z olbrzymią dozą powagi, są wręcz absurdalnie śmieszne.
Tytułem przykładu przywołam tu opowieść o mężczyźnie, który
zadzwonił na gorącą linię producenta swojego komputera z pretensją, że zepsuł
się uchwyt na napoje w jego komputerze. Na informację zdezorientowanej
pracowniczki, iż tego typu uchwyty nie są montowane w produktach tej firmy z
oburzeniem stwierdził, że przecież korzysta z tego uchwytu od lat. Po prostu
wciskał przycisk na obudowie i wysuwała się tacka z dziurą w środku, w której
pan umieszczał swój napój. A teraz tacka się nie wysuwa!
 |
Okładka nowego wydania z 2010 r. |
Albo inna historia – pewien mężczyzna przez kilka lat nie
mógł się doprosić w amerykańskiej biurokracji przyznania prawa stałego pobytu, jego prośba spotykała się zawsze z odmową. Otóż organowi nie zostało dostarczone
wszystkie 10 odcisków palców petenta. Na wyjaśnienia, że pan posiada tylko 7
palców, gdyż pozostałe stracił był na wojnie, organ pozostał głuchy. Cytując
Brysona: „W artykule pisano, że Blanco wciąż próbuje znaleźć w Biurze
Imigracyjnym kogoś, kto będzie w stanie to pojąć. Szybciej by mu poszło, gdyby
postarał się odnaleźć te brakujące palce”. Mówi samo za siebie, co nie?
I takich opowieści jest w „Zapiskach z wielkiego kraju"
pełno. Właściwie znajdują się tam tylko takie opowieści. Jak w każdym zbiorze
felietonów, zdarzają się tam oczywiście zarówno te lepsze, jak i gorsze.
Niektóre, z racji swojego pochodzenia z lat 1996-1998, są już lekko
zdezaktualizowane. Część felietonów pokazuje USA z pozytywnej strony – chociażby
zwyczaj mówienia każdemu „miłego dnia”, lub zwracania się do każdego per ty na
znak równości. Nie wszystkie też są humorystyczne – niektóre dotyczą naprawdę
ważnych problemów, z którymi Ameryka, przy całej swojej wspaniałości, nie może
sobie poradzić – jak chociażby kara śmierci, która pochłania rocznie kilka
miliardów dolarów, olbrzymi rynek narkotykowy, który kwitnie jak nigdzie
indziej na świecie, czy potworna ilość zanieczyszczeń produkowanych przez ten
ogromny kraj tylko dlatego, że Amerykanom nie przyjdzie do głowy, aby wychodząc
z domu wyłączyć światło lub silnik samochodu, kiedy wchodzą do sklepu. W ogóle
z tej książki dowiecie się bardzo wiele o społeczeństwie amerykańskim.
Generalnie to, co powiedziała moja koleżanka po przeczytaniu tej książki – te wszystkie
stereotypy o Amerykanach – TO PRAWDA. Dowiecie się, dlaczego amerykańskie
jedzenie jest mdłe i średnio smaczne, ale za to tanie, dlaczego sieci typu fast
food osiągnęły tam taki sukces, dlaczego Amerykanie nie posiadają podstawowej
wiedzy geograficznej, czemu w USA nie można podnieść ceny benzyny nawet o kilka
centów, mimo, że w porównaniu z innymi krajami paliwo tam jest bardzo tanie.
Przeczytacie, co to jest diner, jaką rolę w amerykańskim życiu pełni baseball,
i dlaczego amerykańska biurokracja jest jedną z najgorzej działających na
świecie.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem zatwardziałym
przeciwnikiem wszystkiego, co amerykańskie. Wręcz przeciwnie – ci wszyscy
Amerykanie, których miałam okazję poznać, byli wspaniałymi ludźmi. Kraj jako
kraj osiągnął najwyższą pozycję w świecie w wielu dziedzinach – chociażby nauki.
Kiedyś nawet studiowałam amerykanistykę (ale o tym kiedy indziej). Ale
jednocześnie, co stwierdza sam Bryson, społeczeństwo tego państwa osiągnęło
niespotykany nigdzie indziej na naszym globie poziom głupoty. Autentycznej
głupoty. Ci ludzie kupują samochody, kierując się ilością uchwytów na napoje,
jakie się w nich znajdują. Potrafią spędzać na siłowni po 3 godziny dziennie,
ale i tak po zakupy do sklepu, znajdującego się 100 metrów od domu jadą
samochodem. Co więcej, kiedy potrzebują załatwić kilka rzeczy w kilku sklepach
przy tej samej ulicy (znajdujących się w odległości kilkunastu metrów od
siebie) – do każdego podjeżdżają samochodem osobno. W przewodnikach po Europie,
pisanych przez (i dla) Amerykanów można znaleźć informacje o tym, że Szkocja
znajduje się na północ od Anglii i obowiązuje tam ta sama waluta co w Anglii, oraz
instrukcję, jak i kiedy używać tabliczki „nie przeszkadzać”, będąc w
europejskim hotelu. W rocznikach statystycznych napisano z kolei, że 400 000
Amerykanów każdego roku cierpi na urazy spowodowane przez ich łóżka i materace.
Ostatnio pisałam, że Japonia jest dziwna. Cofam to – Stany Zjednoczone
są o wiele dziwniejsze!
Moja ocena: 5,5/6
Bill Bryson „Zapiski z wielkiego kraju”
Wyd. Zysk i S-ka
Seria Kameleon
Poznań 2004
Nowe wydanie - 2010