O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

niedziela, 24 lutego 2019

"Kamień" Małgorzata i Michał Kuźmińscy


Luty to drugi miesiąc z rzędu, kiedy biorę udział w wyzwaniu czytelniczym Trójka E-pik, stworzonym przed laty przez Sardegnę, i miłościwie przywróconym w 2019 roku. Byłam jedną z osób, które stale ją o ten powrót męczyły, więc oczywistym jest, że muszę co miesiąc stawać do wyzwania, przy czym postanowiłam dodatkowo wykorzystać tą okazję, i szukać pozycji z kolejnych kategorii w moich zaległych, nieprzeczytanych książkach papierowych i ebookach. Jedną z kategorii lutowych był „regionalizm”, rozumiany na wiele różnych sposobów. Ja przeczytałam już wiele książek o Krakowie, dlatego na Trójkę wybrałam ebooka zalegającego u mnie od ponad roku, który traktuje o regionie bliskim mi nie tylko geograficznie. Udałam się na Sądecczyznę.

Kamień Małgorzaty i Michała Kuźmińskich zabiera nas, i swoich głównych bohaterów znanych z poprzednich powieści autorów, do Łącka, w pobliżu którego znajduje się romska osada. W osadzie tej znalezione zostają zwłoki małego dziecka, a pobieżna analiza wskazuje, że nie jest to dziecko pochodzące z tej społeczności. Nie trudno sobie wyobrazić, że już nie najlepsze stosunki pomiędzy lokalną społecznością polską i romską teraz ulegają znacznemu pogorszeniu. W śledztwie jako konsultant – antropolog kulturowy, ma pomóc Anna Serafin, jednocześnie celem śledzenia zaogniającego się konfliktu i opisania go jako pierwszy do Łącka udaje się Sebastian Strzygoń – oboje znani mi już z recenzowanej kilka lat temu Ślebody Dwójka bohaterów zaczyna prowadzić własne śledztwo, niekoniecznie pokrywające się z tym prowadzonym przez lokalną policję, i powoli odkrywają kolejne warstwy skomplikowanej intrygi.

Przyznam się Wam, że już dawno nie czytałam kryminału który tak bardzo by mnie wciągnął. Kamień to książka, o której myślałam w pracy, że już nie mogę się doczekać powrotu do domu i przeczytania co dalej. Jedna zbrodnia prowadzi do kolejnych, a ich rozwiązania za nic nie byłabym w stanie wymyślić. Autorzy wpletli w fabułę szereg społecznych problemów, ale jakimś cudem udało im się nie przeładować tej powieści, wszystko tu gra i łączy się ze sobą: niechęć do Romów, ich kultura tak inna od naszej, pedofilia w Kościele, odejście od medycyny konwencjonalnej na rzecz alternatywnej, uchodźcy, tematy graniczne, a nawet bezpieczeństwo państwa. Co również doceniłam, to obraz policji w tej książce. Zwykle kiedy głównym bohaterem kryminału jest dziennikarz czy detektyw, policja jest odmalowana jako banda debili. Tutaj nie było czarno-biało. Owszem, główny dochodzeniowiec nie był może szczytem wyrafinowania, ale funkcjonował w takich warunkach, jakie mu narzucono i ostatecznie nie bał się otworzyć na inne pomysły, a towarzyszący mu młodsi funkcjonariusze robili kawał dobrej roboty.

Okolice Starego Sącza przez wiele moich młodzieńczych lat były celem naszych rodzinnych wakacji. Chociaż zatem nie jestem z Sądecczyzny, to zarówno geografia, jak i niektóre problemy tych okolic, są mi znane i bliskie. Wrócić na te tereny poprzez karty powieści, chociaż na potrzeby fabuły niektóre detale zostały zmienione, było dla mnie nie lada przeżyciem. I ostatecznie przekonało mnie, że państwo Kuźmińscy mają fach w ręku, i warto sięgać po ich twórczość w przyszłości.

