O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podsumowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podsumowanie. Pokaż wszystkie posty

środa, 1 kwietnia 2020

Podsumowanie marca


Marzec... co można o nim powiedzieć? Dobrego niewiele, jako że jest to pierwszy miesiąc pandemii, która wielu z nas przeraża (niestety nie wszystkich) i która zamknęła nas w domach (niestety nie wszystkich). Nie wiem jak Wy, ale ja nie spodziewałam się, że w moim życiu przydarzy się coś takiego.

Jedynym pozytywem ciągłego siedzenia w domu jest masa czasu na czytanie. Mimo, że w trakcie miesiąca zaliczyłam pewne spowolnienie czytelnicze, ze zdziwieniem skonstatowałam, że udało mi się przeczytać w marcu 13 książek. I, co dla mnie nawet ważniejsze, o dwóch z nich udało mi się coś tu napisać, a liczę po cichu, że kilka kolejnych doczeka się wkrótce osobnych postów, bo są tego warte. Nie wiem natomiast czy będę pisać o tych kiepskich książkach, bo wydaje mi się, że negatywów mamy aż nadto.

Jeśli chodzi o to, skąd moje książki się brały, to muszę z dumą ogłosić, że 3 z nich to przykurzątka zalegające na moich półkach co najmniej od roku (po cichutku towarzyszyłam amerykańskim booktuberom w Backlist Readathon), 2 to tegoroczne zakupy przeczytane natychmiast (gdzie mój medal?), 3 to pozycje z biblioteki, 1 pożyczona od szwagra i 4 ebooki (kupione ostatnio) z czego jeden recenzencki (pierwszy raz od dwóch lat).

Gatunkowo było dosyć różnorodnie – 2 młodzieżówki, 3 kryminały, 2 fantastyki i 1 SF, 2 romanse, 1 historyczna, 1 reportaż i 1 literatura współczesna.



  1. Trup w sanatorium Marta Matyszczak – to już szósty tom kryminałów, w których głównym śledczym jest Guc... Szymon. Nie, nie dajmy się zwieźć, niepokonanym tropicielem morderców jest uroczy kundelek, a prywatny detektyw tylko pląta się pod nogami ;). 4,5/6
  2. Simon oraz inni homo sapiens Becky Albertalli – to jedna z tych książek, o których chciałabym coś więcej napisać, dlatego tutaj tylko wspomnę, że była to jedna z najlepszych powieści jakie czytałam w tym roku (tak, wiem, że mamy dopiero 1 kwietnia). 5/6
  3. Noah po prostu jest Simon James Green – urocza i zabawna młodzieżówka o poznawaniu siebie i akceptacji swojej budzącej się seksualności, ale i o dorastaniu w nie zawsze sprzyjających warunkach. 4/6
  4. Kirke Madeline Miller – powieściowa wersja greckiego mitu, o której możecie poczytać tutaj. 5/6
  5. Oblicza Wielkiej Brytanii Dariusz Rosiak – jedyny reportaż przeczytany w marcu, i niekoniecznie najlepszy z tym, które przeczytałam, chociaż bardziej z uwagi na temat niż styl. Autor na pewno dużo wyjaśnia w kwestii tego, dlaczego Brytyjczyny zdecydowali się na Brexit, natomiast długie fragmenty tłumaczące zawiłości polityczne trochę mnie znudziły. 3/6
  6. Sól morza Ruta Sepetys – młodzieżówka historyczna, ale napisana w sposób, który dotrze do czytelnika w każdym wieku. Opowiada o ewakuacji mieszkańców Prus Wschodnich uciekających przez Armią Czerwoną, oczami czwórki młodych ludzi z różnych krajów i środowisk. 4,5/6
  7. Dom Jedwabny Anthony Horowitz – nowe śledztwo Sherlocka Holmesa, tym razem spisane przez innego autora. Niestety, nie podobało mi się – męczyłam tą książkę przez tydzień, chociaż to kryminał i miał tylko 300 stron. Powieści Doyle'a były krótkie i dosyć wartkie, tutaj dłużyzny nie pozwoliły mi docenić zagadki i błyskotliwego umysłu Sherloka. 2/6
  8. Czarna kawa Agatha Christie – znowelizowana wersja sztuki, dlatego czytało się to chwilami ciężko, narracja była drętwa i pozbawiona emocji. Sama zagadka zaś całkiem przyzwoita. Zdecydowanie nie byłą to najlepsza pozycja z dorobku tej autorki. 3/6
  9. Rytmatysta Brandon Sanderson – fantastyka młodzieżowa, i moja pierwsza pozycja tego autora. Wiem już, dlaczego ma taką rzeszę czytelników, natomiast wybór tej konkretnej pozycji nie był dobrym pomysłem. Jest to bowiem tom pierwszy, opublikowany w 2013, i od tamtej pozy nie ma tomu drugiego. Sama fabuła bardzo ciekawa, atmosferą mocno przypomina Harrego Pottera, ale typ magii stosowany przez rytmatystów był trochę za bardzo przekombinowany jak na mój gust. Co nie znaczy, że nie przeczytałabym tomu drugiego. 4/6
Poza papierowymi przeczytałam też 4 ebooki:

  1. Marny Andrew Sean Greer – najlepsza książka przeczytana w tym miesiącu, o której więcej można poczytać tutaj. 6/6
  2. Serce gangstera Anna Wolf – to była ta książka, która wyrwała mnie z czytelniczego marazmu, w który powoli popadałam. Bardzo typowy romans pomiędzy szefem rosyjskiej mafii i niewinną dziewicą, zawierający w sobie chyba wszystkie typowe dla gatunku elementy: wielki, groźny facet, drobna, delikatna kobieta, niebezpieczeństwo, miłość od pierwszego wejrzenia, ona piękna, on bogaty. To nie jest jakaś ambitna historia miłosna, ale świetny umilacz czasu. 5/6
  3. Niegrzeczny szef Whitney G. - jeśli poprzedni tytuł był mało ambitny, to to już jest gniot, ale znowu – potrzebowałam dokładnie tego – prostej historii skupionej tylko wokół relacji dwojga bohaterów. Trochę szkoda, że ta książka jest króciutka bo mogłaby wiele zyskać na odrobinie bardziej szczegółowo stworzonym świecie i fabule, ale w swoim gatunku to jest bardzo dobra pozycja. 4/6
  4. Star Wars. The Rise of Skywalker Rae Carson – film bardzo mocno mnie rozczarował, i miałam nadzieję, że powieściowa wersja rzuci trochę światła na pewne dziury w fabule. Cóż, książka rozczarowuje jeszcze bardziej. Tyle dobrze, że przeczytałam coś po angielsku, zawsze to jakiś trening. 2/6

środa, 2 stycznia 2019

2018 rok w książkach


Postanowieniem noworoczny, z jakim weszłam w 2018 rok, było przeczytać 100 książek. Nie chodziło o żaden wyścig, nawet chyba nie umieściłam tego założenia nigdzie w przestrzeni publicznej, tym bardziej kolejny rok nie zgłosiłam się do wyzwania na stronie Goodreads (z jakiegoś powodu bardziej mnie ono demotywowało niż zachęcało do czytania. Arbitralnie wybrana, okrągła liczba 100 miała być po prostu wyznacznikiem mojej chęci, by czytać jak najwięcej, po tym jak uzmysłowiłam sobie że z moim tempem czytania przeczytam do końca życia jeszcze tylko około 3000 pozycji, a tych, które mnie interesują, jest chyba znacznie więcej.

