O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

środa, 29 października 2014

Po polsku.

Od kilku miesięcy w moim życiu zachodzą pewne zmiany. Nie wynikają one z żadnych czynników zewnętrznych, chodzi bardziej o zmianę psychiczną i emocjonalną, o moje nastawienie do świata, ludzi i przedmiotów. Szczególne o tym ostatnim będzie dzisiejszy post, bowiem coraz bardziej zwracam się w kierunku minimalizmu i posiadania mniej. Nie, żebym została minimalistką (patrz: stos post niżej), ale nie ukrywam, że jest to mój, niedościgniony na razie, ideał. Mało ciuchów, ale takich, które nie znoszą się po dwóch użyciach, książki na półkach – tylko takie, które mają dla mnie szczególne znaczenie, reszta na czytniku, pliki na komputerze – jedynie takie, które są niezbędne, a nie „śmieszne” obrazki ściągnięte trzy lata temu. Biurko, którego kolor znam i widzę na co dzień, a nie tylko wtedy, gdy poprowadzę w tym celu wyprawę archeologiczną. Ważne papiery skatalogowane w segregatorze. Jeden tusz do rzęs. Wydaje się to wszystko proste i zdroworozsądkowe, jednak szalejąca wokół nas konsumpcja, zżerająca nie tylko nasze społeczeństwo, sprawia, iż mamy w domu zdecydowanie więcej, niż jesteśmy w stanie ogarnąć. I to mi zaczęło ostatnio przeszkadzać.

Jak już kiedyś pisałam, kiedy tylko coś mnie zainteresuje, od razu poszukuję na ten temat źródeł – przede wszystkim książek, ale i blogów, artykułów, czasem filmów. Niecały rok temu odkryłam blog Styledigger, którego autorka w ciekawy sposób opisuje nie tylko tzw. slow fashion, ale i odnosi się do innych sfer życia, gdzie zastosowanie znajduje zasada „mniej znaczy więcej”. Pierwszym moim spotkaniem z takim podejściem była książka Jennifer L. Scott „Lekcjemadame Chic” która początkowo nie zrobiła na mnie wrażenia, ale już kanał autorki na YouTube to dla mnie rzecz niemal kultowa. Poza dziesięcioelementową garderobą Jennifer opisuje też w swojej książce generalne podejście Francuzów do zagracania swoich mieszkań niepotrzebnymi stosami takich samych rzeczy. Niedawno natrafiłam w sieci na wyzwanie „Project 333” polegające na noszeniu 33 sztuk odzieży i akcesoriów przez trzy miesiące, które to wyzwanie znalazło wielu zwolenników, i musze przyznać, że i ja od miesiąca staram się trzymać moich 33 rzeczy. Następnie w moje ręce (a konkretnie na mojego Kindla) trafiła urocza „Książeczka minimalisty”, gdzie amerykański guru minimalizmu opisuje swoją drogę ku zmniejszeniu ilości rzeczy wokół siebie i wpływ tych zmian na jego życie wewnętrzne.  Kiedy zatem natknęłam się w Empiku na pozycję „Minimalizm po polsku” po raz pierwszy od niewiadomo kiedy nabyłam ją za okładkową cenę. Na dzień dzisiejszy to niestety najgorzej wydane 34,90 zł w tym roku.