Moja ocena: 6/6

Małgorzata i Michał Kuźmińscy Kamień
3 tom cyklu Anna Serafin i Sebastian Strzygoń
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław 2017
Ebook - Publio

Książka przeczytana w ramach Wyzwania Trójka E-pik jako powieść regionalna.

wtorek, 29 stycznia 2019

"Labirynt duchów" Carlos Ruiz Zafon


Zabrzmi to może nieco oklepanie, ale moja przygoda z Cieniem wiatru Carlosa Ruiza Zafona zaczęła się wiele lat temu dosyć przypadkowo. Po prostu spodobała mi się okładka, i tak długo chodziłam wokół tej książki, aż wreszcie ktoś dał mi ją w prezencie (w owym czasie cena okładkowa takiego tomiszcza była dla mnie nie do przeskoczenia). I tak oto uwikłałam się w historię, która powracała do mnie co kilka lat, zaś kilka dni temu oficjalnie się zakończyła. Wcześniej te zaledwie 886 stron Labiryntu duchów porwało mnie w niemal dwutygodniową podróż.

To jedna z tych książek, które są tak dobre, tak piękne i tak przebogate, że cokolwiek by się o nich nie napisało, będzie to jedynie nędzna pisanina, grafomania niemalże. Ruiz Zafon w swoich powieściach nigdy się specjalnie nie ograniczał, ale przy okazji tworzenia czwartego i ostatniego tomu cyklu Cmentarza Zapomnianych książek sięgnął po wszystkie kredki, które miał w pudełku, i odmalował niesamowity finał przygód bohaterów znanych już wcześniej, jak i tych, którzy pojawili się dopiero teraz. Czytelnik powraca zatem po Barcelony lat 50., do księgarni Sempere i synowie, by sprawdzić jak radzi sobie Daniel, obecnie mąż i ojciec, poczęstować się sugusami od Fermina i zagubić się w labiryncie Cmentarza Zapomnianych książek. Szybko jednak zostaje wyrwany z tej sielanki, by w Madrycie spotkać chyba jedną z najbardziej fascynujących postaci kobiecych, jakie zdarzyło mi się znaleźć na kartach powieści. Alicja Gris znajduje się na usługach bezimiennej służby w Hiszpanii rządzonej przez generała Franco, i otrzymuje bardzo delikatne zadanie odnalezienia ministra, po którym słuch zaginął. Zaś na ręce będzie jej patrzył emerytowany policjant, kapitan Vargas. Jak nie trudno się domyślić, w powieściach Ruiz Zafona wszystkie drogi prowadzą do Barcelony, a tu już czeka na wszystkich – i bohaterów, i czytelników – jazda bez trzymanki.

Pisałam już, że autor się nie ogranicza? Zaczynamy zatem od plastycznych opisów bombardowanej Barcelony, potem stajemy się świadkami tajemniczych zajść, na scenę wkracza agentka i gliniarz Labirynt zamienia się w klasyczny kryminał noir, powoli przeradzający się w thriller, aż wreszcie w horror (łącznie z takimi chwytami jak dłoń w ciemnościach zamykająca za bohaterem drzwi...). Atmosfera z każdą kolejną stroną się zagęszcza, nic już nie jest takim, jakim się wydaje, nie wiadomo, kto tu jest zły, a kto dobry, i czy w ogóle ktokolwiek. Śledztwo w sprawie zaginięcia łączy się coraz bardziej z historią rodziny Sempere, i do samego końca nie wiadomo, jak to się wszystko ułoży w całość.

Jeśli uznamy, że koniec następuje około strony 750. Następujące po niej strony to już dopinanie wszystkich wątków, i to jest moja jedyna uwaga – prawie 150 stron zakończenia po zakończeniu to dla mnie dużo za dużo. Wprawdzie żegnamy się z bohaterami na zawsze, ale mogliśmy spędzić na tym pożegnaniu trochę mniej czasu. Wszak tyle ciekawych książek czeka na swojego czytelnika!

To byłą jednak ze wszech miar wspaniała przygoda, i najlepsza książka, jaką w tym roku przeczytałam (siłę tej deklaracji odbiera fakt, że mamy dopiero styczeń). Ze wstydem przyznaję, iż gdyby nie wyzwanie Sardegny, zapewne jeszcze długo nie sięgnęłabym po tego behemota – niespełna 900 stron! I po raz kolejny kazałabym wspaniałej opowieści czekać niepotrzebnie długo na swojego Strażnika.

Moja ocena – 5/6

Carlos Ruiz Zafon Labirynt duchów
Tłum. Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodan Casas
Wyd. Muza
Warszawa 2017


Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka E-pik.