Ale przede wszystkim zdecydowałam, iż będę czytać tylko dobre książki. Takie, które mnie interesują, które mnie wciągają, które mnie bawią, uczą, i które chcę polecić znajomym. Nie mam czasu na słabe pozycje, dlatego 2018 rok był też rokiem nagminnie porzucanych lektur. Kiedyś ktoś mi zarzucił w komentarzach, że recenzuję tylko czwórkowe, piątkowe i szóstkowe książki, że wszystko mi się podoba. Wtedy wzięłam to za krytykę, dziś zdecydowanie jestem z tego dumna. Nie mam już ochoty na czytanie gniotów tylko po to, by na blogu było bardziej różnorodnie (chyba, że gniot mnie bawi, jak Komisarz Pauliny Świst).


Przeczytałam ostatecznie 97 pozycji – wiele z nich może nie wyrywało z kapci, ale w większości były to co najmniej przyzwoite lektury. Pomiędzy nimi, jak co roku, znalazło się kilak prawdziwych perełek. Nawet nie liczyłam, ile ich jest, po prostu króciutko Wam o nich opowiem:

  1. Dzień dobry, północy – Lily Brooks-Dalton – pozycja o której przeczytałam na blogu Miasto Książek. Zaraz po recenzji Pauliny byłam już na stronie sklepu z ebookami. Jest to obłędnie piękna i spokojna opowieść o dwójce ludzi w obliczu nieznanej katastrofy. Nie wiemy co się stało z ludzkością, ani czy Ziemia nadaje się jeszcze do zamieszkania. Wiemy jedynie, że na stacji polarnej i na statku kosmicznym znajdują się ostatni potomkowie homo sapiens, którzy powoli i nieuchronnie uzmysławiają sobie, że są sami. Powieść Brooks-Dalton znajduje się daleko poza moją strefą komfortu, i może dlatego tak silnie na mnie zadziałała.
  2. Wszystko czego wam nie powiedziałam – Celeste Ng – powieść obyczajowo psychologiczna. Młoda dziewczyna pewnego dnia znika, a w trakcie coraz bardziej gorączkowych poszukiwań jej rodzina przepracowuje wspomnienia sprzed lat. Teraz na stosiku czeka druga książka tej autorki, która dla mnie jest objawieniem.
  3. Złodziejka książek – Markus Zusak – Razem z Zuzanną Sardegnią z bloga Książki Sardegny postanowiłyśmy zabawić się równoległe czytanie. Pamiętacie, kiedy w szkole wszyscy naraz czytali jedną lekturę? My wybrałyśmy hit wydawniczy, którego obie nie czytałyśmy, i obie zgadzamy się, że niektóre bestsellery są naprawdę warte tego, by czytały je miliony. I to jest taka książka.
  4. Ostatnia bitwa templariusza – Arturo Perez-Reverte – 2018 rok był też rokiem, kiedy po raz pierwszy w życiu trafiłam na stół operacyjny. Planowany zabieg się udał, a ja w trakcie rekonwalescencji wygrzebałam u rodziców zapomnianą przez mnie książkę. I przypomniałam sobie, dlateczo Perez-Reverte przez lata był moim ulubionym autorem. Nie wiem, co wciągało bardziej – przerażająca zagadka zabójczego kościoła, James Bond w koloratce czy piękna Sewilla w tle.
  5. Zbrodnie prawie doskonałe – Iza Michalewicz – Czytałam, z racji wykształcenia i zainteresowań, bardzo wiele pozycji z rodzaju „true crime”, oraz fragmentów akt prawdziwych zbrodni. Pierwszy raz po lekturze bałam się zasnąć. Bardzo silna pozycja dla czytelnika o mocnych nerwach.
  6. Bóg zapłać – Wojciech Tochman – reportaże o Polsce, które wstrząsają nawet, gdy już się je kiedyś czytało w innym zbiorze.
  7. Zabójcza biel – Robert Galbraith – wyczekiwana przez mnie od lat kolejna odsłona przygód Cormorana Strike'a nie zawiodła mnie. I znów przede mną lata oczekiwania.
  8. We should all be feminists – Chimamanda Ngozi Adichie – pogłębiony zapis słynnego przemówienia nigeryskiej autorki na jednej z konferencji TedEx. Pozycja obligatoryjna dla każdego, kto chciałby naprawdę zrozumieć, czym jest feminizm, i dlaczego każdy z nas powinien być feministą.
  9. Cudowny chłopak – R.J. Palacio – najpierw książka, potem film. Oba urocze, ciepłe i przywracające wiarę w ludzkość.

Ale dobrych książek było w tym roku znacznie więcej. Przede wszystkim odkryłam nowych ulubionych autorów kryminałów. Kryminały pod psem Marty Matyszczak bawią mnie do łez chociażby dlatego, że mamy w rodzinie swojego Gucia, który dzielnie reprezentuje rasę kundel odmiana schroniskowy. A i Rufusa można odnaleźć na kartach tych powieści. Wojciech Chmielarz, ku mojej radości, zdążył opublikować sporą ilość pozycji, więc nuda mi nie grozi. Na targu staroci odkryłam ramotki Georgesa Simenona – malutkie kryminały o komisarzu Maigrecie, które zajmują teraz to samo miejsce na półce, co Conan Doyle i Agatha Christie. Wreszcie też sięgnęłam po zalegające na półce kryminały kubańskie Leonardo Padury.

Z ulubionych autorów n ie tylko J. K. Rowling mnie rozpuściła; na początku roku pojawiły się na rynku dwie nowe powieści Arne Dahla, z kapitalnym klimatem skandynawskiego thrillera.

Reportażowo wzniosłam się na wyżyny – byłam w Chinach (Przez drogi i bezdroża), na Coney Island (Wszyscy jesteśmy dziwni), w Norwegii (Dzieci Norwegii), przemierzałam Stany z bronią w ręku (Wolność i spluwa) i wspinałam się na Broad Peak z Jackiem Hugo-Baderem. Byłam w Białymstoku i Czarnobylu. Oraz w Japonii (Kwiaty w pudełku i Rekin z parku Yoyogi).

W tej ostatniej nie tylko książkowo, ale i fizycznie. W maju spędziłam miesiąc podróżując po Tokio, Osace, Kioto i okolicach tych pięknych miast. Zdecydowanie była to przygoda życia, nie zawsze łatwa, ale bardzo w moim życiu ważna. Człowiek wiele się o sobie dowiaduje w takich chwilach. 2018 rok to mój początek trudniej miłości do Japonii.

Lokalnie również sporo się działo. Czytając Fakap – moja przygoda z korpoświatem, rzuciłam pracę i przeniosłam się do zupełnie innej branży. Przed wizytą w szpitalu niezbyt rozsądnie wybrałam do czytania książkę MaliBogowie. O znieczulicy polskich lekarzy. Na szczęście mój lekarz jest nie tylko świetny fachowcem, ale i wspaniałym człowiekiem. Pod koniec roku zaś zapoznałam się ponownie z wadami polskiego wymiaru sprawiedliwości poprzez książkę Justyny Kopińskiej Z nienawiści do kobiet i wstrząsającą opowieść o 18 latach więzienia za niewinność, historii Tomasza Komendy.