Nie miałam wobec tej książki szczególnie wygórowanych oczekiwań, ale byłam pozytywnie nastawiona, bo jak wyjaśniłam, temat mnie ostatnio bardzo ciekawi i inspiruje. Poza tym „Minimalizm” jest niezwykle ładnie wydany, a z autorką poczułam podwójną solidarność „zawodową” – po pierwsze obie parałyśmy się zawodem przewodnika po Krakowie, po drugie obie jesteśmy blogerkami. Więc trochę źle mi pisać, że to niezwykle słaba książka. Nie do końca wiem, co autorka usiłowała osiągnąć, pisząc ją – czy miał to być poradnik, czy książka filozoficzna, czy chodziło bardziej o wytworzenie poczucia bycia beznadziejnym wśród czytelników-nieminimalistów, czy bardziej zachwytu nad zajebistością pani Mularczyk-Meyer. Na poradnik wskazywałby podtytuł „czyli jak uczynić życie prostszym”, jednak więcej jest tutaj skupiania się na definicjach i etiologia zjawiska oraz jego wyjątkowości na tle historii gospodarczej Polski, niż chociażby odrobinę konkretniejszych rad, jak się do tego zabrać. Brakuje mi tu również więcej informacji z życia autorki, nie w sensie szczegółów osobistych, ale jej przeżyć i doświadczeń w konkretnych przypadkach, bardzo dużo jest za to opisów, jak to po dokonaniu pewnych zmian w światopoglądzie i otoczeniu jej życie się zmieniło. No fajnie, ale CO KONKRETNIE. Pani Mularczyk skupia się głównie na tym, jak wszystko jest teraz wspaniale, i jednocześnie stara się umniejszyć jakość życia osób, które minimalistami nie są. Nie zrozumcie mnie źle – zaczęłam czytać tą pozycję, bo ja chcę ten minimalizm powoli osiągać, ale razi mnie aroganckie odnoszenie się do czytelnika w stylu „chcesz być nieszczęśliwym małym człowieczkiem otoczonym betami, to sobie bądź”. Nie do pomyślenia u amerykańskich autorów. Każdy ma prawo do własnego wyboru, czytać tez mu wolno, chociażby dla informacji o innych stylach życia, ale autorce kilkakrotnie zdarzyło się wytknąć konsumpcjonistom ich beznadziejność. I chyba to jest właśnie ta „polskość” w tytule.

Nie mówię, że było źle w stu procentach, ostatnie rozdziały, szczególnie ten o wygaszaniu pragnień były ciekawe i coś wnosiły w moje życie. Ale generalny niesmak do tej książki mi pozostał, dlatego zdecydowanie nie mogę polecić tej pozycji. Chyba, że lubicie, jak was ktoś lży. Bo ja się trochę tak poczułam.

Moja ocena: 2/6

Anna Mularczyk-Meyer Minimalizm po polsku
Wyd. Black Publishing

Wołowiec 2014

niedziela, 26 października 2014

Targi, Targi i po Targach (niemalże...)

Jak na szanującego się nerda przystało, cały rok czekam na Imprezę Roku, którą są Krakowskie Targi Książki. Odkąd zaś postało Krakowskie Czytanie - obok samych targów równie ważne jest spotkanie się z innymi książkowymi i nieksiążkowymi blogerami, czy to w biegu między stoiskami wydawnictw, czy to na panelach (na które w tym roku zaspałam), czy wreszcie na spotkaniu blogerskim, zorganizowanym po raz kolejny przez Katarzynę Wielką z bloga Achy ochy z książką.

Targi Książki trwają nieprzerwanie od czwartku do dzisiaj, ja niestety mogłam nawiedzić je tylko w sobotę, kiedy to najwięcej szanownych gości z Krakowa, Śląska i całej reszty kraju przybyło we własnych osobach. Dziś teoretycznie też, dzięki uprzejmości organizatorów, mogłabym spokojnie, za darmo, wejściem dla VIPów branżowych wejść, ale wolę ten zamglony dzień poświęcić na czytanie.

Jak na blogera pełną gębą przystało, na początek uboga fotorelacja:




Okolica nowego Expo Kraków nie zachwyca, niestety, chyba że ktoś preferuje industrializm w planowaniu przestrzeni ;)


Piękna pogoda zwabiła tłumy Krakowian - to w tle to targi, to na planie pierwszym to koniec kolejki. Zaiste, ludzi było tak wielu, że chwilami czułam się, jak na cmentarzu we Wszystkich Świętych.


Ja na szczęście nie musiałam stać w gigantycznej kolejce. Trzy minuty i już mogłam rozkoszować się Targami Książki w Krakowie...