środa, 23 stycznia 2019

Dwie Rudnickie - ta dobra i ta...


Tak bardzo, jak lubię sięgać po nieznanych mi autorów i debiuty, tak lubię mieć na podorędziu kolejne tomy znanych mi serii albo nieprzeczytaną jeszcze powieść ulubionych autorów. Jednymi z takich książek są te autorstwa Olgi Rudnickiej. Jej cykl o Emilii Przecinek pomógł mi przetrwać najczarniejsze czasy w pracy, a przy lekturze cyklu o Nataliach płakałam ze śmiechu. Było też kilka innych tytułów, które bardzo mi się podobały – pomiędzy nimi Diabli nadali, ale również kilka moim zdaniem mniej udanych – jak niestety najnowsza książka Byle do przodu.

Diabli nadali wydano kilka lat temu, i z zaskoczeniem skonstatowałam, że zupełnie mi ona umknęła w mojej pogoni za kolejnymi książkami Rudnickiej. Fabuła ma, wydawałoby się, dosyć przewidywalne założenie – młodziutka dziewczyna z prowincji przybywa do Wielkiego Miasta i zostaje osobistą asystentką zabójczo przystojnego Szefa, którego wszyscy podejrzewają co najmniej o luźne związki z Lucyferem. Uwodziciel mający na koncie setki dusz i niedoświadczenie głównej bohaterki powinno zaowocować płomiennym romansem. Otóż, nie. Pomiędzy tą dwójką rodzi się coś, co można roboczo nazwać przyjaźnią podszytą szyderą z jednej strony, i niechęcią z drugiej. Wybuchowe kombo? Dodajcie do tego trupa, który nie jest trupem, policjanta, który chce kariery i miłości, ale nie umie się zabrać ani za jedno, ani za drugie, i wachlarz postaci drugoplanowych, cudownie przerysowanych jak to u Rudnickiej, i wychodzi komedia kryminalna, którą czyta się z przyjemnością.

Czego niestety nie można powiedzieć o innej, przeczytanej przez mnie ostatnio w ramach Wyzwania Trójka E-pik, powieści tej autorki – Byle do przodu. Zalążek fabuły znów wydaje się obiecujący – dwoje trzydziestolatków dostaje od bogatego taty znaczną pomoc z otwarciu własnych biznesów. Jednak takie prezenty w przeszłości zawsze były zapowiedzią złych wiadomości, Dlatego przedsiębiorcze rodzeństwo postanawia wszelkimi dostępnymi środkami dowiedzieć się, co też takiego ojciec postanowił okrasić podarkami. Tutaj niestety fabuła zaczyna się trochę sypać. Nie można powiedzieć, że czytelnik spodziewa się wielkiego zwrotu akcji, bowiem ten zwrot akcji jet mu zakomunikowany na wczesnym etapie. Potem zaczyna się komedia pomyłek, która pewnie byłaby śmieszna i wciągająca, gdyby ją skrócić o jakieś 100 stron. Zamiast skrzących się specyficznym humorem dialogów, które znamy z innych książek autorki, mamy często przeplatające się dwa monologi bez ładu i składu, do niczego nie prowadzące konwersacje wciąż o tym samym, żarty i figury retoryczne powtarzające się kilkakrotnie, za zasadzie, że jak raz śmieszyło, to drugi raz też rozśmieszy. Pod koniec pojawia się wątek kryminalny, przyznam, że z ciekawością oczekiwałam na jego finał i powiązanie z główną fabułą. Tymczasem okazało się, że był to dodany na siłę element, o którego pochodzeniu lepiej nie mówić, żeby nie używać wulgaryzmu, a gdy przyszło go wyjaśnić, moją reakcją było tylko „Yyyyy, ok...”

I teraz nie wiem – z jednej strony wiele powieści Olgi Rudnickiej zapewniło mi solidną dawkę rozrywki i odskocznię od codzienności. Z drugiej, to już drugi tytuł wydany w ostatnim czasie, który nie przypadł mi do gustu. Nie chcę wierzyć, że formuła się wyczerpała, a że to tylko czasowa niedyspozycja, i jeszcze dostaniemy coś na miarę Natalii.