Było tego więcej. I liczę na to, że będzie jeszcze więcej w 2019 roku, a każda pozycja nie tylko wyrwie mi kawałek duszy, ale i zostawi coś w zamian.




poniedziałek, 1 stycznia 2018

10 najlepszych książek jakie przeczytałam w 2017 roku

Nie ma się co oszukiwać, że blog Krakowskie Czytanie niemalże umarł śmiercią naturalna w ubiegłym roku. Niemalże, bo jednak od wielkiego dzwona zdarzało mi się tutaj coś opublikować. Nie wiem jak to dalej będzie – czy wciąż będę milknąć na kilka miesięcy, czy wyrobię w sobie nawyk pisania regularnie czy znów obudzi się we mnie potrzeba blogowania jak przed laty – kilkanaście razy w miesiącu. Na razie tylko wiem, że (chyba) co roku publikowałam listę moich ulubionych książek, przeczytanych w każdym kolejnym upływającym roku, i nie widzę powodu, by 1 stycznia 2018 roku nie miał się pojawić podobny wpis. A więc zapraszam:


1.       Fioletowy hibiskus – Chimamanda NgoziAdichie – zaskakujące jest, jak długo nieraz musi czekać książka, aby wreszcie została przeczytana, a kiedy to się wreszcie stanie okazuje się, że jest to jedna z najpiękniejszych powieści, po jakie kiedykolwiek sięgnęłam. Owszem, była to smutna opowieść, owszem, z dalekiego kraju o którym niewiele wiem, a jednocześnie była tak bogata, wzruszająca, odnosząca się do tak wielu kwestii z mojego życia, że na zawsze pozostanie jedna z moich ulubionych książek.
2.       Bękart ze Stambułu – Elif Safak – kolejna mocno zakurzona pozycja z mojej półki, która przypomniała mi jak bardzo niegdyś chwaliłam sobie literaturę turecką. Elif Safak nie tyle pisze, ile dzierga bardzo efektowny i bogaty gobelin, gdzie każda nitka to oddzielna historia, a razem tworzą obłędny pejzaż. Jednocześnie Bękart dał mi impuls do pogłębienia mojej wiedzy o ormiańskiej historii.
3.       Zakonnice odchodzą po cichu – Marta Abramowicz – króciutka książeczka, przez przypadek niemalże ściągnięta z bibliotecznej półki, która mocno przyłożyła mi w łeb, niczym obuchem, przypomniała wiele szokujących historii i kazała się zastanowić nad wieloma sprawami.
4.       Wioska morderców – Elisabeth Herrmann – wraz z Śnieżnym wędrowcem  okazały się świetnymi kryminałami z bohaterami innymi niż wszyscy do tej pory poznani. Współczesne Niemcy i tajemnice z przed lat. Liczę na to, wkrótce pojawią się kolejne tomy.
5.       Niewidzialne  życie Iwana Isajenki – Scott Stambach  - jedna z tych książek, które znajdują się w biblioteczne nie wiadomo skąd, które otwiera się bez większych oczekiwań, i które lądują na liście ulubionych książek. Iwan jest bardzo chorym, nie zawsze grzecznym i ułożonym chłopcem, mieszkającym na stałe w białoruskim szpitalu dziecięcym. Co nie przeszkadza mu być niezwykle inteligentnym młodym obserwatorem życia wokół niego, które komentuje na swój własny, sarkastyczny sposób.
6.       Herbatka o piątej – Bill Bryson  - po wielu latach pan Bryson wrócił z kolejną książką, która podobała mi się nawet bardziej, niż poprzedzające ją Zapiski z małej wyspy. Jest to chyba jedyna pozycja z przeczytanych przeze mnie w tym roku, przy której dosłownie zaśmiewałam się do łez.
7.       Zapach domów innych ludzi – Bonnie-Sue Hitchcock  - literatura młodzieżowa? Realizm magiczny? Jakkolwiek chciałoby się zaszufladkować tą opowieść, nigdy nie uda się tego zrobić we właściwy sposób. Autorka stworzyła bohaterów i atmosferę, którą trudno opisać innym słowem niż „zachwycająca”.
8.       Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze – Gail Honeyman  - polecana przez brytyjską booktuberkę, po której to rekomendacji zaczęłam spisywać wszystko, co ta dziewczyna lubi. Eleanor Oliphant jest bohaterką pełną tajemnic, a jednocześnie łatwo mi się z nią identyfikować na bardzo wielu poziomach. Autorka opisała również chorobę psychiczną w sposób, w jaki powinna być ona opisywana – bez lukrowania ale i bez popadania w przesadę. A przy tym ta opowieść jest tak bardzo, bardzo optymistyczna.
9.       Obwód głowy – Włodzimierz Nowak   - 2017 rok to rok czytania bardzo mocno zakurzonych pozycji. Tą konkretną trzymałam na regale – uwaga – 10 lat! I chociaż wiele z tekstów tu zawartych odrobinę się zdezaktualizowało, to wciąż był to kawał dobrej, reporterskiej roboty.
10.   Wykluczeni – Artur Domosławski  - Behemom wśród wymienionych tu książek – zbiór reportaży z całego świata, który łączy jeden temat – wykluczenie. Ekonomiczne, rasowe, religijne – kolonializm, wojny, decyzje podjęte arbitralnie przez wielkich tego świata, które doprowadziły do tego, że wiele grup ludzi z trudem przeżywa każdy kolejny dzień, a wielu oficjalnie nie istnieje.

Zwykle mam problem z wymienieniem jednej książki, która wg zasłużyła na miano Najlepszej, ale w tym roku moje myśli kierują się w stronę Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze. Myślę, że mogłabym się tu rozwodzić nad tą powieścią na kilku stronach, ale jednocześnie czuję, że żadne słowa nie oddadzą tego wspaniałego i dziwnego uczucia, które zna każdy z nas – kiedy znajdziemy książkę, która poruszy w nas każdą strunę, która wspomniana po miesiącach wciąż budzi te wszystkie emocje. Która jest świetnie napisana, doskonale skomponowana, która zawiera w sobie idealną równowagę smutku i radości. To jest właśnie taka książka. I jeśli miałabym w tym roku polecić Wam tylko jedną pozycję, poleciłabym wam właśnie tą.

Czytaliście którąś z powyższych pozycji? Lubicie w ogóle takie zestawienia? (Ja bardzo!) Dajcie proszę znać w komentarzach, co było dla Was Książką Roku, Tą Najlepszą, The Książką?

Korzystając z okazji pragnę złożyć Wam wszystkim serdeczne życzenia – wszelkiej pomyślności w Nowym Roku!


sobota, 31 grudnia 2016

Najlepsze książki 2016 roku

To był dziwny rok. Dużo się działo, wiele dobrego, wiele niedobrego, wiele takiego, które w sumie trudno zaszufladkować jako pozytywne lub negatywne. Dużo w tym roku czytałam, ale bardzo niewiele pisałam, nie wiem w sumie, z czego to wynikło. Nie mogę powiedzieć, że nie miałam czasu, bo były chwile w 2016 roku, gdy miałam go aż nadto. Pisać było o czym. Tylko jakby wena odpłynęła na calusieńki rok. Nie żeby dawniej była to jakaś super-wena, ale coś tak się zwykle kołatało. W tym roku zaś często zasiadałam z dłońmi nad klawiaturą jak domorosły wirtuoz, po czym nie byłam w stanie sklecić kilku sensownych zdań. Coś jak niechcica czytelnicza, tylko tym razem ucierpiało pisanie.

Co dziwne, trudno mi też było wybrać aż 10 najlepszych książek przeczytanych w 2016 roku. Nie zrozumcie mnie źle, czytałam sporo dobrych książek, tylko kilka ewidentnych gniotów (ósmy Potter, grrr), ale po wielu miesiącach okazuje się, że na widok wielu tych tytułów nie mam jakieś silniejszej reakcji emocjonalnej. Wybrałam te, które tą reakcję powodowały, a jeśli lista ta wyda się komuś mało ambitna, no cóż, bywa. Ja w każdym bądź razie z ręką na sercu mogę polecić każda z niżej wymienionych pozycji.