Kilku blogerów, jeden obrazek, jeden komentarz: "I niech ktoś mi powie, że ludzie nie czytają" :D Aż dusza rośnie. Chociaż niestety, mimo o wiele większej hali, Targi wciąż były koszmarnie zatłoczone, głównie przez tak samo wąskie przejścia między stoiskami jak zawsze. Lepszy dopływ powietrza i więcej toalet zapewniły faktycznie większy komfort użytkowania, ale i tak nawigowanie po sektorach wciąż wymagało nie tylko posiadania mapy, ale i olbrzymiej cierpliwości, umiejętności poruszania się w tłumie i odrobiny szczęścia. mam nadzieję, że za rok pojawią się jakieś podwieszane drogowskazy, bo inaczej trzeba będzie wysypywać okruszki po drodze ;).

Na Targach nie tylko poznałam nowych ludzi (przede wszystkim Secrusa z Tramwaju Nr 4), nie zdobyłam wymarzony autograf Ałtorki Kisiel z Kłulika (do wglądu u Kaś, bowiem w swej szlachetności pożyczyłam jej mój egzemplarz "Dożywocia"), ale przede wszystkim się obkupiłam:



1. Lars Bill Lundholm "Dobra dziewczyna" - przyznam, że do tej pory niewiele miałam wspólnego z Wydawnictwem Filia, ale ich oferta naprawdę mnie zaciekawiła. Wybrałam ten kryminał dla taty, jednak nie ukrywam, że sama równie chętnie zagłębię się na Östermalm, jedna z dzielnic Sztokholmu. A jak głosi dopisek na okładce, tam właśnie odgrywa się cała mordercza akcja.

2. Ewa Stachniak "Cesarzowa nocy" - to z kolei dla mamy powieść o Katarzynie Wielkiej. Jedyne, czego nie wiem, to czy powyższa pozycja jest kontynuacją innej powieści autorki o carycy Katarzynie, czy to zupełnie inna para kaloszy. Wyjdzie w praniu (chyba, że ktoś z was wie).

3. P.D. James "Śmierć przybywa do Pemberley" - podchodzę do takich eksperymentów z dużą doza ostrożności, wszak współczesne kontynuacje powieści Jane Austen zawsze mnie rozczarowywały. A tu jeszcze powieszanie z kryminałem! Ale słyszałam bardzo dużo dobrego o tej powieści, sama autorkę skądinąd też znam ze świetnej książki "Zakryjcie jej twarz", więc nie ukrywam, iż ciekawość we mnie zwyciężyła.

4. Wendy Welch "Księgarenka w Big Stone Gap" - totalny strzał w ciemno, po prostu lubię takie książki, chociaż na jedną genialną, ciepłą, mądrą opowieść w tych klimatach przypada dziesięć gniotów. Ale miałam ochotę zaryzykować. Odkąd czytam blogi, tak rzadko zdarza mi się przeczytać coś niepolecanego przez nikogo...

5. Elizabeth L. Silver "Przed egzekucją" - wygrana w konkursie, który odbył się na Potargowym Spotkaniu Blogerów. Szczegóły poniżej. Zaś sama książka zapowiada się naprawdę fascynująco, wystarczy powiedzieć, że główna postać siedzi w celi śmierci.

Targowych tyle, ale chwilę przed Targami z rożnych źródeł wpłynęły takie oto nabytki:

6. Marin Persson Giolito "Ponad wszelką wątpliwość" - pozycja do recenzji od Wydawnictwa Czarna Owca. Zapewne takie istnieją, ale mnie się jeszcze nie zdarzyło czytać kiepskiej pozycji z tego wydawnictwa. Mogę ich brać w ciemno. A jeśli jeszcze są to skandynawskie kryminały...

7. Eugen Ruge "W czasach, gdy ubywało światła" - kolejna pozycja od Czarnej Owcy, tym razem nie kryminał, a coś w rodzaju sagi. W dodatku pięknie wydanej. Mam wobec niej spore oczekiwania, dlatego zostawiam ją na jakiś długi weekend, by dać jej szanse w pełni się zaprezentować na wypoczęty umysł.

8. Viveca Sten "Na spokojnych wodach" - znów Czarna Owca, która ostatnio mnie rozpieszcza. Mówiłam już, że lubię skandynawskie kryminały? :D Na podstawie tej powieści nakręcono teraz serial kryminalny, zatem muszę ją szybko przeczytać, by porównać te dwie wersje.