Olga Rudnicka Diabli nadali
Wyd. Prószyński i S-ka
Warszawa 2015
Moja ocena – 4,5/6

Olga Rudnicka Byle do przodu
Wyd. Prószyński i S-ka
Warszawa 2018
Moja ocena – 3/6
Książka przeczytana w ramach Wyzwania Trójka E-pik

środa, 2 stycznia 2019

2018 rok w książkach


Postanowieniem noworoczny, z jakim weszłam w 2018 rok, było przeczytać 100 książek. Nie chodziło o żaden wyścig, nawet chyba nie umieściłam tego założenia nigdzie w przestrzeni publicznej, tym bardziej kolejny rok nie zgłosiłam się do wyzwania na stronie Goodreads (z jakiegoś powodu bardziej mnie ono demotywowało niż zachęcało do czytania. Arbitralnie wybrana, okrągła liczba 100 miała być po prostu wyznacznikiem mojej chęci, by czytać jak najwięcej, po tym jak uzmysłowiłam sobie że z moim tempem czytania przeczytam do końca życia jeszcze tylko około 3000 pozycji, a tych, które mnie interesują, jest chyba znacznie więcej.

Ale przede wszystkim zdecydowałam, iż będę czytać tylko dobre książki. Takie, które mnie interesują, które mnie wciągają, które mnie bawią, uczą, i które chcę polecić znajomym. Nie mam czasu na słabe pozycje, dlatego 2018 rok był też rokiem nagminnie porzucanych lektur. Kiedyś ktoś mi zarzucił w komentarzach, że recenzuję tylko czwórkowe, piątkowe i szóstkowe książki, że wszystko mi się podoba. Wtedy wzięłam to za krytykę, dziś zdecydowanie jestem z tego dumna. Nie mam już ochoty na czytanie gniotów tylko po to, by na blogu było bardziej różnorodnie (chyba, że gniot mnie bawi, jak Komisarz Pauliny Świst).


Przeczytałam ostatecznie 97 pozycji – wiele z nich może nie wyrywało z kapci, ale w większości były to co najmniej przyzwoite lektury. Pomiędzy nimi, jak co roku, znalazło się kilak prawdziwych perełek. Nawet nie liczyłam, ile ich jest, po prostu króciutko Wam o nich opowiem:

  1. Dzień dobry, północy – Lily Brooks-Dalton – pozycja o której przeczytałam na blogu Miasto Książek. Zaraz po recenzji Pauliny byłam już na stronie sklepu z ebookami. Jest to obłędnie piękna i spokojna opowieść o dwójce ludzi w obliczu nieznanej katastrofy. Nie wiemy co się stało z ludzkością, ani czy Ziemia nadaje się jeszcze do zamieszkania. Wiemy jedynie, że na stacji polarnej i na statku kosmicznym znajdują się ostatni potomkowie homo sapiens, którzy powoli i nieuchronnie uzmysławiają sobie, że są sami. Powieść Brooks-Dalton znajduje się daleko poza moją strefą komfortu, i może dlatego tak silnie na mnie zadziałała.
  2. Wszystko czego wam nie powiedziałam – Celeste Ng – powieść obyczajowo psychologiczna. Młoda dziewczyna pewnego dnia znika, a w trakcie coraz bardziej gorączkowych poszukiwań jej rodzina przepracowuje wspomnienia sprzed lat. Teraz na stosiku czeka druga książka tej autorki, która dla mnie jest objawieniem.
  3. Złodziejka książek – Markus Zusak – Razem z Zuzanną Sardegnią z bloga Książki Sardegny postanowiłyśmy zabawić się równoległe czytanie. Pamiętacie, kiedy w szkole wszyscy naraz czytali jedną lekturę? My wybrałyśmy hit wydawniczy, którego obie nie czytałyśmy, i obie zgadzamy się, że niektóre bestsellery są naprawdę warte tego, by czytały je miliony. I to jest taka książka.
  4. Ostatnia bitwa templariusza – Arturo Perez-Reverte – 2018 rok był też rokiem, kiedy po raz pierwszy w życiu trafiłam na stół operacyjny. Planowany zabieg się udał, a ja w trakcie rekonwalescencji wygrzebałam u rodziców zapomnianą przez mnie książkę. I przypomniałam sobie, dlateczo Perez-Reverte przez lata był moim ulubionym autorem. Nie wiem, co wciągało bardziej – przerażająca zagadka zabójczego kościoła, James Bond w koloratce czy piękna Sewilla w tle.
  5. Zbrodnie prawie doskonałe – Iza Michalewicz – Czytałam, z racji wykształcenia i zainteresowań, bardzo wiele pozycji z rodzaju „true crime”, oraz fragmentów akt prawdziwych zbrodni. Pierwszy raz po lekturze bałam się zasnąć. Bardzo silna pozycja dla czytelnika o mocnych nerwach.
  6. Bóg zapłać – Wojciech Tochman – reportaże o Polsce, które wstrząsają nawet, gdy już się je kiedyś czytało w innym zbiorze.
  7. Zabójcza biel – Robert Galbraith – wyczekiwana przez mnie od lat kolejna odsłona przygód Cormorana Strike'a nie zawiodła mnie. I znów przede mną lata oczekiwania.
  8. We should all be feminists – Chimamanda Ngozi Adichie – pogłębiony zapis słynnego przemówienia nigeryskiej autorki na jednej z konferencji TedEx. Pozycja obligatoryjna dla każdego, kto chciałby naprawdę zrozumieć, czym jest feminizm, i dlaczego każdy z nas powinien być feministą.
  9. Cudowny chłopak – R.J. Palacio – najpierw książka, potem film. Oba urocze, ciepłe i przywracające wiarę w ludzkość.