No to zaczynamy (kolejność mniej więcej przypadkowa):
1.       Motyl – Lisa Genova – wiele z tegorocznych najlepszych to książki, które długi czas przeleżały u mnie na półce. I tak właśnie było z Motylem, która to powieść okazała się przepiękną, smutną, mądrą i wzruszającą opowieścią o utracie ważnej funkcji w naszym życiu – pamięci. I jedynym dobrodziejstwem, dla chorej czy dla rodziny, była możliwość przygotowania się na najgorsze najlepiej jak się da.
2.       Światło, którego nie widać – Anthony Doerr – miałam nadzieję, że ta pozycja pojawi się na naszym rynku szybko i tak też się stało. Zwyciężczyni nagrody Pulitzera, obłędnie bogata i emocjonująca opowieść o II wojnie światowej widzianej młodymi oczyma. Zwykle niechętnie sięgam po tego typu literaturę, obrzydła mi w szkole, jednak tym razem zarówno perspektywa młodziutkiego, ubogiego Niemca i nastoletniej niewidomej Francuzki, jak i poetycki język tej powieści, i totalny brak edukacyjnego smrodku sprawił, że była to chyba najlepsza książka, jaką przeczytałam w 2016 roku.
3.       Żniwa zła – Robert Galbraith – trzeci tom przygód prywatnego detektywa Cormorana Strike’a. Z każdym kolejnym dowiadujemy się więcej o bohaterach, ale też z każdym kolejnym intryga jest coraz bardziej skomplikowana i nieprzewidywalna. A sposób, w jaki ta powieść się skończyła, to podstawa do nadania tej książce tytułu „Cliffhanger roku”.
4.       Posłaniec – Marcus Zusak – znów książka, która trochę poleżała na półce. Przyznam, że nie czytałam wiele książek australijskich autorów, i chociażby dlatego chciałam wreszcie sięgnąć po tą pozycję. Kolejnym plusem był jedne z moich ulubionych motywów, wokół którego kręci się fabuła. Tytułowy posłaniec dostaje tajemnicze wiadomości, które odpowiednio zinterpretowane mogą zmienić czyjeś życie. Na lepsze lub na gorsze. Tak pozytywnej ksiązki nie czytałam już dawno.
5.       Heban – Ryszard Kapuściński – tak, ta tez przeleżała długie lata – dla wtajemniczonych, kupiłam ją na Targach Książki w Krakowie, kiedy jeszcze odbywały się w starej lokalizacji. Książki Kapuścińskiego zawsze robią na mnie wrażenie, ale bogactwo zawarte w Hebanie po raz pierwszy obudziło we mnie prawdziwe zainteresowanie Afryką. I jednocześnie zapełniła dojmującą lukę w mojej edukacji o tymże kontynencie.
6.       Testament Nobla – Liza Marklund – też kupiona na Targach w starej lokalizacji. Mam wrażenie, że wbrew moich doświadczeniom z seriami i cyklami, każdy kolejny tom o Annce Benzgton jest lepszy od poprzedniego. Ewidentnie nie tylko ja tak myślę, bowiem właśnie ten tom dorobił się ekranizacji kilka lat temu. Kulisy przyznawania Nagrody Nobla walczą tu o uwagę z prywatnymi i zawodowymi problemami bohaterki. I kolejne zakończenie, które wbiło mnie w fotel.
7.       Siła niższa – Marta Kisiel – długo czekaliśmy na kolejnego Kiśla, długo, a jeszcze dłużej na kolejne Licho. I doczekaliśmy się, i powiem szczerze, że chociaż Dożywocie jest obłędne, to Siła niższa podobała mi się jeszcze bardziej. Rzadko miewać całą kartkę w Notecie zapisaną cytatami, rzadko w o ogóle spisuje cytaty. Tu spisałam, i do teraz jak je czytam to się śmieję, i uczę się ich sekretnie na pamięć by zabłysnąć w towarzystwie.
8.       Zawołajcie Położną – Jennifer Worth – poczekałam mocną chwilę, jak ucichły zachwyty nad tą książką (i aż pojawiła się w mojej bibliotece) po czym zachwyciłam się nią razem z całą resztą blogosfery. Prawdziwa, czasem wręcz naturalistyczna, a jednocześnie napisana z humorem i polotem opowieść o pracy położnej w ubogich dzielnicach Londynu/
9.       Polska odwraca oczy – Justyna Kopińska – dawno temu myślałam, że tylko reportaże o wojnie gdzieś daleko są w stanie mnie przerazić. Od kilku lat młode pokolenie polskich autorów skrupulatnie przekonuje mnie, że najbardziej przerażające są opowieści z naszego rodzimego podwórka. Które dzieją się teraz.
10.   Ciuciubabka – Arne Dahl – 2016 rok obdarował mnie dwoma nowymi powieściami mojego ulubionego autora, jednak to ta ostatnia (i jednocześnie ostatnia przeczytana w tym roku książka) zrobiła na mnie największe wrażenie. I jednocześnie kazała się zastanowić, jak w ciągu kilku lat ewoluowały książki o tych bohaterach, ale i sama Europa – od niskobużdzetowej jednostki szwedzkiej policji do drogiej i nowoczesnej multinarodowej grupy operacyjnej.
Zwykle tego nie robię, ale w tym roku chciałabym wybrać z powyższej dziesiątki tę jedną, jedyną Książkę 2016 roku, i jest nią Światło, którego nie widać Anthony’ego Doerr’a. Za to, że z książki, której zwykle nie chciałabym nawet czytać, uczynił najpiękniejsze literackie zdarzenie roku.



Mam całą listę postanowień noworocznych, i o niektórych z nich chciałabym napisać coś więcej. Zostawię to na później, dziś tylko powiem, że w 2017 roku życzę sobie pisać więcej. Tyle, ile pisałam dawniej, albo i więcej. Nie jest to jakiś przymus, tylko prawdziwa chęć z głębi duszy.


A w tym ostatnim poście tego roku życzę Wam wszystkim spełnienia marzeń w 2017 roku i inspiracji do wymyślania kolejnych, tak by każdy rok Waszego życia był kolejną Wielką Przygodą. Nie tylko literacką.

niedziela, 11 grudnia 2016

Mini-recenzje, czyli podsumowanie listopada

Tak się złożyło, że październik i listopad obfitowały w sporo wolnego czasu na czytanie. Obecnie będzie o niego trochę trudniej, ale dzięki temu może bardziej go docenię? Mimo, iż grudzień już w pełni, postanowiłam zrobić jednak spóźnione podsumowanie czytelnicze ubiegłego miesiąca, bowiem nie zdążę napisać pełnych recenzji tych książek, nim zapomnę o czym były, a jednak niektóre z nich zasługują na kilka słów.