9. Sally Green "Zła krew" - z opisu wynikało, że to coś niemalże jak Harry Potter (chociaż wiadomo, że nic tak genialnego jak Harry Potter już nie powstanie). Później się okazało, że tak właśnie wydawca reklamuje tą powieść. Zobaczymy - wielkie łał czy wielkie rozczarowanie?


Z Targów ulotniłam się około godziny 16, by wraz z grupa uroczych ludzi, na których składali się między innymi maszynista, występujący w roli kierowcy, Oisaj, oraz Ałtorka na tylnym siedzeniu, udać się do restauracji Kolanko Nr 6 na krakowskim Kazimierzu na Potargowe Spotkanie Blogerów. I było cudownie - restauracja okazała się niezwykle klimatycznym, uroczym miejscem, miejsca było sporo, chociaż i tak za mało. Bo frekwencja dopisała i chyba po raz pierwszy zjawiło się ponad 50 osób. Dzięki inicjatywie Kasi z Achy ochy z książką udało się zdobyć poparcie niektórych wydawców, i zorganizować losowanie książek. Z tego miejsca pragnę gorąco podziękować wydawnictwom: Czarna Owca, Prószyński i S-ka oraz Muza za ufundowanie nagród w konkursach, oraz pogratulować wszystkim wylosowanym. Mam nadzieję, że każdy bawił się przy tym tak świetnie jak ja.

Podsumowując - spędziłam wczoraj przezacny dzień z grupą osób pozytywnie zakręconych, chociaż nie tylko na punkcie książek. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, popsychofnowaliośmy (znaczy ja i Bałagan Kontrolowany - psychofaństwo samo się nie zrobi, co nie?). Gosiarella już nigdy nie spojrzy na karteczkę tak samo. Śląscy Blogerzy Książkowi zaprosili nas na Targi Książki w Katowicach, które odbędą się w listopadzie.

Już się nie mogę doczekać powtórki za rok!

poniedziałek, 20 października 2014

Nadciąga Wielka Sobota czyli Viv na Targach Książki

Moją przydługawą przerwę w blogowaniu przerywam cudowną nowiną - będę na Targach Książki w Krakowie! (WOW, mieszkam jakiś kilometr od Expo, ale wyczyn, niech ktoś zadzwoni po National Geographic) A tak na prawdę cudowną nowiną jest, iż na Targach pojawi się nikt inny, jak przewspaniała, przezacna, przezabawna Ałtorka, A.K.A. Marta Kisiel!

Grafika ukradziona z Tramwaju
Stoisko dużeKa - A-42. Wszyscy dożywotnicy i nomen omen fani autorki wzywani są bezapelacyjnie. Pozostali będą również mile widziani. Bedziem się śmiać i będzie fajnie, zapewniam.

Zaś po południu będzie to:

Kaś po raz kolejny podjęła się heroicznego wyzwania zorganizowania spotkania dla blogerów z okazji krakowskich Targów (ale mi się dostanie za to "zorganizowała"). Zatem każdy kto w bloga wierzy i ma bloga swego - czuj się zaproszony w sobotę do restauracji Kolanko na krakowskim Kazimierzu. Startujemy około godz. 16.30 - po szczegóły odsyłam do Kaś.

środa, 8 października 2014

Bo stosik musi być!

Kochani zebrani Szanowni - niestety nieogar mode on, ponownie (tak często tu o tym piszę, że wypadałoby nazwę bloga zmienić, coś w tylu "Nieogarskie czytanie" czy cóś). Wakacje się skończyły, ponownie zaczęły się zajęcia na aplikacji, kolosy, testy, sprawdziany, dzikie węże. Toteż znowu moja obecność tutaj będzie wielce ograniczona, bowiem czytam obecnie głównie Kodeks Postępowania Cywilnego, a w chwilach zwątpienia kilka stron "Spraw Sherlocka Holmesa" w charakterze terapii. Recenzje dwie czekają, by je napisać, poza tym będzie reklama za którą mi podziękujecie i podsumowanie Wyzwania (o którym zupełnie zapomniałam, wybaczcie!). Czyli jest o czym pisać, tylko blogger d..a.