Ale dobrych książek było w tym roku znacznie więcej. Przede wszystkim odkryłam nowych ulubionych autorów kryminałów. Kryminały pod psem Marty Matyszczak bawią mnie do łez chociażby dlatego, że mamy w rodzinie swojego Gucia, który dzielnie reprezentuje rasę kundel odmiana schroniskowy. A i Rufusa można odnaleźć na kartach tych powieści. Wojciech Chmielarz, ku mojej radości, zdążył opublikować sporą ilość pozycji, więc nuda mi nie grozi. Na targu staroci odkryłam ramotki Georgesa Simenona – malutkie kryminały o komisarzu Maigrecie, które zajmują teraz to samo miejsce na półce, co Conan Doyle i Agatha Christie. Wreszcie też sięgnęłam po zalegające na półce kryminały kubańskie Leonardo Padury.

Z ulubionych autorów n ie tylko J. K. Rowling mnie rozpuściła; na początku roku pojawiły się na rynku dwie nowe powieści Arne Dahla, z kapitalnym klimatem skandynawskiego thrillera.

Reportażowo wzniosłam się na wyżyny – byłam w Chinach (Przez drogi i bezdroża), na Coney Island (Wszyscy jesteśmy dziwni), w Norwegii (Dzieci Norwegii), przemierzałam Stany z bronią w ręku (Wolność i spluwa) i wspinałam się na Broad Peak z Jackiem Hugo-Baderem. Byłam w Białymstoku i Czarnobylu. Oraz w Japonii (Kwiaty w pudełku i Rekin z parku Yoyogi).

W tej ostatniej nie tylko książkowo, ale i fizycznie. W maju spędziłam miesiąc podróżując po Tokio, Osace, Kioto i okolicach tych pięknych miast. Zdecydowanie była to przygoda życia, nie zawsze łatwa, ale bardzo w moim życiu ważna. Człowiek wiele się o sobie dowiaduje w takich chwilach. 2018 rok to mój początek trudniej miłości do Japonii.

Lokalnie również sporo się działo. Czytając Fakap – moja przygoda z korpoświatem, rzuciłam pracę i przeniosłam się do zupełnie innej branży. Przed wizytą w szpitalu niezbyt rozsądnie wybrałam do czytania książkę MaliBogowie. O znieczulicy polskich lekarzy. Na szczęście mój lekarz jest nie tylko świetny fachowcem, ale i wspaniałym człowiekiem. Pod koniec roku zaś zapoznałam się ponownie z wadami polskiego wymiaru sprawiedliwości poprzez książkę Justyny Kopińskiej Z nienawiści do kobiet i wstrząsającą opowieść o 18 latach więzienia za niewinność, historii Tomasza Komendy.

Było tego więcej. I liczę na to, że będzie jeszcze więcej w 2019 roku, a każda pozycja nie tylko wyrwie mi kawałek duszy, ale i zostawi coś w zamian.