Oto, co przeczytałam w listopadzie:

1.       Sztuka uprawiania róż z kolcami – Margaret Dilloway – wygrana dawno, dawno temu w blogerskim konkursie, zalegała od tamtych czasów na półce. Okazała się być ciepłą, słodko-gorzką obyczajówką o nauczycielce biologii, która zmaga się z niewydolnością nerek, a całą swoją energię przelewa w hodowane przez siebie róże. Nie jest to może Pulitzer, ale jednak mądra książka o tym, że ludzie są różni. Tak jak róże. Moja ocena: 4/6
2.       Dziewczyna z aniołem – Agnieszka Krawczyk – kolejna zalegająca na półkach od dawna pozycja, wreszcie coś o Krakowie. Spodziewałam się kryminału retro, tymczasem autorka chwilami poszła w coś, co określiłabym „Kodem Leonarda da Vinci” po krakowsku. Jednak spięła te wszystkie wątki w trzymającą się kupy całość, a opisy Krakowa roku 1959, znanych kątków w starszej odsłonie, zrobiły na mnie niemałe wrażenie. Moja ocena: 4/6
3.       Czerwony rynek– Scott Carney – udało mi się wypożyczyć ja z biblioteki, więc mogłam ze spokojem wyrzucić ją ze schowka w jednaj z internetowych księgarni. Co nie znaczy, że nie warto tej pozycji kupić. Warto, jest to chyba jeden z lepszych reportaży, które zdarzyło mi się przeczytać w ostatnich latach. Książka Carney’a zostawiła mnie z bardzo niewygodną wiedzą, którą jednak każdy powinien posiadać. Pełna recenzja dostępna tutaj. Moja ocena: 4,5/6
4.       Zawołajcie położną – Jennifer Worth – kolejna biblioteczna pozycja, swego czasu szeroko opisywana na blogach. Co mi nie przeszkodziło dopisać kolejną recenzje, którą możecie znaleźć tutaj. Moja ocena: 6/6
5.       Do wszystkich chłopców których kiedyś kochałam – Jenny Han – ta pozycja również leżała na półce, ale nie tak długo jak dwie pierwsze z tej listy. Kupiona pod wpływem amerykańskiego YouTube książkowego, osobiście nie zrobiła na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Niektóre młodzieżówki wykraczają daleko poza ramy swego gatunku, ta do nich nie należy. Ot, rozważania o posiadaniu chłopaka i pozycji w szkole. Nieźle napisane, ale jednak płytkie. Moja ocena: 3,5/6
6.       Pochłaniacz – Katarzyna Bonda – po licznych ochach i achach sięgnęłam i ja po tzw. „królową kryminału”. Hhhhm, no tak. Niekoniecznie jestem fanką ponad 600-stronicowych kryminałów, w których wątków pobocznych jest więcej, niż samej fabuły. Nazwijcie mnie głupią, ale nie zrozumiałam o co w końcu w tej książce chodziło. Autorka tak często stosuje zabieg zwrotu akcji, że pogubiłam się gdzieś po 300 stronach i już nie odnalazłam. Trochę to przypominało piruet na lodzie – trzy, cztery robią wrażenie, w okolicach piętnastego zaczynasz dyskretnie spoglądać na zegarek. Moja ocena: 3,5/6
7.       Harry Potter i Komnata Tajemnic – J. K. Rowling, Jim Kay – tego nie muszę chyba nikomu przedstawiać. Jedna z bardzo niewielu nowych książek, jakie ostatnio do mnie przybywają, ta zmaterializowała się pod postacią prezentu urodzinowego. Rowling jak zwykle świetna, ilustracje jak zwykle piękne i idealnie uzupełniające fabułę (nie żeby fabuła tego potrzebowała). Moja ocena: 6/6
8.       Lapidarium V – Ryszard Kapuściński – niesamowite, że te teksty powstały około 15 lat temu. Chwilami komentarze Kapuścińskiego tak wpisywały się w dzisiejsze problemy kraju i świata, jakby autor ożył, obejrzał „Fakty” w TVN i nie mógł się powstrzymać od zrobienia notatek. Moja ocena: 5/6
9.       Polska odwraca oczy – Justyna Kopińska – listopad był ewidentnie miesiącem dobrych reportaży, a ten jest jednym z nich. Autorka opisuje znane z mediów sprawy, które z powodu złe woli lub wadliwych przepisów nie zostały w sposób odpowiedni załatwione, i niekiedy ciągną się do dziś. Tyle zła w jednej małej książce. Emocje, jakie towarzyszyły mi podczas lektury, porównać mogę do tych, które odczuwałam czytając Jutro przypłynie królowa Wasielewskiego. Moja ocena: 5/6


poniedziałek, 7 listopada 2016

Podsumowanie - październik

Dawno nie robiłam miesięcznego podsumowania tego, co udało mi się przeczytać. A że jest co podsumowywać i nie wszystkie pozycje doczekały się własnych postów, to dziś zapraszam na przegląd czytelniczy października.



W ubiegłym miesiącu przeczytałam 10 książek z czego aż 7 zalegało na moich półkach co najmniej od roku (a przeważnie o wiele, wiele dłużej). Po pobieżnym podliczeniu składały się one na mocno ponad 3000 stron. Dwie powieści zostały napisane przez polskich autorów, reszta przez zagranicznych, nadreprezentowana przez Wielką Brytanię i okolice (aż 6 pozycji). Jakościowo było bardzo dobrze, trafił się wprawdzie jeden koszmarek i jedno „niech będzie, ale raczej na nie”, za to pozostałe 8 pozycji uzyskało u mnie wysokie notowania.

A konkretnie przeczytałam:
1.       Sędzia – Mariusz Zielke – nabytek z zeszłorocznych Targów Książki w Krakowie, thriller prawniczy będący, jak się okazało, 3 tomem cyklu o dziennikarzu Jakubie Zimnym. Wciągająca lektura, idealna dla wielbicieli teorii spiskowych. Bo chociaż intryga uknuta przez autora sprawia wrażenie możliwej do przeprowadzenia w prawdziwym życiu, to jednak chwilami spiskowa teoria dziejów bierze górę nad realizmem. Moja ocena: 4,5/6
2.       Intryga małżeńska – Jeffrey Eugenides – jedna z perełek, która zalegała na regale od tak dawna, że już nie pamiętam, kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach została zakupiona. Piękna i bogata opowieść o młodości, odnajdywaniu siebie na przekór wszystkim, przyjaźni i miłości, ale również o literaturze, filozofii i psychologii. Eugenides umieścił tu szczegółowy, łapiący za serce i otwierający oczy opis choroby afektywnej dwubiegunowej, który powinien być obowiązkową lekturą dla wszystkich tych, którzy twierdzą, że ludzie chorzy na depresję powinni „po prostu wziąć się w garść”. Moja ocena: 5/6
3.       Potem – Rosamund Lupton – kolejna zapomniana perełka, wygrzebana z regału przy okazji wielkiej akcji czytania zaległości. Wciągający thriller, o którym możecie przeczytać tutaj. Moja ocena: 4/6 
4.       Piramida – Henning Mankell – pragnęłam powrotu do znajomego bohatera i znajomego stylu. Ta mini-powieść (długie opowiadanie?) opowiada o śledztwie tuż przed pierwszym tomem serii o komisarzu Wallanderze. Przy okazji okazało się, że mam jeszcze dwa nieprzeczytane tomy z tego cyklu, zatem będzie co czytać przy kolejnym czytelniczym niechciejstwie. Moja ocena: 4/6
5.       Wspomnienia Sherlocka Holmesa – Arthur Conan Doyle – to był ostatni tom przygód detektywa wszechczasów, jaki miałam nieprzeczytany, dlatego długo się ociągałam z lekturą. Teraz tylko pozostaje czekać na czwarty sezon serialu BBC Sherlock.
6.       To musi być miłość – Sharon Owens – o tym koszmarku literackim pisałam tutaj.
7.       Harry Potter i Kamień Filozoficzny – J. K. Rowling, Jim Kay – ta pozycja doczeka się niedługo osobnego posta, tutaj tylko powtórzę, co inni już mówili – ponowne czytanie Pottera z tymi klimatycznymi ilustracjami to naprawdę niezwykle przeżycie! Moja ocena: 6/6
8.       Siła niższa – Marta Kisiel – po 6 latach mamy go – drugi tom Dożywocia. O moich wrażeniach z lektury można poczytać tutaj. Moja ocena: 6/6
9.       Świat według Bertiego – Alexander McCall Smith – jak widać, w październiku chętnie powracałam na stare literackie śmieci, czyli do znajomych bohaterów. 4 tom cyklu 44 Scotland Street nie zawiódł mnie w żadnym zakresie. Wszystkie znajome postaci były tak samo urocze i zabawne, jak w poprzednich (z wyjątkiem Bruce’a), Domenica wciąż ma ciekawe antropologiczne uwagi do codzienności, Duża Lou wciąż szuka miłości, a mały Bertie wciąż ma 6 lat i uciążliwą matkę. Moja ocena: 5/6
10.   Harry Potter i przeklęte dziecko – J. K. Rowling , John Tiffany, Jack Thorne – tutaj również w najbliższym czasie popełnię posta, niestety nie będzie on tak pozytywny w treści jak ten o ilustrowanym Harrym Potterze. Moja ocena: 3/6