A dziś, zgodnie z tematem - stosik. Nie jest duży, ale jakościowo naprawdę zadowalający, niech tylko 20 października nadejdzie i minie!


Dwie pierwsze z góry pożyczyłam od koleżanki - obie ponoć świetne i zabawne. "Americana" to prezent od zaprzyjaźnionego Motorniczego, nie wiem doprawdy jak wiedział, że sobie ostrzę na nią ząbki :). Książka Helprina czeka na zimę, bo jakoś mi tak bardziej pasuje, jest to również prezent, tym razem od zaprzyjaźnionej Kulturalnej Blogerki. A na samym dole smakołyk - "Labirynt śniących książek" który właśnie czytam. Póki co - super!

To tyle, zanim usnę nad klawiaturą i post niniejszy zamieni się w ciąg literekkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkk, przepraszam, widzicie jak jest ;).



niedziela, 5 października 2014

Temat kruchy jak lód na wiosnę

Molestowanie seksualne uczniów przez nauczycieli jest zawsze trudnym tematem. Samo molestowanie już jest wystarczająco złe, kiedy w grę wchodzą dzieci, robi się już naprawdę ponuro, ale gdy podejrzanymi okazują się ci, którym na co dzień poświęcamy bezpieczeństwo naszych dzieci, można poczuć chęć, by te dzieci pozamykać w klatkach i nie wypuszczać. Z drugiej strony dzieciaki dziś są o wiele dojrzalsze i wyedukowane, a co za tym idzie, przebieglejsze, niż te za tzw. „moich czasów” i wcześniej. Bardzo skąd inąd pozytywna akcja edukowania młodych, że mają prawo do nietykalności i prywatności czasem bywa wykorzystywana przez uczniów, by wymusić coś na nauczycielu.  Stąd temat molestowania w szkole staje się jeszcze bardziej paskudny, bo nawet kiedy młody jednak odwołuje swoje zeznania, reputacja nauczyciela jest już nie do odratowania, a tzw smród idzie za nazwiskiem. Bo przecież nie ma dymu bez ognia.

Cecilia Stahl to dziecko z piekła rodem. Rozpuszczana przez ojca po śmierci matki, perfekcyjnie gra córeczkę tatusia, kiedy jest jej to na rękę, ma zły wpływ na koleżankę Amandę, którą izoluje od innych dzieci, znęca się nad macochą a w rozmowie ze szkolną pielęgniarką wymyśla plotki, które niszczą życie jednego z nauczycieli. Trudno zatem o odrobinę żalu w czytelniku, kiedy Cecilia zostaje przejechana przez pociąg. A pociągiem tym akurat podróżuje komisarz Maria Wern, którą poznałam już w wakacje przy okazji poprzedniego tomu cyklu. Od początku w historii o samobójczej śmierci na szynach coś jej nie pasuje, i słusznie, bowiem z prostej teorii o nieszczęśliwej nastoletniej miłości autorka tworzy smutna i zaskakującą zagadkę kryminalną, w której do samego końca nie podejrzewałam, kto zabił, i która pełna jest zaskakujących zwrotów akcji i przeróżnych typów ludzkich. Jest i wątek humorystyczny w postaci strasznych teściów Marii, i jest solidny powiew zimnego wiatru z Północy, zwłaszcza, kiedy w zaśnieżonej szwedzkiej wsi co chwile gaśnie prąd.

Anna Jansson tworzy klasykę szwedzkiego kryminału, a dzięki jej książkom powróciłam do moich początkowych zachwytów nad historiami rodem z drugiego brzegu Bałtyku. Jest tu dokładnie tak, jak lubię: małomiasteczkowo, ponuro, raczej biednie, gdzie mit opiekuńczego państwa nie dociera, a ludzie, wbrew stereotypom, potrafią czuć.

Moja ocena: 5/6

Anna Jansson Kruchy lód
Tłum. Magdalena Wiśniewska
Wyd. Dolnośląskie
2014


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawcy.