
Z kontynuacjami pisanymi przez innych autorów jest taki
problem, że nigdy nie wiadomo, czego się po nich spodziewać. Z jednej strony,
chciałoby się poznać kolejne przygody ulubionych bohaterów, a z drugiej… no
właśnie, to już nie będzie to samo co oryginał. Ewentualne pomysły na
przyszłość autorzy zabrali ze sobą do grobu, a niewielu jest takich, którzy
umiejętnie i przekonywująco podchwycą styl Jane Austen, Arthura Conan Doyle’a,
Agathy Christie czy Stiega Larssona. Czytać zatem czy nie czytać? Osobiście
kieruję się dwoma zasadami: po pierwsze, czy autor, który połakomił się na
tworzenie kontynuacji, jest już sam w sobie uznanym autorem, i czy jestem do
oryginalnej wersji emocjonalnie przywiązana. I chociaż o panu Davidzie
Lagercrantzu nigdy nie słyszałam (i jakoś mi się nie widzi, by wielu
nie-Szwedów słyszało), to też do samego cyklu Millenium nie byłam nigdy
nastawiona na tyle emocjonalnie, by czuć się ewentualnie literacko zgwałcona przez
marną kontynuację. I, nie ukrywam, dałam się złapać na lep marketingu (czwarte
Millenium tu, czwarte Millenium tam). Takie są zatem po które moje motywy
sięgnięcia po Co nas nie zabije.
Od tej chwili recenzja będzie szła dwutorowo. Co innego
bowiem chciałabym napisać o samej powieści Lagercrantza, a co innego o czwartym
tomie Millenium. Zacznę od powieści Lagercranzta, bo to was pewnie trochę
bardziej zaskoczy – otóż jest to bardzo dobra powieść. Autor skonstruował wielowątkową
fabułę, która daleko wykracza poza Sztokholm, wciąga, trochę daje do myślenia i
nie pozwala się praktycznie od końca domyśleć, jak to wszystko jest powiązane i
jak się skończy. W dodatku czyta się do lekko, szybko i przyjemnie, co przy
takiej cegiełce ma swoje znaczenie. Nie jest to może majstersztyk, ale na
licznym rynku szwedzkich kryminałów jest się w stanie obronić i to z całkiem
niezłą lokatą.
Ale Lagercrantz postanowił, że będzie to kontynuacja znanego
na całym świecie i uwielbianego przez miliony czytelników cyklu Millenium. I tu
właśnie pozwolę sobie wyjaśnić dlaczego kontynuacje to raczej tylko przez
uznanych autorów. Autor, który za swoje książki zdobył sławę, dobre recenzje i
wiernych czytelników, ma zwykle do siebie swego rodzaju dystans i nie czuje w
kontynuacjach innych autorów na siłę przemycac swojej oryginalności. Dla
takiego autora naśladownictwo to swego rodzaju zabawa, kreatywne ćwiczenie, czy
jest w stanie ukryć swój styl, podchwytując jednocześnie styl zmarłego autora.
Na pewnie nie jest to łatwe, jednym wychodzi lepiej, innym gorzej.
Lagercrantzowi nie wyszło, moim zdaniem. Styl Co nas nie zabije nie ma praktycznie nic wspólnego z tym, jak
zapamiętałam sposób pisania Stiega Larssona. Ten ostatni nie wtłaczał na siłę
komentarzy o wewnętrznych przeżyciach bohaterów, a o ich charakterze decydowały
raczej ich zachowania niż passusy w stylu „Lisbeth nie była typem, który…”.
Tymczasem takie wtręty Lagercrantz umieszcza często, jakby zakładał, że
czytelnik, zaznajomiony przecież z poprzednimi trzema tomami (prawdziwymi
trzema tomami) nie zna już tych bohaterów. A przecież ani Salander, ani
Bloomkvist, ani Bublansky nie są nam obcy. Zdołaliśmy poznać ich bardzo dobrze,
i wiemy, czego się po nich spodziewać, i jak zareagują w konkretnych sytuacjach.
To były idealne postaci w sensie literackim, i bardzo skomplikowani i nie
zawsze lubiani ludzie. Nowy autor postanowił nadać im nieco inne cechy, w
wyniku czego Bloomkvist nie jest już amantem z Bożej Łaski, a Salander dużo
gada. To NIE są oni. Nie można przepisać postaci Lisbeth Salander żeby było
lepiej. Po prostu się nie da.
To czego mi również brakło, to ten szeroki komentarz
społeczny, który odgrywał kluczowe znaczenie w książkach Stiega Larssona. Był on
przede wszystkim dziennikarzem, osobą niezwykle wyczuloną na problemy
społeczeństwa i świata, w którym przyszło mu żyć, i nieufnym wobec władzy. To,
co czyni Millenium tak wyjątkowym, było właśnie to powiązanie realnych spraw, z
którymi boryka się dziś nasza planeta, z fikcyjną fabułą. To z resztą ten
czynnik, który czyni szwedzkie kryminały, dobre szwedzkie kryminały, tak
odmiennymi od ich kuzynów z innych krajów. Cała klasyka tego gatunku: Mankell,
Marklund, Larsson, to właśnie celne komentarze społeczne powiązane z kryminalną
zagadką, dzięki której nie tylko czytamy ciekawą powieść, ale widzimy, jak
komputeryzacja, rozwój nauki, wojny, wyścig szczurów, bieda i setki innych
kwestii znajdują swoje ujście z zbrodni. Bez tego mamy tylko fajny kryminał.
Zatem, jeśli chcecie przeczytać Co nas nie zabije z czystej ciekawości, nie będzie to zupełny
zawód. Jeśli jednak kochacie Millenium, zamiast Lagercrantza sięgnijcie po Mężczyzn którzy nienawidzą kobiet i
jeszcze raz przeżyjcie przygodę z Millenium.
Moja ocena: 4/6 (jako powieść)
Bez komentarza jako kontynuacja
David Lagercrantz Co
nas nie zabije
Tłum. Irena i Maciej Muszalscy
Czarna Owca
Warszawa 2015