sobota, 2 stycznia 2016

Podsumowanie roku 2015

OK., w wyniku nieprzewidzianych okoliczności przyrody nie dokończyłam jeszcze mojej serii postów podsumowujących w zakresie poszczególnych gatunków, ale spokojnie, niech żywi nie tracą nadziei ;). Na razie jednak, tradycyjnie, chcę Was zaprosić na podsumowanie całoroczne.

Zanim przejdę do listy tytułów tych książek, które najbardziej mi się podobały w minionym, 2015 roku, odrobina matematyki. W 2015 roku przeczytałam łącznie 72 książki (konkretnie: 71 i jedną przeczytałam dwa razy). To sporo więcej niż w 2014, kiedy to ostateczna liczba wyniosła 59 pozycji. Nie ukrywam, że wynik mnie mocno zaskoczył. Większość, bo aż 29 pozycji, to książki zakupione przez mnie w tym roku, druga licznie reprezentowana grupa to tzw. książki „z półki” czyli zakupione przed 2015 rokiem. Takich było 16. Poza tym czytałam m.in. 9 pożyczonych książek, 7 ebooków (bardzo słabo, bardzo!) i 6 recenzenckich. Przeczytałam też jedną książkę dwa razy w ciągu 2015 roku i było to Mniej Marty Sapały.

Co do narodowości pisarzy, nie ma tu większych niespodzianek: najliczniejszą grupę stanowią Amerykanie w ilości 23 książek, następnie Anglicy z liczbą 13. Nieźle, bo 10 książek, ma polskie pochodzenie, mimo to jednak chciałabym w przyszłym roku przeczytać więcej rodzimych książek. Zaskakuje mała ilość skandynawskich powieści, w 2015 roku przeczytałam ich tylko 8. Poza tym przeczytałam 4 francuskie książki, 3 niemieckie, 3 kanadyjskie i po jednej austriackiej, australijskiej, południowoafrykańskiej, nigeryjskiej, japońskiej, włoskiej i afgańskiej. I ani jednej z Ameryki Południowej.

Oddzielnym tematem jest: ile książek kupiłam w 2015 roku? Po raz pierwszy w historii prowadziłam dokładny rejestr i powiem Wam, nie jest dobrze. Kupiłam  bowiem 74 książki. Do końca miałam nadzieję, że liczba przeczytanych przekroczy liczbę kupionych, ale niestety nie wyszło. Ale wydaje mi się, że ta lista (z cenami!) stanowi kubeł zimnej wody. Nie obiecam sobie, że nie będę kupować, ale obiecuję sobie czytać na bieżąco kupowane pozycje. W 2015 roku przeczytałam 32 z zakupionych pozycji (książek papierowych i ebooków).

Zaledwie 17 spośród 72 książek to pozycje typu non-fiction. Reszta to powieści, i chociaż jak zwykle dużo było kryminałów, to z dumą zauważyłam, że kilkakrotnie udało mi się wyczołgać ze strefy komfortu. Dzięki czemu przeczytałam kilka młodzieżówek, pozycję SF, kilka thrillerów i przemówienie. 3 pozycje przeczytałam w języku angielskim.

A teraz przejdźmy do tego, na co wszyscy najbardziej czekali, czyli dziesięć najlepszych książek 2015 roku. Nie było łatwo, chwilami kusiło mnie wybranie 15 na 2015 rok, ale wreszcie stanęło na 10. Oto one:
1.       Inne zasady lata – Banjamin Alire Saenz – bodajże najpiękniejsza młodzieżówka, jaką przeczytałam w tym roku, i w ogóle jedna z najcudowniejszych historii, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek poznać. Autor uwolnił swoją opowieść od pietyzmu, nieszczerych emocji, sztucznego budowania napięcia. Stworzył za to realne (i realistyczne) postaci, prawdziwe emocje, trudno definiowalne, nie zawsze łatwe, związki takimi, jakimi mogły być. Mało jest na rynku powieści, opowiadających tak pięknie o przyjaźni i miłości. I mających tak spapraną okładkę.
2.       Projekt „Rosie”– Graeme Simsion – bardzo nietypowy romans. Nie dość bowiem, że australijski, nie dość, że główny bohater ma lekkiego Aspergera, którego zdaje się nie zauważać, a bohaterowie zupełnie do siebie nie pasują. Cała historia oparta jest na przezabawnym pomyśle poszukiwania idealnej partnerki, zaś w między czasie Don i Rosie poszukują biologicznego ojca tej ostatniej. Zaskakująca, zabawna i nietuzinkowa.
3.       Piętnaście pierwszych żywotów Harrego Augusta – Claire North – jedna z niewielu powieści SF, która nie tylko mi się podobała, ale wręcz mnie zachwyciła. Pochłonęłam ją z ekspresowym tempie, i wiem teraz, że w 2016 sięgnę po inne powieści autorki (pisane jako Catherine Webb). Harry August rodzi się, żyje sobie, a następnie umiera po to, by narodzić się ponownie z pamięcią poprzednich żywotów. Każde jego życie wygląda inaczej, jedna decyzja powoduje, że jego losy  za każdym razem toczą się innym torem. Jednak trzynaste życie jest inne. Pod koniec tego życia Harry dowiaduje się, że świat zmierza ku końcowi, a on, po ponownych narodzinach, musi rozwikłać tą zagadkę i zapobiec końcowi świata.
4.       Mniej –Marta Sapała – przeczytałam tą książkę dwa razy w ciągu tego roku. Czy taka recenzja wystarczy? Na dodatkowe pobudzenie apetytu – autorka wraz z 11 innymi rodzinami przed rok kupuje tylko to, co absolutnie niezbędne, resztę pozyskuje innymi drogami. Książka to zapis z tego eksperymentu – Sapała pisze, jak wielką wagę przykładamy do pieniędzy i do kupowania, ale też ile kosztuje nas, gdy decydujemy się sami coś wyprodukować.
5.       Bractwo Bang Bang – Greg Marinovich, Jaoe Silva – coś, co miało być opowieścią o czterech nieustraszonych fotoreporterach, określanych jako tytułowe Bractwo Bang Bang, okazała się jednocześnie przerażającą historią upadku apartheidu w RPA. Prawdopodobnie najkoszmarniejsza, ale i najbardziej pouczająca książka tego roku.
6.       We should all be feminists – Chimamanda Ngozi Adichie – zapis przemówienia, które autorka wygłosiła na jednej z konferencji TEDx. Przemówienie oglądałam na YouTube chyba z pięćdziesiąt razy, w formie pisemnej robi jednakowo mocne wrażenie. Nowoczesny feminizm, który nie nawołuje do lepszego traktowania kobiet, a do równego traktowania obu płci, z uwzględnieniem ich różnic, ale i podobieństw.  Warto, aby wszyscy je poznali (mężczyźni i kobiety), bo warto, abyśmy wszyscy byli feministami.
7.       Głuchy telefon– Arne Dahl – czekałam na pojawienie się pierwszego tomu nowego cyklu kryminalnego „Opcop” autorstwa mojego ulubionego autora, i doczekałam się. I był on dokładnie tak świetny, jak miałam nadzieję, że będzie. Kilkoro starych bohaterów, wielu nowych i eksperymentalna jednostka operacyjna Europolu. Książka, którą chciałam sama napisać, ale chyba lepiej, ze zrobił to Dahl.
8.       13 Pięter –Filip Springer – jedno z najważniejszych nazwisk polskiego reportażu ostatnich lat. A każdy, kto kiedykolwiek zainteresował się tym, co wydaje Wydawnictwo Czarne wie, ale poprzeczka w tym temacie jest zawieszona wysoko. W swojej najnowszej pozycji autor porusza się kolejno po piętrach budynku, który określić można w skrócie jako „sytuacja mieszkaniowa w Polsce”. Prze dzielnie do samej góry, ale ja cały czas miałam ochotę uciekać z krzykiem.
9.       Zapytaj księżyc – Nathan Filer – mocno sugestywna opowieść młodego człowieka o kolejnych etapach pogrążania się w szaleństwie. Matthew w wypadku traci swojego starszego brata, cierpiącego na zespół Downa. Dla całej jego rodziny to cios po którym niewyobrażalnie ciężko jest się podnieść. Zanim uda im się poskładać życie na nowo, Matt przejdzie przez kolejne stadia choroby, a część zapisków powstanie w szpitalu psychiatrycznym.
10.   Księżyc nad Soho – Ben Aaronovich – na dziesiątą pozycję miałam kilku kandydatów, ale to właśnie drugi tom nietypowego cyklu kryminalnego o posterunkowym Peterze-czarodzieju z przypadku zasłużył sobie szczególnie na tytuł jednej z najlepszych książek roku. Czysta, niczym nie zmącona rozrywka, w dodatku chwilami zabawna do łez. Bo ten rok nie był tylko rokiem przygnębiających opowieści.

Wyjątkowo w tym roku nie będzie mi trudno wybrać Książek Roku – jest nią zdecydowanie Mniej Marty Sapały. Bo ta książka nie tylko otworzyła mi oczy, ale też wiem, że zostanie ze mną na długo.


Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!!!!!!!!

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Najlepsze kryminały 2015 roku Cz. II

Dziś zgodnie z obietnicą dalsza część kryminalnych rekomendacji pod kątem tytułów, które przeczytałam w upływającym roku. W rolach głównych: kryminały skandynawskie oraz kryminały brytyjskie:

1.       Księżyc nad Soho Ben Aaronovich czyli kryminał brytyjski z nutą fantastyki. Gdybym miała opisać ten cykl (bo omawiana książka to jej drugi tom) powiedziałabym, że to dorosły Harry Potter zatrudniony jako posterunkowy. Główny bohater, Peter, w pierwszym tomie dowiaduje się, iż posiada pewne rzadkie zdolności, które pozwalają mu na przeniesienie do jednoosobowej jednostki londyńskiej policji, która zajmuje się ściganiem przestępstw z użyciem magii. A że gość ma przy tym trochę pecha i talent do ładowania się w kłopoty, to tylko wisienka na torcie.
2.       Jedwabnik Robert Galbraith czyli J. K. Rowoling pisze kryminały. Dobrze było spotkać po roku przerwy tych samych bohaterów, które pod pseudonimem stworzyła moja ulubiona autorka. Cormoran Strike, prywatny detektyw, tym razem podejmuje się na pierwszy rzut oka łatwej sprawy odnalezienia zblazowanego autora. Pomaga mu jego asystentka Robin, która coraz bardziej chce się szkolić na detektywa. Sprawa okazuje się być bardziej skomplikowana, Robin bardziej utalentowana niż się wydawało, a ja już nie mogę się doczekać trzeciego tomu cyklu, który pojawi się u nas na początku nowego roku.
3.       Dziewczyna z pociągu Paula Hawkins – to wprawdzie nie kryminał, a thriller, jednak bardziej mi pasował tutaj niż gdzie indziej. Światowy bestseller, który wreszcie pojawił się i u nas. Chociaż wielu się nie podobał, ja wprost przepadłam między kartkami tej powieści. Autorka snuje powtarzalną opowieść bez pośpiechu, o kobiecie, która codziennie pokonuje pociągiem tą samą trasę, i podgląda z okna przedziału życie mieszkańców jednego z domów. Życie, które wydaje się idealne. Az do chwili, gdy Rachel widzi przez okno coś, co nie pasuje do obrazka. Wkrótce właścicielka mijanego domku ginie, a my dowiadujemy się więcej
o życiu jej, Rachel i jeszcze jednej kobiety uwikłanej w tą zagadkę.
4.       Głuchy telefon Arne Dahl czyli pierwszy tom nowego cyklu kryminalnego autorstwa drugiego mojego ulubionego autora. Ponownie spotykamy niektórych bohaterów znanych z Drużyny A. Jednak tym razem dołączają do nich inni, pochodzący z różnych krajów Europy, wybrani, by współdziałać w ramach nowo utworzonej jednostki Europolu. Jak to u Dahla, wiele wątków powoli zaczyna łączyć się w jedną intrygę, a życie prywatne bohaterów tylko nieznacznie wplątane jest w ich pracę (a może wręcz bardzo?). Uwaga, silny wątek polski, wiadomość szczególnie dla krakusów: ile razy czytaliście w szwedzkim kryminale o Swoszowicach?
5.       Czerwone gardło Jo Nesbo czyli wątek norweski w podsumowaniu. Już od dawna chciałam przeczytać coś autorstwa tego chyba najbardziej znanego po Larssonie i Mankellu skandynawskiego autora kryminałów. Ejotek usiłowała mnie dodatkowo zmotywować wyzwaniem. I wreszcie się udało! Jestem teraz w stanie powiedzieć, czym się wszyscy tak zachwycają – postaciami z krwi i kości oraz gęstą, skomplikowaną intrygą kryminalną i
polityczną. To wszystko plus wątek wojenny to przepis na świetną lekturę.


Sporo w  tym podsumowaniu tytułów znanych i lubianych. Nigdy nie miałam przekonania, że bestsellery są automatycznie kiepskie, a lektura powyższych książek zdecydowanie mnie utwierdziła w tym przekonaniu. Liczę, że 2016 rok tez przyniesie mi tyle fajnych kryminałów, i że wreszcie pojawi się u nas trzeci tom Aaaronovicha.

niedziela, 20 grudnia 2015

Najlepsze kryminały 2015 roku Cz. I

Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, jeśli powiem, że najwięcej dobrych, godnych polecenia książek, jakie przeczytałam w 2015 roku, to kryminały. Aby Was zatem nie zalać postem na kilometr, podzieliłam to podsumowanie na dwie części. Dzisiaj opowiem parę słów o trzech polskich i jednym niemieckim kryminale, zaś w kolejnej części wspomnę krótko o kryminałach skandynawskich i brytyjskich.

1.       Śleboda Kuźmińskich to kryminał o tyle nietypowy, że góralski. Są miejskie, wiejskie, nadmorskie, śląskie, a ten jest podhalański. Autorzy znają te okolice z racji częstych wakacji, rozumieją specyfikę tamtejszej społeczności, i potrafili oddać urok Tatr bez zapatrzenia w cepelię. Do tego dołożyli ciekawy wątek kryminalny, dosyć pokrętny i w dodatku grupo pokryty swoistą zmową milczenia mieszkańców tego górskiego terenu, gdzie w sumie każdy zna każdego. Zdecydowanie polecam wielbicielom Podhala.
2.       Wyrok Mariusza Zielke to powieść zupełnie  z innej parafii. Oglądaliście film Chciwość? Bo Wyrok można by postawić z tym świetnym filmem na jednej półce. Bohater powieści, młody dziennikarz, natrafia na ślady sporej afery gospodarczej, która od stosunkowo niewielkiej firmy, która stara się dostać na giełdę prowadzi czytelnika prosto na najwyższe stopnie władzy państwowej. Jednocześnie afera ta ma przełożenie na morderstwo popełnione w Krakowie. Zielkie stworzył nie tylko trzymającą w napięciu fabułę, ale i bohaterów z krwi i kości, z których żaden nie jest kryształowy. Na pewno zatem w 2016 roku sięgnę po inne powieści tego autora.
3.       21:37 MariuszaCzubaja  czekało na mojej półce zdecydowanie za długo. Głównym bohaterem pierwszego tomu tego kryminalnego cyklu jest tym razem nie policjant, a policyjny profiler, który jak nikt inny w kraju na podstawie drobiazgów, przeoczonych przez innych funkcjonariuszy, potrafi stworzyć szczegółowy portret psychologiczny sprawcy. Portret, który okazuje się być tak zgodny z oryginałem, że koledzy po fachu żartobliwie postrzegają Rudolfa Heinza za jasnowidza, a nie gliniarza. Co mi się podobało, to fakt, iż autor nie bał się żonglować symbolami dla Polaków ważnymi (patrz chociażby: tytuł) i pozwolił sobie dosyć
silnie zamieszać Kościół w prowadzone dochodzenie.
4.       Zapłatąbędzie śmierć Inge Lohning to kolejna powieść, która leżała nieprzeczytana na mojej półce o wiele za długo. Swego czasu polecana była bardzo przekonywająco przez Agnieszkę z bloga Krimifantamania, która jednocześnie dokonała przekładu tej książki z języka niemieckiego. Podobał mi się klimat jaki autorka roztoczyła nad niewielkim, bawarskim miasteczkiem, po którym grasuje opętany religijną manią szaleniec. Jedna z tych książek, które trzymają w napięciu do końca.





Cdn…

piątek, 18 grudnia 2015

Najlepsze młodzieżówki 2015 roku

Święta się zbliżają, zatem jeżeli te podsumowania gatunkowe mają komuś pomóc z znalezieniu odpowiedniego prezentu, to należy się zmobilizować i jechać dalej z koksem. Na dziś proponuję Wam kilka tytułów powieści młodzieżowych. Ten gatunek był do tej pory prawie nieobecny na moich czytelniczych listach, ale pod wpływem amerykańskich youtuberów książkowych sięgnęłam w 2015 roku po książki dedykowane właśnie tej grupie docelowej, i przekonałam się, że wiele z nich, chociaż znajdują się na regałach z młodzieżówkami, równie bardzo spodobają się dorosłym czytelnikom.

1.       Inne zasady lata Benjamin Alire Saenz – przepiękna, chociaż niewielka powieść o przyjaźni, miłości, rodzinie i dorastaniu. Autor opowiada historię dwóch chłopców o wdzięcznych imionach Arystoteles i Dante, którzy poznają się przypadkiem na publicznym basenie i stają najlepszymi przyjaciółmi. Rozwój ich znajomości przypada na te burzliwe lata w życiu człowieka, kiedy z dziecka stajemy się nastolatkami, każdy z nich ma swoje problemy i doświadczenia, z którymi próbuje sobie poradzić, i każdy z nich odkryje w pewnym momencie pewną prawdę o samych sobie. Co cudowne w tej powieści, to rodzice głównych bohaterów, którzy wbrew temu, co często pojawia się w młodzieżówkach, są obecni, pomocni i mają bardzo silną więź ze swoimi synami, którzy mogą na nich liczyć. Te relacje są jednak pokazane bez lukrowania, rodzice zachowują się jak rodzice, a nie jak kumple chłopców. Trudno o lepszy obraz rodzicielskich emocji w powieści dla młodzieży.
2.       19 raz Katherine  i Szukając Alaski John Green – do tej pory nie zdarzyło mi się
powieści tego autora, która by mnie nie zachwyciła, chociaż każda na swój sposób. Zeszły rok zakończyłam lekturą Gwiazd naszych wina, którą również gorąco polecam, a w tym postanowiłam kontynuować moją znajomość z Greenem. 19 razy Katherine opowiada o dwóch kumplach, którzy po zakończeniu szkoły wyruszają razem w samochodową podróż po USA i trafiają do niewielkiego miasteczka, utrzymywanego przy życiu przez jeden zakład produkcyjny. W tej powieści dużo jest o mowy o tym, czym naprawdę jest dorastanie, co liczy się w życiu najbardziej, jak ważne jest by odcisnąć swoje piętno na czymkolwiek, i że nie zawsze musi to być coś wielkiego, aby było to znaczące. Z kolei Szukając Alaski to opowieść o przyjaźni, ale i o stracie. John Green jest mistrzem budowania związków między bohaterami – nie jak to zwykle bywa w takich książkach – „Bum! I już jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi albo jesteśmy w sobie zakochani”; buduje te relacje z chirurgiczną precyzją, dając im czas, choć nie tyle, ile bohaterowie by chcieli.

3.       Badyl na katowski wór Alan Bradley – to drugi tom cyklu młodzieżowych kryminałów o Flawii le Luce, chemiczce-amatorce, ujawniającej przyczyny zbrodni, które mają miejsce w okolicy jej rodowej posiadłości. Chociaż pierwszy tom był fajny, to jednak drugi szczególnie przypadł mi do gustu, a czytając teraz trzeci widzę, jak autor po trochu odsłania tajemnicę rodziny Flawii i relacji, jakie panują pomiędzy członkami rodu. Jednocześnie każdy z tomów to oddzielna, misterna zagadka kryminalna. Nie bez znaczenia jest też olbrzymia wiedza Flawii, którą się ona dzieli z czytelnikiem, i jej mroczne poczucie humoru. Uważam (a wiem, ze nie jestem osamotniona w tym odczuciu) że to książka tak ciekawa również dla dorosłych, że kupiłam w tym roku pierwszy tom dla mojej siostry, w charakterze prezentu gwiazdkowego.
4.       Byliśmy łgarzami E. Lockhart – były już młodzieżowe obyczajówki, był
młodzieżowy kryminał, a tu mamy do czynienia z młodzieżowym thrillerem. Głowna bohaterka powraca po dwu letniej przerwie na wyspę, gdzie jej rodzina ma letnią siedzibę. Teoretycznie wszystko jest jak dawniej, jednak nad jej pobytem wisi pewna gradowa chmura. Coś się zdarzyło dwa lata temu, o czym nikt nie chce mówić, a rozwiązanie tej zagadki okaże się zaskakujące. Mnie w każdym bądź razie wcisnęło w fotel.


Czytałam też w tym roku kilka młodzieżówek, które mocno mnie rozczarowały, wpisując się w pełni w wymogi gatunku, możne nawet za bardzo. Jednak w tym roku dowiedziałam się, że na rynku pojawia się wiele dobrych, mądrych i pięknie napisanych książek, skierowanych do młodszego czytelnika, które jednak nie traktują go jak idioty, i pozwalają, wydaje mi się, na rozwinięcie literackiego gustu. Zatem w kolejnych latach na pewno dalej będę sięgać po te powieści.